🌹ROZDZIAŁ IV🌹
Brzuch Redfielda od kilkunastu minut pogrywał w rytmie amerykańskiego hymnu narodowego, przez co słychać go było w całej sali pomimo puszczonego na rzutniku filmu edukacyjnego. W pomieszczeniu panował półmrok, na twarzach niektórych uczniów dało się dostrzec bladą poświatę bijącą z ich telefonów ustawionych na najniższą jasność. Nikt nie zwracał uwagi na ogłuszające odgłosy, jakie wydawał organizm blondyna.
No, prawie nikt.
— Ucisz swój żołądek, Redfield — mruknął Conrad, marszcząc brwi w niezadowoleniu. Oderwał się na sekundę od szkicowania czegoś w swoim zeszycie, żeby odpisać na wiadomość w telefonie, szeroko się przy tym uśmiechając.
— Za pięć minut — odparł Dante, zerkając na zegarek zawieszony na ścianie tuż nad tablicą. Siedzący przy biurku nauczyciel również nie był zainteresowany filmem, a przyciemniony ekran odbijał się w szkłach jego okularów.
Blondyn żałował, że nie przygotował sobie więcej jedzenia, jednak odkąd w domu znajdują się dwie dodatkowe osoby, chleb kończył się szybciej niż normalnie. Z tego też powodu zrobił sobie tylko jedną kanapkę i złapał w locie jabłko. Nawet nie pamiętał momentu, w którym je pochłonął.
Dantego dziwiło odrobinę, że Fortes był tego dnia wyjątkowo spokojny i pomimo tego jednego ataku w kierunku żołądka chłopaka, praktycznie się do niego nie odzywał. Przez większość czasu po prostu go ignorował, zajęty bazgraniem w notatniku i pisaniem z kimś na telefonie. Przy drugiej czynności zdecydowanie za często i szeroko się uśmiechał.
Im bardziej Redfield skupiał się na zegarku, tym głośniejsze, a co za tym idzie — irytujące, stawało się dla niego jego tykanie. Mógł przysiąc, że patrzył na wskazówki pół godziny wcześniej, a one nie przesunęły się nawet o trzy minuty.
Tik tak. Tik tak.
Jego żołądek zaczął wydawać nowy rodzaj dźwięku, którego nigdy wcześniej nie słyszał.
Tik tak.
Nerwowe stukanie palcami w blat było jedyną rzeczą, która odwracała jego myśli od dłużącego się czasu.
Tik.
Głowa zaczynała boleć go w znajomy sposób.
Tak.
W końcu rozbrzmiał dzwonek i wszyscy uczniowie poderwali się ze swoich miejsc. Dante był już przygotowany do wyjścia, wcześniej spakował swoje rzeczy do plecaka, dlatego od razu skierował się do szafki, aby zostawić w niej zbędny bagaż. Wziął ze sobą jedynie telefon i odrobinę gotówki, na wszelki wypadek, gdyby terminal z jakiegoś powodu przestał działać. Debatował przez chwilę, czy nie będzie szybciej podjechać do knajpy samochodem, ale zrezygnował z tego pomysłu i pozostał przy spacerze. W okolicy często bywał problem z parkingiem, nie miał zamiaru szukać miejsca przez większość swojej przerwy lunchowej.
Dante spojrzał przez ramię, gdy usłyszał swoje imię wywołane gdzieś na korytarzu. Zwolnił kroku po dostrzeżeniu biegnącego w jego stronę Nathana.
Bujne, czarne włosy kuzyna zawsze były w artystycznym nieładzie, ale tego dnia wyglądały, jakby w chłopaka strzelił piorun, a on próbował ratować sytuację wachlarzem kosmetyków. Oczy miał lekko podkrążone z braku snu, co Redfielda absolutnie nie dziwiło, biorąc pod uwagę pory, o jakich do niego wypisywał. Miał na sobie oliwkową koszulkę, o dziwo bez ani jednego zagniecenia, co nie było do niego podobne. Jego mama dawno temu przestała prasować dla niego ubrania, a sam bez większej okazji również tego nie robił.
