ROZDZIAŁ 30. Tańcząca z hipogryfami
Tara
Patrząc na drżące ciało Ethana na ziemi, czułam dziwną pustkę. Wciąż nie docierało do mnie to, co się działo. Przeniosłam wzrok na Katniss. Dziewczyna unikała mojego spojrzenia.
- Katniss - odezwałam się, odkrywając, że mój głos jest dziwnie chrapliwy. Kosogłos pokręciła głową, przełykając ślinę.
- Nie, Tara - powiedziała. Z jakiegoś powodu właśnie te dwa słowa wywołały mój gniew. Spojrzałam na nią, a potem na Asha i Leith, którzy też potrząsnęli głowami. Próbowałam coś powiedzieć, ale miałam ściśnięte gardło.
Snow pochylił się nad Ethanem, który leżał na ziemi, teraz już prawie nieruchomy, ciężko oddychając. Zdawało się, że widać, jak uchodzi z niego życie. Odszukałam jego spojrzenie i w jego oczach ujrzałam przerażenie i niewyobrażalny ból.
- Nie bądź taka zdziwiona, Tara - dobiegł mnie głos Snowa. - Chyba nie myślałaś, że ktoś taki jak Katniss, ktoś, kto jest Bohaterem - szyderczo wypowiedział to słowo - poświęci się za marną Międzyduszę, i to jeszcze taką na usługach zła.
Wściekłość rosła w mojej klatce piersiowej, przysłaniając mi na chwilę zdrowy rozum. Odwróciłam się w stronę Katniss, przez chwilę szukając odpowiednich słów.
- On ci pomógł - spojrzałam na nią z wyrzutem, zaciskając dłoń w pięść. - Pomógł ci, Katniss. Razem z nami naprawiał twój Scenariusz. Zrobił to, a nie dostał za to nawet zwykłego słowa "dziękuję". Pomyślałaś o tym?
- Tara - odezwała się spokojnie Katniss. - Wiem o tym, ale muszę myśleć o Książce. Nie mogę... przecież Scenariusz...
- Katniss ma rację, Tara - powiedziała cicho Leith. - Nie możesz jej o to prosić.
Wodziłam po nich wzrokiem, rozumiejąc, że nic nie uda mi się w tej sprawie zdziałać. W głębi duszy wiedziałam, że mają rację. Katniss nie mogła się poświęcić dla Ethana.
Ale ja mogłam spróbować mu pomóc.
Mocniej zacisnęłam palce na rękojeści miecza Percy'ego, podejmując nagłą decyzję, że zaatakuję Snowa i odbiorę mu antidotum - i że go nawet zabiję, jeśli będę musiała. Zrobiłam krok do przodu,
Nie zdążyłam jednak nic zrobić, bo nagle do moich uszu dotarł dźwięk tłuczonego szkła.
Z początku nie wiedziałam, skąd dokładnie dobiegał. Potem ujrzałam coś dużego i skrzydlatego, co sfrunęło z rozbitego okna rezydencji, strząsając z siebie odłamki szkła, i w okamgnieniu rzuciło się na Snowa. Błysnęły pazury i ostry dziób, a z gardła prezydenta wyrwał się krzyk bólu. Snow cofnął się chwiejnie, machając rękoma i usiłując odpędzić atakującego go hipogryfa.
- Zabierzcie ode mnie tę bestię! - zawył.
Hipogryf zaskrzeczał i w furii przeciągnął pazurami po piersi mężczyzny. Natychmiast zakwitła na niej plama krwi, a Snow spojrzał na nią w szoku. Kolana się pod nim ugięły i prezydent upadł na ziemię z jękiem bólu. Hipogryf pochylił się nad starcem, otwierając lśniący dziób i przymierzając się do kolejnego ataku.
- Laurencjusz! Dosyć!
Głos Annabeth sprawił, że wszyscy odwróciliśmy się z zaskoczeniem w stronę, z której dobiegał. Dziewczyna wybiegała właśnie z rezydencji, prowadząc za sobą trzy inne hipogryfy, idące za nią niczym potulne pieski. Córka Ateny miała w ręku klucze, które pokazała nam z oddali.
- Chyba przyszłam w samą porę, co nie? - zapytała z uśmiechem, podchodząc do Laurencjusza i odciągając go od Snowa. Wtem zobaczyła nieruchomego Ethana. Momentalnie uśmiech zniknął z jej twarzy.
