ROZDZIAŁ 2. Unieszkodliwiam Siły Zła ( tak jakby )
Ash
Czy mówiłem, że nic mnie nie zaskoczy? Dobra, cofam to.
- Słucham?! - prawie krzyknąłem, nagle czując, jak moje serce zaczyna szybciej bić. - Żartujesz, prawda?
Hermiona pokręciła przecząco głową.
- Niestety nie. Dzisiaj w nocy Voldemort i kilkoro Śmierciożerców, mimo wyraźnego zakazu, opuścili Pozaświat i udali się do Londynu. Widziano ich niedaleko waszej szkoły. Podejrzewamy, że właśnie ona jest celem ich ataku.
- Ataku?! - byłem przerażony. Naszła mnie wizja bandy ludzi w kapturach biegających po naszej szkole z różdżkami w poszukiwaniu...
O nie.
- Szukają mnie i Tary, zgadza się? - wykrztusiłem dziwnie cienkim głosem.
- Tak podejrzewamy - przyznała Hermiona. Jej obraz w lustrze zamigotał przez chwilę, ale znów się wyostrzył. - Ash, posłuchaj mnie uważnie: jeśli Voldemort i Śmierciożercy są w waszej szkole, najprawdopodobniej znajdują się tu pod działaniem eliksiru wielosokowego albo jakiegoś zaklęcia, które na krótki czas upodobni ich do kogoś innego. Zastanów się, proszę: czy coś dzisiaj nie zwróciło twojej uwagi? Dziwne zachowanie jakiegoś ucznia, może kogoś w szkole zabrakło albo pojawił się ktoś nowy?
Gdy tylko Hermiona wypowiedziała te słowa, przypomniałem sobie szarookiego Finnleya - to, jak dziwnie na mnie patrzył i że znał moje imię i nazwisko. Poczułem chłodne uszczypnięcie strachu, gdy zdałem sobie sprawę, że być może rozmawiałem z jakimś Śmierciożercą lub nawet samym Lordem Voldemortem.
- Tak - wykrztusiłem. - Było coś takiego.
Twarz Hermiony zaczęła migotać. Jej obraz w lustrze powoli i nieuchronnie rozmywał się.
- Musisz jak najszybciej powiedzieć o tym Tarze. Z Arkadii została wysłana pomoc, ludzie Króla przyjdą, żeby wam pomóc. Póki co staraj się nie wychylać i trzymaj się z innymi uczniami - w tłumie Voldemort raczej nie zaryzykuje ataku. Jeśli jednak tak się stanie, uciekaj albo się broń.
Skinąłem głową, przejęty tym wszystkim nie na żarty. Hermiona była już ledwo widoczna na powierzchni lustra.
- Jeszcze jedno - dobiegł mnie jej stłumiony głos. - Nie zdziw się, jeśli...
W tym momencie jej twarz rozpłynęła się. Obraz zniknął, a ja pochyliłem się nad umywalką, nagle czując, jak opadają na mnie wszystkie emocje związane z usłyszaną wiadomością. Nerwowo przeczesałem palcami włosy i podjąłem decyzję, że muszę przede wszystkim jak najszybciej powiedzieć o wszystkim Tarze.
Usłyszałem ciche skrzypienie drzwi. Ktoś wszedł do łazienki. Nie podnosząc głowy, w lustrze zobaczyłem wysoką i chudą sylwetkę Finnleya Skyge'a. Moje serce biło jak oszalałe, gdy obserwowałem, jak w ciszy podchodzi do umywalki obok, odkręca kran i zaczyna myć ręce. Do moich uszu dobiegł przytłumiony dźwięk dzwonka na lekcję.
Myślałem gorączkowo, oddychając szybko i nierówno. Byłem całkowicie bezbronny - nie miałem przy sobie niczego nadającego się do obrony, a poza Arkadią moje zdolności przywoływania ognia nie działały.
Mógłbym teraz po prostu wybiec z łazienki. Chciałem stąd uciec i biec przed siebie, jak najdalej od tego dziwnego typa.