— Idziesz na kebaba? — zapytał, robiąc w międzyczasie dwie przerwy, by zaczerpnąć odrobiny powietrza.
— Przebiegłeś dwa metry — zauważył Dante, ignorując pytanie i zapominając, że nie każdy Redfield ma nadludzką staminę.
— Raczej nie wyglądam jak ktoś, kto siedzi godzinami na siłowni, nie? — Uniósł jedną brew, prezentując swoją smukłą i, w przeciwieństwie do blondyna, nieumięśnioną sylwetkę. — No i przypominam, że ty sobie lecisz na kodach.
Redfield zaśmiał się.
— Chodź, bo umieram z głodu i chyba zaraz coś rozwalę — burknął chłopak, kierując się do drzwi wyjściowych.
— Czekaj. — Brunet zatrzymał się. Zmarszczył brwi, jakby się nad czymś zastanawiał. — Chyba nie wziąłem portfela.
— Zapłacę za ciebie — zaoferował Redfield bez wahania.
— Nie ma mowy, nawet nie jesteś świadomy, ile kasy już ci wiszę — zaprotestował Nathan, ale widząc zmieszaną minę Dantego, dodał: — Znacznie więcej niż zarobię jako kelner w weekendy.
— Przecież wiesz, że nie musisz mi oddawać.
— A ty wiesz, że nie lubię być dłużny. Dobra, nie będę cię zatrzymywał, bo zanim wrócę po portfel i z powrotem tutaj, to minie za dużo przerwy. Idź beze mnie, zjem sobie coś na stołówce.
— Jesteś pewien? Ostatnio jak zjadłeś spaghetti na stołówce, to rzygałeś tydzień.
— Nic mi nie będzie.
Dante był nieco zawiedziony, ponieważ zdążył się już oswoić z myślą, że nie będzie jadł posiłku samotnie. Nie stanowiło dla niego problemu zapłacenie za obiad kuzyna, nawet jeśli ten nigdy miałby się nie wypłacić z jego wiecznego stawiania. Nathan nie należał do osób, które tak po prostu przyjmowały hojne gesty i zawsze musiał się odwdzięczyć. Nawet jeśli zarabiał grosze w restauracji, większość wydawał na innych ludzi zamiast siebie.
Dante z kolei nie pracował, ale razem z Dianą dostawali od rodziców pieniądze na bieżące wydatki. Dennis wkręcił syna w inwestowanie na giełdzie, kiedy ten przyglądał się, jak jego ojciec powiększał majątek w ten sposób. Nie mógł się doczekać, aż będzie miał osiemnaście lat i możliwość, aby samemu zacząć się w to „bawić". Obawiał się nieco ciągnącego za tym ryzyka, o którego podjęciu wkrótce sam będzie musiał decydować. Do tej pory oddawał pewien procent kieszonkowego ojcu, a on za niego kupował akcje spółek, które syn wybrał.
Cel jego podróży znajdował się zaledwie kilka ulic dalej, z góry jednak założył, że najprawdopodobniej spóźni się lub ominie następną lekcję. Nie miał zamiaru jeść w pośpiechu, wolał na spokojnie usiąść sobie w knajpie, ale to wymagało od niego ustalenia priorytetów. Niejednokrotnie już wybierał się na lunch poza szkołą i rzadko kiedy zdarzały się sytuacje, w których nie starczało mu na to czasu.
Dla umilenia sobie drogi, blondyn wygrzebał z kieszeni etui ze słuchawkami i włożył sobie jedną z nich do ucha. Wolał zawsze być świadomy swojego otoczenia, dlatego rzadko używał obu jednocześnie. Skupił się na wybraniu odpowiedniej piosenki, celując raczej w rytmiczny, dodający energii utwór. Już chwilę później wystukiwał palcami rytm na udzie, z całych sił walcząc ze sobą, aby nie zacząć śpiewać pod nosem.
