ROZDZIAŁ 6. Wpadamy z wizytą do Arkadii
Tara
Krople deszczu spływały po szybie taksówki przedzierającej się przez zakorkowane miasto. Z nosem przyciśniętym do szkła obserwowałam, jak łączą się ze sobą w połowie drogi i spływają w dół, poza obszar mojego wzroku.
Kątem oka zobaczyłam, że siedzący z tyłu obok mnie Ethan uniósł brew.
- Fascynujące - mruknął.
Odsunęłam się od szyby.
- Co jest fascynujące?
- Gapisz się przez to okno już od godziny. Nawet słowem się nie odezwałaś.
- A czemu miałabym się odezwać?
Chłopak wyprostował się i naciągnął na uszy kaptur.
- Na pewno masz dużo pytań.
- Owszem, ale ty nie jesteś zbyt rozmowny. Jaką mam gwarancję, że na którekolwiek z nich mi odpowiesz?
Brunet wzruszył ramionami.
- Żadną.
- No właśnie. Dlatego wolę milczeć.
Chłopak mruknął coś pod nosem, ale nie dosłyszałam dokładnie, co. Znów powróciłam do oglądania szyby, myśląc równocześnie o ostatnich zdarzeniach.
Godzinę wcześniej udało mi się dodzwonić do Asha i poinformować go, że żyję i mam się dobrze. Mój brat wrócił już do domu po tym, jak nieźle przerażony szukał mnie po całym mieście. Wykonałam też telefon do moich rodziców, którzy dzisiaj mieli nocny dyżur w szpitalu. Sądząc po 22 nieodebranych połączeniach od nich, naprawdę się o mnie martwili - miałam być w domu wczesnym wieczorem, tuż przed ich wyjściem, a tymczasem dochodziła 2 nad ranem. Uspokoiłam ich i chyba z dziesięć razy powtarzałam, że nic się nie stało. Zmyśliłam też jakąś historyjkę o tym, że byłam u koleżanki i nieco się zasiedziałyśmy, ale wątpię, czy mi uwierzyli. Westchnęłam cicho. Gdy wrócą jutro rano, będę musiała wymyślić naprawdę, naprawdę dobre wytłumaczenie.
Taksówka podjechała pod mój dom i zatrzymała się przez bramą. Zobaczyłam palące się w pokoju mojego brata światło i jego sylwetkę przy oknie. Poczułam nieopisaną ulgę, że oboje żyjemy. Po tych wszystkich wydarzeniach chciałam choć na chwilę odetchnąć i nagle perspektywa siedzenia w pokoju i czytania książek wydała mi się bardzo interesująca.
Wysiedliśmy z taksówki, która odjechała i po chwili zniknęła w czerni ulicy oświetlonej latarniami ulicznymi. Odwróciłam się do Ethana, który z opuszczoną głową i rękami w kieszeniach wpatrywał się w mój dom.
- Dziękuję - powiedziałam, podchodząc do niego. - Za ratunek, podwiezienie i... w ogóle. Jeśli chwilę poczekasz, skoczę do domu po pieniądze, żeby ci oddać za taksówkę.
- Daj spokój - machnął ręką. - Najwyżej kiedyś kupisz mi kebaba czy coś.
Roześmiałam się.
- Okej, umowa stoi.
- Trzymam cię za słowo.
Chwilę milczeliśmy ze wzrokiem wbitym w ziemię. Drzwi domu otworzyły się i wybiegł z nich Ash z ulgą wymalowaną na twarzy.
- Tara, tak się martwiłem! - zawołał i uściskał mnie. Wtedy zobaczył Ethana. - A to...?
- Ethan - powiedziałam szybko. - To on mnie wyciągnął z płonącego samochodu. Ethan, to mój brat, Ash.
Chciałam coś jeszcze powiedzieć, gdy usłyszałam pospieszne kroki na schodach i znajomy głos:
- Hej, Ash, czy to ona? Tara, tak się... - Annabeth urwała wpół słowa i stanęła jak wryta, ze wzrokiem skierowanym w stronę Ethana. - A co ON tu robi?
Jej ton głosu podpowiedział mi, że coś jest nie tak. Po chwili w progu domu pojawił się Harry, Percy i Hermiona i ich reakcja była podobna.
