ROZDZIAŁ 5. Pościg
Tara
Portal znajdował się w murze szkoły dokładnie w tym samym miejscu, co ostatnio - czyli wtedy, gdy po raz pierwszy przenieśliśmy się z Londynu do Arkadii. Zbliżyliśmy się do niego - Ash i Ethan pomagali iść chwiejącemu się na nogach Finnley'owi.
- Idź pierwszy, Finnley - powiedział Ethan. - Dasz radę?
Finnley skinął słabo głową.
- Będę czekał po drugiej stronie - powiedział. Martwił mnie jego stan - nadal był trupio blady i wyglądał, jakby zaraz miał zemdleć. Użycie lodowej magii musiało kosztować go naprawdę sporo sił.
Finnley spojrzał na nas jeszcze raz, a potem zwrócił się w stronę portalu, zrobił krok do przodu i wszedł do środka.
Następny ruszył Ash. Gdy zniknął po drugiej stronie, nadeszła moja kolej. Wzięłam głęboki oddech i podeszłam do portalu. Spojrzałam na jego falującą powierzchnię, po czym zrobiłam krok do przodu, przygotowana, aby poczuć znajome zawroty głowy towarzyszące podróży między wymiarami.
Nie poczułam tego. Zamiast tego uderzyłam z impetem w twardą powierzchnię muru.
Cofnęłam się o krok, zdezorientowana. Spojrzałam na Ethana.
- Co się...? - wymamrotałam, nic z tego nie rozumiejąc. Chłopak wydawał się być równie zaskoczony, co ja. Wyciągnął rękę i dotknął powierzchni portalu. Zamiast zniknąć po drugiej stronie, jego dłoń natrafiła na cegły.
- Cholera - mruknął Ethan. Zmarszczył czoło, zastanawiając się gorączkowo. - Nie wiem, co się stało... ktoś musiał zablokować portal.
- To możliwe? - wykrztusiłam. - A Finnley? I Ash?
Pamiętałam, że ostatnio, gdy pojawiły się problemy z portalem, znalazłam się całkiem sama w ponurym lesie gdzieś daleko od Exordii. Bałam się, że z Finnley'em i Ashem mogło się również stać coś takiego.
Usiłowałam zobaczyć cokolwiek w środku portalu, ale widziałam tylko jasne światło i jakieś niewyraźne kształty, których nie dało się rozpoznać. Ethan jeszcze kilkakrotnie sprawdzał, czy przez portal rzeczywiście nie da się przejść, przeszedł też wzdłuż muru. W końcu zatrzymał się przede mną, nerwowo przeczesując dłonią włosy.
- Cholera, cholera, cholera - mruknął. - Nie rozumiem, co się stało... Nigdy, ale jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się coś takiego.
- Co teraz zrobimy? - zapytałam, nie kryjąc przestrachu. - Musimy dostać się do Arkadii!
Ethan spojrzał na mnie z powagą. Chwilę się wahał, w końcu spojrzał w stronę szkoły. Na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech.
- Myślę, że znajdę jakiś sposób.
***
Na parkingu przed szkołą stały zaparkowane dwa motocykle. Moją uwagę przykuł większy z nich - był lśniący, czarny, o niskim zawieszeniu i siedzeniu wyłożonym elegancką skórą.
- To twój motor? - zapytałam Ethana z podziwem.
Ethan prychnął.
- To chopper, kochana.
- Aha. To twój chopper?
- Nie. Finnleya. On lubi takie cacka, ładne, ale kompletnie nieprzydatne przy pościgach. - Ethan obszedł choppera wokół i wskazał na drugi motocykl. - Ten jest mój - oświadczył z dumą. Przyjrzałam się pojazdowi. Był znacznie mniejszy niż chopper Finnleya, wyglądał na starszy i nie tak imponujący. - Yamaha Virago 250. Może i wygląda niepozornie, ale ma silnik Kawasaki ZZ-R 1400 o mocy 200 KM. Piekielna bestia o pięknym wyglądzie. - Siadł za kierownicą, gładząc ją z czułością. Wychwycił mój niepewny wzrok i skinął na mnie dłonią. - No chodź, nie bój się.
- Będziemy nim jechać? - zapytałam z wahaniem. W odpowiedzi Ethan podał mi kask.
- Tak.
