ROZDZIAŁ 32. Przepowiednia
Ash
W moim nastoletnim życiu zdarzyło mi się już mieć kaca, a nawet raz już umarłem, ale nigdy, przenigdy wcześniej nie czułem się tak parszywie, jak teraz.
Całe moje ciało było ciężkie i obolałe - nie umiałem stwierdzić, która jego część najbardziej. Gdy się obudziłem, jeszcze przez dłuższą chwilę leżałem bez ruchu, nadal przytłoczony ogromną sennością. Gdy w końcu z trudem otworzyłem oczy, zobaczyłem tylko ciemność i przestraszyłem się, że straciłem wzrok. Po dłuższej chwili jednak mrok rozmył się, a przed moimi oczami ukazał się nieco zamazany wciąż obraz jakiegoś pokoju. Zobaczyłem biały sufit, ściany, krawędź łóżka i kogoś siedzącego na tej krawędzi. Czarne, falowane włosy, przymknięte oczy, lewe ramię na temblaku, a prawa dłoń zaciśnięta na mojej...
- Tara? - wychrypiałem z trudem.
Dziewczyna uniosła gwałtownie głowę i spojrzała na mnie, w jej oczach pojawiła się nieopisana radość i ulga.
- Ash! - jej głos lekko się załamał, jakby miała się zaraz rozpłakać. Nachyliła się i uścisnęła mnie mocno. Gdy mnie puściła i cofnęła się, westchnąłem cicho, gdy zobaczyłem jej usta. Przecinała je dość wąska i długa, nadal świeża blizna.
Tara uniosła prawą dłoń i delikatnie dotknęła wargi. Uśmiechnęła się blado.
- Arco zostawił mi pamiątkę, tak jak obiecał - powiedziała cicho. - Ale już mnie nie boli, nie martw się.
- Gdzie ja jestem? - zapytałem chrapliwie, próbując rozglądnąć się po pomieszczeniu.
- Na oddziale szpitalnym w pałacu. Do tej pory cały czas byłeś nieprzytomny. Jak się teraz czujesz?
Zastanowiłem się chwilę.
- Sennie - odpowiedziałem w końcu.
- Nic dziwnego - odezwał się nagle jakiś głos z drugiego końca sali. - Oberwałeś kilkoma pociskami usypiającymi. Rozłożyło cię na dwie doby.
- Dwie...? - wymamrotałem, spoglądając w stronę drzwi. Uniosłem zaskoczony brwi, gdy ujrzałem Leith przekraczającą próg. Dziewczyna posłała mi uśmiech i podeszła do mojego łóżka. - Jak ty... co ty tu robisz? Strażnicy cię nie zamknęli?
- Dlaczego mieliby zamykać bohaterkę, dzięki której udało się pozbyć Arco z pałacu? - odezwała się Tara z wesołymi ognikami w oczach.
Leith zarumieniła się.
- Przecież ty... jesteś zdrajczynią - wymamrotałem. - Tam, na wieży... Myślałem...
- Wszyscy myśleli, że nas zdradziła - wtrąciła Tara. - Włącznie z Arco. I o to chodziło.
Byłem skonfundowany, ale równocześnie poczułem ulgę.
- Nic nie rozumiem - mruknąłem.
Blondynka wymieniła porozumiewawcze spojrzenia z Tarą.
- Mamy ci dużo do opowiedzenia, Ash.
***
Chwilę później siedziałem na łóżku, oparty o poduszkę, z gorącą leczniczą herbatą w dłoni, powoli odzyskując siły i słuchając tego, co mówiły dziewczyny.
Okazało się, że rzekoma zdrada Leith była tylko sprytnym fortelem, mającym na celu zdobycie zaufania Arco i wywabienie go na wieżę, na której, jak w każdą pełnię, otwierał się portal. Gdy zmienił się i ukazało się przejście na Pozaświat, dziewczyna wyrzuciła tam pióro, bo wiedziała, że nie ma innego sposobu, aby wykurzyć Orła z zamku.
- Arco wylądował gdzieś daleko w Pozaświecie i pewnie miną długie dni, nim znajdzie drogę powrotną - powiedziała Leith. - W międzyczasie Król nakazał wzmocnić ochronę wokół zamku. Wątpię, żeby Orzeł zdecydował się tu wracać w najbliższym czasie, a nawet jeśli, teraz znacznie trudniej byłoby się tu przedostać.
- Ale ona ma pióro! - wciąż nie mogłem uwierzyć, dlaczego dziewczyny są takie uśmiechnięte i radosne. - Zdobył pióro i na pewno prędzej czy później da je Czarnym Charakterom!
Leith znów wymieniła z Tarą porozumiewawcze spojrzenia.
- Nie do końca - powiedziała tajemniczo moja siostra.
Mój mózg nadal był mocno przyćmiony, więc nie rozumiałem, o co im chodzi. Widząc moją minę, zlitowały się nade mną.
- To nie było prawdziwe pióro, Ash - wyjaśniła Tara. - Ona było i nadal jest tam, gdzie je zostawiłeś, czyli w twojej komnacie. Kiedy wszyscy opuszczali salę, Leith pobiegła na dziedziniec. Wyrwała jednemu z hipogryfów pióro...
- Mało nie odgryzł mi głowy, skurczybyk - mruknęła dziewczyna.
- ... i potem pobiegła z powrotem do sali. Resztę historii już znasz.
Zmarszczyłem brwi.