Hermiona krzyknęła. Harry wyciągnął różdżkę. Percy natomiast rzucił się na Ethana z pięściami.
Zaskoczony Ethan zrobił szybki unik, a Ash rzucił się między niego i Percy'ego, odgradzając półbogowi drogę.
- Ty zdrajco!!! - Percy wyrywał się do przodu, z grymasem wściekłości na twarzy dosłownie wypluwając słowa w stronę Ethana.
- Stary, powaliło cię?! - wykrzyknął Ash, odpychając go. - Ten koleś uratował Tarę, możesz się uspokoić?
Ethan naciągnął kaptur aż po same uszy i schował dłonie do kieszeni. Jego zielone oczy błądziły po twarzach Książkowych Bohaterów, usta były wąską, zaciśniętą linią. Pobladł bardziej niż zwykle, ale widać było, że starał się zachować spokój.
- Wynoś się stąd! - Hermiona stanowczym, ale lekko drżącym głosem zwróciła się do bruneta.
Annabeth stanęła przede mną z wyciągniętym sztyletem.
- Tara, odsuń się – rzuciła ostro, nawet nie patrząc w moją stronę.
- Tara to nie twoja własność - warknął Ethan. - I ma dość oleju w głowie, żeby ci nie ufać, tak samo jak jej brat.
- Nawet nie próbuj się do nich zbliżać, parszywy zdrajco!
Brunet prychnął.
- Skoro masz śmiałość nazywać mnie zdrajcą, może ty opowiesz wszystkim, jaka jesteś święta?
- Cholera, Ethan, skończ już!
Poczułam palący gniew.
- Możecie wszyscy przestać?! - krzyknęłam. Spojrzenia Ethana i Bohaterów przeniosły się na mnie. - Nie jesteśmy z Ashem niczyją własnością i nie życzę sobie, żebyście wasze kłótnie rozwiązywali pod naszym domem. Nie obchodzi mnie, co macie sobie do zarzucenia. Jeżeli się nie uspokoicie, wyrzucimy was wszystkich z tego domu.
Annabeth mierzyła Ethana wściekłym wzrokiem, chłopak unikał jej spojrzenia i uparcie gapił się w jakiś punkt przed sobą.
- Pójdę już - powiedział cicho. Obrzucił całą naszą szóstkę wzrokiem, na chwilę zatrzymując się na mnie. Nie umiałam wyczytać z jego twarzy, o czym myśli.
- Ethan... - zaczęłam, ale chłopak pokręcił głową.
- Nie jestem tu mile widziany. Trzymaj się, Tara. I pamiętaj... pamiętaj, co ci mówiłem.
Ostatni raz spojrzał na nas i odwrócił się. Patrzyłam, jak oddala się ciemną ulicą - samotna sylwetka zgarbionego chłopaka w kapturze, oświetlonego blaskiem ulicznych latarni.
***
- Co to miało być?
Czułam się trochę jak nauczycielka w szkole besztająca niegrzecznych uczniów. Czwórka Książkowych Bohaterów siedziała na kanapie u nas w salonie i zerkała na mnie spode łba.
- To dla waszego dobra, Tara. To nie jest dobry człowiek - Hermiona unikała mojego wzroku, gdy to mówiła.
- Nie obchodzi mnie to. To mój dom i nie życzę sobie, żebyście na kogokolwiek tak naskakiwali - szczególnie na osobę, która uratowała mi życie.
Chciałam dopowiedzieć "podczas gdy wy siedzieliście na tyłkach", ale wiedziałam, że byłaby to nieprawda i cała czwórka próbowała mi pomóc, jak tylko umiała.
Ash odchrząknął.
- Tak ściśle rzecz biorąc, to nasz dom - wtrącił, a ja zmroziłam go wzrokiem. - Co nie znaczy, że nie podzielam twojego zdania i tak jak ty uważam, że zachowali się karygodnie - dokończył szybko.
Westchnęłam ciężko i usiadłam w fotelu.
- Może kawy? - Ash zaglądnął mi przez ramię z wymuszonym uśmiechem. On naprawdę nie poprawia całej tej sytuacji.
- Przepraszamy - odezwał się Harry. Pozostała trójka również wyraziła skruchę.
