ROZDZIAŁ 31. Biel i złoto

Ash

To było takie typowe dla Książek - że Bohaterowie przybywają na miejsce akurat tuż przed momentem, w którym ma się zdarzyć jakaś katastrofa. 

- NIEEE! - wrzasnął Percy, wbiegając do sali i krzycząc jak poparzony. - NIE PIJCIE TEGO WINA, BO WSZYSCY UMRZECIE! 

Biesiadnicy zastygli w bezruchu - wszyscy z wyjątkiem Haymitcha. Ten spojrzał na herosa, zamrugał kilkakrotnie oczami i... zaczął się śmiać. 

- Koleś, co ty gadasz? Od wina się nie umiera! To moje życiowe motto, he he! - zaśmiał się, unosząc kieliszek. - Do dna! 

- NIE! - krzyknął Percy. Gdy kieliszek Haymitcha znalazł się tuż przy jego ustach, Percy nagle, z niezwykłą szybkością rzucił się na mężczyznę, wytrącając mu naczynie z ręki. 

Kieliszek spadł na ziemię i rozbił się w drobny mak. Wino rozlało się po czerwonym dywanie pod stołem i, ku zgrozie zebranych, zaczęło przeżerać tkaninę i momentalnie wypalać w niej dziurę. 

Zapadła cisza tak gęsta, że niemal namacalna. Wszyscy patrzyli się na miejsce, gdzie uderzył kieliszek. 

- O cholera - wymamrotał po chwili Haymitch. - To musiało być naprawdę kiepskie wino. 

- To wino jest zatrute - odezwała się Annabeth, wychodząc na środek. - To sprawka Snowa! Chciał was otruć! 

Przez salę przeszedł szmer. 

- To poważne oskarżenia! - ujrzeliśmy Callosa Mothdima, który podniósł się ze swojego miejsca. - Macie jakieś dowody, że to on za tym stoi?

- Mamy jego - oświadczyła Katniss, podchodząc bliżej i ciągnąc za sobą Ethana. Wszyscy zebrani wydali z siebie okrzyk zdumienia.

- Katniss! Ty żyjesz! - pisnęła do niej Prim.

- Ja też żyję, jeśli to kogoś obchodzi - mruknął Peeta zza jej pleców.

- Ethan, jedna z Międzydusz Zła, może potwierdzić, że za wszystkim stoi Snow - kontynuowała Katniss. - Porwał nas i chciał nas otruć, a teraz to samo zamierzał zrobić z zebranymi tutaj Bohaterami!  

Postacie z "Igrzysk Śmierci" wydały z siebie okrzyk zdumienia i przerażenia. 

- Czy to prawda? - zapytał Callos, zwracając się do Ethana. 

- Tak - odparł spokojnie chłopak.

- I będziesz w stanie to potwierdzić również przed Królem?

- Oczywiście.

Mothidim skinął głową, chciał coś jeszcze powiedzieć, ale wtem zmarszczył brwi. 

- Zaraz, zaraz - mruknął. - Ja ciebie znam. Byłeś naszym więźniem. 

Przez twarz Ethana przemknął cień. 

- Tak, ale... 

- To przestępca! - dobiegł z tyłu czyjś głos. Różowe włosy Effie Trinket wyłoniły się przed innych gości. Kobieta wskazała palcem na chłopaka. - Pewnie to on jest szpiegiem. To wszystko to jakiś podstęp! Łapcie go!

Stojący przy ścianie strażnicy zrobili krok do przodu i wyjęli miecze. 

- Nie! - krzyknęła Katniss. - Zostawcie go! Jest niewinny!

Ethan zaczął się cofać, gdy strażnicy ruszyli w jego stronę. Niewiele myśląc, zagrodziłem im drogę, unosząc w górę mój oszczep.

- Odejdź, Ash! - zawołał ostro Callos. 

- Najpierw ich odwołaj! - odparowałem. - Ethan jest z nami. Gdyby nie on, nie dowiedzielibyśmy się o truciźnie! 

Mothdim mruknął coś pod nosem, ale mnie nie posłuchał, więc nie opuściłem oszczepu. Gdy jeden ze strażników uniósł halabardę nad głowę Ethana, skrzyżowałem z nim swoje ostrze. Ten cofnął się, zaskoczony moim oporem.

- W imieniu Króla... - zaczął, ale urwał. Przerwał mu bowiem krótki, zduszony śmiech, który rozniósł się echem po sali.