Gdy podniósł wzrok znad telefonu, zauważył przed sobą niską dziewczynę. Nie widział jej twarzy, a jedynie długie, sięgające pasa włosy w głębokim, ciemnym odcieniu brązu. Przywodziły mu na myśl bardzo mocną kawę — na pierwszy rzut oka wydawały się czarne, ale gdy padały na nie promienie słońca, mieniły się czekoladowymi refleksami. Również słuchała muzyki, a jej białe słuchawki nauszne kontrastowały z ciemnymi kosmykami. Dante wyciągnął na chwilę urządzenie z własnego ucha i nasłuchiwał, aż w końcu dotarła do niego melodia. Nie spodziewał się aż tak ciężkiego brzmienia.
„'Cause there's a psycho in my head, I'm closer to the edge, Makin' me feel like I'm livin' in misery, misery."
Jego spojrzenie sunęło w dół na smukłą talię odsłoniętą przez krótką, czarną bluzę, a następnie szerokie biodra ukryte pod luźnymi jeansami w tym samym kolorze. Dziewczyna podwinęła nogawki, by nie sięgały one dalej niż przed kostkę, odsłaniając tym samym białe buty sportowe. Musiały być nowe — nikt nie był w stanie utrzymać trampek w tym kolorze dłużej niż trzy dni. Zawsze mózg podsuwa wtedy pomysł, aby pójść w nich na imprezę i mimo obietnicy przed samym sobą, po alkoholu nie dba się już o plamy na obuwiu. Na jej ramieniu wisiała płócienna torba z wyszytym napisem "hope ur ok".
Zbliżali się do przejścia dla pieszych bez świateł. Dante trzymał się kilka kroków za nią, mimo że bez większego problemu mógłby ją wyprzedzić. Za bardzo podobał mu się widok, żeby tak po prostu z niego zrezygnować. Dziewczyna nie podniosła głowy znad telefonu, chociaż powinna rozejrzeć się przed przekroczeniem ulicy.
To był błąd.
— Uważaj! — krzyknął Dante, ale wiedział, że jego głos został całkowicie stłumiony przez jej słuchawki. Droga hamowania załadowanej ciężarówki była zdecydowanie zbyt długa. Zatrzymanie tak wielkiej maszyny przed przejściem dla pieszych miało mniejsze prawdopodobieństwo niż cud. A zdawało się, że właśnie tego będzie potrzebowała nieznajoma dziewczyna, żeby przeżyć.
Dla Redfielda wszystko odbywało się w zwolnionym tempie, w jednym momencie docierały do niego sygnały od wszystkich jego zmysłów. Instynkt się uruchomił i przejął władzę nad jego ciałem, ale nie w taki sam sposób, kiedy tracił nad sobą kontrolę. Adrenalina uderzyła mu do głowy. Dante nie wiedział, czy pisk w uszach jest w jego głowie, czy pochodzi z hamulców — kierowca bowiem podjął desperacką próbę zatrzymania się.
Dziewczyna obróciła głowę, uświadamiając sobie, w jak beznadziejnej sytuacji się znalazła. Jej organizm miał do wyboru dwie opcje i, niestety, zamiast walczyć, postanowił ją sparaliżować. Chciała się ruszyć, błagała w myślach nogi, żeby zrobiły cokolwiek, jednak one odmówiły posłuszeństwa. Zacisnęła powieki z nadzieją, że cała sytuacja okaże się jedynie snem.
Dante bez zastanowienia rzucił się, owinął dziewczynę swoimi ramionami i razem z nią wylądował po przeciwnej stronie ulicy. Czuł zaćmiony wirusem ból, gdy beton, a następnie płyta chodnikowa i drobne kamyki raniły skórę na przedramionach. Uderzyli w ziemię z taką siłą, że brunetka wydała z siebie głośny okrzyk, gdy jej biodro obiło się o twardą nawierzchnię. Ich serca waliły w piersiach mocno, oba równie przerażone całą sytuacją.
Redfield czuł ból, strach i słodki zapach karmelu złamany gorzką nutą kawy. Pachniała jak Starbucks. Leżał na plecach, a żwir wbijał się w jego skórę z każdym ruchem. Poluzował uścisk, gdy uświadomił sobie, że dziewczyna nie jest w stanie się z niego wyswobodzić. Uniosła się na ramionach, oszołomiona pozwoliła sobie usiąść na udach Dantego. Ich spojrzenia się spotkały i dopiero wtedy dostrzegł, że jej oczy są w szarym, metalicznym kolorze, przez co jej spojrzenie wydawało się lodowate.