- Jesteś pewien...
- Najbliższy otwarty portal do Arkadii znajduje się, jeśli się nie mylę, godzinę drogi stąd. Wiesz, zawsze możesz iść pieszo, jeśli chcesz.
Uniósł brew i spojrzał na mnie wzrokiem nieznoszącym sprzeciwu, nadal trzymając wyciągniętą do mnie rękę z kaskiem. Westchnęłam. Niechętnie wzięłam ochronę na głowę, założyłam ją i zajęłam miejsce za chłopakiem na siedzeniu, podczas gdy Ethan sięgnął po drugi kask i sam go włożył.
- Zawsze zabieram dwa kaski, na wypadek, gdyby po drodze nawinęła mi się jakaś panienka - mrugnął do mnie.
- No to dzisiaj po raz pierwszy ci się to przyda - nie mogłam się powstrzymać przed sarkastyczną zaczepką.
Ethan otworzył usta, jakby chciał się odgryźć, ale ostatecznie rzucił mi tylko spojrzenie z ukosa i mruknął:
- Trzymaj się mocno.
Zapalił silnik i z piskiem opon ruszyliśmy spod szkoły.
Motor wyrwał do przodu i już po chwili mknęliśmy dobrze mi znaną, niezbyt ruchliwą ulicą prowadzącą do centrum miasta, którą zawsze pokonywałam w drodze do szkoły. Obawa przed upadkiem zwyciężyła nad skrępowaniem i chwyciłam się mocno bluzy chłopaka. Nigdy wcześniej nie jechałam motorem i teraz towarzyszył mi nie tylko strach, ale też podekscytowanie. Pęd rozwiewał mi włosy, a zapach benzyny drażnił nozdrza. Błagałam w myślach, żebym nie spadła i nie zakończyła swojego żywota rozjechana gdzieś na jednej z londyńskich ulic.
- I jak? - ledwo usłyszałam pytanie Ethana przez przytłumiający dźwięki kask.
- Chyba wolę jednak hipogryfa! - odkrzyknęłam mu, na co chłopak roześmiał się.
Gdy wjechaliśmy na bardziej zatłoczoną dwupasmówkę, zaczęły się kłopoty.
W pierwszej chwili nie wiedziałam, co tak właściwie się dzieje - usłyszałam jakieś dziwne brzęki, jakby ktoś uderzał kamieniami w nasz motor. Rozglądałam się wokół, ale żaden z mijanych przez nas samochodów nie zwrócił mojej uwagi. Gdy jednak uniosłam głowę, momentalnie moje serce jakby stanęło.
- Ethan! - krzyknęłam. - Nad nami!
Chłopak spojrzał w górę i zobaczył to, co ja: dwójkę czarodziejów na miotłach lecących kilkanaście metrów wyżej i rzucających w naszą stronę zaklęcia. Burza ciemnych loków i jasne blond włosy - Bellatrix i Lucjusz, którym najwyraźniej udało się uwolnić z brył lodu, w których zamroził ich Finnley.
- Co teraz?! - krzyknęłam w panice do Ethana, gdy kolejne zaklęcie uderzyło w motor, a w górę wystrzeliły iskry.
- Trzymaj się! - krzyknął tylko, po czym Yamaha Virago zaryczała i wyrwała do przodu.
Przycisnęłam się mocno do pleców Ethana, gdy motor śmignął do przodu i zaczął lawirować między samochodami. Kierowcy trąbili na nas, gdy zajeżdżaliśmy im drogę, za sobą słyszałam wołającą coś Bellatrix. Kask ograniczał moje pole widzenia, a pojazdy wokół rozmywały się w kolorowe smugi, gdy pędziliśmy przed siebie. Zaczęło mi się robić niedobrze, bo co chwila skręcaliśmy ostro, aby uniknąć trafienia zaklęciami. Motor był jednak szybszy niż miotły, więc z każdą chwilą zwiększaliśmy dystans dzielący nas od Śmierciożerców.
Nagle Ethan gwałtownie skręcił w prawo, w jakąś boczną uliczkę, aż rzuciło mną na bok. Jakoś utrzymałam się w siedzeniu i poczułam, że lekko zwalniamy. Chłopak prowadził motor wzdłuż ciemnej i pustej ulicy, potem znów skręcił w prawo, potem w lewo, aż nagle przed nami pojawił się ślepy zaułek. Ethan zatrzymał się, a ja odetchnęłam z ulgą, gdy na znajdującym się przed nami murze ujrzałam lśniący portal.
