ROZDZIAŁ 7. Renegaci i Królewska Gwardia

Tara


Trudno mówić o jakimkolwiek planie, będąc w mojej sytuacji, ale przede wszystkim postanowiłam nie panikować. Wzięłam kilka głębokich wdechów, rozglądnęłam się raz jeszcze wokół, po czym ruszyłam przed siebie, wgłąb lasu, szukając jakiegokolwiek źródła cywilizacji. Byłam zmarznięta, głodna, zmęczona i nieuzbrojona - stanowiłam idealny cel dla kogoś lub czegoś, czyhającego w tej puszczy. Jakby tego było mało, zaczął padać śnieg, przez co zastanowiłam się, czy przypadkiem nie wylądowałam w Narnii. Do kompletu brakowało tylko fauna, gadających bobrów i śnieżnej czarownicy - chociaż nie byłam pewna, czy chciałabym się spotkać z tą ostatnią. Wiedziałam za to, że z każdą sekundą robi mi się coraz zimniej i jeśli szybko nie znajdę jakiejś kryjówki, zamarznę i zmienię się w bryłę lodu. Owinęłam się szczelniej kurtką i przyspieszyłam kroku. Mróz był przenikliwy, wiatr niosący ze sobą wielkie płatki śniegu szczypał każdy fragment mojego ciała. Po około pół godzinie bezcelowej wędrówki przez las zaczęłam szczękać zębami, ledwo czułam odmrożone palce i koniec nosa. Wiedziałam, że tracę siły, ale nie mogłam się zatrzymać - tylko ruch był w stanie zatrzymać choć odrobinę ciepła w moim ciele. Zaklinałam się w myślach, dlaczego nie wzięłam ze sobą czegoś cieplejszego niż kurtka - ale skąd miałam wiedzieć, jaka pogoda będzie w Arkadii? W Londynie był środek lata. Nie lubiłam upałów, ale teraz, kiedy trzęsłam się z zimna zapragnęłam ujrzeć choć odrobinę słońca.

Rozpętała się prawdziwa śnieżyca, tak, że przed sobą nie widziałam prawie nic z wyjątkiem burzy wirujących płatków. Ziemia pokryła się grubą warstwą śniegu, w której zatapiały się moje buty. Nie byłam w stanie dalej iść, nogi odmówiły mi posłuszeństwa, organizm rozpaczliwie wołał o odpoczynek i trochę ciepła. Przez zasłonę padającego śniegu zobaczyłam niewyraźny zarys wejścia do jakiejś jaskini, umieszczonej między korzeniami rozłożystego drzewa. Ostatkiem sił zmusiłam się, aby tam podejść. Kolana ugięły się pode mną, nagle zimna, twarda ziemia wydała mi się najwygodniejszym miejscem na świecie. Wczołgałam się do jaskini - była całkiem spora, sucha, ale przede wszystkim chroniła od wiatru i śniegu. Ułożyłam się tyłem do wejścia, podkulając nogi i starając się ruszać zmrożonymi palcami rąk i stóp.

"Położę się tylko na chwilę", pomyślałam, owijając się kurtką. "Odpocznę trochę... przeczekam śnieżycę. Nie mogę zasnąć, bo się już nie obudzę. Zostanę tu... tylko chwilę..."

Nie mogłam poradzić nic na to, że oczy same mi się zamknęły. Chciałam spać, chciałam tylko spać...

Zasnęłam.

***

Pobudkę zrobiła mi osobliwa dwójka ludzi w maskach zasłaniających twarze, trzymająca łuki z nałożonymi strzałami i celująca prosto w moje serce.

Poderwałam się z miejsca i przylgnęłam do ściany jaskini, na co nieznajomi po prosu unieśli łuki wyżej, nadal celując w moją klatkę piersiową.

- Proszę, nie róbcie mi krzywdy! - mój głos zabrzmiał wyjątkowo płaczliwie. Zamrugałam oczami, aby odpędzić resztki snu; za plecami przybyszów ujrzałam, że na zewnątrz przestał padać śnieg, a nawet pojawiło się słońce.

- Odłóż broń - zażądał mężczyzna. Miał niski, chrapliwy głos oraz bystre, niebieskie oczy. Nos i usta zasłaniała mu maska w niebiesko-złote wzory, a cały jego strój - spodnie z wiązaniami, bluza i kolczuga, a także kołczan ze strzałami i łuk, który miał przy sobie - sprawiły, że jeszcze bardziej zaczęłam obawiać się o moje życie.