— Jezu, przepraszam! — Prawie krzyczała, choć możliwe, że Redfieldowi się jedynie wydawało, kiedy był tak blisko. Głos miała niższy niż się po niej spodziewał, lekko zachrypnięty, jakby nie odzywała się przez długi czas. — Wszystko w porządku?
— W jednym kawałku — odparł. Czuł się trochę jak w klatce, gdy dziewczyna tak nad nim wisiała, ale absolutnie nie narzekał na jej bliskość. — A ty?
— Nic mi nie jest — wymamrotała. Zażenowana zsunęła się z Dantego, sycząc przy tym z bólu.
— Coś jednak jest — zauważył zaniepokojony.
— Stłukłam biodro. — Brunetka spojrzała na dłoń chłopaka, która właśnie wędrowała w kierunku jej rany, na co odsunęła się nieznacznie, lecz zauważalnie. — O Boże, przecież zostaną ci po tym blizny!
Oczy Redfielda rozszerzyły się w przerażeniu. Spojrzał na swoje ręce, całe podrapane i brudne, z ran sączyła się krew. Jego żołądek zacisnął się. Zamiast bólu zaczął czuć delikatne mrowienie na skórze, a to oznaczało tylko jedno. Miał kilka sekund, zanim dziewczyna będzie chciała obejrzeć już nieistniejące rozcięcia. Zegar tykał, a jedyny pomysł, jaki przyszedł mu do głowy to ucieczka.
Trzęsącymi się dłońmi opuścił rękawy czarnej koszulki, pozwalając, aby lepka ciecz wsiąknęła w materiał. Dziewczyna patrzyła na to z przerażeniem. Skrzywiła się na wyobrażenie, jak nieprzyjemne musiało być to uczucie. Dante jednak już nic nie czuł, wirus całkowicie zablokował jego receptory bólowe.
Jego umysł krzyczał — musiał jak najszybciej wywinął się z tej sytuacji, zanim dziewczyna zauważy coś, czego nie powinna.
— Muszę iść — wymamrotał w pośpiechu. Chciał jej pomóc i upewnić się, że nie będzie miała problemów z chodzeniem przez swoje stłuczone biodro, ale wiedział, iż nie mógł sobie na to pozwolić.
Tik tak, tik tak.
— Zaczekaj! — Próbowała go zatrzymać, ale się jej wymknął. Schował dłonie w kieszenie, gdy poczuł spływającą po nich krew i odszedł szybkim krokiem, nie oglądając się za siebie. — Dziękuję!
Dziewczyna machnęła rękami, uderzając nimi o uda i rozejrzała się dookoła, w poszukiwaniu słuchawek, które spadły jej z głowy. Znalazła je nieopodal pod drzewem, całe brudne i podrapane. Cień uśmiechu zagościł na jej twarzy, gdy usłyszała wciąż lecącą z nich muzykę.
Dante szedł na autopilocie, a jedyne, co w tamtym momencie krążyło w jego głowie, to jak blisko był od odkrycia przez obcą osobę prawdy na jego temat. Wrócił się do szkoły, całkowicie zapominając, że jeszcze kilka minut wcześniej umierał z głodu. Od razu ruszył w kierunku łazienki, jak najszybciej chcąc zmyć z siebie własną krew.
— Dante! — zawołała Diana, a jej głos poniósł się echem po opustoszałym korytarzu. Tak jak chłopak podejrzewał, do jego powrotu zdążyła się rozpocząć kolejna lekcja. — Co ci się stało?
— Nic mi nie jest, zrosło się — wymamrotał, popychając drzwi męskiej toalety. Redfieldówna nawet przez chwilę się nie zawahała, od razu weszła za nim do pomieszczenia. Blondyn podwinął przesiąknięte rękawy bluzki, odsłaniając zagojoną skórę bez ani jednego śladu po armagedonie, który kilka minut wcześniej się na niej odbywał. Jego ręce były pokryte krwią po same łokcie, przez co wyglądał, jakby co najmniej kogoś zamordował.
