ROZDZIAŁ 6. Dlaczego nie warto zadzierać z Hadesem

Tara

Namiot wewnątrz był o wiele większy, niż na to wyglądało z zewnątrz. Moja pierwsza myśl: został zaczarowany. Rozglądnęłam się wokół - ujrzałam niewiele mebli, żadnych ozdób, a na samym środku ogromny, drewniany stół z kilkunastoma krzesłami. Przy stole zgromadzona była grupa osób tak różnorodnych, że aż trudno mi było uwierzyć w to, co widzę. 

Najpierw moją uwagę przykuł Severus Snape - w ciemnej szacie, z włosami w nieładzie i ponurą jak zawsze miną. Obok niego z poważnymi wyrazami twarzy zasiadali Draco Malfoy oraz Luke Castellan. Daenerys Targaryen zawzięcie dyskutowała z Cersei Lannister, a po ich lewej stronie znajdowało się dwóch bardzo ciekawie wyglądających gości: pierwszy z nich miał trupiobladą skórę i długie, czarne włosy oraz ubrany był w ciemną szatę. Drugi miał na sobie czarny, skórzany płaszcz, okulary przeciwsłoneczne, a jego policzki pocięte były wieloma bliznami. To musieli być Hades i Ares. Największym zaskoczeniem był jednak znajdujący się na środku ubrany na niebiesko wysoki, barczysty mężczyzna o kędzierzawych włosach i z lekkim zarostem. 

- Clay! - zawołałam na jego widok. Twarze wszystkich zebranych zwróciły się w naszą stronę. 

Clay zobaczył nas i otworzył szeroko oczy. 

- Tara! Ethan! Wy się znacie...? Co wy tu robicie? - szybko obszedł stół dookoła i podszedł, aby nas powitać. Reszta członków Rady zaczęła szeptać między sobą gorączkowo. 

Uścisnęłam Claya i pokrótce opowiedziałam mu o ataku Voldemorta i Śmierciożerców, zablokowanym portalu i naszym pojawieniu się tutaj. Gdy skończyłam, Clay zaklął. 

- Voldemort w Londynie? 

- Mówiłem wam - warknął Severus Snape. - Skoro Śmierciożercy są na tyle pewni siebie, aby opuścić Pozaświat i przejść do świata ludzi... to naprawdę nie wróży dobrze. 

Czułam, że Clay jest po naszej stronie i w duchu odetchnęłam z ulgą. Ares tymczasem również wstał od stołu i podszedł do Ethana z szeroko otwartymi ramionami, jakby witał dawnego przyjaciela. 

- Ethan Tunner! - zawołał. - Kopę lat, chłopaku. - Uścisnął go. 

- Dobrze widzieć znajome twarze - Ethan spojrzał na niego, Claya i Hadesa. - Szczerze mówiąc, myślałem, że rozpoznam więcej osób w Obozie. To jest obecny skład Rady? Gdzie jest reszta? Niander, Dante, Khan...?

Ares w jednym momencie posmutniał. Westchnął ciężko i spuścił wzrok. 

- Tylko nasza trójka ze starego składu przetrwała.

Przez twarz Ethana przemknął cień. 

- Przetrwała... co?

Ares spojrzał na Hadesa, wyraźnie wahając się, czy mówić dalej.  

- Jakiś czas temu po tym, jak od nas odszedłeś, zaatakowali nas ludzie Króla. Nie wiem, jak nas wytropili, ale uderzyli w nocy. Spalili obóz niemal doszczętnie, wymordowali wielu ludzi i prawie wszystkich członków Rady. Niektórym udało się uciec. Dopiero po dłuższym czasie znowu się zorganizowaliśmy, zaczęliśmy przyjmować nowych członków, znaleźliśmy nową siedzibę i wybraliśmy Radę. Nie ukrywam, że ostatnie czasy były dla nas naprawdę ciężkie. 

- Jesteś pewien, że to ludzie Króla to zrobili? -  ciężko mi było w to uwierzyć. 

Ares skinął ponuro głową. Moją uwagę zwrócił Hades, który przyglądał się Ethanowi z jawną niechęcią odkąd tylko weszliśmy do namiotu. Teraz wstał i wolnym krokiem ruszył w stronę chłopaka. 

