14.Niech żyje miłość, niech trwa wiecznie...
Ji Beom wrócił do Pałacu Kości Słoniowej, trzymając na rękach syna Przywódcy Łabędzi. Wszystkie patrzałki były na nich zwrócone. Kruk bez słowa podążył z nieprzytomnym Chan'em do sypialni. Ich przyjaciele ruszyli za nimi.
W tym czasie do domu Hong'a zawitał ojciec Beom'a. Przeszedł od razu do gabinetu Przywódcy Frakcji i zaczął konwersację.
- Hong, w imieniu mojego syna, proszę Cię o rękę Twojego syna.
- Kim, jak Ty sobie to wyobrażasz? - zapytał ojciec Joo Chan'a.
- Normalnie. Ji Beom kocha Twojego syna. Nie chcę go stracić, więc pora zmienić prawo oraz uszczęśliwić, nie tylko ich, ale tych którzy jak oni się kochają. Obaj wiemy, że jest wiele takich magów i mimo zakazu, potajemnie się spotykają, by upajać się miłością. Tylko przymykamy na to oko. - wyjaśnił Pan Kim.
- Kim, od wojny minęło ponad 100 lat, od setek te prawa były respektowane w naszym społeczeństwie, w naszych frakcjach. - obstawał przy swoim Przywódca Białych Magów.
- Chcesz stracić jedynego syna? Twoją dumę? Chłopak cały czas posłusznie, grzecznie wykonuje Twoje polecenia, bez słowa, tak jak mój, moje. Pora coś zrobić dla nich. - rzekł Przywódca Kruków. Hong popatrzył na Czarnego Maga, westchnął cicho.
- Masz rację, Kim... Zgadzam się. Powiadommy o zmianach Radę, i to bez zwłocznie.
(...)
Minęły dwa dni. Joo Chan nadal się nie obudził. Zebrani w jego kwaterze przyjaciele oraz ukochany, trwali przy nim.
- Mam wrażenie, że on nie chce do nas wrócić. - szepnął Kim.
- Beomie, nie martw się. To może reakcja na stres, na to wszystko co się stało. Może potrzebuje odpoczynku. - odezwał się Choi.
- Mam pomysł. - dodał wysoki przystojniak, po czym wykonał ruch ręką. W pokoju pojawiły się bukiety czerwonych róż. Pięknie wyglądały na tle tej, wszechobecnej bieli.
Przyjaciele Magów uśmiechnęli się, po czym wyszli, by trochę odpocząć.
Ji Beom ułożył się na boku, przy swoim Maleństwie. Ujął jego prawą rękę i musnął.
- Joo Chan, wiem, że gdzieś tam jesteś, że mnie słyszysz. Proszę Cię, wróć do nas, do mnie. Mamy tyle do omówienia... Bez Ciebie, nie istnieje. Bez Ciebie, nie mam po co żyć... nie zostawiaj mnie.. Błagam.
Nadal otaczała mnie ciemność. Powoli zatracałem się w niej, wchłaniała mnie. Ze łzami w oczach, pozwoliłem by zrobiła ze mną, co chce... Jednak usłyszałem głos mojego Kruka, gdzieś w oddali.
„Joo Chan! Joo Chan! Joo Chan!"
Wtem zacząłem spadać. Zapłakany wyciągnąłem dłoń, chcąc się czegoś złapać, lub aby ktoś mnie złapał.
- Ji Beom! - krzyknąłem.
W tym czasie syn Przywódcy Kruków zszedł na parter. Potrzebował ruchu. W holu spotkał ojca oraz Pana Hong'a, którzy wrócili z Sanktuarium. Byli bardzo zadowoleni. Zmiany w prawie już nastąpiły, choć nie wszyscy jeszcze do nich przywykli.
- Ji Beom i jak? - zaczął pan Kim
- Nadal nic, nadal śpi... Myślę, że pora urządzić zaślubiny, nawet jeśli on nigdy już się nie obudzi. - oznajmił Beomie, na co z salonu wyłonili się Czarny Lee, Biały Lee, Choi oraz Bong wraz z żonami przywódców.