- Szybko! - chłopak zeskoczył z motoru, zrywając z głowy kask, a ja poszłam w jego ślady. Zastanawiałam się, co zrobimy z pojazdem, ale wtedy brunet nacisnął jakiś guzik przy kierownicy i motor momentalnie zniknął.
- No co, nie rób takiej zdziwionej miny - Ethan chyba zauważył mój skonfundowany wzrok. - Jest zaczarowany, może stać się niewidzialny. Trochę jak w filmach Bonda.
- Kto ci go tak zaczarował?
Dziwnie sposępniał.
- Hermiona. Dawno temu.
Korciło mnie, aby drążyć ten temat, ale nie było na to czasu. Ruszyliśmy biegiem w stronę portalu, gdy wtem usłyszeliśmy krzyk:
- Confringo!
Obydwoje rzuciliśmy się na ziemię, gdy zaklęcie przeleciało nad nami i uderzyło w mur. Po drugiej stronie ciemnej uliczki ujrzeliśmy Bellatrix i Lucjusza zbliżających się w naszą stronę.
- Ethan, musimy... - spojrzałam w stronę portalu, gdy wtem usłyszałam huk wystrzału, a zaraz po nim następny. Obejrzałam się i zobaczyłam, jak chłopak opuszcza pistolet. Potem przeniosłam wzrok na leżące na ziemi nieruchome sylwetki Bellatrix i Lucjusza z przestrzelonymi głowami.
Ethan spojrzał najpierw na trzymany w dłoni pistolet, potem na mnie, aż w końcu wzruszył ramionami.
- Dlaczego żaden z czarodziejów nigdy na to nie wpadł? - mruknął. - Seria skończyłaby się w pierwszym tomie, gdyby Harry miał pistolet.
Trudno było nie przyznać mu racji. Zostawiliśmy za sobą ciała Śmierciożerców i spokojnym krokiem przeszliśmy przez portal.
***
Zostaliśmy wyrzuceni na miękką leśną ściółkę. Leżałam chwilę bez ruchu, a gdy zawroty głowy minęły, otworzyłam oczy. Nad sobą miałam groteskowo powyginane gałęzie wysokich drzew, spomiędzy których prześwitywało ołowianoszare niebo. Uniosłam się na łokciach i rozglądnęłam wokół. Byliśmy w lesie - ciemnym, dość mrocznym, okrytym nocą.
- To nie jest Exordia - powiedziałam cicho. Przeniosłam wzrok na Ethana, podnoszącego się wolno z ziemi. - Gdzie my jesteśmy?
Chłopak otrzepał ubranie z pokrywającego ziemię igliwia i spojrzał na mnie z zagadkowym uśmiechem. Otworzył usta, chcąc odpowiedzieć, gdy nagle usłyszeliśmy czyjś podniesiony głos.
- Ręce do góry i nie ruszać się!
Dało się słyszeć kroki. Rozglądnęłam się z przestrachem wokół, wypatrując czyjejś sylwetki między drzewami. Zobaczyłam, że Ethan sięgnął po pistolet, ale gdy tylko to zrobił, dało się słyszeć świst, po którym od razu zgiął się wpół i syknął z bólu. Na ziemię pod nim kapnęła krew. Spojrzałam na jego prawą dłoń i zobaczyłam, że jest przebita strzałą.
- Nie ruszać się! - krzyknął ktoś znowu.
- Cholera jasna - zaklął Ethan, próbując wyszarpnąć z ręki strzałę. Gałęzie po naszej lewej stronie poruszyły się i zobaczyłam między nimi trzy postaci w ciemnych pelerynach z kapturami. Nieznajomi nie przestawali celować do nas z łuku.
Podniosłam ręce do góry i syknęłam na Ethana, żeby zrobił to samo. Jeden z nieznajomych wyszedł zza drzew i podszedł bliżej, a ja mu się przyjrzałam. Był młodym mężczyzną o ciemnej karnacji i błyszczących, niebieskich oczach. Oprócz łuku uzbrojony był w kilka noży zawieszonych przy pasie.
- Coście za jedni? - zapytał ostrym tonem.