- Nie mam broni – odparłam szybko, pokazując puste ręce.

- Kieszenie - warknęła towarzysząca mu kobieta. Była ubrana i uzbrojona podobnie, co mężczyzna, z tym, że maska i elementy jej stroju były w czarno-czerwonych barwach.

Wywróciłam kieszenie na lewą stronę, ściągnęłam kurtkę i podwinęłam rękawy, modląc się, aby mi uwierzyli i zostawili mnie w spokoju. Mężczyzna zrobił krok do przodu, nie opuszczając łuku.

- Jesteś z Czarnych Charakterów? - zapytał. - Szpiegowałaś nas?

Pokręciłam głową.

- Nie, nie wiem, o czym mówisz - odparłam.

Mężczyzna zmarszczył brwi.

- Nie wierzę ci. Na pewno wysłali cię na zwiady, prawda?

- Nie, przysięgam!

- Norah? - nieznajomy zwrócił się do swojej partnerki. - Wyczuwasz coś?

Kobieta podeszła o krok, przyglądając mi się bacznie i marszcząc czoło.

- Nie. Jest czysta. Ale nie jest Renegatką, a znalazła się na naszym terytorium, więc nie możemy ryzykować. Trzeba ją zabić. - Norah spojrzała na mnie wzrokiem bez wyrazu. Napięła łuk, celując w moje serce. - Przykro mi.

- Nie, proszę! - krzyknęłam, czując jak całe moje ciało sztywnieje z przerażenia, a ręce stają się śliskie od potu. - Dajcie mi wytłumaczyć... ja nie jestem stąd, jestem tu przypadkiem, zgubiłam się w tym lesie...

- Zgubiłaś się? Och, biedactwo - mężczyzna cmoknął z udawanym współczuciem. - Kto zostawiłby małą, bezbronną dziewczynkę samą w wielkim, strasznym lesie?

- Clay - warknęła Norah. - Daj spokój, to nie jej wina, że musi umrzeć. Po prostu znalazła się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie.

- Więc ją zabijmy, na co czekasz? - mężczyzna zmierzył towarzyszkę wzrokiem. Nagle zdałam sobie sprawę, że od śmierci dzielą mnie już tylko sekundy, więc w rozpaczliwej próbie postanowiłam nadal się bronić.

- Nie jestem z Arkadii - powtórzyłam. - Proszę, pozwólcie mi odejść. Muszę znaleźć mojego brata, on gdzieś tu jest, ja...

Usłyszałam brzęk zwalnianej cięciwy. Patrzyłam prosto w niewzruszone oczy Norah, a potem na strzałę z zaostrzonym grotem mknącą w moją stronę.

Nie chcę umierać.

Mój brat wyznał mi kiedyś, że książki to dla niego ucieczka od rzeczywistości. Gdy ma problemy, lubi zatracić się w fikcyjnym świecie, powyobrażać sobie, że do niego należy. Nie wiem dlaczego, ale właśnie teraz przypomniałam sobie naszą rozmowę.

"Podobnie działają gry komputerowe", powiedział mój brat. "W grze mam wpływ na to, jak żyję, co robię i kiedy powrócę do rzeczywistości".

"Przecież w prawdziwym życiu też tak jest", powiedziałam mu wtedy. "Sam decydujesz, co będziesz robił. Którą ścieżką pójdziesz, komu zaufasz i czy będziesz żył naprawdę, czy tylko tracił czas robiąc to, co inni chcieliby, żebyś robił. Jesteś kowalem własnego losu. Jeśli chcesz coś zrobić, działaj."

Po prostu działaj.

Nie chcę umierać.

Nie umrę.

Na chwilę zamknęłam oczy, a gdy znowu je otworzyłam, ogarnął mnie spokój. Widziałam grot strzały kilkanaście centymetrów ode mnie i uśmiechnęłam się.

A potem wyciągnęłam przed siebie prawą dłoń i nakreśliłam w powietrzu linię, niczym granicę.

Ujrzałam rozbłysk światła; jasnoniebieskie promienie utworzyły pancerną ścianę naprzeciwko mnie, a następnie również wokół i nade mną, zamykając mnie w ochronnej kopule. Strzała uderzyła w nią z impetem, miażdżąc grot, jakby był z papieru i roztrzaskując się na milion małych kawałków i drzazg.