Na tę myśl twarz Diany przybrała zielonkawy odcień.
— Straciłeś kontrolę? — zapytała roztrzęsionym głosem, który ściszyła prawie do szeptu. — Zabiłeś kogoś?
— Daj spokój — odparł, wywracając oczami. Odkręcił kran, po czym ustawił temperaturę wody na przyjemnie ciepłą. — Miałem spotkanie z chodnikiem.
Redfieldówna oparła się o jedną z umywalek, upewniając się wcześniej, że nie jest ona mokra. Nie chciała poplamić spódnicy, nawet jeśli miałaby zaraz wyschnąć i nie zostawić żadnego śladu. Dante obmył przedramiona pod bieżącą wodą, która mieszając się z czerwoną cieczą, rozbryzgiwała się po białej powierzchni. Z każdą chwilą coraz bardziej przypominała scenę zbrodni. Chociaż nie był wierzący, modlił się wtedy, aby nikt inny nie wszedł w tym momencie do toalety.
— Ale tak po prostu? — zapytała, niedowierzając. — Potknąłeś się?
— Możesz stanąć przy drzwiach i popilnować, żeby nikt nie wszedł? — Nastolatek przegrał z natrętnymi myślami, a jego siostra usłuchała i zmieniła swoje ustawienie. Skrzyżowała ręce pod piersiami. — Nie. W skrócie to szedłem coś zjeść i przede mną jakaś dziewczyna weszła prosto pod koła ciężarówki, więc ją wypchnąłem i podarłem ręce o chodnik. Mam wrażenie, jakby kawałki żwirku mi wrosły pod skórę.
Diana otworzyła szeroko oczy i usta. Zamrugała kilka razy.
— Co to była za dziewczyna? — dopytywała.
— Diana, zadajesz dzisiaj więcej pytań niż czterolatek. — Dante zaśmiał się, przerywając próby wyczyszczenia przestrzeni pod paznokciami, żeby spojrzeć na siostrę. — Nie wiem, nie znam jej, nie wiem nawet, czy chodzi do naszej szkoły. Wyglądała dość przeciętnie, nie wiem, ładna figura, niska, ciemne włosy takie do pasa, szare oczy.
— Za dużo dziewczyn pasuje do tego opisu... Poza oczami, nie kojarzę nikogo z szarymi. — Szatynka zamyśliła się. — Jak miała na imię?
— Nie pytałem jej o imię. — Prychnął. — Byłem zbyt zajęty tym, że ręce zaczęły mi się zrastać, a ona zobaczyła krew.
— NIE ZAPYTAŁEŚ JEJ O IMIĘ? — oburzyła się.
— Kobieto, to, że ją wypchnąłem spod ciężarówki, nie oznacza, że mam ją od razu na randkę zapraszać.
— No dobra, ale mogłeś się chociaż upewnić, że na pewno nic jej się nie stało. Przydałoby ci się poznać jakąś dziewczynę, żebyś się w końcu przestał zajmować moim życiem uczuciowym.
Zignorował uszczypliwy komentarz.
— Byłem zajęty nieujawnianiem rodzinnej tajemnicy. A tak poza tym, to dlaczego nie jesteś na lekcjach?
Diana przez krótką chwilę wydawała się zbita z tropu, co Dante zdążył zauważyć i nabrać podejrzeń. Spojrzał przenikliwym wzrokiem na odbicie dziewczyny w lustrze, słysząc, jak bicie jej serca przyspiesza momentalnie po usłyszeniu pytania.
— Ummm... — mruknęła, dając sobie sekundę na wymyślenie kłamstwa. — Urywamy się z Julie z lekcji, akurat szłam się z nią spotkać.
Dante chciał skomentować ostatnie buntownicze zachowanie siostry, ale nim otworzył usta, ktoś wpadł do pomieszczenia w takim pośpiechu, że prawie wyważył drzwi. Ku zaskoczeniu rodzeństwa, od razu rozpoznali kruczoczarną czuprynę.
