🗡️ ROZDZIAŁ XII 🗡️
Dante długo zastanawiał się nad tym, czy nie powinien pójść do psychologa. To, co przeżywał po tym, jak po raz pierwszy zabił człowieka, dalece odbiegało od normalności. Wciąż w stu procentach nie poradził sobie z tą myślą, ale było lepiej. Koszmary i halucynacje ustały, a on sam zrozumiał wiele rzeczy podczas bezsennych nocy spędzonych na przemyśleniach.
Wiedział jednak, że nawet u specjalisty nie będzie mógł się w stu procentach otworzyć. Nie ufał w przysięgi lekarskie wystarczająco, aby opowiedzieć przypadkowemu człowiekowi o wirusie i tym, jaki gniew pozwolił w nim wyzwolić. Bez wiedzy na ten temat, psychiatra próbowałby przypisywać mu leki, które i tak by na niego nie zadziałały.
Wolał poradzić sobie z tym sam.
Wizyta z psychologiem zawsze kojarzyła mu się z leżeniem w przytulnie wyglądającym pokoju, gdzie lekarz wypytuje cię o szczegóły dotyczące twojego życia. Opowiadałby o tym, co ostatnio się u niego wydarzyło i jak sobie z tym poradził. Erin mówiła mu, że często plotkowała ze swoją terapeutką, jakby były najlepszymi przyjaciółkami. Po wszystkim wyciągały wnioski, aby dziewczyna nauczyła się lepiej reagować w konkretnych sytuacjach.
Nie oczekiwał więc, że gabinet będzie wyglądał dokładnie tak samo, jak wszystkie inne pomieszczenia w tym budynku. Jedyną różnicą było to, że w oknie na korytarz były zasłonięte rolety, a ochroniarze znajdowali się na zewnątrz. Od śliskich białych ścian i podłóg miał dreszcze, które wędrowały wzdłuż jego kręgosłupa. Jego oczy zdążyły przyzwyczaić się do jasnego oświetlenia. Siedział na białej kanapie, a naprzeciwko niego miejsce zajmowała długowłosa blondynka z notesem w dłoni. Nie zapisała w nim nic od początku wizyty, ponieważ Dante odmówił współpracy.
Postanowił jak najdłużej się nie odzywać.
Grace Harper okazała się niesamowicie cierpliwa. U chłopaka pojawiła się nawet iskierka sympatii do niej, mimo że od prawie godziny odezwała się może dwa razy. Przez większość czasu wymieniali się spojrzeniami, w których Dante pokazywał, że nie ma zamiaru wydusić z siebie nawet jednego, przydatnego słowa. Harper z kolei wydawała się mieć to gdzieś. Bezwiednie zamazała wszystkie cztery krawędzie swojej kartki w oczekiwaniu na jakiekolwiek słowo z jego ust.
Każda kolejna minuta dłużyła się niczym najgorsze tortury, gdyż Redfield nie czuł się najlepiej. Do rozmowy z psychologiem nie był potrzebny mu wirus, dlatego od razu po kolejnych badaniach krwi dostał swoją dawkę rycyny. Czuł mdłości, osłabienie i okropny ból głowy, a jasność wokół jedynie powodowała rozdrażnienie. Z dobrych wieści: przestał tracić przytomność po podaniu trucizny, zupełnie jakby jego organizm się przyzwyczaił. Cudowna wiadomość.
— Rozumiem, że nie chcesz ze mną rozmawiać. To normalne w twoim przypadku. — podjęła w końcu, prostując się na fotelu. — Zostałeś wydarty ze swojej dotychczasowej rutyny i została ona zastąpiona inną, nad którą nie masz kontroli. Możesz czuć żal...
Dante zacisnął usta i wywrócił oczami.
— Wkurwienie — wymamrotał, patrząc jej prosto w oczy.
Grace uśmiechnęła się delikatnie, słysząc głos nastolatka. Redfield skrzyżował ręce na piersi.
— To również — przyznała. — Jesteś wściekły.
— Wkurwiony — poprawił ją po raz drugi, po czym zaśmiał się krótko i sztucznie. Bez humoru. — Jestem w ogóle w szoku, że dali mi psychologa, żebym tutaj nie zwariował.
— Mam być szczera? — zapytała, a Dante pokiwał głową, jakby to była oczywistość. — Moim zadaniem jest sprawdzenie, czy nie przejawiasz może skłonności do agresji. Wypytanie o twoje utraty kontroli. Nie obchodzi ich twoje zdrowie psychiczne.
— Skąd wiecie o takich rzeczach? — zapytał zaciekawiony. — Skąd wiecie o moich utratach kontroli? Nie przypominam sobie, żebym miał publiczność w ich trakcie.
Kobieta westchnęła. Dante nie wiedział czy jej słowa były prawdą, czy jedynie próbą zdobycia jego zaufania. Zaczynał mieć problemy z obiektywnym ocenieniem sytuacji.