- Czy to znaczy - zacząłem, powoli dobierając słowa - że Arco jest gdzieś na Pozaświecie, myśląc, że zdobył Artefakt, podczas gdy w rzeczywistości ma zwykłe pióro hipogryfa?
- Dokładnie - przytaknęła Leith.
Chwilę milczałem, przetrawiając te informacje. W końcu kiwnąłem z uznaniem głową.
- Niezła jesteś - skwitowałem, a Leith roześmiała się. Po chwili jednak spoważniała.
- Dzięki, że chciałeś mnie wtedy uratować, Ash - powiedziała. - Mimo tego, że tak naprawdę nic mi nie groziło, bo to były naboje usypiające, ale... i tak dziękuję. Nie wiem, czy ktoś inny zdobyłby się na coś takiego, tym bardziej, że wszyscy wtedy myśleli, że jestem zdrajczynią. Dziękuję.
Poczułem, że się czerwienię.
- Drobiazg - wymamrotałem. Chciałem coś jeszcze powiedzieć, ale wtedy do sali weszła pielęgniarka i oświadczyła, że potrzebuję spokoju. Wolałbym, żeby dziewczyny zostały, chociaż nadal byłem bardzo senny, ale dyskusja z pielęgniarką spełzła na niczym. Pozostawało mi więc tylko spać.
***
Następnego dnia w południe czułem się już na tyle dobrze, że pozwolono mi opuścić oddział szpitalny. Słońce górowało wysoko na niebie, gdy razem z Tarą spacerowaliśmy po dziedzińcu. Jej ramię nadal się goiło, ale dzięki leczniczym miksturom rana była już niemal zabliźniona i dziewczyna nie potrzebowała temblaka.
Słuchałem opowieści mojej siostry o tym, co działo się przez te dwa dni, gdy byłem nieprzytomny. Po pierwsze, odbył się uroczysty pogrzeb Callosa Mothdima, którego ciało w postaci sterty popiołu i ubrań znaleziono w Sali Jadalnej. Na chwilę obecną Kanclerzem Króla został Dumbledore, do czasu, aż władca wybierze nową osobę na to stanowisko.
- Callos stał się kimś w rodzaju narodowego bohatera - powiedziała Tara. - Oddał życie, żeby bronić nas przed Arco. Ja... co prawda go nie znaliśmy, ale i tak to okropne, że spotkało go coś takiego.
Skinąłem głową, ale milczałem. Miałem straszne wyrzuty sumienia, że nie mogłem zrobić nic, żeby go uratować.
Dowiedziałem się, że Król przesłuchał Dionizosa przy pomocy Veritaserum. Dionizos okazał się być zupełnie niewinny i nie miał żadnego związku z dostarczaniem zaklętych łykołaków Snow'owi.
- Co do Snowa... jego też przesłuchano - mówiła Tara. - Potwierdził, że działał na rozkaz ich Szefa, którego znają pod inicjałami "P.D". Nawet pod wpływem Veritaserum nic więcej o nim nie powiedział, bo wygląda na to, że Czarne Charaktery i Międzydusze Zła rzeczywiście niewiele o tym Szefie wiedzą. Wiemy tyle, że to on zaklinał te łykołaki, a jego poplecznicy przeprowadzali różne eksperymenty na zwierzętach zgromadzonych w rezydencji Coriolanusa.
- Dlaczego oni tak bardzo chcieli zdobyć to pióro? - dopytywałem. - Owszem, ma te jakieś zdolności uzdrawiające, ale żeby AŻ tak im na tym zależało?
Tara wzruszyła ramionami. Wyjaśniła też, że Snow za swoje występki dostał nadzór od samego Króla i zakaz opuszczania swojej rezydencji. Rozkazano też, aby oddał broń, którą nam zabrał.
- Myślisz, że to pomoże? - zapytałem cicho. - Przecież Międzydusze Zła nadal są na wolności. I domyślam się, że ten Szef, kimkolwiek jest, wciąż będzie próbował dopiąć swego.
- Z pewnością chodzi mu o więcej, niż tylko pióro - mruknęła Tara. - Obawiam się, że sprawy zrobiły się naprawdę poważne, jeśli gotowy był zabić Bohaterów.
- I ta jego moc... zaklinania przedmiotów... kim on musi być, żeby móc robić coś takiego? - wyszeptałem, czując chłodny dreszcz przebiegający mi po plecach.
Tara chciała coś jeszcze powiedzieć, ale nagle zatrzymała się gwałtownie. Mój wzrok powędrował tam, gdzie jej - na ciemną sylwetkę Ethana siedzącego na ławce pod jednym z drzew. Chłopak nas nie widział, miał wzrok wbity w ziemię i ręce schowane w kieszeniach.
- Jest jeszcze coś - powiedziała cicho Tara. Spojrzałem na nią, zobaczyłem jej zaciśnięte usta i nieprzeniknioną minę.
- Co takiego? - zapytałem.
Dziewczyna rozglądnęła się, jakby bojąc się, że ktoś mógłby ją usłyszeć. Dziedziniec był jednak pusty, nie licząc nas i Ethana, który siedział zbyt daleko, aby nas usłyszeć.
- Podczas przesłuchania - Tara zniżyła głos, a ja nachyliłem się, żeby lepiej słyszeć - Snow przyznał się jeszcze do czegoś.
Lekkim gestem zachęciłem ją, żeby mówiła dalej. Dziewczyna wzięła wdech, znów spojrzała na Ethana i mówiła dalej.