Cofnęłam się, z trudem łapiąc powietrze, a kopuła przesunęła się razem ze mną tak, jakby była moją tarczą. Ogarnęła mnie senność, byłam słaba i czułam, jakbym właśnie przebiegła maraton, a kompletnie zszokowane wyrazy twarzy Narah i Clay'a mówiły same za siebie.

To było coś.

Spojrzałam na swoją dłoń. Wyglądała normalnie, ale czułam w niej i w całej ręce mrowienie, jakby przepłynął przeze mnie prąd. Zacisnęłam pięść i niebieskie iskry przeskoczyły między moimi palcami.

- O matko - wykrztusiłam. Zachwiałam się i byłabym upadła, ale Clay w ostatniej chwili złapał mnie za ramiona i podtrzymał.

- Oddychaj, spokojnie - pomógł mi się oprzeć o pobliskie drzewo. Patrzył na mnie z szeroko otwartymi oczami i czymś w rodzaju podziwu i zaskoczenia na twarzy. Zamknęłam oczy i skuliłam się, bałam się, że znowu będą chcieli mnie zabić.

- Proszę, pozwólcie mi odejść - szepnęłam, drżąc z zimna. Mimo tego, że śnieg już nie padał, na zewnątrz nadal panowała minusowa temperatura.

Czekałam na reakcję Clay'a i Norah, na kolejny strzał, pchnięcie nożem czy cokolwiek innego, ale zamiast tego poczułam, że ktoś schyla się i otula moje ramiona kurtką. Uchyliłam powieki i zobaczyłam Clay'a klęczącego przede mną.

- Dziękuję - powiedziałam cicho, zapinając z wahaniem kurtkę.

- Powiedz, jak masz na imię? - mężczyzna przybrał łagodny ton, kontrastujący z jego groźnym wyglądem.

- Tara.

- Możemy zadać ci pytanie?

Milczałam. Zerknęłam na Norah, nadal trzymającą uniesiony łuk. Clay zmarszczył brwi i skinął prosząco w jej stronę. Kobieta westchnęła i opuściła łuk, ale nadal obserwowała mnie uważnie.

Mężczyzna ściągnął swoją połączoną z kapturem maskę, odsłaniając kasztanowe, kędzierzawe włosy, orli nos i lekki zarost na twarzy, który w zamyśleniu pogładził dłonią.

- Więc... pochodzisz ze świata ludzi, zgadza się? - zapytał. Skinęłam potwierdzająco głową.

- Jak się tu dostałaś? - wtrąciła Norah.

- Przez portal - odparłam. Po chwili wahania dodałam: - To zabrzmi dziwnie, ale Harry Potter, Hermiona, Annabeth i Percy Jackson zabrali tu mnie i mojego brata.

Clay zaśmiał się.

- To nie jest dziwne. Bardziej zastanawia mnie, dlaczego cię tu zostawili.

- Mieliśmy... drobny problem. Wylądowałam gdzieś indziej niż oni, tak mi się zdaje.

Norah oparła się o pobliskie drzewo. Ściągnęła swoją maskę i zobaczyłam, że ma brązowe włosy, pełne usta i nieco orientalny typ urody.

- W takim razie na pewno cię szukają - powiedziała.

- Tak myślisz?

- No jasne. Jeżeli Bohaterowie decydują się zabrać człowieka do Arkadii, to muszą mieć poważny powód.

Aha, czyli jesteśmy w Arkadii. Tyle dobrze.

- Wspominali, że proszą mnie i brata o pomoc - powiedziałam z wahaniem. Uznałam, że prawda w tym przypadku będzie najlepszym wyjściem. - Jesteśmy... Międzyduszami, chyba.

- To by wyjaśniało, jak udało ci się tu dostać. Zwykły człowiek nie przekroczy bram Arkadii - Clay wstał i wyprostował się. - Chyba Potter i reszta tej bandy na poważnie przejęli się burdelem, który chcą wywołać tu Czarne Charaktery.

- Przejęli się zbliżającą się wojną i szukają pomocy spoza naszego świata - dodała Norah.

- Czy nie na tym wam zależy? - odważyłam się zapytać. - Na wojnie? Z tego co wiem, Czarne Charaktery chcą pomieszać w historiach.

Clay splunął na ziemię.

- Nie mów "nam". Nie jesteśmy jednymi z nich.