— Doktor Morris obserwowała cię przez dłuższy czas. Obawiała się, że możesz stać się zagrożeniem dla otoczenia.
Redfield spiął się, słysząc te słowa. Obserwowała go. To wiele wyjaśniało. Czuł się obserwowany wielokrotnie od momentu, w którym po raz pierwszy zabił człowieka. Był jednak zdecydowanie zbyt zajęty próbami radzenia sobie z rzeczywistością i odciągnięcia się od przygniatających go myśli, by zwracać na to większą uwagę.
— A jestem?
Patrzył jej głęboko w oczy. Grace zmrużyła powieki i pokręciła głową.
— Nie sądzę — odparła. — Na pewno jesteś zagubiony, ale nie jesteś zły. Poza tym nie straciłeś kontroli, odkąd tu jesteś. Jesteś zagrożeniem dla tych, którzy zagrażają tobie i twoim bliskim. — Obróciła w palcach pierścionek na swojej dłoni. — Nie zależy mi na tym, żeby dowiadywać się o tobie rzeczy, które kazali mi wyciągnąć. Wolę ci pomóc. Jeśli chcesz się z czegoś wygadać, wysłucham.
— Dlaczego mi to wszystko mówisz? — wypluł z pewnego rodzaju wyrzutem. — Raczej nie płacą ci za to, żeby zdradzać ich sekrety.
— Ponieważ jestem w stanie zrozumieć, co teraz czujesz. — Pochyliła się i oparła łokcie na kolanach. — Wiem, że metody Morris nie należą do najbardziej humanitarnych, ale działa w słusznej sprawie. Nie mogę jednak akceptować tego, że traktują cię w zły sposób.
Dante prychnął i pokręcił głową z niedowierzaniem, uświadamiając sobie komizm całej tej sytuacji.
— Porywacze zatrudnili psychologa. Słyszysz w ogóle, jak absurdalnie to brzmi? — wysyczał, czując dreszcz na plecach. Coś mu mówiło, że nie powinien jej ufać. — Nie wydaje ci się to sprzeczne ze wszystkimi twoimi wartościami?
Kobieta uśmiechnęła się lekko.
— Słuchaj, Dante... Wszyscy tutaj mamy swoje powody, aby pracować w nielegalnym laboratorium. Jedni uważają to za szczyt marzeń i możliwość rozwoju, inni zostali przekonani wysokim czekiem.
— Oczywiście. Jak nie wiesz, o co chodzi, to chodzi o pieniądze.
— W moim przypadku niczego to nie zmienia i chcę ci pomóc. Mogę ich przekonać, że im gorzej cię traktują, tym będziesz miał większe problemy z utrzymaniem wirusa w ryzach. — Oparła się na podłokietniku z pewnym siebie wyrazem twarzy i przechyliła nieznacznie głowę. — Okłamywanie cię nie miałoby sensu. Masz nadludzki słuch, potrafisz posłuchać mojego serca. Jesteś chodzącym wykrywaczem kłamstw.
— Wiesz, to miałoby sens, gdybym nie był regularnie truty, aby nie móc używać swoich mocy. — Opuszkami palców dotknął wybrzuszenia na przedramieniu. Kobieta jedynie pokiwała głową w odpowiedzi, krzywiąc się przy tym. Podążyła wzrokiem za jego dłonią. — A jakbyś tak przekonała ich, żeby mnie puścili?
Na twarz Dantego wypłynął szelmowski, przebiegły uśmieszek.
— Niestety nie mogę. — Kobieta wstała powoli z fotela, a jej kości strzeliły. — Cóż, nasza wizyta dobiegła końca. Zawołam strażników i poproszę ich, aby byli delikatniejsi.
— I tak nie posłuchają.
Kiedy Grace wstała i ruszyła do drzwi, Dante zwrócił uwagę na jej telefon. Zazwyczaj wszyscy strzegli swoich komórek i nie pozwalali, aby chłopak je zobaczył. Penelope raz wyciągnęła swoją na biurko, ale gdy spojrzała na blondyna, natychmiast ją schowała. Doktor Harper była inna. Ona zostawiła telefon na stoliku, gdzie leżał praktycznie przez całą wizytę, po czym wyszła porozmawiać z ochroną.
W głowie Dantego zapaliła się lampka.
Kiedy wrócili pod drzwi jego celi i zatrzymali się na moment, chłopak zapatrzył się na tajemnicze drzwi chronione zamkiem biometrycznym. Coś go do nich przyciągało. Jakaś tajemnicza siła działająca jak magnes — ciekawość. Gapił się na nie zawzięcie i mimo braku nadludzkiego słuchu, z całych sił próbował złapać jakikolwiek dźwięk dobiegający zza ściany. Dawało mu to uczucie, jakby jego noga została sparaliżowana, a on z całych sił próbował nią poruszyć.