- Snow powiedział, że jedyne, co miał w strzykawkach, to trucizny. Nie było tam żadnej z antidotum. Blefował, oferując ją w zamian za Katniss.
Zmrużyłem oczy. Nie byłem pewien, czy dobrze rozumiałem, co Tara ma na myśli.
- W takim razie... - zacząłem.
- ... w jaki sposób Ethan przeżył? - dokończyła dziewczyna.
Wpatrywałem się w ciemną sylwetkę chłopaka, mój mózg pracował na najwyższych obrotach. Nie umiałem tego logicznie wytłumaczyć. Jeżeli antidotum nie istniało... Ethan powinien być martwy. A żył.
Chłopak uniósł głowę i nas zobaczył. Uśmiechnął się blado.
- Dobrze was widzieć - powiedział, wstając z ławki, gdy podeszliśmy bliżej. - Ash, Annabeth cię szukała. Ma nam coś do powiedzenia, całej naszej trójce. Prosiła, żebym wam przekazał, że wieczorem przyjdzie po nas do naszych komnat. Aha, i jeszcze jedno, Ash: prosiła, żebyś wziął ze sobą pióro.
Skinąłem głową.
- Oby miała dla nas jakieś wyjaśnienia, bo bardzo ich w tej chwili potrzebuję - westchnąłem.
Ethan przytaknął. Spojrzał przelotnie na Tarę.
- Możemy porozmawiać, Tara? Tak... na osobności?
Moja siostra zawahała się. Zerknąłem na nią i gestem zachęciłem ją, aby to zrobiła.
- Wolałabym nie - wymamrotała jednak dziewczyna, ku mojemu zdziwieniu. - Muszę... odprowadzić Asha do jego komnaty.
Przez twarz Ethana przemknął cień.
- Dobrze. Rozumiem. W takim razie... widzimy się wieczorem.
Tara skinęła głową. Patrzyłem na nią pytająco, gdy chwyciła mnie pod ramię i poprowadziła za sobą w stronę wyjścia z dziedzińca.
- Co to miało być? - mruknąłem, gdy oddaliliśmy się na tyle, żeby Ethan nas nie słyszał. - Myślałem, że właśnie chcesz z nim porozmawiać. O co chodzi, Tara?
Moja siostra zatrzymała się i szybkim ruchem odgarnęła włosy z czoła. Wbiła wzrok w ziemię.
- Nie wiem, co o tym wszystkim myśleć - wymamrotała.
- O czym? - zapytałem łagodnie.
Tara wyraźnie walczyła ze sobą. W końcu uniosła głowę i spojrzała na mnie.
- Nie powiedziałam ci o czymś, Ash. Wtedy, na arenie... Ethan mnie pocałował.
Zmarszczyłem brwi.
- Hmm, w takim razie, to fajnie? - nie bardzo wiedziałem, jakiej odpowiedzi ode mnie oczekuje.
- Nie w tym rzecz. On... pocałował mnie, a potem wbił mi nóż w serce.
- Och - mruknąłem. - No cóż, faceci tacy są. Czasem ranią dziewczyny. Ale potem tego żałują. W większości przypadków. - Urwałem na chwilę. - Co dokładnie zrobił? Rozmyślił się? Ma kogoś innego? Czy...
- Nie, Ash - przerwała mi Tara. - On wbił mi nóż w serce... dosłownie. Zabił mnie. Bo tak było w jego Scenariuszu.
Uniosłem brew, nie za bardzo rozumiejąc.
- Okej, w takim razie... w czym problem?
Tara westchnęła.
- W tym, że nie wiem, czy ten pocałunek był szczery, czy po prostu też zawierał się w Scenariuszu. Rozumiesz, o czym mówię?
Nie rozumiałem. Nie chciałem jednak bagatelizować tej sprawy, żeby nie zrobić jej przykrości.
- W takim razie po prostu z nim porozmawiaj - zasugerowałem ostrożnie. - Zapytaj go o to. Szczerość to podstawa każdego związku.
- Nie jesteśmy razem - zaprotestowała Tara.
- Okej, okej. W każdym razie, zrób tak. Ja, kołcz Ash, dobrze ci radzę.
Uśmiechnęła się, a ja poczułem się lepiej, nie widząc już jej tak przygnębionej. Wzięła mnie pod ramię.
- Tak zrobię. Dzięki, bracie.
- Nie ma sprawy, siostro.
***
Tego wieczoru Annabeth, tak jak zapowiedziała, przyszła po mnie, Tarę i Ethana. Towarzyszyli jej także Percy, Harry i Hermiona. Wszyscy mieli poważne miny, a ja zacząłem mocno się denerwować.
Bohaterowie bez słowa prowadzili nas korytarzami zamku pogrążonymi w półmroku, aż zatrzymali się przed jakimiś drzwiami. Były one proste, białe, drewniane i wyglądały na bardzo stare - o wiele starsze, niż reszta tego pałacu.
- Powiecie nam, o co chodzi? - przerwał w końcu milczenie Ethan.
Bohaterowie wymienili ze sobą spojrzenia. Wreszcie odezwała się Hermiona.
- Nikt dokładnie nie wie, kiedy powstała Arkadia. Możliwe, że jest równie stara, co cały świat, a może nawet jeszcze starsza. Istnieje niezależnie od ziemskiego wymiaru zamieszkanego przez ludzi, ale to, co ma w niej miejsce, wpływa na niego, i odwrotnie.