Finnley zakręcił kran i kątem oka ujrzałem, jak sięga do kieszeni spodni. Nie czekałem, aby zobaczyć, co stamtąd wyciągnie - różdżkę czy też pistolet.
Zaatakowałem go błyskawicznym, wyćwiczonym kopniakiem w podbrzusze, w który włożyłem całą moją siłę.
Z ust Finnleya wydobył się zduszony jęk. Chłopak poleciał do tyłu i uderzył głową o umywalkę po swojej prawej stronie. Osunął się na ziemię bez przytomności, a w miejscu, w którym upadł, na podłodze pojawiła się szybko rozrastająca się plama krwi.
Cofnąłem się o krok, przerażony tym, co właśnie zrobiłem. Rozglądnąłem się wokół, ale łazienka była pusta. Znów przeniosłem wzrok na nieruchome ciało Finnleya i krew na jego białych włosach.
- Cholera - wymamrotałem. - Cholera, cholera. Zabiłem Voldemorta...
Klatka piersiowa Finnleya powoli się uniosła. Żył, ale był nieprzytomny. Nie mogłem go zostawić w łazience, w której przecież mogli się pojawić inni uczniowie. Podjąłem szybką decyzję - chwyciłem Finnleya za nogi i zacząłem ciągnąć go po posadzce łazienki, krzywiąc się, gdy zdałem sobie sprawę, że chłopak zostawia za sobą ślady krwi na białych kafelkach. Wyciągnąłem go na korytarz, modląc się, żeby nikt mnie nie zobaczył. Na szczęście wokół było pusto, bo lekcja już się zaczęła. Postanowiłem póki co nie myśleć o tym, co się stanie, gdy ktoś odkryje ślady krwi w łazience. Dotarłem na koniec korytarza, gdzie znajdowały się drzwi z ciemnego drewna. Pchnąłem je i na szczęście okazały się być otwarte. Obrzuciłem wzrokiem zagracone pomieszczenie, w którym leżały jakieś pudła, stare meble, środki czystości i wiadra. Położyłem tam ciało Finnleya i szybko zamknąłem drzwi, próbując uspokoić szaleńcze bicie serca. Wiedziałem, że nikt oprócz woźnego i pań sprzątających nie zagląda do tego pomieszczenia. Oby tylko dzisiaj nie naszła ich ochota na sprzątanie szkoły.
***
Tara, kilkanaście minut wcześniej
- I wtedy on mnie zapytał, czy nie chciałabym pójść z nim pooglądać gwiazdy na plaży! Gwiazdy na plaży, rozumiesz? To takie romantyczne! - Liz przez całą długą przerwę z zapałem opowiadała o tym, jak na słonecznej Sycylii odnalazła miłość swojego życia. Spacerowałyśmy po małym dziedzińcu przed naszą szkołą, ciesząc się chwilą wytchnienia od lekcji. - Nie wierzę ludziom, którzy twierdzą, że romantycy już całkowicie wymarli - kontynuowała Liz. Zatrzymała się na chwilę i odgarnęła z twarzy jasnoblond włosy. - Dobra, ale w sumie to cały czas tylko ja gadam. Powiedz lepiej, co u ciebie? Jak ci minęły wakacje?
Kąciki moich ust uniosły się lekko w uśmiechu. A, w porządku, było raczej nudno, poza tym, że spotkałam Harry'ego Pottera i innych Bohaterów książek, przeniosłam się do ich magicznej krainy, wzięłam udział w Głodowych Igrzyskach, ledwo uszłam z życiem podczas potyczki z prezydentem Snowem i jeszcze okazało się, że ja i mój brat należymy do Trójki Wybranych, która jest jedyną nadzieją na pokonanie Sił Zła.
- Czytałam książki i spacerowałam po mieście - odpowiedziałam. Liz uśmiechnęła się lekko. W oddali dało się słyszeć dźwięk dzwonka na lekcję.