— O, spotkanie rodzinne? — zapytał rozbawiony, po czym zmrużył oczy, patrząc na Dianę. Przeniósł spojrzenie na Dantego i dopiero wtedy ujrzał brudną od rozrzedzonej krwi umywalkę. — Zabiłeś kogoś?
— Gorzej — skwitowała szatynka.
— Miałaś jedno zadanie. — Dante oparł się na łokciach zrezygnowany. Sięgnął po ręcznik papierowy, wysuszył ręce i zabrał się za sprzątanie po sobie.
— Czy ktoś mi wyjaśni, co tu zaszło? — Wzrok zdezorientowanego Nathana biegał pomiędzy chłopakiem i dziewczyną. — Tylko pronto, bo mój organizm odrzuca spaghetti ze stołówki.
Dante prychnął, powstrzymując się siłą, aby nie powiedzieć "a nie mówiłem?". Kuzyn machnął ręką, rezygnując z czekania na wyjaśnienia, po czym zamknął się w jednej z kabin.
— Wracasz na lekcje? — zapytała Diana, bawiąc się odstającą nitką na szwie spódnicy.
— Nie mam koszulki na zmianę, więc już chyba sobie odpuszczę.
— Musicie wyjść — zawył Nathan. — Przy was nie dam rady.
Rodzeństwo spojrzało na siebie i wybuchnęło śmiechem. Zlitowali się jednak nad kuzynem, zgodnie z jego wolą opuszczając pomieszczenie.
🌹🌹🌹
Kiedy Dante wszedł do domu, okazało się, że jest on pusty. Przypomniał sobie, że babcia poprzedniego wieczora wspominała coś na temat wyjścia na zakupy, dlatego ucieszył się, że nie będzie musiał się tłumaczyć z opuszczenia kilku ostatnich lekcji. Wszedł na piętro, mijając po jednym stopniu i od razu ruszył do łazienki, gdzie nalał do umywalki ciepłej wody i wrzucił do niej brudną koszulkę. Ciecz zmieniła zabarwienie, dlatego chłopak przepłukał dokładnie tkaninę i opróżnił zlew. Ponownie go napełnił, tym razem dodając kilka pompek mydła w płynie i zostawił ubranie, żeby się porządnie zamarynowało.
Wyciągnął z kieszeni telefon i zaczął przeglądać portale społecznościowe, ale gdy tylko zauważył zieloną kropkę obok nazwiska swojego przyjaciela, natychmiast nacisnął ikonkę rozmowy wideo. Nie czekał długo, przyglądając się napisowi "nawiązywanie połączenia...", bo szybko został on zastąpiony przez oświetloną jedynie bladym światłem telewizora twarz Aidena. Pomimo że w Roseville było ledwo południe, w Majadas słońce już zachodziło.
— Co chcesz, zjebie? — zapytał i mimo wypowiedzianych słów, w jego głosie nie było ani krzty złośliwości.
— Pogadać — odparł, ustawiając telefon na szklanej półce pod lustrem. Prince zwrócił uwagę na pluskanie wody, gdy blondyn zaczął zapierać koszulkę.
— Co robisz?
— Upierdoliłem koszulkę i ją zapieram, żeby nie została plama.
Aiden prychnął, przeczesując rozjaśnione słońcem włosy. W połączeniu z opaloną skórą wyglądał jak stereotypowy surfer, mimo że nawet nie mieszkał w niewielkiej odległości od morza.
— Na czarnym z reguły nie widać plam.
Mózg Dantego działał na najwyższych obrotach, gdy próbował wymyślić wiarygodne kłamstwo. Wolał uniknąć dzielenia się z przyjacielem, że próbuje zmyć krew z materiału, bo brzydzi go świadomość, że jest na nim plama, nawet jeśli nie widział jej gołym okiem. Aiden z kolei wciąż, pomimo wieloletniej znajomości z Redfieldem, nie miał pojęcia o skrywanej przez niego tajemnicy. Na początku chłopak po prostu nie chciał nic mu na ten temat mówić, ale z czasem zaczął się bać, jak zareaguje na zatajenie przed nim tak dużej części życia bliskiej sobie osoby.
