ROZDZIAŁ 4. Pomoc przybywa

Ash

Nie byłem w stanie się poruszyć, sparaliżowany strachem, gdy rysy Harveya zaczęły się przekształcać, włosy zniknęły całkowicie, jego koszulka i spodnie zmieniły w czarną szatę do ziemi, a nos w szparki jak u węża. Nie minęło dziesięć sekund, a przede mną stał najprawdziwszy, przerażający Lord Voldemort jakby żywcem wyjęty z książki. 

Nim zdążyłem cokolwiek zrobić, Czarny Pan uniósł różdżkę, obdarzając mnie upiornym uśmiechem. 

- Incarcerous! 

Z końca różdżki wystrzeliły grube liny i oplotły mnie ciasno, krępując moje ręce i nogi oraz zwalając mnie na ziemię. Upadłem, szarpiąc się i usiłując uwolnić, ale na darmo. 

Voldemort obrzucił wzrokiem nieprzytomnego i poparzonego kwasem Fenrira leżącego na podłodze. 

- Ajj, to musiało boleć - stwierdził. Spojrzał na mnie. - Ty mu to zrobiłeś? Nieładnie. Powiem mu, jak się ocknie, na pewno będzie chciał się za to zemścić. Powiedz, Ash, myślałeś kiedyś o tym, jak by to było być wilkołakiem?

Serce z przerażenia podjechało mi to gardła. Chciałem powiedzieć coś zuchwałego, co zmazałoby uśmiech z twarzy Voldemorta, ale nic takiego nie przychodziło mi do głowy. 

- Gdzie jest Harvey?! - zapytałem zamiast tego. Liny uciskały moją klatkę piersiową, odbierając mi oddech. 

Czarny Pan zawahał się chwilę, a potem machnął ręką. 

- Nie musisz się o niego martwić. Nie jest nam potrzebny, spotka go na pewno lepszy los niż ciebie. 

Czy to mnie pocieszyło? Zdecydowanie nie. 

- Ty... - wysyczałem przez zęby, szukając w myślach odpowiednio poniżającego oszczerstwa. - Beznosa żmijo! 

Voldemort zmarszczył czoło. 

- O, to coś nowego. Tak mnie jeszcze nikt nie nazwał. Beznosa żmija... podoba mi się. Chyba to sobie zapiszę. 

Rzuciłem w jego stronę przekleństwo, szarpiąc się i wijąc po ziemi, gdy nagle... poczułem coś dziwnego. Owionął mnie chłodny wiatr, który zdawał się docierać z korytarza. Temperatura w pomieszczeniu gwałtownie spadła, na oknach pojawił się szron. Voldemort rozglądnął się wokół, zdezorientowany. 

- Co się...? - zaczął, patrząc w stronę korytarza. Mój wzrok powędrował za nim i ujrzałem coś dziwnego. Podłoga w szybkim tempie zaczęła zamieniać się w lodową ślizgawkę. Na ścianach i suficie pojawił się znikąd szron i sople. Zacząłem dygotać z zimna, tak samo Voldemort. 

Wtem usłyszeliśmy kroki i na ścianie ujrzeliśmy czyjś cień. Voldemort wyciągnął różdżkę, zwracając się w tamtą stronę. 

- Bellatrix? Lucjusz? - zawołał, gdy cień zbliżył się do nas. Odpowiedziała u cisza. Z bijącym sercem obserwowałem, jak cień przesuwa się po ścianie, aż w końcu ujrzeliśmy jego właściciela. 

To nie była Bellatrix ani Lucjusz. 

To Finnley Skyge. 

Chłopak nie wyglądał już jak zwykły nastolatek. Gdy stanął w wyrwie po wysadzonych przez Fenrira drzwiach, ujrzałem, że jego włosy są teraz niemal srebrne. Jego oczy błyszczały dziwnym, nienaturalnym blaskiem. Po jego dłoniach i nogach pełzły małe drobinki lodu, które spływały na ziemię i otaczały go niczym lodowa, srebrzysta aura. 

Voldemort cofnął się o krok, unosząc wyżej różdżkę. 

- AVADA KEDAVRA! - krzyknął, wykonując szybki ruch ręką.  

Gdy tylko zielony promień wystrzelił z końca różdżki, Finnley wyciągnął przed siebie dłoń, która rozbłysła srebrnym światłem. Przed chłopakiem pojawiła się okrągła tarcza z lodu, od której odbiło się zaklęcie Voldemorta, nie czyniąc nastolatkowi krzywdy. Czarny Pan cofnął się, wyraźnie zaskoczony. 

