06.Przyjęcie Urodzinowe Jae Hyun'a cz.II
....Zamknął drzwi tarasowe, mówiąc.
- Tobie to raczej też nie pasuje, więc zastanawia mnie, dlaczego nie odmówiłeś ojcu i mówisz w taki sposób o miłości, nawet jeśli sprawiła Ci wiele cierpienia?
- Aranżowane małżeństwo ma swoje plusy oraz minusy, jak wszystko i nie dziw się, że tak mówię o miłości. Jestem zakochany. Kocham ogromnie mocno. Każdego dnia myślę o nim, zastanawiam się, co robi, co je, z kim się widuje, czy pracuje? Martwię się, czy wszystko u niego dobrze. Wiernie trwam w tym uczuciu, tylko po co? Skoro to nie odwzajemnione? Kochałeś tak mocno przez te wszystkie lata? Czy Ty w ogóle wiesz, co to miłość? Co znaczy kochać drugiego człowieka, do tego stopnia, by się w tym zatracić? – wymruczałem, stając naprzeciw niego, tak blisko, by spojrzeć w te jego ślepia, które kocham. Rozchylił wargi, wpatrzony we mnie. Moje serce biło bardzo szybko. Czułem jego zapach.
Syn Przywódcy Kruków zapatrzył się w oczka Białego Maga. Nie spodziewał się, że on tyle wiedział o miłości, że kocha tak mocno. Jednakże w tym momencie liczyły się te patrzałki, takie przyciągające, ciemne niczym noc oraz maleńkie, różowe usta. Trudno było oderwać od niego wzrok.
- Nie, nigdy nie byłem zakochany. Nie kochałem tak jak Ty. – wyjaśnił Ji Beom.
- Właśnie, więc choć trochę spróbuj mnie zrozumieć. – szepnąłem, chcąc wrócić na przyjęcie. Chwycił moje ramię.
- Przepraszam... - również wyszeptał.
Dopadło mnie zaskoczenie, lecz po chwili miałem ochotę się rozpłakać. Przeprosił mnie, jakby wiedział, jakby dał mi do zrozumienia, że nie może mnie pokochać, że nie możemy być razem.
- Nie przepraszaj. Nic się nie stało. – miauknąłem, wyswobodziłem się oraz wszedłem do środka. Skierowałem się prosto do moich przyjaciół, z którymi przebywali pozostałe Kruki.
W tym czasie, w Dae oraz Hyun podeszli do stołu. Ten pierwszy musiał się napić.
- Szlag, nie mogę znieść widoku tego dupka. Widziałeś, co się dzieje z Joo Chan'em, odkąd znów go zobaczył? – mruknął wysoki Biały Mag.
- Zauważyłem, ale nie denerwuj się. Nie mamy na to wpływu. Uspokój się. Jang Jun i Bo Min do nas zmierzają. Graj, jakby nic się nie stało. – wyszeptał białowłosy mag.
- Chłopcy, nie denerwujcie się. To decyzja Joo Chan'a. – rzekł Czarny Lee.
- Wiemy, Jang Jun. Jednak przykro nam. Zrozumcie, chcemy dla niego jak najlepiej. Jest dla nas ważny, jak brat. – powiedział Bong.
- Rozumiemy, Jae Hyun. Pozostaje wam go wspierać. Cóż, my z Jun'em również chcemy. Polubiliśmy go. – odezwał się Choi.
- A nas lubicie? – zapytał Yeol, zbliżając się do Minnie'go. Chłopak zapatrzył się w oczy przyjaciela Chan'a, który uśmiechnął się delikatnie. Był zauroczony przystojną twarzą Czarnego Maga.
- Umm... tak... Bardzo.. – wydukał Min.
- Cieszę się, bardzo. To odwzajemnione. Bynajmniej z mojej strony. – ciągnął Biały Lee, na co Bo Min zawstydził się.
- Dae Yeol... co Ty? To zakazane... - jęknął cicho Hyunie.