- Pasjonujące - mruknął Ethan. - Ale gdybym chciał lekcji historii Arkadii, zapisałbym się na korki u Dumbka albo kogoś innego, a tego nie zrobiłem, co jest wystarczającym dowodem na to, że nie mam ochoty tego słuchać. Mogę już iść?
- Zostań, Ethan - odezwała się chłodno Annabeth. - To ciebie też dotyczy.
Z jakiegoś powodu te słowa sprawiły, że chłopak zamilkł i wbił wzrok w Hermionę. Czarownica mówiła dalej.
- Za tymi drzwiami znajduje się Wyrocznia Arkadii. Przed wieloma wiekami, gdy Arkadia wciąż jeszcze się kształtowała, Wyrocznia wydała Przepowiednię dotyczącą bezpośrednio niej. Potem drzwi zamknęły się i do dzisiaj nie da się ich otworzyć. W pamięci mieszkańców przetrwał jedynie fragment Przepowiedni, który mówi o Wybranej Trójce mającej moc otworzenia tych drzwi, a także zaklętych przed wiekami portali.
- "Nastaną dni w Arkadii - powiedział cicho Percy - Dni zaiste złowrogie, gdy wróg twój przyjacielem, a przyjaciel - wrogiem".
- "Ciemność świat spowije, Mrok otworzy oczy"- wyszeptał Harry.
- "Scenariusz każdy upadnie, krew Arkadię zbroczy" - wyrecytowała Annabeth.
- "Zaklęte wymiary otworem staną jedynie przed Międzydusz Trójką wybraną" - dokończyła Hermiona.
Milczeliśmy, przetrawiając słowa, które usłyszeliśmy.
- No dobrze - odezwała się w końcu Tara - ale co to ma wspólnego z nami?
Hermiona wzięła głęboki wdech.
- Artefakty to według legendy trzy przedmioty posiadające ogromną moc, które złączone razem stworzą najpotężniejszą broń wszechczasów - Ostrze Królów. Niewidzialne, mające moc zarówno leczenia, jak i destrukcji, jest jedynym, co byłoby w stanie pokonać Siły Zła raz na zawsze.
- Jest również jedynym sposobem na całkowite zniszczenie wszystkich istniejących Scenariuszy - wtrąciła Annabeth. - A do tego dążą Czarne Charaktery. Właśnie dlatego tak bardzo pragną zdobyć Artefakty i dlatego to my musimy to zrobić przed nimi.
- Ale czym tak właściwie są te Artefakty? - zapytała Tara.
- Nikt nie wie dokładnie - odpowiedział Percy. - Wiadomo tyle, że otacza je złota poświata i że pojawią się one w trzech różnych wymiarach tylko wtedy, gdy nadejdzie właściwy czas i kiedy w tych wymiarach znajdą się trzy wybrane przez Wyrocznię Międzydusze.
- Przez lata wiele Międzydusz próbowało znaleźć Artefakty lub otworzyć te drzwi, ale bez skutku - odezwał się Harry. - A teraz... pojawiliście się wy.
Czarodziej podszedł do mnie i wyciągnął rękę. Sięgnąłem do kieszeni i wyjąłem z niej pióro, które dziś po południu wyciągnąłem z pary spodni leżących w mojej komnacie. Pióro lśniło mocnym, złotym blaskiem. Zdawało się hipnotyzować, gdy na nie patrzyłem.
- O Piórze Uzdrowienia krążyły różne opowieści - mruknął Harry. - Podobno kiedyś należało nawet do naszego Króla, ale potem zaginęło. Nie podejrzewałbym, że to ono jest jednym z Artefaktów, ale na to wygląda.
Zmarszczyłem brwi. Przypomniałem sobie to, co mówił Arco na wieży - że Król ukradł pióro ich Szefowi. Kiedy to musiało być...?
- Chwila, moment - Tara wpatrywała się w Bohaterów ze zmarszczonym czołem. - Czy wy właśnie chcecie powiedzieć, że my... nasza trójka... że jesteśmy... tymi wybranymi Międzyduszami?
Bohaterowie wymienili ze sobą milczące spojrzenia.
- Podejdźcie bliżej - poprosił Percy.
Z wahaniem to zrobiliśmy - ja i Tara, a Ethan został z tyłu.
- Wyciągnijcie ręce - poprosił Harry, gdy ja i Tara znaleźliśmy się bliżej drzwi. Dopiero teraz zobaczyłem, że na z pozoru gładkiej drewnianej powierzchni znajdują się odciski trzech dłoni.
Tara z wahaniem przystawiła rękę do odcisku po lewej i z zaskoczeniem ujrzała, że wpasowała się idealnie. Niemal natychmiast jej dłoń zajaśniała jasnym, błękitnym światłem. Tknięty nagłą pewnością, że mam zrobić to samo, schowałem pióro z powrotem do kieszeni i dotknąłem dłonią środkowego śladu. Moja ręka również pasowała jak ulał. Zajaśniała mocnym, czerwonym blaskiem, a ja poczułem dziwne mrowienie przechodzące pod moją skórą.
- Jak... - wyszeptałem, nie mogąc w to wszystko uwierzyć.
Spojrzenia Bohaterów skierowały się teraz na Ethana. Chłopak trzymał się z tyłu, miał nachmurzoną twarz i krzyżował ręce na piersiach.
- Nie patrzcie tak na mnie - mruknął. - Nie zgadzam się na to. Nie chcę być żadnym wybrańcem!