- Za rok jedziemy gdzieś razem - zapowiedziała, odwracając się w stronę wejścia do szkoły. - Nie możesz przez całe życie siedzieć i czytać książek, no błagam!
Odwzajemniłam jej uśmiech, gdy nagle coś, a raczej ktoś zwrócił moją uwagę. Wytężyłam wzrok, wpatrując się z niedowierzaniem w stronę wysokiej sylwetki w czarnej bluzie z kapturem, która stała oparta o szkolny mur.
- Idź beze mnie, zaraz przyjdę - rzuciłam szybko do Liz i zostawiłam ją zaskoczoną, kierując się w stronę dobrze znanej mi osoby, której nie spodziewałam się tu zobaczyć.
Ethan Tunner, z kapturem naciągniętym na uszy i z papierosem w ręku opierał się o kamienny murek okalający naszą szkołę. Gdy tylko mnie zobaczył, czym prędzej schował papierosa za siebie.
- Wiem, co powiesz - rzucił szybko, gdy zatrzymałam się przed nim. - Że...
- Tu nie wolno palić - odpowiedziałam, patrząc na niego karcąco. Ethan uniósł brew.
- Miałem raczej na myśli, że nie powinno mnie tu być, ale w sumie... - zaciągnął się ostatni raz, po czym szybko zgasił papierosa i odrzucił niedopałek na ziemię. - No, jak tam leci? - zagadnął, chowając ręce do kieszeni i szczerząc zęby w uśmiechu.
- Co ty tu robisz, Ethan? Nie powinieneś być w Exordii? - zniżyłam głos.
- Bradley - powiedział nagle chłopak. Uniosłam brwi. - Mów mi Bradley, nie Ethan. Jestem tu incognito. - Wyciągnął z kieszeni ciemne okulary, założył je, po czym znów schował dłonie w kieszeniach.
Westchnęłam.
- Dobra, Bradley - mruknęłam. - Wyjaśnisz mi, o co chodzi?
Brunet wzruszył ramionami.
- Po prostu przyszedłem popatrzyć, jak ty i Ash zaczynacie szkołę. Chciałem wam towarzyszyć w tym niezwykle ważnym dla was dniu.
- I dlatego zakładasz ciemne okulary i każesz się nazywać Bradley'em?
Ethan westchnął. Rozglądnął się wokół, jakby sprawdzając, czy nikt nas nie podsłuchuje. Dziedziniec szkolny był jednak pusty.
- Dobra. Powiem ci prawdę, ale to ci się nie spodoba. - Wziął głęboki oddech. - Gdzieś po waszej szkole pałęta się Voldek i jego banda, a ja jestem tu, żeby ich przyskrzynić.
Uniosłam brwi, kompletnie zaskoczona.
- Voldek? - powtórzyłam.
Ethan machnął zniecierpliwiony ręką.
- No tak, ten łysy z "Harry'ego Pottera", co sobie duszę porozszczepiał.
- Wiem, kto to jest - mruknęłam. - Ale co on robi w naszej szkole?
- Najprawdopodobniej chce zabić, ewentualnie porwać, ciebie i Asha.
- Słucham?!
Ethan westchnął ciężko.
- Widzisz? Mówiłem, że ci się nie spodoba.
Zaczęłam nerwowo krążyć wzdłuż muru, myśląc gorączkowo.
- Co teraz zrobimy? - zapytałam w końcu.
- Czekamy, aż Voldemort i jego towarzysze się ujawnią, a wtedy ich unieszkodliwimy i zabierzemy z powrotem na Pozaświat.
- My? Chciałam ci przypomnieć, że ja i Ash jesteśmy w szkole i nie mamy przy sobie żadnej broni!
Ethan machnął ręką.
- Nie wy. Wy dzisiaj macie wolne od zwalczania Sił Zła. Mam na myśli mnie i inną Międzyduszę, która tu jest, oraz Zakon Feniksa, który zaraz się tu pojawi.