- To kim jesteście?

- Nazywają nas Renegatami - Norah oparła łuk o ziemię. - Odeszliśmy od naszych panów, bo uważamy, że konflikt między Dobrem i Złem do niczego nie prowadzi.

- Arkadia jest bardzo wyraźnie podzielona. To znaczy, była - wtrącił Clay. - Albo jesteś Dobry i zawsze wygrywasz, albo jesteś Zły i pozostajesz nim na wieki. Twoim przeznaczeniem jest przegrywać.

- Kiepsko, co? - Norah uśmiechnęła się kwaśno. - Nic dziwnego, że Czarne Charaktery się buntują. To nic miłego bym skazanym na wieczną porażkę, podczas gdy te bufony Bohaterowie zawsze wygrywają i nie przestają być w blasku chwały.

- To po czyjej stronie jesteście?

- Jesteśmy bezstronni. Nie pochwalamy postawy Bohaterów, którzy szczególnie ostatnio rozpanoszyli się w Arkadii i uważają się za jakiś bogów. Ale nie jesteśmy głupi i dobrze wiemy, że jeśli Czarne Charaktery wywołają wojnę i zamieszają w Scenariuszach, to może się skończyć katastrofą.

- Nie wolno igrać z zapisaną historią. To święte prawo Arkadii, które po raz pierwszy od wieków jest łamane - wyszeptał Clay.

Gdzieś w zakamarkach mojego mózgu pojawiło się pytanie, czy powinnam jak najszybciej stąd uciekać, czy kontynuować rozmowę w celu wyciągnięcia przydatnych informacji.

- Czy moglibyście pomóc mi odnaleźć Harry'ego, Hermionę i resztę? - zapytałam.

Clay wyciągnął zza pasa nóż i zaczął go czyścić.

- A co będziemy z tego mieć?

- Właściwie to nic, z wyjątkiem mojej dozgonnej wdzięczności - odparłam. Po chwili namysłu dodałam: - No i szansy na ocalenie Arkadii. Beze mnie i mojego brata Bohaterowie nie powstrzymają Czarnych Charakterów.

- Dlaczego niby mamy pomagać Bohaterom? - warknęła Norah.

- Bo jesteście mieszkańcami Arkadii i pewnie zależy wam na tym, aby nie obróciła się ona w proch i pył - stwierdziłam najbardziej stanowczym tonem głosu, na jaki się zdobyłam.

Moi towarzysze milczeli. Potem Norah westchnęła.

- No dobra - rzuciła. - Zaprowadzimy cię do nich. Ale bez żadnych numerów po drodze, jasne? Inaczej cię zostawimy w połowie drogi i gwarantuję, że nie przeżyjesz dłużej niż godzinę sama w tym lesie po zmroku, nawet ze swoimi magicznymi zdolnościami.

Ostra babka, nie ma co.

- Spoko, macie moje słowo - odpowiedziałam, czując ulgę, która powoli rozluźniała moje ściśnięte z podenerwowania gardło. - Dziękuję.

Norah mruknęła coś pod nosem. Najwyraźniej nie była do końca zadowolona z tego, co razem z Clay'em postanowili. Chwyciła swój łuk i rozglądnęła się wokół, po czym uniosła palce do ust i zagwizdała głośno, długo i przeciągle.

- Co ona robi? - szepnęłam.

- Zobaczysz - odparł tajemniczo Clay.

Nie minęła minuta, a gęste zarośla otaczające nas ze wszystkich stron poruszyły się, jakby coś się przez nie przedzierało. Usłyszałam stukot kopyt i trzask łamanych gałązek, a potem zobaczyłam konie.

To były najpiękniejsze stworzenia, jaki kiedykolwiek widziałam - dzikie, wolne i nieujarzmione, z potarganymi grzywami, błyszczącymi oczami i o wielokolorowej sierści. Koni była trójka; pierwszy, ciemnogniady, o grzywie białej niczym piana morska podbiegł od razu do Norah i z czułością trącił ją łbem. Kobieta powiedziała do niego coś w nieznanym mi języku i oparła czoło o jego szyję, na co koń prychnął cicho i zamknął oczy, trącając pyskiem ramię kobiety.

Kolejne dwa były do siebie podobne, z tym że jeden z nich był wyraźnie mniejszy. Miały siwą sierść, na której drobne szare plamki układały się w niezwykłe wzory. Większy rumak miał czarno-białą grzywę i ogon, podczas gdy drugi - kremowo-szarą.