Finnley wszedł do sali, otoczony lodową aurą, milczący i przerażający. Złączył ze sobą obie dłonie, które zalśniły na srebrno, a gdy je rozdzielił, dzierżył w nich lodowe kule. Z niezwykłą szybkością zamachnął się i posłał je w stronę Voldemorta. 

Czarny Pan uchylił się w ostatniej chwili. Kule uderzyły w ścianę i okno, rozbijając szkło w drobny mak. Finnley wyczarował kolejną i błyskawicznie posłał ją w stronę Voldemorta, ale Czarny Pan zdołał odbić ją zaklęciem ze swojej różdżki. Finnley poruszał się cicho, zbliżając się do czarnoksiężnika. 

- Avada Kedavra! Sectumsempra! CRUCIO! - Voldemort rzucał jednym zaklęciem za drugim, ale szarooki każde z nich blokował z niezwykłą łatwością. Czarny Pan cofał się w stronę rozbitego okna, najwyraźniej zamierzając przez nie uciec, ale wtedy Finnley szybkim machnięciem ręki sprawił, że w miejscu szkła pojawiła się warstwa lodu. Z każdą chwilą w sali robiło się coraz zimniej, a aura wokół Finnleya lśniła coraz jaśniej. 

- Obawiam się, że tędy nie uciekniesz - odezwał się chłopak beznamiętnym głosem. - Twoi mroczni kuple też ci nie pomogą, bo przed chwilą zamieniłem ich w bryły lodu. Teleportować się nawet nie próbuj, czarodzieje z Zakonu Feniksa nałożyli na szkołę zaklęcia blokujące.

Voldemort rozglądał się wokół, usiłując znaleźć jakiś sposób na ucieczkę. Gdy się odezwał, jego głos lekko drżał.  

- Zakon Feniksa tu jest? Nie wierzę ci. 

- To uwierz - dobiegł nas nagle głos z korytarza. Spojrzałem w tamtą stronę i ku mojej ogromnej uldze ujrzałem kilkoro czarodziejów, którzy wkroczyli do sali. Moim oczom ukazał się Syriusz Black, Remus Lupin, Minerva McGonagall i Nimfadora Tonks - wszyscy z uniesionymi w górę różdżkami. 

- Chyba jesteś w pułapce, Voldek - Syriusz Black uśmiechnął się do Czarnego Pana, podchodząc bliżej. 

Voldemort, za sobą mając ścianę, a przed sobą Finnleya i czarodziejów, przeniósł wzrok na mnie i już wiedziałem, co się święci. 

- Ani kroku dalej! - krzyknął, chwytając mnie, nadal związanego, za kołnierz i unosząc do góry, po czym przystawiając mi różdżkę do gardła. - Rzućcie różdżki, bo go zabiję! 

- Zostaw chłopaka, Tom - Remus Lupin wystąpił krok do przodu. - Twój Szef nie będzie zadowolony, jeśli go zabijesz. 

- Wszyscy wiemy, że tego nie zrobisz - dodała Minerva McGonagall, mierząc Voldemorta wzrokiem.

Wszyscy? Ja, czując na gardle jego różdżkę, nie byłem tego taki pewien. Próbowałem się wyszarpnąć Voldemortowi, ale krępujące mnie wciąż liny mi to uniemożliwiały. 

- Mogę go... unieszkodliwić? - zapytał z nadzieją Syriusz, patrząc na resztę czarodziejów, a potem na Czarnego Pana. 

- Poczekaj, Łapo - powiedział Remus, zatrzymując go gestem. - Może to nie jest konieczne. Najpierw spróbujmy z nim porozmawiać. 

Syriusz prychnął.

- Co z wami? To Voldemort, żadna próba rozmowy nic nie da. 

Voldemort mruknął coś niezrozumiałego pod nosem, patrząc w stronę korytarza. 

- Posłuchaj, Tom - odezwała się Minerva McGonagall, podchodząc bliżej. - Masz już wystarczająco dużo przewinień na koncie. Poddaj się, to może Król będzie dla ciebie łaskawszy. 

Voldemort zdawał się ignorować czarodziejów. Znów zamruczał coś niezrozumiałego pod nosem. I wtedy do mnie dotarło. 

On mówił w języku węży.

W momencie, w którym zdałem sobie z tego sprawę, usłyszałem dobiegający z korytarza syk. Ujrzałem jakiś ruch przy wejściu do sali, a sekundę później rozpętało się prawdziwe piekło.

Olbrzymia wężowa sylwetka  wyłoniła się zza rogu, ślizgając się po lodzie pokrywającym podłogę. Zobaczyłem błysk ostrych kłów, lśniące łuski i rozwidlony język wysuwający się z pyska. Nim zdołałem się mu przyjrzeć, wąż z sykiem rzucił się na stłoczonych przy wejściu czarodziejów. 