Uniosłam brew. Król zaufał mu na tyle, żeby pozwolić mu wziąć udział w takiej misji? Nie zdążyłam jednak nic powiedzieć, bo nagle z zaskoczeniem ujrzałam, że w naszą stronę przez szkolny dziedziniec biegnie Ash - zasapany i z dziwną mieszaniną strachu i podekscytowania na twarzy.
- Tara! Ethan! - zawołał do nas, gdy tylko znalazł się bliżej. Zatrzymał się i wyprostował, z trudem łapiąc oddech. - Muszę wam...
- Voldemort jest w waszej szkole - przerwał mu Ethan. - Wybacz, że jestem dość bezpośredni.
Ku mojemu zdziwieniu, Ash skinął głową.
- Wiem. Co więcej... muszę wam coś pokazać.
***
Mój brat wyjaśnił nam szybko, że najprawdopodobniej unieszkodliwił Voldemorta lub Śmierciożercę, który pojawił się w naszej szkole pod postacią nowego ucznia. Czym prędzej pobiegliśmy do szkoły i pustymi korytarzami przeszliśmy pod wskazane przez Asha drzwi do skrytki na miotły. Zatrzymaliśmy się, a Ash wziął głęboki oddech, po czym szarpnięciem otworzył drzwi.
Zobaczyłam leżącego na ziemi nieprzytomnego chłopaka mniej więcej w naszym wieku, którego białe włosy zabarwione były z jednej strony krwią z pokaźnej rany z tyłu głowy. Miał zamknięte oczy, ale jego klatka piersiowa powoli unosiła się i opadała.
- Przecież to Finnley! - krzyknął Ethan. Ash, zaskoczony, przeniósł na niego wzrok.
- Znasz go?
Ethan wyglądał na podenerwowanego, gdy szybko uklęknął przy ciele i sprawdził oddech Finnleya.
- Oczywiście, bo to jego Król wysłał tu razem ze mną! Mieliśmy obaj was obserwować i upewniać się, że nie zostaniecie zaatakowani!
Ash wyglądał na skonfundowanego.
- Ale... przecież... on... tak dziwnie się patrzył... sięgał do kieszeni... myślałem, że chce wyciągnąć różdżkę...
W odpowiedzi Ethan wyciągnął coś z kieszeni Finnleya - nie była to różdżka, tylko jakiś dokument.
- Proszę bardzo, to jego Legitymacja Obywatela Arkadii potwierdzająca, że należy do Królewskiej Gwardii - brunet pokazał nam dokument. Rzeczywiście, znajdowały się na nim informacje potwierdzające tożsamość Finnleya. - Pewnie chciał ci to pokazać i powiedzieć ci, kim jest.
- Cholera - wymamrotał Ash. - Chcesz mi powiedzieć, że unieszkodliwiłem osobę, która miała mnie chronić...?
Cisza zdawała się być idealnym potwierdzeniem.
- Jeżeli to nie Voldemort... - zaczęłam niepewnie po chwili - to w takim razie... gdzie on jest?
W tym momencie usłyszeliśmy cichy śmiech za naszymi plecami. Zaczęliśmy się odwracać, mając bardzo, bardzo złe przeczucia.
Kilkanaście metrów od nas, na drugim końcu korytarza, stały trzy postaci. Pierwsza z nich była niechlujnie wyglądającym mężczyzną z bokobrodami i przerażającymi, wystającymi, żółtymi zębami przywodzącymi na myśl bardziej dzikie zwierzę, niż człowieka. Druga to wysoki, ubrany w ciemną szatę do ziemi mężczyzna o długich, jasnych włosach i zimnym spojrzeniu. Trzecia - kobieta z burzą grubych, czarnych, kręconych włosów i z pewnym siebie, okrutnym uśmiechem na ustach.
Fenrir Greyback. Lucjusz Malfoy. Bellatrix Lestrange. Trójka potężnych Śmierciożerców stała naprzeciwko nas - bezbronnych i z przerażenia zastygłych w miejscu.
Bellatrix uniosła do góry różdżkę, jej usta poruszyły się, gdy wypowiedziała zaklęcie.
- AVADA KEDAVRA!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top