- Na waszym miejscu zainwestowałbym w lepszą ochronę zamku. 

Znajomy głos przeszył powietrze. Wszyscy zwrócili się w stronę, z której dobiegł - do drzwi wejściowych, w których stał ktoś, kogo zdecydowanie nie chciałem spotkać. 

Był to Arco, w długim płaszczu i orlej masce zasłaniającej pół twarzy. W ręku trzymał zakrzywiony niczym szpon nóż. 

I przykładał go do gardła Tary. 

Strach ścisnął mi serce. Zacisnąłem dłonie na oszczepie, nagle pragnąc jak najszybciej uczynić z niego użytek. 

- Jeśli ktokolwiek z was się poruszy, poderżnę jej gardło - odezwał się Arco, sprawiając, że zamarłem w bezruchu. Zacisnąłem zęby, spojrzałem szybko na Tarę, próbując wzrokiem ją uspokoić.

Strażnicy zwrócili się teraz w stronę Arco, a nie Ethana. Spojrzeli na Callosa, gotowi do działania, ale kanclerz szybkim ruchem ręki nakazał im się nie ruszać. Przeniósł wzrok szarych oczu na Orła.  

- Jak dostałeś się do pałacu? - warknął do niego. 

Arco uśmiechnął się spod maski. 

- Och, to nie było takie trudne. Mogę powiedzieć tyle, że nasz informator mi w tym pomógł. 

W mojej głowie zapaliła się czerwona lampka. Informator? 

Spojrzałem na Callosa. Kanclerz miał zaciśnięte zęby, najwyraźniej myślał gorączkowo, co robić. 

- Wystarczy jeden mój ruch, a strażnicy sprzątną cię z powierzchni ziemi - warknął w końcu. 

Arco uśmiechnął się okrutnie.

- Wystarczy jeden mój ruch, a ta dziewczyna straci życie. Dla mnie jest bezwartościowa, ale dla was chyba nie, bo to Międzydusza, czyż nie? Wasz Król bardzo je sobie ceni. W końcu gdyby nie ich pomoc, Arkadia już dawno przestałaby istnieć. 

Mothdim walczył ze sobą. 

- Czego chcesz, Arco? - zapytał w końcu.

- Chcę porozmawiać z Królem.

- Król nie jest tu teraz obecny - warknął Callos. - Nie czuł się dobrze, więc nie mógł przyjść na ucztę. Ja jestem jego przedstawicielem. Mów, czego chcesz. 

- Dobrze wiecie, czego chcę - prychnął Arco. - Ze swoich źródeł informacji wiemy, że ten chłopak - wskazał końcem noża na mnie - jest w posiadaniu jednego z Artefaktów. Oddajcie nam go, a nikomu nie stanie się krzywda.

Przez szalę przeszedł szmer. Najwyraźniej słowo "Artefakt" mówiło coś wszystkim, tylko nie mi. 

- Artefakty zaginęły dawno temu i nikt ich jeszcze nie odnalazł - warknął w odpowiedzi Callos. - Nie ma możliwości, żeby Ash w jakikolwiek sposób zdobył któryś z nich.

Orzeł zmrużył oczy. 

- Ach tak? A czy to przypadkiem nie prawda, że on oraz dwie inne Międzydusze znajdowali się ostatnio w innym wymiarze? Wymiarze z "Igrzysk Śmierci"?

- Skąd...? - zaczęła Annabeth, marszcząc brwi, ale Mothdim wszedł jej w słowo. 

- Owszem, to prawda, ale nie widzę powodu, dla którego miałoby to mieć znaczenie. 

Arco prychnął. 

- "Zaklęte wymiary otworem staną jedynie przed Międzydusz Trójką Wybraną." Mówi wam to coś?

Mothdim zamarł. Przeniósł na mnie spojrzenie szarych oczu, w których było coś na kształt oskarżenia, a ja nagle poczułem, że mam ochotę zapaść się pod ziemię. 

- O co mu chodzi? - zwróciłem się do stojących obok mnie Bohaterów, którzy mieli nieprzeniknione miny. 

- Ash? - odezwał się Percy poważnym tonem, nie patrząc mi w oczy. - Czy on mówi prawdę? Zabrałeś coś z areny?

- Już mówiłem, że nie! - zaprotestowałem, mocno zdenerwowany tymi oskarżeniami. 

- Jesteś pewny? Przypomnij sobie. 