- To... co będzie dalej? – zapytała niepewnie Hermiona. Nie powiedziała nic więcej, ale dobrze wiedziałam, o co dokładnie chodzi. Teraz jest właściwy czas - czas, żeby podjąć decyzję o tym, czy pomagamy Książkowym Bohaterom, czy decydujemy się odciąć na zawsze od ich świata.
Ash nerwowo szarpał brzeg swojej koszulki. Zawsze tak robił, gdy był naprawdę zestresowany.
- Kiedy zamierzacie wrócić do Arkadii? – zapytałam Bohaterów.
- Jak najszybciej. Pozostawanie w mieście nie jest dla nas bezpieczne - powiedział Percy.
- Planowaliśmy odejść jutro rano - wtrąciła Hermiona.
- W takim razie zostańcie u nas na noc. Musimy się jeszcze z Ashem zastanowić nad tym wszystkim. Nasi rodzice wrócą najpewniej jutro w południe, przedtem zdecydujemy, co robić.
Hermiona skinęła głową, reszta przyjaciół także przytaknęła.
- Możecie zająć łóżka w pokoju gościnnym na górze, dwa są wolne - dodał Ash.
- Dobra, niech śpią tam dziewczyny, my zajmiemy kanapę - odparł Harry.
I tak oto tym sposobem czwórka postaci z Książek została na noc u mnie w domu.
***
Po zjedzonej wspólnie kolacji ( kanapki z czymkolwiek, co było w lodówce ) wzięłam długi, gorący prysznic, ubrałam pidżamę, owinęłam się w mój ulubiony koc i poszłam do swojego pokoju. Omiotłam wzrokiem wnętrze utrzymane w beżowo-biało-czarnych kolorach, meble na czele z wielkim, pełnym poduszek łóżkiem i ściany obwieszone plakatami i moimi rysunkami. Spojrzałam przez okno - noc nadal okrywała niebo, chociaż niewiele czasu zostało już do świtu. Wyszłam na balkon przylegający do mojego pokoju i wzięłam głęboki wdech. Deszcz przestał już padać, więc powietrze było świeże i rześkie. Oparłam się o balustradę i na chwilę zamknęłam oczy, czując na skórze chłodne uszczypnięcia mrozu. W mojej głowie kotłowały się tysiące myśli, które próbowałam uspokoić.
Usłyszałam pukanie do drzwi. Odwróciłam się i zobaczyłam Hermionę, z wahaniem wchodzącą do mojego pokoju.
- Hej, Tara... nie przeszkadzam? Mogę na chwilę wejść? - zapytała.
- Jasne - odparłam, uśmiechając się blado. Gryfonka przeszła przez pokój, rozglądając się z zaciekawieniem.
- Fajnie tu masz - powiedziała. - Lubisz rysować, prawda?
Skinęłam głową, wodząc za nią wzrokiem po moich rysunkach na ścianach. Hermiona usiadła na balustradzie obok mnie. Odchyliła głowę do tyłu, patrząc na blednące na niebie gwiazdy.
- Harry i Percy chyba wreszcie przestali się nawzajem tłuc – mruknęła po chwili milczenia. – Najwyraźniej próba uratowania ciebie w pewien sposób ich... zjednoczyła.
Zmarszczyłam brwi.
- Jednego nie rozumiem... gdy po raz pierwszy was zobaczyliśmy, Percy próbował zabić Harry'ego i pewnie tak by się stało, gdyby nie ty i Annabeth. Dlaczego oni ze sobą walczą i ciągle się kłócą? Ty i Annabeth raczej jesteście przyjaźnie nastawione.
Hermiona zaśmiała się cicho.
- Nasze "życie" to jedna wielka walka o przetrwanie, Tara. W Arkadii nie ma miejsca dla nas wszystkich. Zostaliśmy stworzeni przez pisarzy i ludzi, którzy czytają Książki o nas, więc jeśli przestają o nas czytać i zapominają, my słabniemy. - Wyciągnęła z kieszeni kurtki różdżkę i zaczęła obracać ją w dłoniach. - A w jaki sposób najłatwiej zdobyć więcej czytelników? Pozbywając się konkurencji.