- Tak, ale ani ja, ani Ty nie należymy do głównej gałęzi Rodu. Inaczej jest z synami Przywódców Frakcji. – wyjaśnił wysoki przyjaciel Joo Chan'a.
- Mimo tego, nie wolno nam wiązać się z Czarnymi Magami. Co będzie, jak wujek się dowie? – jęknął Bong.
- Nie znosisz nas, co? – wyskoczył Junnie.
- To nie tak, Jang Jun. Nie mam nic przeciwko przyjaźni. Gdyby miał, nie było by was tutaj. – sprostował Jae Hyun.
- Podobasz mi się, Jae Hyun. – „rzucił" szczerością Jang Jun, a pozostali wpadli w szok. Solenizant zarumienił się delikatnie.
- I szczerze, mam gdzieś prawa. Jesteś słodki, masz śliczne, duże oczka i ładne usta, do tego Twoja osobowość. Cudo. Zróbmy tak. Oficjalnie, to przyjaźń, nie oficjalnie sprawię, że Twoje oczy będą wpatrzone tylko we mnie. – zaproponował Czarny Lee.
- Junnie, nie mów tego tak na głos. – upomniał go Choi.
- Ja jestem za. Zgadzam się z Jun'em. – wtrącił Dae Yeol, ponownie zbliżając się do Min'a.
- Lubię Cię, Dae Yeol, ale.... To nie wyjdzie, a Junnie gada głupoty. – wyznał Bo Min.
- Nie podobam Ci się, co? – mruknął wysoki Biały Mag.
- ... ja... nie o to chodzi, tylko to zakazane. Zrozum, Dae Yeol.
- Rozumiem, ale czy nie masz dość tego, że wszyscy decydują o tym, jak masz żyć? Nie chcesz zaryzykować i być szczęśliwym, Bo Min? Pomyśl, nas nikt nie obserwuje, nikt się nami zbytnio nie przejmuje i najważniejsze nikt się nie domyśli, nawet Chan, czy ten wasz Kim Ji Beom. Podobasz mi się, bardzo.
- No, dalej Minnie. Dae Yeol ma racje. – wtrącił Jun i popatrzył na Hyun'a, który był zbyt mocno zawstydzony, lecz uśmiechnięty. Podobał mu się Junnie.
Zmierzając ku chłopakom, moje serce nie potrafiło się uspokoić. Nadal w głowie miałem te przeprosiny, które sprawiły, że przeszył mnie ból.
To było okropne, wręcz nie do zniesienia, zwłaszcza jak powstrzymuje się łzy. Stanąłem.
Beomie odprowadził wzrokiem Hong'a, ale po chwili ruszył tuż za nim. Gdy Joo Chan się zatrzymał, otoczyło go dziwne uczucie, zupełnie jakby coś miało się stać. Bez wahania użył mocy, by przedostać się do Białego Maga, który wpadł prosto w ramiona Kruka.
- Mam Cię... - szepnął Kim.
Chanie był nie przytomny, blady.
Nagle ucichała muzyka oraz rozmowy. Wszystkie ślepia były wpatrzone w synów Przywódców Frakcji. Obaj ojcowie oraz przyjaciel podbiegli do nich. Pan Hong poprosił Ji Beom'a, by przeniósł jego syna do jego sypialni. I tak uczynił.
Po dotarciu do pokoju, wysoki przystojniak ułożył Chan'a na łóżku. Ojciec chłopaka sprawdził, co mu dolega, ale nic mu nie było.
- Wszystko z nim dobrze. Jednak wiem, dlaczego stracił przytomność. To moja wina. Rozmawiałem z nim o małżeństwie. To stresujące, choć zgodził się bez problemu. – wyznał Przywódca Łabędzi.
- Hong, nie wiń się. Może miał słabszy dzień. – rzekł pan Kim, po czym oni wraz z żonami opuścili kwaterę. Musieli wracać do gości.
- Wy też idźcie. Zostanę z nim. – oznajmił Ji Beom.