- Ile razy mam jeszcze to powtórzyć? Nie zabrałem... - urwałem w połowie zdania, bo nagle mnie olśniło. 

W jednej sekundzie spadła na mnie chłodna, przerażająca myśl, a wszystko stało się jasne. Przypomniałem sobie, że zabrałem coś z areny - coś, o czym zupełnie zapomniałem.

Pióro.

Gdy wzrok wszystkich zebranych zwrócił się z powrotem w stronę Arco, a nie mnie, sięgnąłem wolno do kieszeni spodni. Pióra tam jednak nie było. Jak przez mgłę przypomniałem sobie, że zostawiłem je w mojej komnacie. Chłodny dreszcz strachu przebiegł mi po plecach, gdy zdałem sobie sprawę, że Czarne Charaktery słusznie mnie oskarżają. Zrobiło mi się niedobrze, gdy pomyślałem o tym, w co mogłem się wpakować - pomimo tego, że nie wiedziałem, dlaczego to pióro miałoby być tak ważne. Otworzyłem usta, chcąc coś powiedzieć, ale nie byłem w stanie wykrztusić ani słowa. 

Arco i Mothdim nadal wymieniali ze sobą ostre słowa, gdy poczułem, że ktoś nachyla się nade mną, z ustami tuż nad moim uchem. W policzek musnęło mnie jasne pasmo włosów Annabeth, która niepostrzeżenie przysunęła się do mnie. 

- Ash - wyszeptała tak cicho, że ciężko było mi to usłyszeć - Jeżeli to prawda... nie przyznawaj się. Cokolwiek by się stało, nie przyznawaj się. On... nie może zdobyć Artefaktu. Nie możesz mu nic powiedzieć. 

Zaschło mi w gardle. Przełknąłem nerwowo ślinę. Powinienem się przyznać? Czy milczeć?

- On zabije Tarę, jeśli tego nie zrobię - wyszeptałem błagalnie. ledwo poruszając ustami. - Dlaczego to jest takie ważne?

Annabeth kręciła głową, ale nic nie mówiła. Uniosłem wzrok, bojąc się zrobić cokolwiek, i przeniosłem go znów na środek sali. 

Arco przesuwał nożem nad gardłem Tary, myśląc intensywnie.

- Wspominałem już, że uwielbiam kaleczyć takie piękne, młode, gładkie twarze? - odezwał się. - Żałuję, że ostatnim razem pożegnaliśmy się bez pozostawienia na niej żadnej trwalszej blizny. Ale teraz chyba możemy to nadrobić, prawda? 

- Zostaw ją - warknął groźnie Ethan. Widziałem, że sięgnął do pasa po broń, ale zorientował się, że jej nie ma. Zaklął pod nosem.  

- Milcz, zdrajco - syknął Orzeł. - Ty będziesz następny.  

- Ash - głos Annabeth był drżący i niepewny. - Ash, spójrz na mnie. To bardzo ważne. Nie wziąłeś nic z areny, prawda? Odpowiedz. Powiedz, że to pomyłka.  

- Gdzie by tu zacząć? - mruczał Arco. - Może... tu? - Tara usiłowała się mu wyszarpnąć, gdy zatrzymał ostrze noża na jej ustach. - Tak, tu będzie idealnie. Gdy przetnę ci usta, będziesz milczeć tak samo, jak twój brat.   

Niby przez mgłę widziałem, jak Arco zwiększa nacisk noża, a na wardze Tary pojawia się krew. To sprawiło, że w jednej sekundzie podjąłem decyzję.  

- NIE! - krzyknąłem ile sił w płucach, wyrywając się do przodu. - Zaczekaj! To prawda! Zabrałem to! Zabrałem stamtąd pióro!

Annabeth i inni Bohaterowie westchnęli. Arco zamarł z nożem przy wardze Tary. Odwrócił się do mnie powoli, jego usta wygięły się w uśmiechu.

- Och - mruknął. - A jednak miałem rację. Cieszę się, że zaczynasz mówić. Lepiej późno, niż wcale. - Puścił Tarę, która upadła na ziemię, drżąc. Ruszył w moją stronę z wyciągniętym nożem w dłoni. - A teraz szybko, bo nie mamy czasu. MÓW, GDZIE JE SCHOWAŁEŚ?!