Clay skinął na mnie, abym podeszła bliżej, co zrobiłam z małym wahaniem.

- Poznaj Szonka - powiedział, wskazując mniejszego z koni. - Będzie chwilowo twoim wierzchowcem.

- Są piękne - szepnęłam. Niepewnie wyciągnęłam dłoń, aby Szonk mógł ją powąchać. Koń trącił ją nosem i zamrugał oczami otulonymi gęstymi rzęsami.

- To elfickie dzikie konie. Ta trójka zaprzyjaźniła się z nami po tym, jak je uratowaliśmy - powiedział Clay. Przywołał do siebie stworzenie z czarno-białą grzywą i dosiadł go szybko. - Teraz ty. Szonk jest jeszcze młody, ale wie, jak jeździć.

Wspięłam się na grzbiet zwierzęcia z niemałym trudem, ponieważ nie był on osiodłany. Chwyciłam się mocno grzywy, gdy ruszył z kopyta, zaraz za pozostałymi dwoma końmi dosiadanymi przez moich towarzyszy. Modliłam się, żeby koń mnie nie poniósł, nie zrzucił ani się nie spłoszył, ale Szonk chyba rozumiał, że ma styczność z niedoświadczonym jeźdźcem, bo jechał wolno i rytmicznie. Zdałam sobie sprawę, że jadę konno pierwszy raz od feralnego przyjęcia urodzinowego wiele lat temu, które zniechęciło mnie do koni. Wciąż je pamiętam - szóste urodziny mojej przyjaciółki Liz, gdzie jedną z atrakcji była przejażdżka na kucyku. Rodzice z dumą obserwowali mnie, gdy dosiadłam zwierzaka ( wydawał się wtedy taki ogromny! ) i z uniesioną głową jechałam stępem po ogrodzonym padoku. Pech chciał, że wcześniej nikt nie poinformował mnie, że kucyk panicznie boi się psów, i kiedy nadpobudliwa suczka należąca do Liz wbiegła na padok, szczekając i ujadając jak dzika, kucyk wpadł w histerię i mnie poniósł. Pamiętam, że nie podejrzewałam wtedy, że zwierzę o tak krótkich nóżkach może biec z taką prędkością. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze: kucyka udało się złapać, a mnie, całą zapłakaną i zesztywniałą ze strachu, ściągnąć z jego grzbietu. Dla sześciolatki, którą wtedy byłam, wydarzenie to okazało się być niezwykle traumatyczne, wskutek czego od tamtej pory nawet nie zbliżyłam się do konia.

Ale teraz musiałam przyznać, że pomimo zatrważająco wolnej prędkości jechało mi się całkiem przyjemnie.

Na zmianę stępowaliśmy i kłusowaliśmy przez kilka godzin, robiąc dwie krótkie przerwy, aby się napić i coś zjeść. Zza chmur wyglądało nieśmiało słońce, ale las nadal pozostawał ciemny i ponury. Co chwilę zerkałam na Clay'a i Norah, a w głowie krążyły mi setki pytań. Nic nowego, od dwóch dni mam tak cały czas.

- Może to głupie, ale... z jakiej Książki pochodzicie? - zapytałam w końcu. - Nie kojarzę was.

Norah i Clay wymienili między sobą spojrzenia.

- Pochodzimy z historii kilka razy starszej, niż te żółtodzioby Harry Potter czy Katniss Jakaśtam - powiedział Clay. - Mało kto na świecie nas jeszcze pamięta. Zapomniano o nas, więc musimy walczyć o przeżycie, podczas gdy ci z obecnej epoki rosną w siłę.

- Tak było zawsze - wtrąciła Norah. - Twoja Książka jest na topie, wszyscy ją czytają, poznają twoją historię, mówią o tobie i pamiętają, a potem... potem przychodzi nowa era, nowe powieści, nowi Bohaterowie i Czarne Charaktery. Ludzie zapominają. A gdy zapominają, my tracimy siły, aż w końcu rozpływamy się w nicość.

- Taki szary dym - skwitował Clay.

Nie wiedziałam co powiedzieć, więc milczałam.

Nagle koń Norah zatrzymał się gwałtownie, postawił uszy i zaczął rozglądać się wokół z niepokojem. Reakcja Norah była podobna - kobieta zrobiła wielkie oczy i zastygła w bezruchu ze wzrokiem wlepionym gdzieś w zarośla.