Annabeth westchnęła. Szybkim ruchem chwyciła Ethana za ramię i pociągnęła go do przodu, po czym na siłę przystawiła jego rękę do trzeciego śladu w drewnie. Gniewny pomruk uwiązł w gardle chłopaka, gdy jego dłoń zalśniła pulsującym, zielonym blaskiem. W szoku wpatrywał się w powierzchnię drzwi, która nagle cała zaczęła drżeć. Usłyszeliśmy szczęk, a potem z głośnym skrzypieniem wrota stanęły otworem.
Cofnęliśmy się o krok, złote światło zza drzwi spłynęło na kamienną posadzkę pod naszymi stopami. Wymieniliśmy spojrzenia z Bohaterami, a potem przekroczyliśmy próg.
Pomieszczenie było niewielkie, miało kształt ośmiokąta i zrobione było z jasnego kamienia. Na środku znajdował się kamienny postument, od którego biła złotawa poświata. Panująca tu cisza była niemal namacalna, a ja czułem wewnątrz siebie dziwny spokój, gdy podszedłem bliżej światła.
Postument był podzielony na trzy części i od każdej z nich bił ten blask. Spojrzałem na Bohaterów, którzy z zachwytem rozglądali się wokół. Potrafiłem sobie wyobrazić, co czują - te drzwi pozostawały zamknięte przez wiele wieków, a teraz wreszcie stanęły otworem i to na ich oczach.
Poczułem, że pióro w mojej kieszeni staje się dziwnie ciepłe. Wyciągnąłem je. Złota poświata była tak jasna, że aż musiałem zmrużyć oczy. Mój wzrok padł na postument. Po raz kolejny zdawało się, jakbym dokładnie wiedział, co mam robić.
Wzrok wszystkich spoczywał na mnie, gdy zrobiłem krok do przodu i umieściłem Artefakt nad postumentem.
Pióro zawisło w powietrzu, jakby zamrożone w złotym świetle. Nagle całe pomieszczenie zadrżało, a ja przeraziłem się, że zrobiłem coś źle i sufit zaraz zawali nam się na głowy. Nic takiego się jednak nie stało. Poczułem, że ktoś delikatnie szarpie mnie za rękaw.
- Patrzcie - wyszeptała Tara, wskazując na jedną ze ścian. Zarówno ja, jak i Ethan i Bohaterowie odwróciliśmy się i ujrzeliśmy, że na kamiennej powierzchni pojawiły się układające się w zdania litery.
Wtedy też usłyszeliśmy głos - zdawało się, że dobiegał równocześnie ze ścian, podłogi i przestrzeni nad nami, przepływał przez całe moje ciało, wyraźny i idealnie czysty. Wsłuchałem się, jak odczytywał słowa Przepowiedni wyryte w ścianie.
Nastaną dni w Arkadii, dni zaiste złowrogie
Gdy wróg twój przyjacielem, a przyjaciel - wrogiem.
Ciemność świat spowije, Mrok otworzy oczy,
Scenariusz każdy upadnie, krew Arkadię zbroczy.
Gdy czas nadejdzie, zaklęte wymiary otworem staną
Jedynie przed Międzydusz Trójką Wybraną.
Zdobyć Artefakty - najważniejsza z rzeczy,
Pierwszy z nich to przedmiot, który wszystko leczy.
Coś, co znika w nicości - drugie wasze zadanie,
I coś, co zabija - koniec misji się stanie.
Przed każdą wyprawą czekać wam przyjdzie
Aż na niebo Arkadii księżyc w pełni wzejdzie.
Arkadia w pokoju jedynie ostanie
Gdy z trzech Artefaktów Ostrze Królów powstanie.
Śmierć, krew i zdrada - to wasze przeznaczenie,
Nim decyzję podejmiecie, miejcie na to baczenie.
Pamiętajcie jednak: cokolwiek się zdarzyło
Silniejsza od śmierci jest prawdziwa miłość.
- To ostatnie brzmi jak tekst z jakiejś słabej brazylijskiej telenoweli - prychnął Ethan.
- Oglądasz słabe brazylijskie telenowele? - Percy uniósł brew.
- Nie! Po prostu...
- Właśnie usłyszeliśmy tekst Przepowiedni, która zaważy na losach całej Arkadii, a wy macie zamiar gadać o telenowelach? - skarciła ich Annabeth. - Naprawdę nikt nie zamierza mówić o fragmencie "Śmierć, krew i zdrada - to wasze przeznaczenie" ? Trochę to niepokojące, nie uważacie?
- Mi nie do końca podoba się to o upadku wszystkich Scenariuszy - wtrącił Harry.
Ethan przeczesał ręką włosy i westchnął ciężko.
- Serio, na stare lata każą mi jeszcze zostać jakimś Wybrańcem? - mruknął. Zaraz jednak spoważniał. - No dobra, to co robimy?
Milczeliśmy. W ciszy przetrawiałem wszystko to, co usłyszałem.
- A więc... jesteśmy Wybrańcami - mruknąłem. - Fajnie. Chyba.
- Mamy już jeden Artefakt, dzięki Ashowi - odezwała się Annabeth. - Według Przepowiedni macie poczekać na pełnię księżyca, aby wyruszyć po kolejny. Co oznacza niemal miesiąc czekania.
- Uważam, że póki co Tara i Ash powinni wrócić do Londynu - odezwała się Hermiona. Spojrzeliśmy na nią, zaskoczeni. - Spędzili w Arkadii wystarczająco dużo czasu. Muszą wrócić do domu, żeby nie igrać z czasem.