— Co się tak gapisz? — mruknął wyższy strażnik, popychając Dantego w kierunku otwartych drzwi. — Ruchy.
Gdy zamek w drzwiach został przekręcony, stał jeszcze przez chwilę w miejscu, wpatrując się w matowy metal. Zastanawiał się nad sposobem, w jaki mógłby oszukać dawkowanie wirusa, ale nic nie przychodziło mu do głowy. Jedynym momentem, kiedy odzyskiwał pełnię sił, była chwila zaraz przed i w trakcie wizyty z Penelope. Musiał to wykorzystać.
Kiedy zatruł się rycyną w swoje urodziny, przyjął ją przez żołądek. Mógł dzięki temu wydalić z siebie większość substancji, przez co jej efekty zelżały, a nawet minęły szybciej. W tym przypadku jedynym sposobem było podanie antidotum. Nie znał żadnej innej metody na powrót do normalności. Gdyby tylko mógł zdobyć strzykawkę z odtrutką, mógłby jej użyć na tak wiele sposobów.
Skierował się do łazienki, gdzie w niewielkiej przestrzeni rozebrał się do naga i wszedł pod prysznic. Odkręcił kurek, a gorąca woda obmyła jego ciało z potu. Ciepło okazało się kojące dla jego zmęczonych mięśni i organizmu wyczerpanego ciągłą walką o przetrwanie. Wokół roznosił się bardzo delikatny zapach mydła, ledwie wyczuwalny. Nie wiedział, jak długo stał po strumieniem. Największą zaletą tego miejsca było to, że ciepła woda nigdy się nie kończyła.
Kiedy w końcu wyszedł, od razu otulił go chłód pomieszczenia. Drżąc, wytarł się do sucha i sięgnął do półki nad ubikacją, gdzie znajdowało się kilka par takich samych ubrań, jakie miał na sobie. Elizabeth nie wzięła na poważnie jego zażalenia co do ich koloru.
Wrócił niechętnie do części sypialnianej, a po zrobieniu kilku rundek wokół pokoju, runął na łóżko. Dostrzegł na ścianie tuż nad materacem delikatne pęknięcie w betonie. Przesunął po nim palcem, zastanawiając się, czy przebicie się na drugą stronę w jakikolwiek pomogłoby mu w ucieczce. Ostatecznie stwierdził, że obok chyba również znajduje się cela, więc trafiłby z deszczu pod rynnę.
Gapił się w sufit przez kilka minut, aż zaczęło mu się mienić w oczach. Miał zdecydowanie zbyt mało zadań w ciągu dnia, przez co w wolnych chwilach się zwyczajnie nudził. W końcu wstał i podszedł do drzwi.
— Ej! — krzyknął. — Jak będę tutaj tak siedział, to będę potrzebował codziennych wizyt u psychologa!
Jeden ze strażników prychnął głośno, co od razu zirytowało chłopaka. Przysiągł sobie, że gdy tylko nadarzy się okazja, tych dwóch gości jako pierwszych dostanie od niego po mordzie.
— A co? — Zaśmiał się. — Chcesz wyjść na spacerek?
— Byłoby zajebiście — odparł Dante, ale słysząc po drugiej stronie śmiechy, dodał: — Załatwilibyście mi jakąś książkę czy coś?
— Książkę? — powtórzył drugi z niedowierzaniem w głosie. — Chcesz książkę?
— Tak, kurwa, książkę. — Wywrócił oczami. — Popularna rozrywka wśród średnio rozgarniętych ludzi, którzy rozpoznają mieszaninę literek jako słowa i zdania. Taka prostokątna, nie musi być z obrazkami.
Był pewien, że po tym występie nie dostanie tego, o co prosił. Jednak po kilkudziesięciu minutach, a może i nawet godzinie, spędzonych na bezcelowym leżeniu na łóżku, drzwi otworzyły się. Jeden ze strażników położył na stoliku nocnym książkę.
— Miłej lektury — powiedział z wrednym błyskiem w oku.
— Nie mogłeś unieść nic grubszego? — fuknął chłopak. — Przecież przeczytam to w jeden wieczór.
— To sobie przeczytasz jeszcze raz.
Nie czekając na ripostę, zatrzasnął za sobą drzwi. Dante podniósł się i wziął do ręki bardzo staro wyglądające wydanie. Miało poobdzierane brzegi i wyblakłą okładkę przedstawiającą jasne budynki na tle błękitnego morza. Spojrzał na tytuł i przeklął siarczyście.
„Stary człowiek i morze".