- Nie ruszaj się - syknęła do mnie, sama sięgając po łuk i strzały. - Cholera, idą tu.

- Co się dzieje? - spojrzałam na Clay'a, który trzymał już broń w pogotowiu. - Kto idzie? Co...

Przerwał mi dźwięk rogu myśliwskiego. Na horyzoncie, między drzewami pojawiły się ktoś- a raczej kilku ktosiów, dosiadających śnieżnobiałych, bojowych koni. W miarę jak się do nas zbliżali, zauważyłam ich zbroje i purpurowe sztandary z godłem przedstawiającym klepsydrę i krzyżujący się z nią miecz.

Clay zmarszczył czoło.

- To tylko Królewska Gwardia, Norah. Nie ma co panikować.

- Co tu robi Królewska Gwardia? - zapytałam.

- Patroluje tereny Arkadii, łapie przestępców i buntowników, którzy nie postępują według Scenariuszy swoich Książek, i takie tam. - Nagle Clay zrobił wielkie oczy. - Cholera, czyli takich jak my! Szybko, wiejemy!

- Na to jest już chyba za późno, głąbie. Zauważyli nas - Norah opuściła łuk.

- To co robimy?

- To co zwykle, udajemy pełnoprawnych obywateli Arkadii. Masz fałszywe paszporty?

- W imieniu Króla Arkadii nakazuję wam zatrzymać się! - odezwał się jeden z gwardzistów, niski, w zbroi z podniesioną przyłbicą, która ukazywała wąską twarz, małe oczy i pokaźny, długi, kruczoczarny wąs podkręcony na końcach. Wyciągnął skądś nowoczesny tablet opatrzony królewskim godłem i zaczął coś w nim pospiesznie wystukiwać, po czym przeniósł wzrok na Norah i Clay'a. - Oho, czyżby Państwo Wyjęci Spod Prawa? Nie spotkaliśmy się już przedtem?

- Nie wydaje mi się. - warknęła Norah. - Czego od nas chcecie?

- Więcej szacunku, proszę. Rozmawia pani z Przybocznym Strażnikiem Głównego Doradcy Naczelnego Gwardzisty Jego Ekscelencji Króla Arkadii - wyrecytował wąsaty.

- Bardzo imponujące - zauważył sarkastycznie Clay.

- Dokumenty, proszę.

- A to z jakiej przyczyny?

- Kontrola rutynowa, ot co.

- Mam prawo jej odmówić.

- Nie, nie masz. - gwardzista wyszczerzył się w fałszywym uśmiechu i skinął ręką na resztę strażników, którzy zgodnie wyciągnęli strzelby i skierowali je w naszą stronę.

- Och, nie ma takiej potrzeby, już pokazuję dokumenciki - Norah potulnie wyciągnęła w stronę gwardzisty plik dokumentów i spojrzała wymownie na Clay'a, aby zrobił to samo. - Proszę bardzo. Paszport, Legitymacja Obywatela Księstwa Arkadii, książeczka czekowa, numer NIP, pesel...

- Hmm... - strażnik króla przeglądał je uważnie, gładząc swój wąs. - Cóż, wydają się być autentyczne. Ciekawi mnie tylko, dlaczego towarzysząca wam młoda dama jeszcze nie pokazała swoich dokumentów? - nachylił się w moją stronę, marszcząc krzaczaste brwi.

Zaśmiałam się nerwowo, patrząc błagalnie w stronę Norah.

- Och, to nasza córka, ma na imię... eee, Gertruda - brunetka wyszczerzyła zęby w uśmiechu i próbowała zrobić słodkie oczka. - Ona jest jeszcze niepełnoletnia, rozumie pan. Nie ma paszportu i książeczki czekowej, więc...

- Ale Legitymację Obywatela mieć powinna, a nawet mieć musi, jeżeli oczywiście tym obywatelem jest - wąsaty zatarł ręce. - Coś mi się wydaje, że wpadliście. W niezłe bagno, będąc ścisłym.

- Ależ panie Przyboczny Gwardzisto! - zawołał Clay.

- Przyboczny Strażniku Głównego Doradcy Naczelnego Gwardzisty Jego Ekscelencji Króla Arkadii - wycedził mężczyzna. - Tak się proszę do mnie zwracać.