- Jak śmiesz - wycedził lodowatym tonem. Nim ktokolwiek zdążył zareagować, chwycił Ethana za bluzę z przodu i przycisnął go do ściany namiotu. - Przychodzisz do nas, jak gdyby nigdy nic, udajesz, że nie wiesz nic o ataku Króla... ale ja wiem - wysyczał nachylając się nad twarzą chłopaka. - Ja wiem, że to byłeś TY. To ty nas mu wydałeś! 

Od strony Rady dało się słyszeć szepty. Ethan zaciskał zęby i wpatrywał się w Hadesa, próbując nad sobą zapanować. 

- To nie ja! - warknął. - Przysięgam! Po tym, jak odszedłem, nie wróciłem do Exordii. To nie ja was zdradziłem! 

- KŁAMIESZ! - oczy Hadesa zapłonęły, dosłownie ZAPŁONĘŁY żywym ogniem. 

- Hadesie! - czyjaś dłoń chwyciła za ramię boga i szarpnęła go gwałtownie do tyłu. Hades puścił Ethana i ze wściekłością spojrzał na Aresa.  

- Nie waż się... 

- SPOKÓJ! - Clay stanął między mężczyznami. Ethan odsunął się na bok, chowając drżące ręce do kieszeni bluzy. - To nie czas ani miejsce na tego typu kłótnie. Hadesie, nie mamy żadnych dowodów na to, że to Ethan jest temu winny. Poza tym, mamy teraz poważniejsze zmartwienia na głowie niż roztrząsanie tej sprawy. 

Hades prychnął. Jeszcze chwilę mierzyli się wzrokiem z Clay'em, a potem bóg śmierci odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia z namiotu. Zanim wyszedł, spojrzał raz jeszcze przez ramię na Ethana.

- Jeżeli okaże się, że to naprawdę byłeś ty... - Hades wolno cedził słowa - nakarmię tobą Cerbera, przysięgam. 

Ethan przełknął ślinę. Hades jeszcze przez chwilę wbijał w niego wzrok, a potem zamaszystym ruchem odgarnął poły wejścia do namiotu i wyszedł na zewnątrz. 

Zapadła cisza. Wręcz czułam nerwową, pełną napięcia atmosferę wokół. 

- Tak czy inaczej - powiedział w końcu Clay - witamy w Obozie Renegatów. 


***

Po krótkiej rozmowie z resztą Rady, która na szczęście była do nas znacznie pozytywniej nastawiona niż Hades, zapadła decyzja: mogliśmy tu zostać tak długo, jak tylko chcieliśmy. Z niemałą ulgą opuszczałam namiot razem z Ethanem, Coaltem i Clayem. 

- Czy Norah też tu jest? - zapytałam Claya. 

- Tak. Obecnie zajmuje się szkoleniem nowych łuczników, dlatego większość dnia spędza na polach ćwiczebnych.

- Obóz jest naprawdę spory - zauważyłam. - Jak udało wam się ukryć tak wielki teren? 

- To zasługa czarodziejów i ich zaklęć, głównie Snape'a i Malfoya. Po tamtej masakrze poprzedniego obozu stało się jasne, że musimy lepiej się ukrywać. Obóz jest niemal nie do wytropienia, jeśli nie wie się, gdzie szukać. Łucznicy całe dnie i noce pilnują portalu, jedynego w okolicy, a inni patrolują pobliskie tereny. Wybaczcie, jeśli zostaliście potraktowani przez naszych strażników dość brutalnie - Clay spojrzał na rękę Ethana, na której widniała rana po strzale - ale musimy być cały czas bardzo ostrożni. Żyjemy w ciągłym strachu, że Król znów nas odnajdzie, stąd te wszystkie dodatkowe zabezpieczenia.

- Dlaczego Król chce was dopaść? 

- Jesteśmy Renegatami - wtrącił Coalt. - Większość z nas to Czarne Charaktery lub Międzydusze Zła, które uciekły z Pozaświata, stanowimy dla Króla potencjalne zagrożenie. Nie chcemy postępować zgodnie ze Scenariuszami, które są dla nas krzywdzące. Król boi się, że będziemy dążyć do ich zlikwidowania, ale nam na tym nie zależy. Chcemy po prostu móc być sobą, żyć poza Pozaświatem, samemu decydować, jacy jesteśmy.