- Hermiona ma rację - zgodził się Harry. - Wrócicie do Arkadii, gdy nadejdzie tu pełnia. Przyjdziemy po was, ale na razie nie możecie tu zostać.
Zobaczyłem, że Tara powoli kiwa głową.
- Dobrze - powiedziałem. - Tak chyba będzie najlepiej.
- A co ze mną? - zapytał Ethan. Bohaterowie wymienili ze sobą spojrzenia.
- Lepiej, żebyś został w Exordii, Ethan - powiedziała Annabeth.
- Rozumiem, że wolicie mieć mnie na oku?
Annabeth skrzywiła się.
- Niekoniecznie. Powinieneś po prostu mieć na uwadze, że w pałacu jesteś bezpieczny, co ci się przyda, bo po twojej zdradzie Czarne Charaktery raczej nie są do ciebie przychylnie nastawione i na moje oko będą chciały się na tobie jak najszybciej zemścić.
Ethan pobladł. Nerwowo bawił się sznurkiem od bluzy.
- Masz rację - mruknął w końcu. - Zostanę.
Annabeth skinęła głową.
- Według moich obliczeń jutro powinien się otworzyć któryś z portali do Londynu koło pałacu - zwróciła się do mnie i Tary. - Wyśpijcie się porządnie. Jutro wracacie do domu.
- Ostatnia noc w Arkadii - westchnąłem. Spojrzałem na Tarę. Widziałem, że ma mieszane uczucia, podobnie, jak ja.
Ostatni raz spojrzeliśmy na skąpane w złotym świetle pomieszczenie. Mój wzrok zatrzymał się na unoszącym się nad postumentem piórze. Wciąż miałem je przed oczami, gdy drzwi Wyroczni zamknęły się za nami.
***
Tara
Tej nocy pałacowy ogród pogrążony był w ciemności rozświetlanej jedynie nikłym blaskiem księżyca wiszącego na niebie.
Z balkonu przylegającego do mojej komnaty rozciągał się widok na drzewa, kwiaty i świetliki latające powoli między nimi. Pałacowe fontanny cicho szemrały, ale oprócz tego panowała idealna cisza. Odetchnęłam zimnym, czystym, nocnym powietrzem i oparłam dłonie na kamiennej barierce. Moje bose stopy dotykały zimnej posadzki balkonu. Było już długo po północy, ale ja nie mogłam spać. Zbyt wiele myśli zaprzątało moją głowę.
Za kilka godzin znajdziemy się z Ashem znowu w Londynie. Wrócimy do zwykłego, przewidywalnego i spokojnego życia dwójki nastolatków. Będzie tak, jak dawniej.
Czy aby na pewno?
Odkąd trafiłam do Arkadii, zmieniło się tyle rzeczy, że trudno mi było uwierzyć, aby moje życie kiedykolwiek mogło wrócić do normy. Arkadia zajęła w moim sercu ważne miejsce już chyba na zawsze, a w dodatku... teraz ja, Ash i Ethan jesteśmy Wybrańcami. Mamy misję, którą musimy wypełnić, czy nam się to podoba, czy nie. Z jednej strony czułam podekscytowanie, z drugiej - strach. Jestem tylko siedemnastolatką, którą lubi czytać książki. Jak mam niby stawić czoła siłom Zła?
- Wiatr podwiewa ci sukienkę.
Gwałtownie podskoczyłam, gdy te słowa zabrzmiały głośno w panującej wokół ciszy. Nerwowo rozglądnęłam się wokół, przygładzając brzeg nieco przykrótkiej na mnie koszuli nocnej, którą miałam na sobie.
- Kto tu jest? - zapytałam.
W cieniu nocy poruszyła się jakaś postać. Zza jednej z oplecionych bluszczem kolumn wyłoniła się wysoka sylwetka w czarnej bluzie z kapturem. Ethan wsunął ręce do kieszeni i uśmiechnął się.
- Co ty tu robisz? - zapytałam nerwowo. Nie spodziewałam się, że go tu zobaczę.
- Ej, to też mój balkon. Dostałem komnatę obok twojej, nie pamiętasz?
Skinęłam głową. Miał rację.
- Też nie możesz spać? - zapytał brunet, podchodząc bliżej mnie.
- Niestety. Za dużo myślę - mruknęłam, pocierając ramiona i wpatrując się w pogrążony w mroku ogród. Ethan uniósł głowę i spojrzał tam, gdzie ja.
- Rano wracacie do Londynu, zgadza się?
Przytaknęłam. Przeniosłam wzrok na chłopaka, którego twarz ledwo widziałam w ciemności.
"Zapytaj go teraz", podpowiadał mi głos w mojej głowie."Teraz, bo potem nie będzie już okazji".
Już otwierałam usta, aby się odezwać, ale Ethan mnie ubiegł.
- Jesteśmy teraz trochę do siebie podobni, co nie? - zauważył.
Zmarszczyłam brwi, nie bardzo wiedząc, co ma na myśli, ale wtedy on pokazał na moją wargę. Moja dłoń szybko powędrowała do blizny, która przecinała mi usta. Posmutniałam, gdy sobie o niej przypomniałam. Ethan chyba to zauważył, bo spróbował mnie pocieszyć.
- Hej, nie martw się. Przecież największe badass'y mają blizny. Spójrz tylko na mnie - wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu i skrzyżował ręce na piersiach, puszczając do mnie oko.
Uśmiechnęłam się blado, wdzięczna za jego starania.