- Chłopcze, jesteś pewny? - zapytał pan Hong.
- Tak. Muszę mu wynagrodzić to cierpienie, choć odrobinkę. Tyle lat, wytrwale i wiernie mnie kochał. Zasługuje na mnie, w pełni. Nie czekajmy. Zróbmy to dziś wieczorem, w najbliższym gronie. - rzekł Ji Beom, pewny siebie.
Obaj Przywódcy zgodzili się, obdarowując uśmiechami młodego, Czarnego Maga.
Kim po rozmowie przeszedł do ogrodu. Potrzebował świeżego powietrza.
Ocknąłem się, jakby ktoś wyrwał mnie z okowów samotności. Zrobiłem rozeznanie. Byłem w domu, w mojej sypialni. Powoli podniosłem się. Nikogo nie było, tylko czerwone róże. Uśmiechnąłem się nieco, wstałem i opuściłem kwaterę na boso, zarzucając zwiewny szlafrok.
Idąc ku schodom, obserwowałem wszystko. Mijająca mnie służąca, zamarła. Momentalnie rozpłakała się. Podszedłem do niej, by ją uspokoić. Otarła łzy, uśmiechając się.
Podążyłem dalej. Z każdym krokiem słyszałem znajome głosy dobiegające z holu. Przebywali tam moi przyjaciele, tata, mama oraz państwo Kim. Nie zauważenie zszedłem do nich, pytając.
- Czy ktoś może mi powiedzieć, co się tutaj dzieje?
Wszyscy umilkli. Patrzeli na mnie, jakby widzieli ducha. Wtem zostałem otoczony przez Dae, Hyun'a, Min'a i Jun'a. Uściskali mnie kolejno, tak jak rodzice, a także państwo Kim.
- Wróciłeś do nas... Myśleliśmy, że już nigdy się nie obudzisz. - jęknął, wzruszony białowłosy mag.
- Bo nie chciałem, Hyunie.. Nie chcę wychodzić za Jae Seok'a, a skoro nie mogę być z tym, którego kocham, to nie mam po co istnieć. Zbyt wiele czasu cierpiałem. To ból, którego nie da się znieść, rozrywa Cię od środka, przebija serce na wskroś. - powiedziałem cicho.
- Joo Chan, uspokój się. Wiesz... - przerwał Yeol.
- Wiem, co? - wymruczałem, zaś on i pozostali wskazali w stronę wejścia do Sali Balowej. Skierowałem ślepka w to miejsce. Stała tam moja miłość. Zatrząsłem się, wpatrzony w niego.
- Zostawmy ich.. - rzekł Junnie, natomiast Minnie dodał.
- Tak. Wróćmy do szykowania uroczystości.
Zostałem sam na sam z synem Przywódcy Kruków. Spotkaliśmy się na środku holu. Przez chwilę panowała cisza, którą przerwałem.
- Jak się tutaj znalazłem?
- Odszukałem Cię. Czułem, że będziesz tam, gdzie wszystko się zaczęło, gdzie pierwszy raz się poznaliśmy. - wyjaśnił Beom.
- Mogłeś mnie zostawić. Nie chcę być z Park Jae Seok'iem, a teraz ojciec zmusi mnie do tego małżeństwa. Wolę umrzeć, niż być z tym magiem. Nie chcę żyć z kimś, kogo nie kocham, Ji Beom.
- To Ci nie grozi...
- Czy Ty się słyszysz?! - podniosłem głos, a on złapał mnie za ramiona oraz potrząsnął, warcząc.
- Uspokój się!
Zamilkłem, odsuwając się od niego.
- Powiedz mi wszystko, co zawsze chciałeś powiedzieć. - odezwał się cicho.
- Nie mam Ci nic do powiedzenia, Ji Beom.
Po tym odwróciłem się do niego, tyłem, chcąc wrócić do sypialni. Zatrzymał mnie słowami i opadł na kolana.
- Zaczekaj, więc ja powiem. Kocham Cię, Joo Chan. Ogromnie mocno. Wyjdź za mnie.