Często myślał o tym, że gdyby mu się zwierzył, wszystko byłoby łatwiejsze.
— Chyba że plamy są białe — powiedział z udawaną powagą, ale po chwili kąciki jego ust zaczęły drgać.
Aiden wydał z siebie udawany odgłos wymiotów.
— Obrzydliwe.
Dante przyłapał się na tym, że nie potrafił wyrzucić z pamięci zapachu karmelowej kawy, jaki towarzyszył szarookiej dziewczynie. Przygryzł wargę, żałując, że nie zapytał jej nawet o imię. Przeklinał w myślach wirusa, mimo że bez niego z pewnością żadne z nich nie wyszłoby cało z tej akcji ratunkowej. Dzięki niemu był w stanie dostrzec zagrożenie i dobiec do dziewczyny na czas, a nadludzka siła ułatwiła mu przerzucenie jej na drugą stronę ulicy.
— Chyba uratowałem dzisiaj jakąś dziewczynę przed śmiercią — wymamrotał, jakby była to rzecz, którą każdy robi każdego dnia pomiędzy prysznicem a śniadaniem.
Aiden zamrugał, nie będąc pewnym, czy dobrze zrozumiał przyjaciela.
— Że co?
— Nie rozejrzała się, przechodząc przez ulicę, więc pociągnąłem ją, zanim na nią weszła — skłamał połowicznie. Miał nadzieję, że szatyn kiedyś wybaczy mu wszystkie jego półprawdy i kłamstwa. Nie chciał być z nim nieszczery, ale jednocześnie wolał nie wzbudzać podejrzeń, opowiadając faktyczny bieg wydarzeń.
— Znając ciebie, to coś odjebałeś i muszę ją teraz dla ciebie znaleźć — wywnioskował, sięgając po leżącego na podłodze laptopa. Ułożył się wygodnie i uruchomił przeglądarkę, po czym zalogował się na Facebooka.
— Chyba tym razem nie dasz rady, mam za mało informacji.
— Pewnie wystarczy imię i ogólny opis wyglądu. — Aiden wzruszył ramionami, a następnie spojrzał na telefon wyczekująco z charakterystycznym dla niego zaciekłym błyskiem w zielonych oczach.
— Tu się pojawia problem. — Dante westchnął. Opłukał ostatni raz koszulkę, odcisnął ją, zabrał telefon i skierował się po schodach na parter, gdzie znajdowała się pralnia. — Nie zapytałem jej o imię, a w dodatku bardziej pospolicie wyglądającej dziewczyny chyba nie znajdziesz. Niska brunetka, takich jest tysiące w Roseville, a nawet nie wiem, czy jest z okolicy. Miała szare oczy, może to coś ułatwi.
Prince zatrzasnął laptopa zrezygnowany.
— Zero znaków szczególnych?
— Pachniała kawą karmelową.
— Może pracuje w Starbucksie? — zapytał bardziej sam siebie niż Dantego.
— Wydaje mi się, że to były po prostu jej perfumy, ale nie wiem. Może?
Chłopak z nadzieją ponownie otworzył laptopa. Stukał intensywnie w klawiaturę, nie odzywając się przez kilka minut, podczas których Redfield nastawił pranie po wygrzebaniu z kosza większej ilości czarnych ubrań. Dante zanotował w głowie, żeby kupić przyjacielowi czapkę z napisem "FBI". Pokładał w nim duże nadzieje, bo zazwyczaj potrafił odnaleźć absolutnie każdego przy minimalnej liczbie informacji, dzięki swojej spostrzegawczości i umiejętności łączenia faktów. Zazwyczaj też wystarczyło mu kilka dni obserwowania czyjejś aktywności w internecie, by znaleźć jego dokładny adres zamieszkania.
— Napisałem do Rosie, tej co mieszka obok mojej babci, ona pracuje w Starbucksie.