- W sumie, to nigdy mi o niej nie mówiłeś - zauważyłam. - Mam na myśli bliznę. Jak ją zdobyłeś?
Uśmiech momentalnie zniknął z twarzy chłopaka, a ja już wiedziałam, że zadałam złe pytanie. Ethan zacisnął gniewnie zęby.
- Nie chcę o tym mówić - mruknął, nie patrząc mi w oczy.
- Ja... przepraszam, nie widziałam - wymamrotałam, spuszczając wzrok. Było mi okropnie głupio. - Nie powinnam była pytać.
- W porządku. To po prostu... bolesne wspomnienie. Staram się je wyrzucić z pamięci.
- Rozumiem - powiedziałam cicho. Uniosłam głowę i zobaczyłam, że Ethan wpatruje się gdzieś w dal.
"Zapytaj go teraz. To twoja ostatnia szansa".
Wzięłam głęboki wdech.
- Ethan? - zaczęłam niepewnie.
Chłopak przeniósł na mnie wzrok.
- Tak?
- Czy mogę cię o coś zapytać?
Brunet uśmiechnął się blado.
- Właśnie to zrobiłaś.
Uniosłam zaskoczona brwi, gdy zdałam sobie sprawę, że odpowiedział dokładnie tak, jak zwykł to robić Halt ze "Zwiadowców". W mojej głowie pojawiła się myśl, że przecież Ethan musiał czytać książki, inaczej nie trafiłby do Arkadii. Perspektywa jego czytającego młodzieżowe powieści wydawała mi się z jakiegoś powodu zabawna i nierealna - to po prostu nie pasowało do tego wojowniczego, porywczego chłopaka, który chyba nie umiał długo usiedzieć w miejscu. Czy taki był już zanim znalazł się w Arkadii? A może był zupełnie inny?
Ethan przyglądał mi się uważnie, a ja zorientowałam się, że dość długo milczę. Przełknęłam ślinę. Wahałam się, nie wiedząc, jak ubrać w słowa moje myśli, ale w końcu to zrobiłam.
- Pamiętasz... wtedy, na arenie... Tamtej nocy. Siedzieliśmy przy ognisku. Rozmawialiśmy... o różnych rzeczach.
Skinął głową.
- Pamiętam. Musiałem cię wtedy zabić. Jeszcze raz strasznie za to przepraszam, Tara.
- W porządku, przecież nie mogłeś zrobić inaczej - zaprotestowałam szybko. - Tak było w twoim Scenariuszu. Chodzi mi bardziej... o to, co wydarzyło się wcześniej.
Ethan milczał, wodząc wzrokiem po mojej twarzy. Trwająca między nami cisza przedłużała się.
- Czy ten... pocałunek... - zebrałam całą odwagę, aby zadać to pytanie - też był częścią Scenariusza?
Wiatr poruszał cicho gałęziami drzew w ogrodzie, gdy brunet mi odpowiedział.
- Nie. To była moja... improwizacja.
Skinęłam wolno głową. Kolejne słowa wydostały się z moich ust, nim zdołałam je powstrzymać.
- W takim razie całkiem nieźle improwizujesz.
Gdy tylko zdałam sobie sprawę, że powiedziałam to na głos, niemal poczułam rumieniec zakwitający na mojej twarzy. Spuściłam wzrok, przeklinając mój niewyparzony język i nagle pragnąc zapaść się pod ziemię.
Ethan milczał, a ja zastanawiałam się, jaka była jego reakcja. Wyśmieje mnie? Wkurzy się? Zmusiłam się do oderwania wzroku od kamiennej posadzki i spojrzenia mu w oczy. Pomimo mroku zobaczyłam błyskające w nich ogniki rozbawienia.
Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale wtedy w ciszy usłyszeliśmy kroki. Odwróciliśmy się szybko i zobaczyliśmy wartownika, który na nasz widok zatrzymał się po drugiej stronie balkonu.
- Najmocniej przepraszam - wymamrotał. - Usłyszałem głosy, a drzwi do pokoju panienki były otwarte, myślałem, że coś się stało...
- Wszystko jest w porządku - odpowiedział Ethan. - Rozmawialiśmy tylko. Tak czy inaczej, jest późno, więc chyba już pójdę. Dobrze, Tara?
Skinęłam powoli głową, nadal czując straszne zakłopotanie.
- Widzimy się rano - Ethan rzucił mi długie spojrzenie. Nie potrafiłam nic z niego wyczytać. - Dobranoc, Tara.
Odprowadziłam go wzrokiem, gdy znikał w cieniu bluszczu oplatającego balkon. Ostatni raz spojrzałam na pogrążony w mroku ogród i sama również wróciłam do swojej komnaty.
***
O świcie na zamkowym dziedzińcu pojawił się portal. Czułam dziwną... nostalgię, gdy razem z Ashem zatrzymaliśmy się przed nim i spojrzeliśmy na znajomo falującą taflę.
Za nami zebrała się całkiem spora grupa Bohaterów z różnych Książek i Międzydusz, którzy przyszli się z nami pożegnać. Wodziłam wzrokiem po znajomych twarzach. Niektórzy, jak Katniss, mieli łzy w oczach. Zobaczyłam Gale'a, który nieśmiało pomachał nam z oddali. Miał rękę na temblaku, ale oprócz tego wyglądał dobrze.