Szybko stanąłem do niego twarzą. Miał uniesioną głowę, patrzył na mnie.
- Ji Beom, wstań. Ojciec się wścieknie, jak to zobaczy. Zostaniesz ukarany. To zakazane. A ja nie zniosę tego, jeśli coś Ci zrobią... - zacząłem panikować.
- Aż tak mnie kochasz, Maleństwo? - zapytał, przez co zatrząsałem się, zawstydzony.
- Kiedy zauważyłeś? Uwierz mi, nigdy nie miałeś się dowiedzieć. - jęknąłem, również opadając na kolana.
- Nie zauważyłem, niczego się nie domyśliłem. Dae Yeol mi powiedział. To wszystko, co mówiłeś do mnie o miłości, o tym jak bardzo kochasz, z tymi swoimi oczami, spowodowało, że sam się w Tobie zakochałem. Chciałem Cię rozkochać w sobie, ale to nie było konieczne, bo Ty wiernie, nie przerwanie kochasz mnie odkąd pierwszy raz się spotkaliśmy. Należymy do siebie. Tego chce przeznaczenie, tego chcę ja.
Rozpłakałem się, ukrywając buzię w dłoniach.
- Joo Chan... nie płacz. Kocham Cię i zawsze będę, niezmiennie. - wyznał mój Kruk, biorąc mnie w ramiona.
- Wyjdź za mnie, proszę. - dodał.
- Ale... nie wolno.. - urwałem, gdyż on wręcz zażądał.
- Powiedz, że mnie kochasz i zgódź się.
Spojrzałem w jego oczy, wyznając.
- Kocham Cię, Ji Beom. Zgadzam się.
I wtuliłem w niego.
Gdy się uspokoiłem, wstaliśmy. Otoczył mnie ramieniem oraz uniósł podbródek, mówiąc.
- Kocham Cię, Joo Chan. Dobrze, że się zgodziłeś, bo wtedy siłą zaciągnął bym Cię do ołtarza. Nim się obudziłeś, wraz z moim tatą i Twoim ojcem ustaliliśmy, że weźmiemy ślub już dziś. Nie byłem pewny, czy wrócisz do mnie, a ja nie chciałem czekać. Dobrze, że jesteś, bo bez Ciebie, nie ma mnie.
- Czy Ty chcesz powiedzieć, że mój tata się zgodził? - zapytałem, zaskoczony.
- Zgodziłem się, choć nie bardzo chciałem. Jednakże Twój przyszły teść przypomniał mi ile dla mnie zrobiłeś, dla rodziny, do tego poprosił o Twoją rękę w imieniu Ji Beom'a. - odpowiedział tata wychodząc z salonu wraz państwem Kim, mamą i moimi przyjaciółmi.
- Joo Chan, kiedy spałeś, wiele się zmieniło. Twoja wytrwała miłość, wiara w to uczucie pokazuje, jak silną osobą jesteś. Wraz z Twoim tatą uchyliliśmy zakaz wiązania się między Białymi a Czarnymi Magami. - oznajmił tata mojej miłości.
W końcu spełniło się to czego zawsze pragnąłem dla innych, by byli szczęśliwi. Uśmiechnąłem się radośnie, natomiast Ji Beom splótł nasze dłonie.
Po uroczystości zaślubin, udałem się z moim ukochanym do sypialni. Zamknął drzwi i podszedł do mnie od tyłu. Poczułem jego oddech na szyi. Musnął ją nosem, zaraz po tym ustami, szepcząc.
- Kocham Cię, kocham ogromnie mocno. Słowa, liczby nie są w stanie określić, jak bardzo i mocno.
Odwróciłem się do niego, ująłem w łapki jego twarz, również szepcząc.
- A ja kocham Ciebie, już tak długo. Każdego dnia mocniej, że zatraciłem się w tym.
I pocałował mnie. Teraz mogliśmy ponieść się miłości, pragnieniom, które w nas były, bez strachu, bez obaw.
„Niech żyje miłość, nie trwa wiecznie".
Koniec.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top