Skuliłem się, wyciągając przed siebie oszczep, gotowy się nim bronić, gdy nagle rozległ się straszny huk. W sali rozbłysło oślepiające światło. Arco poleciał do przodu, uderzony z ogromną siłą. Upadł na posadzkę, jęcząc z bólu i trzymając się za ramię. Uniosłem wzrok i za jego plecami z zaskoczeniem ujrzałem Callosa Mothidima, opuszczającego rękę lśniącą na biało. Jego postać spowijał dziwny blask, a ja przetarłem oczy, bo wydawało mi się, że kanclerz nagle zaczął się... zmieniać. Jego sylwetka z każdą sekundą stawała się coraz większa, wyższa, bardziej blada; ludzkie rysy wykrzywiły się, szare oczy zabłysły przejrzystą bielą. Kanclerz uniósł dłonie, z których wydobywał się coraz jaśniejszy blask.  

- UCIEKAJCIE! - krzyknął, po czym wypuścił strumień światła w stronę Arco. 

Łup! Promień uderzył w marmurową posadzkę, żłobiąc w niej rysę, a Arco w ostatniej chwili przeturlał się na bok, unikając niechybnej śmierci. Postaci z "Igrzysk Śmierci"rzuciły się do ucieczki. Strażnicy chcieli ruszyć do ataku, ale Callos powstrzymał ich szybkim ruchem dłoni. Wskazał ręką drzwi. 

- Niech wszyscy opuszczą salę! - zawołał zachrypniętym głosem. - Uciekajcie w bezpieczne miejsce!

Strażnicy wahali się, ale tylko przez chwilę. Zapanował straszny chaos, gdy wszyscy pobiegli do drzwi. Poczułem, że Annabeth chwyta mnie za ramię i ciągnie za sobą w stronę wyjścia, gdzie już czekali Katniss, Peeta i Percy. 

- Gdzie jest Tara?! - krzyknąłem, próbując odnaleźć ją wzrokiem w tym zamieszaniu. Biegnący Bohaterowie potrącali mnie, gdy rozglądałem się po sali, aż nagle ją ujrzałem. Z trudem podnosiła się z ziemi na środku sali, przykładając rękę do krwawiącej wargi. Niewiele myśląc, wyrwałem się Annabeth i pomknąłem w jej stronę. Słyszałem za sobą krzyk Córki Ateny, nakazujący mi wracać, ale zignorowałem to. Tłum napierał na Annabeth, nie pozwalając jej pobiec za mną. Drzwi do sali z hukiem zatrzasnęły się za nimi, odcinając nas od jedynej drogi ucieczki.   

Arco podniósł się na nogi, jego oczy płonęły wściekłością. Zobaczyłem, że jego ręce drżą i zaczynają błyszczeć na złoto. 

- Tak chcesz ze mną walczyć, staruchu?! - ryknął do Callosa. - Pożałujesz tej decyzji!

Złote wstęgi światła spłynęły po jego dłoniach. Ujrzałem, jak Arco formuje z nich kulę i posyła ją w stronę Mothdima. Pomknęła do kanclerza z niesamowitą szybkością, ale Callos machnął ręką i wyczarował przed sobą tarczę z białego światła. Złota kula uderzyła w tarczę i eksplodowała, a deszcz lśniących iskier opadł na posadzkę. Callos wyciągnął przed siebie dłonie, w których pojawiły się trzy jasne, przypominające włócznie promienie. Jednym szybkim ruchem posłał je w stronę Arco.

Rzuciłem się na ziemię w ostatniej chwili - jedna z włóczni przemknęła nad moją głową i rozbiła się na ścianie za mną. Arco padł na ziemię i również uniknął trafienia. Spojrzałem z ziemi na Callosa, który mnie zauważył. W jego oczach ujrzałem panikę. 

- Uciekaj stąd, Ash! - wrzasnął na mnie. Jego oczy lśniły coraz bardziej i bardziej, w powietrzu uniósł się mocny zapach pieprzu.  

Trach! Promień złotego światła uderzył w Callosa i oplótł ciasno jego sylwetkę niczym lina. Callos zachwiał się, usiłował się uwolnić, ale nie mógł ruszyć dłońmi i użyć magii. Nie zrobił więc nic, gdy Arco znów uniósł lśniącą na złoto dłoń i machnął nią w stronę kanclerza, niby od niechcenia.