- Na pewno, Beomie? – odezwał się Choi.
- Tak. Jae Hyun musi być z gośćmi, a Ty i Jun powinniście mu towarzyszyć razem z Dae Yeol'em.
Biały Lee posłał Kim'owi „zabójcze" spojrzenie.
- Nie patrz tak, jakby to też była moja wina. Nic nie zrobiłem, prócz uratowania go od upadku. – wyjaśnił syn Przywódcy Kruków.
Yeol westchnął, po czym wyszedł. Zaraz za nim sypialnię opuścili pozostali.
Beomie zamknął drzwi, podszedł do łóżka i usiadł na jego brzegu.
- Maleństwo, co Ci jest? Co spowodowało, że odleciałeś? – wymruczał Kim Ji Beom, kierując patrzałki na prawą dłoń. Delikatnie ją ujął w swoje łapy. Wyczuł w nim cierpienie, które wręcz rozdzierało ciało. Czarny Mag przyłożył rękę do swojej klatki, szepcząc do siebie.
- Co się ze mną dzieje? Dlaczego wyczułem jego rozrywające cierpienie?
Poderwał się i odsunął w szoku.
Ocknąłem się. Po otwarciu oczu ujrzałem swój pokój. Przy oknie stała moja miłość. Podniosłem się, pytając.
- Ji Beom? Co się stało?
Zerknął na mnie, krzyżując ręce na torsie.
- Odleciałeś. Co Ci się stało? Co było powodem? – odezwał się.
- Zmęczenie. Źle spałem.. – wyszeptałem, wstając z łóżka.
Nieco się zachwiałem, a on odruchowo chwycił mnie w ramiona. Objął w pasie, dociskając do siebie. Położyłem dłonie na jego klatce, podnosząc na niego patrzałki.
- Powinieneś odpoczywać. – mruknął.
- Nic mi nie jest. Puść mnie. To tylko zmęczenie. – zapewniłem, wyswobadzając się. Chciałem wyjść, lecz Kim otoczył mnie łapami, od tyłu, warcząc pod nosem.
- O nie. Zostajesz w łóżku, Maleństwo.
- Puść mnie! Sam o sobie decyduje! Nie masz do mnie prawa! I nie nazywaj mnie tak! – podniosłem głos.
- Uspokój się. Jesteś blady. Jak mogę Cię wypuścić? – zapytał, mocniej mnie otaczając ramionami.
- Normalnie! Daj mi spokój! Nie musisz się o mnie martwić! Jestem dużym chłopcem! – krzyknąłem.
Nagle zasłonił moje usta, własne zbliżył do mojego ucha, mówiąc.
- Lepiej bądź grzeczny, bo przestanę być taki miły i delikatny. Wszyscy się o Ciebie martwią. Chcesz znów odlecieć?
- ... dobrze... Zostanę.. Puść mnie. – jęknąłem, zaś on zwolnił uścisk, złapał moją rękę, by zaraz poprowadzić do łóżka.
Położyłem się, ściągnąłem buty oraz zbędna biżuterię. Ji Beom przykrył mnie satynową pościelą, otworzył drzwi balkonowe oraz sam zrzucił marynarkę wraz z koszulą, zostając w tym białym golfie. Podciągnął rękawy, dzięki czemu zauważyłem, że nosi bransoletki oraz obrączki. Przymknąłem oczy, próbując uspokoić serce. Jego patrzałki wgapiały się we mnie, czułem to. Uchyliłem powieki.
- Podać Ci coś? Przynieść? – zaczął, siadając na materacu.
- Nie, dziękuję. – szepnąłem, przekręcając się tyłem do niego. Chciałem, by sobie poszedł.
- Prześpij się. To zrobi Ci dobrze.
Nic na to nie powiedziałem. Po chwili zamknąłem ślepka, wpadając w objęcia snu...
Było późno, gdy przyjęcie się skończyło. Pan domu postanowił ugościć Czarnych Magów i przydzielił im sypialnie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top