Nie czekałam dłużej - podbiegłam do Snowa, leżącego na ziemi w kałuży krwi i wyrwałam mu z ręki strzykawkę z antidotum. Odwróciłam się do Ethana, który leżał bez ruchu i pustym wzrokiem wpatrywał się gdzieś w dal.
- Ethan - odezwałam się chrapliwie, klękając przy nim. Czułam, jak trzęsą mi się ręce, gdy wbijałam igłę w żyłę na szyi chłopaka i obserwowałam, jak przezroczysty płyn przesuwa się w dół strzykawki. - Ethan, żyj. Błagam cię, żyj. Słyszysz mnie? Nie wolno ci umrzeć.
Brunet nie ruszał się. Nie oddychał i był zimny jak lód. Potrząsnęłam jego ramionami, mamrocząc pod nosem jego imię, ale nie zareagował. Poczułam, że mimo woli łzy napływają mi do oczu.
- Tara - dotarł do mnie chrapliwy głos Asha. - Tara, to na nic.
- On już nie żyje - odezwała się cicho Leith, podchodząc do mnie i kładąc mi dłoń na ramieniu. - Minęła ponad minuta od podania trucizny. On nie żyje, Tara.
Potrząsnęłam głową.
- Nie - wykrztusiłam z trudem. - Nie - powtórzyłam. Uparcie gapiłam się w nieruchome ciało chłopaka, przez głowę przelatywały mi tysiące myśli, jednak równocześnie nie czułam nic.
Ethan nie żył. Był martwy. Cofnęłam drżącą rękę, przełykając gorzko ślinę. Gdy Ash chwycił mnie za ramię i pomógł mi wstać, ruszyłam za nim jak w transie, nie protestując, zszokowana i kompletnie załamana.
Gdy zobaczyłam Snowa, leżącego na ziemi z otwartą raną na klatce piersiowej, kaszlącego krwią, nagle wszystkie emocje wybuchnęły we mnie ze zdwojoną siłą. Zapragnęłam rzucić się na niego w napadzie szału. Szarpnęłam się, ale Ash trzymał mnie mocno.
- Puść mnie! - warknęłam, próbując się wyrwać chłopakowi. Byłam wściekła i zrozpaczona, ale nie mogłam już nic zrobić. Samotna łza spłynęła mi po policzku.
Snow zakaszlał krwią. Z upływem każdej sekundy stawał się coraz bardziej trupioblady.
- Zapłacisz za to, żmijo - wychrypiałam do niego, czując, jak mój głos drży. Snow otworzył usta, aby odpowiedzieć, ale znów wstrząsnął nim atak kaszlu, który minął dopiero po dłuższej chwili. Patrzyłam otępiale, jak mężczyzna otarł wargi z krwi i uśmiechnął się do mnie szeroko.
- Nie sądzę - odpowiedział ochryple.
Nagle Katniss doskoczyła do niego i chwyciła go za poły garnituru. Przybliżyła jego twarz do swojej, wpatrując się w jego zimne oczy.
- Kto jest waszym Szefem? - wycedziła powoli i dobitnie. - Gadaj!
Snow nie przestawał się uśmiechać. Strużka krwi spłynęła z jego warg.
- Już niedługo się przekonacie - wychrypiał.
- Imię! - Katniss potrząsnęła mężczyzną, który jęknął i skulił się z bólu.
- Nic... wam... nie powiem! - zdołał wykrztusić.
- Czy to Dionizos? - zapytał nagle Ash. Popatrzyliśmy na niego. Snow, pomimo bólu, zdołał się roześmiać.
- Dionizos? - prychnął. - Ten śmieszny karzełek z ego równie wielkim, co jego brzuch? - zgiął się wpół, gdy dopadła go kolejna fala bólu. Wyprostował się i splunął krwią.
- Gdzie jest reszta łykołaków? - warknęła Katniss. - Co z nimi zrobiliście?
Snow wciąż kaszlał, szkarłatna ciecz spływała po jego białej brodzie.
- Nic... nie... powiem... - wykrztusił. A potem jego oczy zaszły mgłą, ciało zesztywniało, głowa opadła na ramię. Katniss puściła go, a mężczyzna bezwładnie opadł na ziemię. Wpatrywałam się ze wstrętem w jego pokurczone, zakrwawione ciało.