Spojrzałam na jej poważną, bladą twarz. Wyglądała na zmęczoną i zrezygnowaną.
- To okropnie głupie - mruknęłam. - Zabijać się nawzajem... szczególnie teraz, kiedy w Arkadii macie napiętą sytuację.
- I dlatego ja i Annbeth jesteśmy przeciwko temu wszystkiemu. Niestety, większość Bohaterów, a przede wszystkim Czarnych Charakterów ma na ten temat inne zdanie.
Zawiał mocniejszy wiatr, a ja otuliłam się szczelniej kocem.
- Wy i Ethan... - zaczęłam niepewnie, ale widząc minę Hermiony, zawahałam się. – Spotkaliście się już wcześniej?
Czarownica powoli skinęła głową.
- Co się między wami wydarzyło? – zaryzykowałam pytanie.
Hermiona przez dłuższą chwilę milczała. W końcu uniosła na mnie wzrok.
- Na początku, po trafieniu do Arkadii, Ethan był jednym z nas – wyznała. - Pomagał nam jako Międzydusza naprawiać Scenariusze. Potem jednak... podjął decyzję, której nie mogliśmy mu wybaczyć. Zaufał niewłaściwym osobom w Arkadii i zszedł na złą drogę.
Skinęłam powoli głową, chociaż niewiele to wyjaśniało. Miałam jednak przeczucie, że Hermiona nie będzie chętna, aby powiedzieć coś więcej.
Czarownica odchrząknęła.
- No nic, idę już – zeskoczyła z balustrady i spojrzała na mnie z krzepiącym uśmiechem. - Jutro rano, czyli w sumie już za kilka godzin, wyruszamy. Pamiętaj, że zawsze możecie iść z nami, okej?
- Jasne - odpowiedziałam, chociaż równocześnie w mojej głowie usłyszałam znów głos Ethana, ostrzegającego mnie przed nimi.
"Oni nie są bezpieczni".
Potarłam ręką czoło i westchnęłam. Komu mam zaufać? Dobrze wiedziałam, co w tej sytuacji powiedziałby mój tata: "Ufaj nielicznym, a przede wszystkim sobie".
Gdy drzwi za Hermioną zamknęły się, wróciłam do sypialni, weszłam pod kołdrę i spojrzałam na wiszący na ścianie fanart, który stworzyłam już dość dawno, bo kilka lat temu. Przedstawiał Harry'ego Pottera, Percy'ego Jacksona i Katniss Everdeen, stojących obok siebie, dumnych i uśmiechniętych, jak gdyby walczyli ramię w ramię.
Gdy zasnęłam, już wiedziałam, co robić.
***
- Zanim wyruszymy, jest jedna bardzo, bardzo ważna rzecz, którą muszę wiedzieć - Ash z poważną miną zwrócił się do naszej grupki stojącej pod budynkiem miejscowej szkoły.
- Pytaj śmiało - odparł Percy, poprawiając plecak, który miał na ramieniu.
Ash wziął głęboki wdech.
- Czy w Arkadii jest Wi-fi?
Usłyszałam parsknięcia śmiechem. Spiorunowałam brata spojrzeniem.
- No co - spojrzał na mnie, urażony. - To kluczowa kwestia. Nie wiem, czy brać laptopa i przenośne kino domowe, czy sam telefon i słuchawki wystarczą...
Przerwał mu jasny rozbłysk światła i trzask wyładowań elektrycznych. W ścianie wysokiego muru otaczającego szkołę pojawiło się coś na kształt owalnego portalu. Annabeth skinęła na nas dłonią.
- I mamy nasz portal. No dobra, kto pierwszy? - zapytała i nie czekając na odpowiedź dodała: - Harry, ty najpierw.
- Dlaczego ja? - czarodziej zrobił kwaśną minę.
- Na pewno nie dlatego, że jeśli się nie uda i wylądujesz Bóg wie gdzie, poniesiemy najmniejszą stratę - mruknęła Hermiona, na co Harry pokazał jej język.
- Najodważniejsi idą pierwsi - oznajmił, podchodząc do portalu.
- To portal prosto do Arkadii, prawda? - zapytał Ash.
- Tak.
- Dlaczego pojawił się akurat przed naszą szkołą? - zdziwiłam się.