Miał styczność z tą książką tylko raz i pomimo, że była naprawdę krótka, nie dotrwał do końca. Zrozumiał, skąd u strażnika ten błysk w oku. Nawet mimo zerowego poziomu inteligencji wiedział, jaka lektura zanudzi Dantego na śmierć. Biorąc pod uwagę, że w jego żyłach krążyła rycyna, był to całkiem prawdopodobny rozwój wydarzeń.
Mimo początkowej niechęci, przeczytał książkę, co zajęło mu blisko dwie godziny. A potem, z braku lepszego zajęcia, przeczytał ją jeszcze raz.
Z czasem zaczął czuć, że jego siły wracają. Były to subtelne zmiany w jego organizmie, które potrafił dostrzec. Zawsze jako pierwszy wracał słuch, ale nie kontrola nad nim. Miał wtedy wrażenie, jakby męczył go okropny kac, a on słyszał, jak rośnie trawnik na zewnątrz. Później pojawiały się bolesne skurcze mięśni, a po nich wracała w nich siła. Na samym końcu odzyskiwał regenerację, ale bez rany dostrzeżenie tego momentu było trudniejsze.
Odłożył książkę i zamknął oczy.
Wyobraził sobie mapę całego pomieszczenia. Mógłby wędrować słuchem za koleją po wszystkich gabinetach z nadzieją, że podsłucha coś, co pomoże mu w ucieczce. Nie miał jednak za wiele czasu, aby błądzić bez większego celu. Musiał dowiedzieć się, co znajdowało się za tymi drzwiami. Nie dawało mu to spokoju.
Pierwszym, co zarejestrował, było miarowe pikanie, przywodzące na myśl elektroniczny obraz uderzeń serca. Dźwięk rozbrzmiewał dość szybko, wskazując na duży poziom stresu. Trzy serca, dwa spokojne, jedno bijące jak oszalałe. Płytki oddech. Bulgotanie jakiejś cieczy. Uderzenia w klawiaturę.
— 2S-O4, parametry w normie.
Jeden głos należący do dorosłego mężczyzny.
— Co mi podaliście?
Drugi, brzmiący znacznie młodziej. Osoba, do której należał, najprawdopodobniej była w jego wieku lub niewiele starsza.
— Możesz być nieco skołowany, ale to powinno minąć.
Trzeci, kobiecy. Spokojny i pokrzepiający.
— Co się dzieje?
— Tętno wzrasta.
W uszach Dantego rozległ się rozdzierający krzyk przepełniony bólem. Sprawiał wrażenie, jakby ktoś został podpalony żywcem. Już raz słyszał ten rodzaj krzyku, a jego wspomnienie wywołało falę mdłości i dreszcz na karku.
Erin.
Poczuł pieczenie w przedramieniu, a krzyk ustał po kilku sekundach. Miał jednak wrażenie, jakby zapętlił się w jego uszach na wieczność. Powieki go zapiekły.
Chciał zapytać Elizabeth, co działo się za tajemniczymi drzwiami, gdy tylko nadarzy się okazja. Szybko zrezygnował z tego pomysłu — i tak nic by mu nie powiedziała. Zwiodłaby go kłamstwem lub półprawdą, której nie wyczułby bez nadludzkiego słuchu. Z drugiej strony wolał, aby na razie nie wiedziała o tym, że cokolwiek podejrzewa. Granie głupiego i nieświadomego zawsze wychodziło na dobre, w przeciwieństwie do odkrywania całych swoich kart przy najbliższej okazji. Jeśli ona knuła za jego plecami, on również mógł to robić.
Opadł z sił i zatracił się w myślach.
Chociaż próbował się skupić na przeanalizowaniu tego, co usłyszał, jego umysł schodził na inne tory. Na codzień zdawał się wypierać myśl, że Erin nie żyje. Wypierał to, jak bardzo cierpiała, kiedy przekazywał jej wirusa. Tamtej nocy jednak nie potrafił o tym zapomnieć, niezależnie od tego, jak bardzo się starał. Poczucie winy zjadało go od środka. Oddałby wszystko, żeby w tamtym momencie usłyszeć jej głos. Poczuć dotyk jej dłoni. Zobaczyć uśmiech na jej twarzy.
Żałował tego, jakie decyzje podjął. Od samego początku wiedział, że jego znajomość z dziewczyną może mieć tragiczne skutki. Przypuszczał jednak, że wyrządzi jej krzywdę, tracąc kontrolę. Mimo tego wszystkiego zagłębiał się w tę przyjaźń. Nie potrafił tak po prostu z niej zrezygnować, każdego dnia coraz bardziej chciał przebywać w jej otoczeniu.
Każdego dnia kochał ją coraz bardziej, co nie zmieniło się, gdy wzięła swój ostatni oddech. Nie potrafił już tego zatrzymać. Jego uczucia rosły i nie wiedział, czy kiedykolwiek przestaną.
Tamtej nocy płakał tak długo, aż ze zmęczenia zapadł w niespokojny sen.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top