Katniss wyprostowała się. Całe ręce miała we krwi prezydenta. Otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć, gdy nagle do naszych uszu dobiegł cichy głos:
- Łykołaki są w Exordii.
Odwróciliśmy się wszyscy i z wyrazem niedowierzania na twarzach ujrzeliśmy, jak za naszymi plecami Ethan z trudem podnosi się na nogi, wyplątując się ze swojego czarnego płaszcza. Nadal był blady i spocony, ciężko oddychał, ale żył.
Żył.
Gapiłam się na niego z rozdziawionymi ustami, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Zdawało się, że wrosłam w ziemię.
- Jak...? - pytanie Asha zawisło w powietrzu. Ethan cały drżał, gdy owinął się z powrotem płaszczem. Jego dłoń powędrowała do szyi, na której pulsowała żyła.
- Antidotum - powiedział cicho. - Uratowaliście mnie w ostatniej chwili. Ja... dziękuję. Nie musieliście.
- To niemożliwe - Leith wodziła wzrokiem po twarzy chłopaka. - Przecież... gdy podaliśmy antidotum, byłeś już martwy. Nie oddychałeś. Jak...
Nagle Ethan zachwiał się i mało brakowało, a upadłby - jednak ja i Ash podbiegliśmy i go podtrzymaliśmy. Chłopak oparł się o nas, ciężko oddychając.
- Chodź, musisz usiąść - mruknął Ash, na co brunet skinął głową z wdzięcznością. Poprowadziliśmy go pod pobliskie drzewo i pomogliśmy mu usiąść. Ethan oparł się o pień, przymykając oczy.
- Napij się - usłyszeliśmy głos Annabeth, która podeszła bliżej. Podała chłopakowi małą buteleczkę wyciągniętą z kieszeni. W środku znajdowała się mieniąca się ciecz. - To ambrozja. Przywróci ci siły. Bez obaw, jest bezpieczna dla Międzydusz.
Ethan z wahaniem przyjął od niej napój i pociągnął kilka łyków. Westchnął cicho z ulgą. Oddał herosce pustą do połowy buteleczkę i oparł głowę o drzewo, przenosząc wzrok podkrążonych oczu na mnie. Uśmiechnęłam się do niego blado. To, że współpracował z Czarnymi Charakterami przestało się nagle liczyć - cieszyłam się, naprawdę się cieszyłam, że żył.
- Jestem wam winien życie - powiedział cicho Ethan. - Nie wiem, czy zdołam się jakoś odwdzięczyć.
- Może po prostu powiesz nam, co z tymi łykołakami? - Leith skrzyżowała ramiona, przypatrując mu się z dystansu.
Chłopak zawahał się.
- Nie powinienem wam o tym mówić - mruknął. - Jeśli ONI się o tym dowiedzą, zabiją mnie.
- Bez nas JUŻ byłbyś martwy, więc chyba parę informacji nam się należy, co? - warknęła Leith.
- Leith, spokojnie - odezwała się Katniss. Blondynka spojrzała na nią przeciągle, ale nie powiedziała już nic więcej.
Ethan westchnął.
- Dobra, niech będzie - mruknął, zrezygnowany. - Powiem wam wszystko. - Wziął głęboki wdech. Chwilę jeszcze milczał, zbierając myśli, aż w końcu wyznał prawdę. - Czarne Charaktery mają na zamku w Exordii szpiega. Z tego, co słyszałem, jego zadaniem było zatrucie wina dla Króla łykołakami, które dostarczyły mu Czarne Charaktery. Dziś rano podsłuchałem rozmowę Snowa i Maury o tym, że szpieg zameldował wykonanie zadania. Wieczorem ma się odbyć uroczysta uczta z okazji Dnia "Igrzysk Śmierci"...
- Dnia "Igrzysk Śmierci"? - powtórzyliśmy równocześnie z Ashem.
Teraz to Annabeth zabrała głos.
- Tak, to coroczne święto, każda Książka takie ma, a to rzeczywiście wypada akurat dzisiaj. Przez to całe zamieszanie zupełnie o tym zapomniałam. Król zawsze organizuje wtedy ucztę...