- Pewnie dlatego, że jest ona pełna magii - mruknął mój brat. - Czarnej magii, rzecz jasna. Matematyka, chemia, fizyka... błagam, nie mówcie mi, że ktokolwiek normalny to rozumie.
Hermiona westchnęła teatralnie.
- Tak na serio, wasza szkoła leży w miejscu przecięcia się jednego z silniej namagnetyzowanych równoleżników z południkiem 0 w londyńskiej dzielnicy Greenwich, którego obszar wykazuje oddziaływania magiczne pozwalające na wytworzenie się pola antygrawitacyjnego umożliwiającego otworzenie i użycie czynnego portalu międzyświatowego - wyrecytowała na jednym wdechu. Na chwilę zamilkła, widząc nasze zdezorientowane twarze. - Nie macie pojęcia o czym mówię, prawda?
Powoli skinęliśmy z Ashem głowami.
- Przyjmijmy więc, że to po prostu droga łącząca ze sobą różne wymiary w czasoprzestrzeni - odezwała się Annabeth.
- Jak w Star Wars - wtrącił Percy. - Oglądałeś Star Wars, prawda? Miecze świetlne, kosmos i te sprawy.
- Aaaa, trzeba było tak od razu! - rozpromienił się Ash.
- Dobra, towarzystwo - rzuciła Annabeth. - Koniec gadania. Harry, idziesz.
Potter wyprostował się i zbliżył do portalu. Zrobił zdecydowany krok i przekroczył świecącą granicę. Jego ciało po chwili rozpłynęło się i zniknęło bez śladu - na próżno było wypatrywać go po drugiej stronie muru.
Zaraz po nim przez portal przeszli Hermiona, Percy i Ash. Nadeszła moja kolej - wzięłam głęboki oddech i podeszłam do magicznej bramy.
- Wejdę zaraz po tobie - oznajmiła Annabeth. - Spotkamy się po drugiej...
Urwała na chwilę, bo nagle cały portal zaczął się trząść i zanikać. Promienie światła mieszały się między sobą, gasły i rozbłyskały, tak jakby ktoś nimi potrząsał.
- Cholera! - zaklęła Annabeth, chwytając mnie i pchając w stronę portalu. - Ktoś próbuje nim manipulować! Szybko!
W panice rzuciłam się przed siebie, prosto w falującą taflę międzywymiarowych drzwi. Przeniknęłam na drugą stronę i poczułam dziwne uczucie, trochę jakbym była pod wodą i nie mogła oddychać. Potem nagle gwałtownie zaczęłam spadać - sama nie wiem, czy w dół, czy w górę, bo kompletnie straciłam orientację wokół siebie. Powietrze świstało mi w uszach, chciałam krzyczeć, ale nie mogłam wydobyć z siebie żadnego głosu. Wokół mnie migały kształty, których nie potrafiłam rozpoznać, bo leciałam zbyt szybko. Gdy już myślałam, że nie wytrzymam dłużej i umrę, nagle wszystko się skończyło, a ja uderzyłam w twardą, zimną ziemię.
- Auuu - jęknęłam mimo woli, po chwili z trudem dźwigając się na kolana i rozmasowując bolące plecy. Rozglądnęłam się wokół, próbując dostrzec coś w panującej wokół ciemności.
Znajdowałam się w ciemnym, ponurym i milczącym lesie. Drzewa były tak wysokie i rozłożyste, że całkowicie zakrywały niebo, wpuszczając nikłe światło tylko przez niewielkie szparki. Liście drżały na wietrze, cicho szeleszcząc. Wokół było głucho i pusto, nie widać było żywej duszy.
I ta cisza - grobowa, przerażająca i niezmącona niczym cisza, która sprawiła, że poczułam ciarki na całym ciele.
- Hermiona? - zawołałam w przestrzeń, a mój głos odbił się echem. - Ash? Percy? Annabeth? Harry? Jesteście tu?
Cisza.
Gwałtownie zaczerpnęłam powietrza, próbując powstrzymać drżenie dłoni z zimna i strachu.
Byłam w nieznanym mi miejscu, daleko od domu, cywilizacji, możliwe, że nawet w INNYM WYMIARZE.
I byłam sama.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top