- No dobrze, niech pan zrozumie, my jedziemy właśnie odwiedzić moją chorą mamę, ona mieszka sama, po drugiej stronie kraju, jedziemy już kilka dobrych dni, a córka zapomniała z domu legitymacji... - Norah teatralnie otarła łzę z policzka. - Ta cała biurokracja, rozumie pan, może przyprawić o niezły ból głowy. Proszę, musi pan uwierzyć, my jesteśmy pełnoprawnymi mieszkańcami...

- Mówicie, że to wasza córka? – przerwał jej wąsaty.

- Tak.

- To ciekawe. W dokumentach jest zapisane, że są państwo rodzeństwem, nie widzę więc sposobu, w jaki obecna tu młoda dama mogłaby być waszą córką.

Clay westchnął.

- Koleś, co ty, Gry o Tron nie oglądałeś? - odezwał się. - Nie takie rzeczy tam się dzieją.

- Nie, nie oglądałem. W Arkadii nie ma telewizji ani Netflixa.

Oho, Ash będzie zawiedziony.

Clay próbował coś jeszcze negocjować, ale było wyraźnie widać, że się wkopaliśmy. Przyboczny Strażnik Głównego Kogośtam nakazał gwardzistom odebrać nasze konie i zabrać nas ze sobą. Zeszliśmy na ziemię, a ja spojrzałam szybko na Norah i Clay'a, zastanawiając się, czy zdecydują się zaatakować gwardzistów. Wyglądało jednak na to, że nawet oni się do tego nie kwapią.

"Co z nami zrobią?", myślałam. "Uwięzią, zabiją, czy jeszcze coś gorszego?" Przeklinałam w myślach moment, kiedy zgodziłam się wybrać do Arkadii.

Wąsaty wyciągnął swój tablet i zaczął coś w nim zapisywać. Wtedy usłyszałam dziwny dźwięk - coś jakby szept, ledwo słyszalny po mojej lewej stronie, dobiegający zza drzewa.

- Avada Kedavra! - błysnęło oślepiające zielone światło.

Przyboczny Strażnik runął na ziemię bez życia, trafiony śmiertelnym zaklęciem. Krzyknęłam, a Norah chwyciła mnie i Clay'a i odciągnęła na bok.

Gwardziści unieśli broń, rozglądając się w panice w poszukiwaniu napastnika. Konie - łącznie z naszymi - spłoszyły się i rozbiegły na wszystkie strony. Śmiertelne zaklęcia zaczęły padać zza drzew jedno po drugim, trafiając gwardzistów, aż nie pozostał ani jeden żywy. Ze zgrozą obserwowałam ziemię wyłożoną trupami, trzęsąc się ze strachu. Norah zakryła mi dłonią usta, aby nie pozwolić mi krzyczeć.

Zza drzew wyłonili się ludzie w długich, czarnych szatach i kapturach. Mieli przy sobie różdżki, a tatuaż, który zobaczyłam na ramieniu jednego z nich upewnił mnie, że to oni.

Śmierciożercy.

Jeden z nich ściągnął kaptur - rozpoznałam sługę Voldemorta znanego jako Avery. Obrzucił wzrokiem zabitych gwardzistów i zaśmiał się szaleńczo.

- Precz z Królem! - krzyknął, a reszta mu zawtórowała. - Precz ze Scenariuszami! Tylko Wolna Arkadia!

Unieśli różdżki do góry, rzucając zaklęcie i wyczarowując na niebie wielki, świecący Mroczny Znak.

Patrzyłam na to ze zgrozą. W sekundę zrozumiałam, w jak strasznych kłopotach jest ta kraina.

Jeszcze bardziej zaczęłam się martwić, gdy Avery odwrócił się i spojrzał prosto na nas, ukrytych między drzewami, skulonych i przerażonych.

I uśmiechnął się.  


***

Przepraszam za dwie rzeczy: że dawno nie pisałam i że jak już napisałam, to skończyłam w takim momencie, heh. Jako zadośćuczynienie rozdział jest dłuższy niż zwykle, dodałam też muzykę wspaniałego zespołu Imagine Dragons, jakby ktoś chciał posłuchać. 

Dziękuję za przemiłe wiadomości i 400 wyświetleń. ♥ Cieszę się, że mogę dzielić się z kimś tym, co piszę. Pozdrawiam! 

Alexanderkaa


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top