-... i ostrą popijawę - mruknął Ethan. - Chyba musi to lubić, bo wymyśla nowe, coraz to bardziej absurdalne święta. Jest Dzień Zapomnianych Bohaterów, Poległych Bohaterów, Nieszczęśliwie Zakochanych Bohaterów... dobra, mniejsza z tym - urwał, widząc minę Annabeth. - Tak czy inaczej, dziś wieczorem Król, jego najbliżsi współpracownicy i wszystkie postaci z "Igrzysk Śmierci" spotkają się na uczcie i wtedy też wypiją zatrute łykołakami wino, jeśli nikt ich przed tym nie powstrzyma.
Zapadła cisza. Wszyscy wpatrywaliśmy się w Ethana, przetrawiając jego słowa.
- Idealny moment, aby wyeliminować większość Bohaterów z "Igrzysk Śmierci" - szepnęła Katniss. - Pewnie śmierć moją i Peety Snow chciał widzieć na własne oczy, ale jeśli chodzi o pozostałych, ktoś inny mógł to zrobić za niego.
- To ma sens - mruknął Ash. - Ethan, kim jest ten szpieg?
Ethan wzruszył ramionami.
- Nie wiem, przysięgam. Jestem tylko Międzyduszą, nasz Szef nie dzieli się z nami takimi informacjami.
- Domyślam się, że tożsamości twojego Szefa również nie znasz? - zapytała Leith, unosząc brew. Ethan krótko potwierdził skinieniem głowy.
- Nigdy nie widziałem go na oczy i podejrzewam, że nikt z nas tak naprawdę nie wie, kim on jest.
Ash zmarszczył brwi.
- Skąd mamy wiedzieć, że mówisz prawdę? - zapytał. - Co, jeśli to pułapka?
- Nie możecie tego wiedzieć - przyznał uczciwie Ethan. - Ale jeśli wy niczego nie zrobicie, ja sam znajdę sposób, żeby dostać się stąd do Exordii, zanim ich plan się powiedzie. To wszystko zaszło już za daleko i nie zamierzam więcej współpracować z Czarnymi Charakterami.
W jego oczach widziałam niezwykłą pewność i determinację. Wahałam się. Nagła przemiana Ethana mocno mnie zdziwiła i nie byłam do końca pewna, czy możemy mu zaufać. Spojrzałam na Asha, który szarpał brzeg swojej koszulki, myśląc gorączkowo.
- Co o tym myślicie? - zapytał nas cicho. Katniss zawahała się. Skinęła na nas dłonią, żebyśmy odeszli kilka metrów dalej. Gdy oddaliliśmy się od Ethana, zniżyła głos.
- Myślę, że możemy mu zaufać - powiedziała. - Stanął w naszej obronie i odmówił współpracy ze Snowem. To chyba wystarczający dowód.
- Ja mu nie ufam - mruknęła Leith. - Nie możemy mieć pewności, jakie tak naprawdę są jego zamiary. On przecież współpracuje z Czarnymi Charakterami, na miłość boską!
- Skoro wyznał nam ich plan, raczej już nie jest po ich stronie - zabrałam głos. - Powinniśmy mu zaufać.
- A co ty myślisz, Ash? - zapytała Katniss.
Mój brat wahał się. Po chwili uniósł głowę, patrząc nam po kolei w oczy.
- Uważam, że przede wszystkim trzeba jak najszybciej udać się do Exordii i ostrzec Króla, nawet, jeśli miałoby się okazać, że to wszystko to kłamstwo. - Skinęliśmy głowami, zgadzając się z nim. - Co więcej, sądzę, że powinniśmy zabrać Ethana ze sobą.
- Co?! - Annabeth i Leith spojrzały na niego w szoku.
- Dlaczego? - zapytała Katniss.
Ash zerknął w stronę chłopaka, który powoli odzyskiwał już siły. Nie był już taki blady, przestał się trząść. Skrzyżował spojrzenia z moim bratem, a potem spuścił wzrok. Ash znów obrócił się do nas.
- Po pierwsze - mruknął - może być dla Króla dobrym źródłem informacji. Może uda się od niego wyciągnąć coś jeszcze na temat Czarnych Charakterów.
- Król mógłby użyć Veritaserum - wtrąciła Katniss, nagle rozumiejąc intencje mojego brata. - Eliksiru prawdy. Wtedy dowiemy się, czy naprawdę nie jest już po stronie Czarnych Charakterów. No i pod wpływem eliksiru może powie nam coś przydatnego.
- Dokładnie - przytaknął Ash. - Poza tym, w obecnym stanie raczej nie może nam zagrozić. Ledwo uszedł z życiem i jest zdany na nas, bo mamy przewagę liczebną.