- Nie ma słów, które mogłyby wyrazić, jak bardzo jesteśmy wam wdzięczni za pomoc - odezwała się Annabeth. Razem z Harrym Potterem, Percym Jacksonem i Hermioną Granger stali obok nas przy portalu. - Dzięki wam jest nadzieja, że uda się pokonać Czarne Charaktery.
- Nie wiem, co byśmy bez was zrobili. Dziękujemy - wyszeptała Hermiona, a zgromadzeni za nią Bohaterowie ochoczo zaczęli bić brawo.
Usłyszałam, że mój brat cicho wzdycha.
- A więc nadszedł czas - powiedział. Przeniosłam na niego wzrok. Uśmiechnął się do mnie i chwycił moją rękę, aby dodać mi otuchy. Już mieliśmy przekroczyć próg portalu, gdy usłyszeliśmy czyjś krzyk.
- Tara! Ash! Zaczekajcie!
Odwróciliśmy się i zobaczyliśmy drobną blondynkę przedzierającą się przez tłum Bohaterów i biegnącą w naszą stronę. Leith rzuciła się na nas i uściskała nas mocno.
- Będę za wami tęsknić - wyznała, gdy wreszcie się od nas oderwała. - Obiecajcie, że jeszcze się zobaczymy!
- Dajemy słowo - powiedział Ash. Leith uśmiechnęła się do niego i cofnęła się o kilka kroków.
- Pozdrówcie ode mnie Londyn.
Spojrzałam na błękitne niebo nad nami. "Takie samo zobaczymy w domu", pomyślałam.
Poczułam, że Ash delikatnie ciągnie mnie za sobą w stronę portalu. Ostatni raz spojrzałam na zgromadzony tłum. Gdzieś głęboko w sercu miałam nadzieję, że zobaczę tam twarz Ethana. Ale nie zobaczyłam.
Bohaterowie wiwatowali do ostatniej chwili. Gdy portal nas pochłonął, poczułam znajome zawroty w głowie i uczucie spadania. Wszystko wokół wirowało, wirowało, wirowało...
A potem nagle znalazłam się w kałuży na bruku jednej z londyńskich ulic. Uniosłam głowę i ujrzałam zasnute chmurami niebo. Deszcz lał się na mnie z góry jak z cebra, krople deszczu głośno bębniły o ziemię.
No i to jest prawdziwy Londyn.
Zobaczyłam mojego brata, który kilka metrów dalej stał przy witrynie sklepowej i przeglądał jakąś gazetę. Był kompletnie przemoczony, ale na jego twarzy znajdował się wielki uśmiech.
- Tara! - zawołał do mnie. Gdy podeszłam bliżej, pokazał mi pierwszą stronę gazety. - Dzisiaj jest niedziela. Niedziela, rozumiesz? W Londynie minął tylko jeden dzień przez ten cały czas, gdy byliśmy w Arkadii!
- To niemożliwe - wykrztusiłam. Wzięłam od niego gazetę i spojrzałam na widoczną u góry datę. Mój brat miał rację. - O rany.
Podczas gdy Ash wydawał się być tym faktem uszczęśliwiony, ja czułam lekki niepokój. Bohaterowie mówili, że w Arkadii czas płynie inaczej, ale... jeden dzień? Przecież spędziliśmy w Arkadii chyba ponad miesiąc!
- Ej, rozchmurz się - mój brat szturchnął mnie lekko w bok. - Czy to nie fajne? Moglibyśmy tak znikać w Arkadii na całe lata, a tu nie minąłby nawet tydzień!
Uśmiechnęłam się słabo.
- Chyba lepiej nie bawić się tak z czasem - powiedziałam. Ash machnął ręką.
- Co złego mogłoby się stać? - uniósł głowę i spojrzał na zachmurzone niebo. - Rany, już tęsknię za Arkadią!
Musiałam przyznać, że czułam to samo. Czekał nas powrót do książek, wspólnych spacerów z Harvey'em po Londynie, potem szkoła, lekcje, nauka. Będę tęsknić za Książkowymi Bohaterami, których chyba mogłam nazwać swoimi przyjaciółmi. Czułam, że Arkadia jest częścią mnie. Opuszczając ją, miałam wrażenie, że coś tracę. Ale nie traciłam na zawsze.
Przecież jeszcze tam wrócimy.
***
Hej! ^^ tu Alexanderkaa, i tak, żyję ;) bardzo długo pracowałam nad tym rozdziałem ze względu na tekst Przepowiedni - stwierdzam, że zdecydowanie nie umiem pisać tego typu rzeczy. No cóż, w końcu z jakiegoś powodu piszę prozę, a nie poezję.
Oto ostatni rozdział Beyond Reality. Rany, jak to brzmi. Niedługo pojawi się jeszcze Epilog i to pod nim napiszę podziękowania i inne tego typu rzeczy. W wakacje pojawi się część druga, mam już nawet wymyślony tytuł :D
I jeszcze jedno - stworzyłam playlistę na Spotify z utworami z Beyond Reality - nie tylko tymi, które umieszczałam w mediach pod niektórymi rozdziałami, ale też z takimi, które po prostu kojarzą mi się z tą książką. Będę uzupełniać playlistę na bieżąco. Tutaj macie linka:
https://open.spotify.com/user/cookieandcaramel7/playlist/76qo5RFJhydH1sfao47fU7
Przy okazji poznacie moje prawdziwe imię i nazwisko i już przestanę być anonimowa... ;)
Dziękuję wszystkim, którzy są ze mną i czytają BR :)
Pozdrawiam! ^^
Alexanderkaa
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top