Ethan wyprostował się i zmierzył go wzrokiem.
- Jestem Ethan Tunner. Mówi ci to coś?
Nieznajomy uniósł brew.
- Niespecjalnie.
- Jestem...
- Wybacz, ale nie bardzo mnie obchodzi, co masz do powiedzenia.
Ethan zacisnął gniewnie szczęki.
- Chcę się widzieć z waszymi Przywódcami - oznajmił.
- Jesteście intruzami na naszym terenie. Zobaczycie się z Radą, która osądzi, co z wami zrobić.
Przełknęłam nerwowo ślinę.
- Nie szukamy kłopotów - wymamrotałam.
Łucznik wzruszył ramionami.
- Rada zdecyduje.
Nagle poczułam, że ktoś chwyta mnie za ręce, wykręca je do tyłu i związuje za moimi plecami. Syknęłam i odwróciłam się, aby zobaczyć kolejnego z łuczników stojącego za mną. Kiedy i jak udało mu się tak bezszelestnie przemknąć obok...? Po mojej lewej trzeci łucznik zabierał broń i związywał ręce Ethanowi, który wbijał wściekły wzrok w ziemię. Wcześniej niezbyt delikatnie wyszarpnął mu strzałę wbitą w rękę, na co chłopak odpowiedział pełnym bólu i gniewu warknięciem.
- Basher, zostań tutaj i pilnuj portalu - zakomenderował ciemnoskóry nieznajomy, zwracając się do stojącego za mną chłopaka. - Burney, ty idziesz ze mną. Zaprowadzimy tę dwójkę do Obozu.
- Obozu? - powtórzyłam, ale wtedy poczułam dźgnięcie rękojeści noża w plecy. Obróciłam się na pilnującego mnie Bashera, który uśmiechnął się krzywo i gestem wskazał kierunek, w jakim miałam iść. Ruszyłam potulnie w tamtą stronę, wewnątrz gotując się jednak z gniewu i niezrozumienia tej sytuacji.
- Ethan - syknęłam, gdy zrównałam się z idącym przede mną chłopakiem. - Co to wszystko ma znaczyć? Co to za ludzie? Gdzie ty mnie zabrałeś?
Chłopak przez chwilę milczał.
- Myślałem, że mnie rozpoznają. Mieli mnie rozpoznać, cholera jasna - mruknął.
- Jacy oni? Kim właściwie są?
Ethan przeniósł na mnie wzrok. Westchnął ciężko.
- To Renegaci. I prowadzą nas do ich Obozu.
***
Łucznicy przez całą drogę nie odzywali się ani słowem, gapiąc się w kompasy, które wyciągnęli z kieszeni i za wskazówkami których podążali. W pewnym momencie - minęło może z dwadzieścia minut - zatrzymali się nagle, a my z nimi. Zmarszczyłam brwi, rozglądając się wokół. Otaczały nas tylko drzewa, a w pobliżu nie było nikogo - mimo to wydawało mi się, że słyszę dobiegające z pobliża jakieś stłumione głosy oraz... czuję zapach ognia.
Nagle ujrzałam poruszenie po lewej stronie i zza drzew bezszelestnie wyłoniła się jakaś wysoka, męska sylwetka. Mężczyzna był umięśniony i wytatuowany, miał potężne bary, ogoloną głowę i... cztery ręce, które teraz skrzyżował na piersi.
- Witaj, Coalt - odezwał się, zwracając się do ciemnoskórego łucznika, który wystąpił do przodu. - Kogo tam prowadzisz?
- Razem z Basherem i Burney'em patrolowaliśmy okolice portalu, gdy wyszła z niego ta dwójka - wskazał na mnie i Ethana.
- Są Czarnymi Charakterami?
- Nie wydaje mi się.
- Jesteśmy Międzyduszami - wtrąciłam. Potężny mężczyzna zmierzył mnie wzrokiem. Dopiero wtedy zobaczyłam, że ma złote oczy.
- Zaprowadźcie ich do Rady - zakomenderował. - Ma teraz zebranie w Głównym Namiocie.
Ciemnoskóry Coalt skinął głową.
- To właśnie zamierzałem zrobić.
- Możecie przejść.