Sylwetka Mothdima momentalnie stanęła w płomieniach - nienaturalnie wyglądające złote języki ognia ogarnęły całe jego ciało, w powietrzu rozniósł się swąd spalenizny. Z gardła Callosa wyrwał się straszliwy, nieludzki wrzask, od którego przeszły mnie ciarki. Bezradny, zszokowany i przerażony patrzyłem, jak przedziwny złoty ogień trawi całe ciało kanclerza i w ciągu mniej niż dziesięciu sekund zamienia je w stertę popiołu na ziemi przykrytą ubraniami. 

Z gardła Tary wyrwał się szloch przerażenia. Stałem jak zamurowany, oddychałem ciężko, nie mogąc uwierzyć w to, co zobaczyłem. 

On go zabił. 

Spalił go na popiół.  

Zamordował Callosa. 

Za sobą usłyszałem chrapliwy oddech. Powoli odwróciłem się i stanąłem oko w oko z Arco, na którego widok moje serce jakby stanęło. Był wyższy i większy niż wcześniej, jego potężna, górująca nad nami sylwetka lśniła złotym blaskiem. Zza maski, również pokrytej tym światłem, patrzyły na mnie czerwone, dzikie oczy. Orzeł jednym szybkim ruchem chwycił mnie za nadgarstek i wyrwał mi z ręki oszczep. Odrzucił go na bok i poderwał mnie z ziemi, trzymając za kołnierz, jakbym nic nie ważył. Szybkim ruchem wyciągnął nóż i przystawił mi ostrze do gardła.

- GDZIE JEST PIÓRO?! - ryknął. 

- Zabiłeś go - jęknąłem, czując, jak mój głos drży. - Zabiłeś Callosa. Zabiłeś go!

Lewa dłoń Arco zacisnęła się na mojej szyi z nienaturalną siłą. Zacząłem się krztusić, brakowało mi powietrza. 

- Pytam ostatni raz - wychrypiał do mnie Orzeł, z twarzą tuż przy mojej - GDZIE UKRYŁEŚ PIÓRO?! Zaprowadź mnie do niego!  

Dusiłem się, łzy napłynęły mi do oczu, wszystko przede mną rozmazywało się. Cały drżałem z bólu i przerażenia. Bałem się go. Bałem się tego potwora. 

- Pióro... - wychrypiałem, ledwo mogąc formułować słowa - jest... w... mojej... komnacie. 

Uścisk na gardle zelżał. Poczułem, że Arco mnie puszcza. Upadłem na ziemię, drżącymi dłońmi dotknąłem pulsującej bólem krtani. Natychmiast poczułem chłód noża przy moim policzku.  

- Zaprowadź mnie tam - rozkazał Arco.     

W tamtym momencie naprawdę byłem gotowy to zrobić, ale nagle wyraz twarzy Orła zmienił się, gdy spojrzał w bok. Powędrowałem tam wzrokiem i ujrzałem, że Tara podchodzi cicho do leżącego na ziemi oszczepu.

- TARA, NIE! - wrzasnąłem zduszonym głosem, przerażony, że coś jej się stanie. - Uciekaj stąd!

Za późno. Orzeł zdążył wyciągnąć przed siebie rękę i posłać strumień złotego światła w stronę dziewczyny. Tara z krzykiem upadła na ziemię, trafiona w lewe ramię. Zobaczyłem, jak zaciska rękę na długiej, poszarpanej ranie. Skuliła się na podłodze, krew spływała po jej ramieniu. Bezradnie patrzyłem, jak Orzeł podniósł oszczep i uniósł go tuż nad serce Tary, która obserwowała go z ziemi z przerażeniem w oczach. Niewiele myśląc, wyrwałem się do przodu. 

- NIE! - wrzasnąłem, ale mój głos był zbyt cichy, zbyt zdławiony. - BŁAGAM, NIE! Nie zabijaj jej! Zaprowadzę cię do pióra, zaprowadzę cię... 

Nagle, jakby znikąd, czyjaś sylwetka przemknęła obok nas i wyrosła nad moją siostrą. Ethan rzucił się na Orła z gołymi rękami, chwytając za oszczep. Arco warknął i szarpnął bronią w swoją stronę. Obaj zwarli się w uścisku, próbując wyrwać sobie nawzajem broń. Ethan był silny, ale Orzeł w swojej większej i potężniejszej postaci przewyższał go - po chwili szarpaniny zdołał odepchnąć chłopaka, który upadł na ziemię. Orzeł uniósł oszczep, jego usta wygięły się w okrutnym uśmiechu. Nachylił się nad Ethanem. 