Pomyślałam o Draco Malfoyu, Luke'u Castellanie, Kazie Brekkerze. Jak można było jednoznacznie stwierdzić, czy są dobrzy, czy źli? Robili wiele złych rzeczy, ale dobrych również. Gdyby zostali skazani na bycie Czarnym Charakterami pomimo, że najwyraźniej się nimi nie czuli, to byłoby dla nich bardzo krzywdzące. 

Powoli zaczynałam rozumieć Renegatów. Spojrzałam na Ethana i zobaczyłam, że co jakiś czas zerka na Claya, jakby chciał go o coś zapytać. 

- Czy ludzie naprawdę myślą, że to ja was zdradziłem? - odezwał się w końcu cicho.

Clay zawahał się. 

- Tylko nieliczni, ale przede wszystkim Hades. 

- Nigdy mnie nie lubił. 

- Dziwisz się? - Clay uniósł brwi. - Już nie pamiętasz, co kiedyś odwaliłeś? Strzeliłeś do Cerbera, chłopie. To nie było mądre. 

- Zaatakował mnie! - bronił się Ethan. - Gdybym do niego nie strzelił, zeżarłby mnie! 

Clay westchnął. 

- Ethan  - powiedział tonem przywodzącym na myśl nauczyciela karcącego ucznia. - Jest kilka rzeczy na tym świecie, które są pewne, a jedną z nich jest że NIE strzela się do pieska Hadesa. 

Ethan zamilkł. Przetrawiałam wszystko to, co usłyszałam. Ethan strzelający do ogromnego, trójgłowego psa? To brzmiało jak naprawdę kiepski pomysł. 

Prowadząc tę wymianę zdań dotarliśmy do centrum Obozu, gdzie znajdowało się największe z ognisk. Zgromadzone przy nim postaci śpiewały, jadły i rozmawiały. Lustrowałam ich wzrokiem, wychwyciłam kilka znajomych twarzy, ale większości nie znałam. Zastanawiałam się, czy Coalt i inni, których nie kojarzyłam, pochodzą z Książek, czy są Międzyduszami.   

Clay zniknął na chwilę w jednym z namiotów, a gdy wrócił, niósł dwie miski z apetycznie wyglądającą i pysznie pachnącą zupą. Dał je mi i Ethanowi, a my zjedliśmy je ze smakiem i wdzięcznością. 

- Obawiam się, że nie mamy pustych namiotów dla was dwojga - powiedział Clay, gdy skończyliśmy pałaszować i oddaliśmy puste miski. - Ale popytam ludzi, może ktoś będzie miał wolne miejsca u siebie. 

- Mogą spać u mnie - odezwał się Coalt. - Mieszkam sam w dość sporym namiocie. Jeżeli załatwisz im śpiwory, mogę ich przyjąć. 

Spojrzałam na chłopaka z wdzięcznością. Clay uśmiechnął się. 

- Jasne, śpiwory się znajdą. To miłe, Coalt. 

Ciemnoskóry skinął krótko głową. Renegaci, którzy na początku wydali mi się oziębli i brutalni, teraz zyskiwali moją sympatię. 

Resztę wieczoru spędziliśmy przy ognisku, a gdy Clay przyniósł nam śpiwory, udaliśmy się za Coaltem do jego namiotu. Byłam wykończona i padałam z nóg, ale cieszyłam się, że zostaliśmy w Obozie gościnnie przyjęci. W głowie co prawda kłębiły mi się myśli dotyczące mojego brata ( Czy trafił bezpiecznie do Exordii? ), ale na chwilę odłożyłam ja na bok. Póki co trzeba było odpocząć. 

- Dobranoc - powiedziałam do Ethana, kładąc się do swojego śpiwora. Coalt już smacznie chrapał, a Ethan siedział przy wejściu do namiotu, w zamyśleniu wpatrując się w przestrzeń. 

- Dobranoc - powiedział cicho. 

Zamknęłam powieki i niemal od razu zasnęłam. 


***

Obudził mnie pełen paniki krzyk. W jednej sekundzie zerwałam się na równe nogi i omiotłam wzrokiem namiot, z bijącym sercem wypatrując zagrożenia. 

Ethan siedział skulony pod ścianą, z przerażeniem w oczach wpatrując się w coś przy wejściu do namiotu. Ujrzałam jakiś cień i usłyszałam warczenie. W kolejnej sekundzie do środka namiotu wpadł... jamnik, szczekając i warcząc. 

- Zabierz go! - Ethan rzucił się w tył, uciekając przed psem. Uniosłam brwi i nie potrafiłam powstrzymać uśmiechu. 