- Zgadzam się z Ashem - powiedziałam cicho. - To chyba najlepsze wyjście.
Leith i Annabeth nadal nie były do końca przekonane. Wahały się jeszcze przez chwilę.
- Niech będzie - mruknęła w końcu Leith - ale pod warunkiem, że zabierzemy mu broń. Tylko wtedy uwierzę, że nic nam nie grozi.
Milcząco zgodziliśmy się na ten pomysł. Odwróciliśmy się do Ethana, który przyglądał nam się z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.
- Chcecie mnie zabić? - zapytał spokojnie, widząc nasze poważne twarze, gdy się zbliżyliśmy. - Jeśli tak, zróbcie to szybko, proszę.
- Nie, nie chcemy cię zabić. Zabieramy cię do Exordii, tam Król zdecyduje, co z tobą dalej - powiedział Ash.
Ethan wodził po nas wzrokiem. Potem skinął głową i wymamrotał krótkie "dziękuję". Gdy poprosiliśmy go o oddanie broni, zgodził się bez większego wahania. Jego dwa noże i miecz trafiły do Leith, Annabeth i Katniss, tak, że teraz każdy z nas oprócz niego był uzbrojony.
- Pozostaje jeden problem - odezwała się Katniss. - W jaki sposób się stąd wydostaniemy i dotrzemy do Exordii na tyle szybko, żeby zdążyć przed wieczorem?
Annabeth uśmiechnęła się szeroko. Jej wzrok powędrował w stronę hipogryfów, które stały w odległości kilku metrów od nas i przyglądały się nam przez cały czas.
- Chyba mam pewien sposób.
***
Chwilę później ja, Ash, Leith i Katniss wróciliśmy do rezydencji po Peetę i Percy'ego. Syn Posejdona zdołał już odzyskać siły dzięki leczniczemu działaniu wody i czuł się znacznie lepiej. Oddałam mu jego miecz i pokrótce streściliśmy im to, co się w międzyczasie wydarzyło oraz powiedzieliśmy, jaki mamy plan. Nie tracąc więcej czasu, wyszliśmy przed rezydencję, gdzie czekała na nas Annabeth z Ethanem i hipogryfami. Naszej uwadze nie umknął fakt, że w rezydencji zarówno ciało Gale'a, jak i wielu Strażników Pokoju i Międzydusz zniknęły - co oznaczało, że Bohaterowie i Czarne Charaktery odrodzili się, a ranne Międzydusze zdążyły uciec. Póki co mieliśmy jednak inne zmartwienia na głowie. Miałam tylko nadzieję, że żaden ze Scenariuszy Książek nie ucierpiał na tyle, żeby trzeba było go naprawić po powrocie do Arkadii.
Ciało Snowa wciąż leżało na ziemi przed rezydencją, jednak ku mojemu zdziwieniu unosiła się wokół niego dziwna, migocząca mgła. Katniss pochyliła się nad prezydentem, marszcząc brwi.
- Za niedługo powinien się odrodzić - powiedziała. - Spójrzcie na mgłę. Mamy wystarczająco dużo czasu, żeby uciec z rezydencji. Annabeth, czy hipogryfy udźwigną po dwie osoby? - zwróciła się do Córki Ateny.
- Mam taką nadzieję - odpowiedziała dziewczyna. - Jest nas ósemka, hipogryfów czwórka. Dobierzmy się w pary, najlepiej osoba, która kiedyś już latała z tym, kto tego nie robił. Ja będę z Ethanem, żeby mieć go na oku - zerknęła na bruneta, który wzruszył ramionami.
Podzieliliśmy się szybko i podeszliśmy do hipogryfów - ja z Ashem, Katniss z Peetą i Leith z Percym. Annabeth i Ethan zajęli Laurencjusza, a dziewczyna poinstruowała nas, jak mamy się zachowywać wobec hipogryfów.
Byłam podekscytowana, ale też zdenerwowana, bo nigdy wcześniej nie leciałam na tym stworzeniu - w przeciwieństwie do mojego brata, który ciągle o tym przypominał i chwalił się, jak świetnie poszedł mu pierwszy lot. Cóż, musiałam mu zaufać, że rzeczywiście poradził sobie wspaniale - chociaż uniesiona w jego stronę brew Annabeth wskazywała na to, że było inaczej.