- Wiesz, co widzi myśliwy w oczach swojej ofiary? - wychrypiał. Brunet milczał, drżąc na ziemi. - Strach. Widzi ślepy, paniczny strach, przed którym już nie ma ucieczki. I wiesz co? Właśnie to widzę teraz w twoich oczach.

Ethan oddychał ciężko, ostrze oszczepu znajdowało się kilka milimetrów od jego szyi. Z trudem przełknął ślinę.

- Zabij mnie - wyszeptał nagle, a jego głos nie zadrżał ani odrobinę.

Arco zmrużył oczy. Ethan patrzył na niego z ziemi, jego zielone oczy błyszczały.

- Zabij mnie - powtórzył łamiącym się głosem. - Nieważne, kto to zrobi, czy ty, czy oni. To wszystko nie ma znaczenia. Już dawno powinienem zginąć. Zabij mnie.

Orzeł mocniej zacisnął dłonie na oszczepie. Uśmiechnął się szeroko.

- Zrobię to z wielką przyjemnością.

Cofnął rękę, przygotowując się do zadania śmiertelnego ciosu nieuzbrojonemu chłopakowi. I wtedy, nagle i niespodziewanie, potężne wrota do sali otworzyły się, z hukiem uderzając w ścianę. Spojrzenia naszej czwórki przeniosły się w tamtą stronę. W progu pojawiła się drobna, niewysoka postać. Gdy stanęła w świetle żyrandoli, zobaczyłem, że to Leith, z rozwianymi włosami, w prawej dłoni trzymająca pióro. Moje pióro. 

Pióro, które zabrałem z areny i które, jak byłem pewien, znajdowało się w mojej komnacie. 

- Jak...? - urwałem w pół zdania. 

- ARCO! - krzyknęła dziewczyna. Słyszałem, że jej głos lekko drży, ale starała się nad nim zapanować. Uniosła wyżej rękę, a ja ujrzałem złotawy połysk pióra. - Mam twoje pióro, Arco.  

Orzeł zamarł z oszczepem nad sercem Ethana. Podniósł głowę i spojrzał na dziewczynę. Wyprostował się powoli, jego oczy zabłysły. 

- Skąd je masz? - zapytał, powoli cedząc słowa. 

Leith rzuciła mi szybkie spojrzenie, ale zaraz odwróciła wzrok.  

- Ukradłam je Ashowi - powiedziała z nieprzeniknioną miną. - Już od jakiegoś czasu domyślałam się, że je ma. Musiałam tylko poczekać na odpowiedni moment, żeby mu je zabrać.

Arco zmrużył oczy. Wpatrywałem się w Leith, nic nie rozumiejąc. Dlaczego to zrobiła? Jak dowiedziała się, że zostawiłem pióro w komnacie? Zdążyła tam pobiec i przeszukać cały pokój?

- Leith - usłyszałem cichy głos Tary. - Dlaczego to zrobiłaś?

Dziewczyna milczała, unikając naszego wzroku. Arco zrobił krok do przodu. 

 - Macie niezwykły talent do ufania zdrajcom. Dla kogo pracujesz, blondyneczko? - mruknął z okrutnym uśmieszkiem. 

- Nie twoja sprawa - warknęła dziewczyna. 

Arco spoważniał. Wyciągnął przed siebie ręce. 

- Oddawaj mi pióro - wycedził lodowatym tonem. 

Leith wytrzymała jego spojrzenie. Wzięła głęboki wdech. 

- Weź je sobie.  

Po tych słowach odwróciła i wybiegła pędem z sali. Arco wahał się, ale tylko przez chwilę. Rzucił mi, Ethanowi i Tarze szybkie spojrzenie, zaklął pod nosem, po czym pobiegł za dziewczyną.

Stałem na środku sali, kompletnie oszołomiony wszystkim, co się tu wydarzyło. Ethan, drżąc, podniósł się na nogi i natychmiast zwrócił się do Tary.

- Nic ci nie jest? - wychrypiał, patrząc na jej rozciętą i krwawiącą wargę. Pokręciła przecząco głową, nadal przerażona i zszokowana. Mój wzrok spoczął na jej lewym ramieniu i aż mnie zemdliło. Miała wyżartą dziurę w materiale kurtki, a widoczna rana była głęboka i mocno krwawiła.  

- Tara - wyszeptałem. 

Ethan również wpatrywał się w jej ramię. W końcu przeniósł wzrok na mnie. 