- Spokojnie, to tylko mały jamnik - uspokoiłam chłopaka. Piesek podbiegł do mnie, nadal szczekając. Wyciągnęłam do niego rękę, a zwierzak obwąchał ją, merdając ogonem. - Widzisz? Jest całkiem niegroźny - podrapałam jamnika za uchem, ku jego radości. Przeniosłam wzrok na skulonego w kącie Ethana i z zaskoczeniem ujrzałam, że nadal jest cały zesztywniały ze strachu. Gdy jamnik odwrócił się w jego stronę, chłopak aż się wzdrygnął.

- Weź go ode mnie - warknął przez zaciśnięte zęby. 

Patrzyłam na jego rozszerzone z przerażenia źrenice.

- Boisz się psów - stwierdziłam. Nie zaprzeczył. - Nawet takich małych i niegroźnych? - nie mogłam powstrzymać chichotu. Ethan rzucił mi mordercze spojrzenie.

- Jeżeli spróbujesz komukolwiek o tym powiedzieć...

- Spokojnie, nie zamierzam - uspokoiłam go, chociaż strach tego pozornie nieustraszonego chłopaka przed małym pieskiem wydał mi się naprawdę komiczny. 

Usłyszeliśmy szelest i do namiotu wślizgnął się Coalt. 

- Rambo! - zawołał na widok jamnika. Schylił się i wziął go na ręce, a pies radośnie polizał go po twarzy. - Wszędzie cię szukałem, kolego. Zaraz dam ci śniadanie. 

- To bydlę jest twoje? - Ethan rzucił nieufne spojrzenie psu. 

Coalt uniósł brwi.

- Bydlę? To jamnik. Z której strony wygląda dla ciebie jak bydlę? 

Ethan milczał. Potem wyprostował się i odchrząknął. Rzucił mi jeszcze jedno mordercze spojrzenie mówiąc "Nawet nie waż się śmiać", po czym oznajmił krótko:

- Chodźmy na śniadanie. 


***

Dzień upłynął nam na zwiedzaniu Obozu, pogawędkach z Renegatami i pomaganiu im w ich obowiązkach - zostałam "zatrudniona" w kuchni, a Ethan rąbał drewno i czyścił broń. Po południu odnaleźliśmy Norah, która na dużym, rozległym polu za namiotami trenowała właśnie kilkunastu łuczników. Strzały ze świstem przecinały powietrze i uderzały w poustawiane w różnych odległościach tarcze, gdy adepci, pouczani przez doświadczoną mentorkę, ćwiczyli celność. 

- Są całkiem nieźli - zauważył Ethan. Usiedliśmy pod drzewem i obserwowaliśmy ćwiczące postaci. - Z tego, co udało mi się wybadać, Renegaci mają sporo dobrze walczących ludzi. Byliby w stanie stworzyć niedużą, ale dość skuteczną armię. 

- Zastanawiam się, po czyjej stronie by stanęli w razie wojny - mruknęłam cicho.   

Ethen zmarszczył brwi. 

- Wątpię, żeby w razie wojny w ogóle wybrali jakąś stronę. Ci ludzie nie zamierzają mieszać się w ten konflikt. 

Milczałam. Miałam wiele pytań do Ethana. Jak trafił do Renegatów? Dlaczego później od nich odszedł... i do kogo się wtedy udał? Przede wszystkim jednak jedno nie dawało mi spokoju. 

- Ethan - zaczęłam ostrożnie. - To nie ty wydałeś ich wtedy Królowi... prawda?

Chłopak spojrzał na mnie ze złością. 

- Oczywiście, że nie ja - warknął. - Dlaczego tak pomyślałaś?

- Hades... 

- Jest dupkiem. Wyraźnie coś do mnie ma i nie był zachwycony, że pojawiłem się znowu w Obozie. - Zamilkł na chwilę. - Wierzysz mi, że to nie ja, prawda? 

Zawahałam się na moment. 

- Wierzę - odpowiedziałam. Ethan chwilę mierzył mnie wzrokiem. Potem skinął powoli głową. Zastanawiałam się, co powiedzieć, gdy on mnie uprzedził. 

- Moglibyśmy wcale nie wracać do Exordii, wiesz?

Zamarłam. Spojrzałam na niego, marszcząc brwi.

- Chyba nie mówisz poważnie.

Ethan wcale jednak nie wyglądał, jakby żartował.