Czwororęki wyciągnął przed siebie jedną z dłoni w ciężkiej, skórzanej rękawicy i zatrzymał ją w powietrzu. Dopiero wtedy zobaczyłam, że naprzeciwko nas znajduje się z pozoru niewidoczna, przezroczysta ściana, której powierzchnia lekko falowała. "Trochę jak pole siłowe z <Igrzysk Śmierci>", przemknęło mi przez myśl. Po dotknięciu przez mężczyznę powierzchnia ściany zafalowała i rozsunęła się na szerokość i wysokość kilku metrów. Coalt i Basher wprowadzili mnie i Ethana do środka, a wtedy ściana zamknęła się za nami, wracając do poprzedniego kształtu.
Byłam w Obozie Renegatów.
Obóz znajdował się na wielkiej polanie między drzewami, pełnej porozstawianych namiotów i płonących ognisk. Wokół słychać było podniesione głosy, muzykę i gwar rozmów. Gdy zbliżyliśmy się, ujrzeliśmy kłębiące się przy ogniskach postaci. W powietrzu unosił się zapach pieczonego mięsa, który przypomniał mi, jak bardzo jestem głodna. Ogniska rzucały na drzewa rozedrgane łuny, a niebo nad naszymi głowami było pełne gwiazd.
Coalt i Basher prowadzili mnie i Ethana między ogniskami, a ja lustrowałam wzrokiem twarze zebranych przy nich osób. Większość była mi nieznana, ale ku mojemu zaskoczeniu zobaczyłam kilka postaci z Książek, które rozpoznałam.
Przy ogromnym ognisku zebrało się kilka postaci z "Gry o Tron", a raczej z "Pieśni Lodu i Ognia": Jaime i Tyrion Lannisterowie oraz Petyr Baelish pili z pucharów wino, a obok Khal Drogo zajadał nóżkę kurczaka. Dalej ujrzałam mężczyznę w szarym garniturze, z jednym okiem czarnym, a drugim zielonym oraz z laską z głową pudla. Przy nim spał, głośno chrapiąc, ogromny czarny kot. "Woland i Behemot z <Mistrza i Małgorzaty>?", to była moja pierwsza myśl na ich widok.
Dalej kolejne zaskoczenia: dwóch brunetów rozmawiało ze sobą ściszonymi głosami, siedząc pod drzewem. Jeden z nich miał na sobie rękawiczki, w których szybko i zwinnie tasował karty do gry, a drugi przyglądał mu się, gładząc... głowę ciemnoczerwonego smoka leżącego obok.
Kaz Brekker z "Szóstki Wron" i Murtagh z "Eragona"...?
W kompletnym szoku dawałam się prowadzić dalej, w stronę największego z namiotów w Obozie. Co te postaci tu robią? Dlaczego nie są w Exordii... albo na Pozaświecie? Co to w ogóle za miejsce?
Niektórzy obracali głowy i wskazywali na Ethana, gdy ich mijał. Chłopak milczał, chociaż kilkakrotnie jego twarz miała zagadkowy wyraz. Spojrzałam na niego uważnie.
- Byłeś tu już - stwierdziłam, a nie spytałam.
Wahał się przez chwilę, zanim odpowiedział.
- Tak. Właściwie... Obóz Renegatów był przez pewien czas moim domem. Pomogli mi, gdy tego potrzebowałem, dlatego właśnie myślałem, że mogą pomóc nam teraz. - Urwał na chwilę. -Trochę się tu jednak pozmieniało, widzę wiele nowych twarzy, no i te całe zabezpieczenia z zakamuflowanym wejściem i łucznikami...
Zamilkł, gdy dotarliśmy do największego namiotu w Obozie, przed którym ustawieni byli strażnicy ubrani podobnie jak Coalt i Basher. Mężczyźni zamienili z nimi kilka słów, potem jeden z nich zniknął na chwilę w namiocie, a gdy wrócił, oznajmił:
- Rada jest gotowa was przyjąć.
Przełknęłam ślinę i spojrzałam z ukosa na Ethana. Basher został na zewnątrz, a Coalt zaprowadził mnie i Ethana do środka namiotu.
***
Minęło chyba z pół roku i pewnie już nikt tego nie czyta, ale... wróciła mi wena do Beyond Reality, więc oto jest nowy rozdział. Możliwe, że wrócę do regularnego dodawania kolejnych =)
Alexanderkaa
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top