- Posłuchaj mnie, Ash - powiedział. - Jeżeli to jest to, co myślę, jeżeli to naprawdę Artefakt... Czarne Charaktery nie mogą go zdobyć. Musimy złapać Leith i odebrać jej pióro. Ona nie wie, co robi. 

Kiwałem powoli głową, nadal roztrzęsiony tym, jak niewiele brakowało, żebyśmy zginęli. 

- Zostań z Tarą - powiedziałem twardo do Ethana. - Opatrz jej ranę. Ja pobiegnę za Arco. Leith... może mnie wysłucha. 

Ethan skinął głową. Rzuciłem szybkie spojrzenie mojej siostrze, która była blada jak kreda. 

- Ash - szepnęła. W jej błękitnych oczach widziałem strach. - Uważaj na siebie. 

Przełknąłem ślinę. Nie wiedziałem, czy dobrze robię, zostawiając ją z Ethanem, ale nie miałem wyboru. Spojrzałem na nich po raz ostatni, po czym odwróciłem się w stronę drzwi i wybiegłem z sali.

***

Wszystkie korytarze w zamku wyglądały dla mnie niemal tak samo, więc nie miałbym pojęcia, dokąd, iść, gdyby nie ślady ubłoconych butów Arco na posadzce. Biegłem przed siebie, z trudem łapiąc oddech. Pokonałem kilka zakrętów i schody na górę, aż ślady urwały się. Znalazłem się na blankach pałacu, nad sobą mając świecący mlecznym blaskiem księżyc w pełni, zakryty chmurami, a przed sobą wieżę - jedną z najwyższych w siedzibie Króla. W dole, pod zamkiem znajdowali się zgromadzeni Bohaterowie z "Igrzysk Śmierci" i wskazywali palcami na to, co rozgrywało się na wieży. 

Leith stała tuż obok znajdującego się tam otwartego portalu. Wyciągała nad nim rękę z piórem, które drżało na wietrze. Po drugiej stronie portalu widać było buchające w górę płomienie ognia. Naprzeciwko niej stał Arco i coś do niej mówił. Dotarły do mnie jego niektóre słowa.  

- Nie rób tego - głos Arco lekko drżał, Orzeł obawiał się, że Leith rzeczywiście wrzuci pióro do portalu. - Możemy się dogadać. Zabiorę cię do naszego Szefa. Na pewno ucieszy się, że wspólnie zdobyliśmy pióro. Możesz do nas dołączyć, tutaj przecież nic cię nie trzyma. Nowe Międzydusze zawsze się nam przydadzą.

Chłodny wiatr rozwiewał jasne włosy Leith. 

- Mogę spalić to pióro - powiedziała zachrypniętym głosem. - Wtedy nikt go nie zdobędzie. Możesz mnie zaatakować, ale to nie powstrzyma mnie przed wrzuceniem go do płomieni. 

Arco wziął głęboki wdech. 

- Kiedyś, na samym początku, gdy tu trafiłem, byłem Międzyduszą bez żadnych mocy - powiedział. - Ale przyłączenie się do naszego Szefa dało mi nowe możliwości. - Uniósł dłoń, na której pojawił się płomyk złotego światła. Zabłysnął jaśniej, rzucając na maskę Orła różne cienie. Spojrzał uważnie na Leith. - Możesz być kimś znacznie więcej, niż teraz jesteś. Po prostu podejdź do mnie i daj mi pióro. To jedyne słuszne wyjście.

Leith przełknęła ślinę. Powtarzałem sobie, że to niemożliwe, żeby dała się mu przekonać. Dziewczyna jednak wahała się. Zrobiła niewielki krok do przodu, cofnęła lekko rękę, chociaż nadal trzymała ją nad portalem.   

- Leith! - zawołałem do niej. Blondynka zamarła i spojrzała na mnie. - Leith, nie rób tego. Pióro... oni nie mogą go zdobyć. Oddaj je mi, a nie jemu. 

Leith pokręciła głową. 

- Nie mogę, Ash - odezwała się cicho.  

- Leith, proszę! Wysłuchaj mnie. 

- Nie słuchaj go! - przerwał mi Arco. - To pióro, Leith, ma niezwykłe moce. Potrafi uzdrawiać każdego, nawet śmiertelnie rannego, bez względu na to, w jak ciężkim jest stanie. Goi wszystkie rany i nie pozostawia po nich nawet blizn. Nie powiedzieli ci o tym, prawda? - dziewczyna milcząco pokręciła głową. - Cudownie byłoby mieć przy sobie coś takiego, zgadza się?