- Tara... Mówię serio. Możemy tu zostać. Renegaci chętnie nas przyjmą na stałe... no, może z wyjątkiem Hadesa, ale nie miałby nic do gadania w tej sprawie. 

Kręciłam głową, wpatrując się w niego z niedowierzaniem.

- Ethan... - zaczęłam cicho. - Wiesz, że nie możemy zostać. Musimy wrócić do Exordii i wziąć udział w kolejnej misji... pełnia księżyca już niedługo, otworzy się kolejny portal...  Arkadia nas potrzebuje.

Ethan zacisnął gniewnie szczęki. 

- A czy ktoś nas pytał, czy właściwie tego chcemy? Czy mieliśmy wybór? Nie. Cała ta Wyrocznia stwierdziła, że się do tego nadajemy, podczas gdy ja... - urwał na chwilę, kręcąc głową, rozgoryczony. - Ja tego nie chcę. Mam tego wszystkiego dość. To mnie przerasta.

Nie wiedziałam, co właściwie powinnam powiedzieć.

- Może teraz ci się tak wydaje... ale tak nie jest. Nie możesz myśleć tylko o sobie. Arkadia...

- Zawsze chodzi o nią - mruknął z goryczą chłopak. - Zawsze chodzi tylko o Arkadię. 

- Ethan...

- Zapomnij, że cokolwiek powiedziałem o zostawaniu tutaj - chłopak wstał, ku mojemu zaskoczeniu. - Widzimy się na kolacji. 

Milcząc, odprowadziłam go wzrokiem, gdy ruszył między drzewa, naciągając kaptur na głowę. "Zawsze chodzi tylko o Arkadię" - co miał na myśli, mówiąc te słowa...? 

Strzały uderzały o drewnianą powierzchnię tarcz, ptaki cicho śpiewały, a ja wpatrywałam się przed siebie, milcząc. 


***

Późnym wieczorem, tak jak poprzednio, większość Renegatów zebrała się przy największym z ognisk. Nad ogniem obracały się wolno pięknie pachnące, ociekające tłuszczem kawały mięsa, a mieszkańcy Obozu wznosili toast kuflami piwa przelanym z beczek. 

Ethan zjadł swoją część kolacji szybko, a potem wrócił do namiotu, mówiąc, że musi się położyć. Ja i Coalt zostaliśmy przy ognisku i gawędziliśmy z Lukiem Castellanem, który opowiadał nam jakąś anegdotę z przeszłości, gdy coś po drugiej stronie ognia zwróciło moją uwagę. 

Zobaczyłam Hadesa w towarzystwie pięknej kobiety o długich, czarnych włosach, ubranej w ciemną suknię z piór - to musiała być Persefona. Bóg podziemia pił piwo z dużego kufla i szeptał coś do swojej żony. Co jakiś czas zerkał w naszą stronę, mrużąc oczy. Gdy dopił piwo, wstał, po czym odszedł od ogniska i ruszył w stronę namiotów po lewej stronie. 

Poczułam dziwny niepokój. Korzystając z tego, że Luke skończył swoją opowieść i teraz poszedł po dokładkę pieczeni, pochyliłam się w stronę Coalta i szepnęłam:

- Gdzie jest namiot, w którym mieszka Hades?

Coalt zmarszczył brwi. 

- Niedaleko Namiotu Głównego, po prawej stronie. 

Przełknęłam ślinę. 

- Hades właśnie wstał od ogniska i poszedł w stronę namiotów po lewej. Może mam już jakąś paranoję, ale... tam jest twój namiot. A w nim Ethan, sam. 

- Myślisz, że...?

-  Powinniśmy to sprawdzić. 

Coalt skinął głową, równie zaniepokojony, co ja. Szybko wstaliśmy od ognia, przeprosiliśmy resztę Renegatów i ruszyliśmy w stronę namiotów po lewej stronie. 

Z każdą chwilą miałam coraz większe obawy i modliłam się, żeby się one nie potwierdziły. Po kilku minutach największe z ognisk zniknęło za drzewami, a my widzieliśmy już namiot Coalta.  

Wtedy powietrze przeciął czyjś zduszony krzyk. 

Moje serce stanęło. Wymieniłam spojrzenia z Coaltem i puściliśmy się przed siebie biegiem. 

Coalt pierwszy dopadł wejścia. Wparował do środka, zatrzymał się, po czym zlustrował wzrokiem wnętrze namiotu. 