Przez kolejne dwie i pół godziny koleżanka Aidena podsyłała mu zdjęcia wszystkich jej współpracownic, które w pewnym stopniu pasowały do przedstawionego opisu. On z kolei przekierowywał je do Dantego odrzucającego po kolei każdą z dziewczyn na podstawie swojej niezwykle zawodnej pamięci. Akcja osiągnęła wyższy poziom, gdy poszukiwania rozszerzyły się na wszystkie kawiarnie pod znakiem syrenki w Roseville. Starania spełzły jednak na niczym, ponieważ żadna z nich jej nie przypominała.
Dante leżał na łóżku, bawiąc się porysowaną markerem piłeczką do tenisa. Odbijał ją od ściany i łapał w dłonie, by zaraz powtórzyć czynność. Zamknął kolejne zdjęcie jakiejś ładnej brunetki z niebieskimi oczami, kręcąc głową do Aidena na znak, że jego zmysł detektywistyczny tym razem zawiódł.
— One wszystkie mają po prostu niebieskie oczy. Tamta miała szare, takie metaliczne.
— To była ostatnia — mruknął niezadowolony Aiden.
— Zmieniając temat — zaczął Dante, gdy jego piłeczka wylądowała na podłodze, a jemu nie chciało się po nią sięgać — Diana coś przede mną ukrywa.
— Po czym wnioskujesz? — zainteresował się Prince. Spojrzał na zegarek, który w tamtym momencie wskazywał dwadzieścia minut do północy. Czuł się w pełni rozbudzony i już wiedział, że będzie miał ogromny problem, aby zasnąć.
— Wiesz, jaka jest Diana — odparł. — Od razu po niej widać, jak zaczyna coś kręcić.
— No masz rację. Dawno jej nie widziałem, ale nigdy nie potrafiła kłamać.
— Urwała się dzisiaj z lekcji z Julie, a to kompletnie nie w jej stylu.
— Co to za Julie?
— Taka jej koleżanka. Tylko że... Nie wiem... — Dante zaczął drapać odstającą skórkę przy paznokciu, nie pozwalając się jej zagoić. — Nie pasuje mi do niej, żeby to Julie ją ściągała na złą drogę i namawiała do jakichś eksperymentów, to raczej spokojna dziewczyna z konserwatywnymi rodzicami.
— Takie najprędzej się zaczynają buntować — zauważył. — Tutaj co druga taka jest. Daleko nie trzeba szukać, Eva co chwilę się spina ze swoimi rodzicami.
Redfield skrzywił się lekko na myśl o dziewczynie przyjaciela. Miała ona taki temperament, że od razu się ze sobą nie polubili.
— Racja... Mam wrażenie, że może kogoś ma, ale nie chce się przyznać. Tylko nie wiem dlaczego... Zawsze byliśmy blisko i mówiliśmy sobie wszystko.
— Może boi się, że go nie zaakceptujesz? Woli uniknąć kłótni z tobą, więc go ukrywa.
— Musiałaby chyba się zejść z Conradem, żebym miał z tym aż taki problem.______________________________
* Skillet – Psycho in my head
Hej! 🤍
Wszystko u Was dobrze? Jakie plany na dzisiaj? :)
Ja się kiszę. Zrobię makaronik ze szpinakiem, poczytam "The Wave" od Moniki Rutki (polecam, naprawdę!) i może póżniej popiszę.
Na moim TikToku (@autorkawerka) pojawiły się estetyki Dantego, Diany, Conrada i Nathana, a wkrótce pojawi się również Aidena, może Charlotte (jeśli znajdę pasującą do niej piosenkę) i... no właśnie, kogo? Szarookiej panny z dobrym gustem muzycznym! Ci, którzy czytali poprzednią wersję wiedzą. :)
Jeśli chodzi o zmiany, to dzisiaj pochwalę się odrobinę za postać Nathana – jest znacznie lepsza w porównaniu z poprzednią wersją. Pojawia się! Nie znika w połowie bez większego uzasadnienia! Przewija się, nie tylko wtedy, kiedy jest potrzebny! POSTĘP!
Do następnego, kochani!
PS. Wattpad wprowadził opcję zaplanowanej publikacji, omg!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top