Leith wahała się. Myślałem gorączkowo, co robić. 

- Musisz wiedzieć, że to pióro kiedyś należało do naszego Szefa - mówił dalej Orzeł. - Któregoś dnia wasz Król zabrał mu je podstępem. Ukradł je, jak jakiś pospolity złodziejaszek. - Splunął na ziemię. - Spójrz na niego. Spójrz na nich wszystkich. Jeśli oddasz im pióro, Król zabierze je dla siebie. Jeśli dasz go mi - razem zabierzemy je do naszego Szefa. Na pewno czeka cię wielka nagroda, Leith. Pomyśl o tym. 

- Ja... - zaczęła Leith.  

- LEITH! - krzykiem zmusiłem ją, aby na mnie spojrzała. - Nie słuchaj tych bzdur! On kłamie, Leith. Nie spotka cię żadna nagroda. Czarne Charaktery zabiją cię, gdy tylko przestaniesz im być potrzebna!

Dziewczyna otworzyła usta, aby się odezwać, ale wtedy coś zwróciło jej uwagę. Uniosła głowę i spojrzała w niebo. Zasłaniająca księżyc chmura zniknęła, ukazując księżyc w pełni w całej okazałości. Białe światło spłynęło prosto na wieżę. Gdy dotknęło portalu, jego powierzchnia zafalowała - ujrzałem, że ogień po drugiej stronie zniknął. Zamiast niego zobaczyłem skały i jakieś jezioro, ale nim zdążyłem się temu przyjrzeć, Leith zrobiła coś szalonego. 

Błyskawicznym ruchem odwróciła się za siebie i nim ktokolwiek z nas zdołał zareagować, wrzuciła pióro do portalu.  

Z gardła Orła wyrwał się pełen niedowierzania krzyk. Arco rzucił się do przodu, odepchnął Leith na bok i wskoczył za piórem do portalu. Patrzyłem, jak pióro i sylwetka mężczyzny rozpływają się po drugiej stronie. Portal zafalował, a potem znów stał się nieruchomy. 

Zapanowała cisza. Leith przeniosła na mnie wzrok. Nie mogłem uwierzyć, że naprawdę to zrobiła. Naprawdę pozbyła się tego cholernego pióra. Naprawdę pozwoliła, żeby Arco je zdobył. 

- Ash - zaczęła dziewczyna, widząc moją minę. - Wszystko ci wytłumaczę. Ja... 

Usłyszałem niepokojący dźwięk przeładowywania magazynku. Odwróciłem się i ujrzałem kilkoro strażników, którzy pojawili się na blankach z uniesioną bronią, celując w Leith. 

- Czekajcie! - krzyknęła dziewczyna w panice, unosząc ręce do góry w obronnym geście. - To pióro...

Jej kolejne słowa utonęły w huku wystrzałów. Czas jakby zwolnił. Patrzyłem najpierw na przecinające powietrze pociski, a potem na duże, pełne przerażenia oczy Leith. Zadziałałem instynktownie, niemal bezwolnie, jakby nagły impuls kazał mi to zrobić.

Wyrwałem się do przodu i skoczyłem przed Leith, zasłaniając jej ciało moim własnym. Poczułem, jak coś we mnie uderza z ogromną siłą - raz, dwa, trzy pociski. Wrzask Leith ledwo dotarł do moich uszu. Zatrzymałem się, gdy ziemia osunęła mi się spod nóg. Świat zawirował. Zachwiałem się, spojrzałem w dół, bałem się ujrzeć krew, ale nie zdążyłem nic zobaczyć. Oczy zasnuły mi się ciemnością i upadłem bez świadomości. 



***

Wesołych Świąt Wielkanocnych dla wszystkich Czytelników "Beyond Reality"! :D mam nadzieję, że rozdział Wam się podobał, dziś był trochę dłuższy niż ostatnio. 

Zbliżamy się już powoli do końca tej powieści. Został mi do napisania jeden rozdział i epilog. Już teraz jednak mogę powiedzieć, że mam w planach drugą część - a nawet trzecią, bo na tyle mam wymyślonej fabuły, więc jeśli czas i wena pozwolą, możecie się spodziewać więcej przygód Tary i Asha :)

Pozdrawiam ciepło, 

Alexanderkaa ^^




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top