- O mój Boże - wymamrotał. Wyjrzałam zza jego ramienia. 

Na ziemi leżało na wznak ciało z poderżniętym gardłem. Ciemne oczy wpatrywały się ślepo przed siebie, a czarna szata poplamiona była krwią. Przeniosłam wzrok na Ethana stojącego nad ciałem z zakrwawionym nożem w ręce. Chłopak uniósł wzrok i spojrzał na mnie, przełykając ślinę. 

- Zabiłem Hadesa - wyszeptał. 

Ulga spowodowana faktem, że to nie Ethan leżał martwy w namiocie, szybko ustąpiła miejsca przerażeniu. Coalt wpatrywał się w ciało boga podziemia i kręcił głową. 

- Coś ty najlepszego narobił - wymamrotał do Ethana.  

Chłopak opuścił trzęsącą się dłoń z nożem. 

- Chciał mnie zabić, do jasnej cholery - warknął. - Podejrzewałem, że będzie próbował wywinąć jakiś numer, ale to...  - Pokręcił głową. - Obudziły mnie kroki, potem zobaczyłem cień na ścianie namiotu, więc rzuciłem się na niego i poderżnąłem mu gardło. Gdybym nie zabrał wcześniej noża ze zbrojowni, byłbym już martwy.

- Nie możecie tu zostać - Coalt spojrzał w oczy najpierw Ethanowi, później mnie. - Musicie stąd odejść. Teraz. Hades odrodzi się, jak każda inna postać z Książki, ale gdy to się stanie... - pokręcił głową. - Zgotuje ci piekło, Ethan, za to, że go zabiłeś. Nie możecie zostać w Obozie. 

Przełknęłam ślinę. 

- Jak mamy uciec? Nie mamy koni ani... 

- Załatwię wam je, ale musicie ze mną iść, teraz. 

Spojrzałam na Ethana, którzy nadal był roztrzęsiony po zabójstwie. Napotkał mój wzrok, wziął głęboki oddech i skinął głową. 

- Prowadź. 


***

Na tyłach Obozu znajdowała się duża łąka, na której pasło się kilkadziesiąt koni. Zwierzęta spoglądały na nas z zaciekawieniem, gdy je mijaliśmy. Rozpoznałam wśród nich Szonka, konia Claya i Norah, na którym podczas ostatniego pobytu w Arkadii przyjechałam do Exordii. Mój wzrok powędrował dalej i z zaskoczeniem ujrzałam również kilka wielkich, smoczych sylwetek śpiących koło drzew, a także... trójgłowego psa.  

Coalt przyprowadził do nas dwa nieosiodłane, kare konie. Pierwszy z nich, mniejszy, miał znacznie bujniejszą czarną grzywę i lśniącą, gładką, ciemną sierść, a drugi - białą, krótko przyciętą grzywę oraz plamę na pysku.    

- To Melody i Taboo. Są rodzeństwem, dziećmi klaczy, na której sam jeżdżę. Nie są jeszcze co prawda całkiem wyszkolone, ale... dacie radę na nich jechać. Są posłuszne. I szybkie.

Skinęliśmy głowami. Wiedliśmy na konie i odebraliśmy od Coalta mapę i kompas.   

- Coalt - spojrzałam z grzbietu Melody na ciemnoskórego chłopaka - Ciało Hadesa jest w twoim namiocie. Co, jeśli to ciebie posądzą o zabicie go?

  Coalt pokręcił głową.   

- Nie martwcie się o mnie. Gdy Hades się odrodzi, na pewno wskaże za mordercę Ethana, więc to on jest tu w największym niebezpieczeństwie. Ja się obronię. No, jedźcie już, naprawdę nie macie czasu. 

Skinęłam głową. Nie wiedziałam, jak mam mu dziękować za pomoc. 

- Jesteśmy twoimi dłużnikami - powiedział Ethan. Coalt uśmiechnął się do nas blado. 

- Jedźcie! 

Musnęłam łydkami bok Melody, a Ethan dał znak do ruszenia w drogę Taboo. Galopem pomknęliśmy przez łąkę, a inne konie przyglądały się nam z oddali. Gdy przekroczyliśmy niewidzialną ścianę, na której kończyło się zaklęcie otaczające Obóz, ruszyliśmy przez ciemny last w stronę Exordii. 









Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top