Usłyszałem krzyki i zobaczyłem błyski rzucanych zaklęć. Członkowie Zakonu Feniksa schowali się za na wpół rozbitymi gablotami w rogu sali i stamtąd zasypywali węża zaklęciami - niestety, żadne z nich nie robiło gadowi żadnej krzywdy. 

- Nie patrzcie mu w oczy! - krzyknął Lupin, skulony w rogu sali. - To bazyliszek! Zabija wzrokiem! 

"Zupełnie jak moja nauczycielka matmy", pomyślałem mimo woli. 

Voldemort, korzystając z powstałego wokół zamieszania, próbował wyprowadzić mnie za sobą z sali. 

- Expelliarmus! - usłyszałem nagle krzyk. Czarny Pan odwrócił się i błyskawicznie odbił zaklęcie rzucone w jego stronę przez Syriusza Blacka. Korzystając z nieuwagi czarnoksiężnika, zebrałem całą siłę i kopnąłem go mimo oplatających mnie lin. Voldemort zgiął się wpół, a ja wyszarpnąłem mu się z trudem. Upadłem na ziemię i przeturlałem się na bok. Voldemort nie zdołał mnie zatrzymać, bo Syriusz zaatakował go po raz kolejny. 

Zobaczyłem jakiś ruch po mojej lewej stronie i ujrzałem Finnleya, który, korzystając z zamieszania, przemknął przez salę i ruszył w moją stronę. Pochylił się nade mną i zaczął rozwiązywać krępujące mnie liny.

- Dzięki! - wykrztusiłem z wdzięcznością, gdy szarooki mnie uwolnił. Chłopak nic nie odpowiedział, tylko chwycił mnie za ramię i pociągnął za sobą w stronę wyjścia z sali. 

- Musimy uciekać! - syknął. 

- CRUCIO! - usłyszałem krzyk Voldemorta i w ostatniej chwili zdołałem uchylić się przed wystrzelonym przez niego zaklęciem. W biegu obejrzałem się przez ramię i zobaczyłem, że czarnoksiężnik syczy coś w języku węży do bazyliszka. Nie wiem, co mu powiedział, ale bazyliszek zareagował natychmiastowo: odwrócił się od czarodziejów i rzucił w pościg za mną i Finnley'em.  

Biegliśmy korytarzem, ścigani przez ogromnego węża. No pięknie. Czy mogło być jeszcze gorzej...?


***

Tara

Gdy zobaczyłam Asha i Finnleya biegnących oblodzonym korytarzem w naszą stronę, w pierwszej chwili poczułam niewyobrażalną ulgę. Oni jednak minęli nas biegiem, na twarzach mając wyrazu ślepego przerażenia. 

- UCIEKAJCIE! - wrzasnął Ash, chwytając mnie zaskoczoną za ramię i ciągnąc za sobą. Pytanie "Dlaczego?" uwięzło mi w gardle, bo wtedy ujrzałam olbrzymiego węża wyłaniającego się zza zakrętu korytarza. Ja i Ethan nie czekaliśmy dłużej. Spojrzeliśmy na siebie w popłochu i rzuciliśmy się biegiem do ucieczki. 

Drzwi zamkniętych sal lekcyjnych migały mi przed oczami, gdy biegliśmy w czwórkę w stronę wyjścia ze szkoły. Wpadliśmy do holu z zamrożonymi postaciami Bellatrix i Lucjusza, dopadliśmy do drzwi... które okazały się być zamknięte. 

- Cholera! - zaklął Ethan. - Zaklęcie Bellatrix nadal działa! Musimy znaleźć inne wyjście! 

Nie było jednak czasu, żeby się cofnąć. Słyszeliśmy syk węża niebezpiecznie blisko. Nasz wzrok padł na przylegający do holu kantorek woźnego. Czym prędzej wbiegliśmy do środka i schowaliśmy się za stojącym pod ściną stołem. Z bijącym sercem, przez szparę pod drzwiami obserwowaliśmy ogromny cień węża, który pojawił się na tafli lodu na podłodze. 

Wtedy wpadł mi do głowy pomysł. 

- Lód! - syknęłam cicho. Ash, Ethan i Finnley spojrzeli na mnie pytająco. - Bazyliszek zabija wzrokiem, a petryfikuje kogoś, kto zobaczy jego odbicie w lustrze czy wodzie. Może jeśli uda nam się sprawić, żeby bazyliszek spojrzał prosto w swoje odbicie w tafli lodu... 

- ...spetryfikuje sam siebie - dokończył Finnley. Ethan i Ash spojrzeli na mnie z uznaniem. 

- To niegłupie - przyznał brunet. 

Finnley zaczął się podnosić z ziemi. 

- Zostańcie tu - zakomenderował. Nim zdążyliśmy go powstrzymać, minął nas, otworzył drzwi kantorka i wyszedł z kryjówki na spotkanie z bazyliszkiem. 

Zza drzwi obserwowaliśmy, jak Finnley wyszedł na środek holu, podciągając rękawy, i stanął naprzeciwko ogromnego węża. Ze spuszczonym wzrokiem, nie patrząc w oczy potwora, wyczarował dwa długie na ponad cztery metry sople lodu, po czym posłał je w jego stronę. 

Sople uderzyły w szyję bazyliszka i odbiły się od łusek, nie czyniąc wężowi krzywdy. Bazyliszek ryknął, rozjuszony. Rzucił się na Finnleya, który w ostatniej chwili skoczył na bok. Z bijącym sercem patrzyłam, jak chłopak posyła kule lodu w stronę węża - żadna z nich nawet go nie drasnęła. 

Bazyliszek zagonił chłopaka pod drzwi wejściowe. Finnley oparł się o nie, wciąż nie patrząc na stwora i oddychając szybko i nierówno. Gdy jego dłonie dotknęły powierzchni drzwi, natychmiast zaczęły po nich pełznąć szron i lód. Finnley spojrzał za siebie, zaskoczony. Wtem na jego twarzy pojawił się zacięty wyraz. Poruszył palcami i drzwi w jednej chwili zamieniły się w lodowe wrota o gładkiej powierzchni.

- Dlaczego on nie ucieka? - syknął Ash. Finnley stał w miejscu, oparty o lodową powierzchnię, mając zamknięte oczy. Bazyliszek zbliżał się do niego powoli, sycząc złowrogo. 

- Co on robi? - jęknęłam, gdy wąż zatrzymał się tuż nad chłopakiem. Gad otworzył paszczę, w której błysnęły kły ociekające jadem. - On go zabije!

Bazyliszek zatrzymał się centymetr od twarzy Finnleya. Bezradnie patrzyłam, jak cofnął głowę i zaatakował. 

W chwili, gdy rzucił się na chłopaka, Finnley nagle padł na ziemię i przeturlał się po lodzie na bok. Bazyliszek uderzył z impetem w powierzchnię zamrożonych drzwi, nie napotykając tam głowy chłopaka. Syknął i cofnął głowę, oszołomiony patrząc w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał Finnley. 

I wtedy zobaczył swoje odbicie w tafli lodu. 

W jednej sekundzie olbrzymie ciało bazyliszka przeszedł dreszcz; w następnej chwili olbrzymi gad znieruchomiał, nadal wpatrzony przed siebie, zastygły niby kamień. 

Zapadła cisza, w której słychać było jedynie słaby oddech Finnleya leżącego na ziemi. Wymieniliśmy z Ashem i Ethanem spojrzenia. Po chwili wybiegliśmy z kryjówki, zerkając z boku na nieruchomego bazyliszka przed drzwiami, stojącego tam niby jakiś posępny posąg. 

- Też tak czasami zamieram, kiedy rano patrzę w lustro - skwitował Ethan. Schylił się, aby pomóc wstać Finnleyowi. Chłopak z trudem się podniósł, ledwo trzymał się na nogach. - Wszystko w porządku, stary?

Finnley skinął głową. 

- Tak. Wybaczcie. To... kosztowało mnie sporo sił. 

Spojrzałam na chłopaka i zobaczyłam, że cały się trzęsie. Srebrna aura wokół niego zniknęła, a oczy nie lśniły już takim blaskiem, jak wcześniej. 

- Musimy... dostać się do portalu - wymamrotał Finnley. - Portal jest w murze na tyłach waszej szkoły. Prowadzi do Arkadii.

- Pospieszmy się - mruknął Ethan. - Pokonaliśmy bazyliszka, ale Voldemort nadal jest w szkole. Nie wiemy, czy Zakonowi udało się z nim rozprawić. Jedno jest pewne: nie jesteście już bezpieczni w Londynie - spojrzał na mnie i Asha. Milcząco przyznaliśmy mu rację. 

Gdy opuszczaliśmy hol, pomagając iść osłabionemu Finnleyowi, zauważyłam, że lód pokrywający posadzkę i ściany zaczął wolno topnieć.

Wtedy jednak nikt z nas się tym nie przejął... 

 

  ***

Iiiii jest nowy rozdział :D pisałam go, zamiast uczyć się historii... tak tylko mówię. XD

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top