Podeszliśmy z Ashem do pięknego, srebrno-siwego hipogryfa i ukłoniliśmy się mu. Stworzenie łypnęło na nas błękitnymi oczami i po chwili powtórzyło nasz gest. Wdrapaliśmy się na jego grzbiet, Ash za mną, żeby "w razie wypadku mógł mnie chwycić", jednak wiedziałam, że raczej muszę liczyć na siebie. Niepewnie chwyciłam się miękkich piór na szyi hipogryfa, który zaskrzeczał do nas cicho.
- Gotowi? - Annabeth spojrzała na nas z grzbietu Laurencjusza. - Trzymajcie się mocno. Kierunek: Exordia! - to powiedziawszy, musnęła bok hipogryfa łydkami, a stworzenie rozłożyło skrzydła, wzięło rozbieg i wzbiło się w powietrze.
Przytuliłam się do szyi naszego pół-konia, gdy ten również ruszył do przodu i poderwał się do lotu. Cichy okrzyk strachu, który wyrwał się z mojego gardła szybko zamienił się w westchnienie podziwu, gdy zobaczyłam, jak ziemia pod nami oddala się. Znaleźliśmy się nad rezydencją, której wieżyczki i marmurowe schodki z góry wyglądały jeszcze piękniej. Wielki labirynt zielenił się w dole. Rozglądałam się wokół, czując wiatr rozwiewający mi włosy. Spojrzałam przez ramię na Asha, który szczerzył do mnie zęby, chociaż był trochę blady.
- To z podekscytowania - wyjaśnił szybko, ale pobladł jeszcze bardziej, gdy nasz hipogryf radośnie wierzgnął nogami w powietrzu, jakby cieszył się, że w końcu może latać.
Ukryłam uśmiech. Gdy na niebie przed nami pojawił się portal, wlecieliśmy w niego. Znaleźliśmy się po drugiej stronie, gdzie powitały nas pioruny, ciemność i burzowe chmury Pozaświata. Temperatura momentalnie spadła, lekko zadrżałam. Hipogryfy w jakiś sposób wiedziały, w którą stronę lecieć - możliwe, że wyczuwały, gdzie znajduje się Arkadia. Kierowały się w jednym kierunku, lecąc dobry kwadrans, aż w końcu ujrzeliśmy widoczny przez mgłę mur, który kończył się wysoko w chmurach. Hipogryfy wzbiły się jeszcze wyżej, tak, że teraz lecieliśmy w gęstych ciemnych chmurach wokół. Było zimno i przerażająco, więc cieszyłam się, że nie lecę sama. Gdy tylko minęliśmy mur, zostawiając go za sobą, odetchnęłam. Znaleźliśmy się w Arkadii, gdzie słońce na błękitnym niebie chyliło się już ku zachodowi, oblewając wzgórza pod nami pomarańczowym blaskiem.
Nie wiedziałam, ile czasu zajęła nam podróż - jednak trwała zdecydowanie zbyt długo. Gdy przed nami pojawiły się znajome wieże pałacu w Exordii, słońce zdążyło już schować się za horyzontem, a ciemność powoli zasnuwała niebo.
Hipogryfy obniżyły lot i na polecenie Annabeth skierowały się na dziedziniec zamku. Chwyciłam się mocniej szyi naszego pół-konia, gdy zanurkował w dół. Po chwili jego kopyta i łapy z pazurami uderzyły w ziemię, hipogryf przebiegł jeszcze parę metrów, po czym się zatrzymał. Wyprostowałam się i zlustrowałam wzrokiem pogrążony w wieczornym półmroku dziedziniec.
- Musimy się pospieszyć! - syknęła Annabeth, zeskakując z grzbietu Laurencjusza. Pobiegła prosto do drzwi, które rozpoznałam jako te prowadzące na korytarz z Salą Jadalną, a my zsiedliśmy z naszych hipogryfów i ruszyliśmy za nią.
- Hej! - dobiegł nas nagle czyjś krzyk. Ujrzeliśmy dwóch wartowników biegnących w naszą stronę. - Zatrzymać się! Natychmiast, w imieniu Jego Ekscelencji Króla Arkadii!
- Nie mamy czasu! - warknęła Annabeth. - Musimy natychmiast dostać się do Sali Jadalnej i ostrzec Króla i biesiadników! Grozi im niebezpieczeństwo!
- Nie tak prędko - jeden z wartowników zagrodził jej drogę mieczem, gdy próbowała otworzyć drzwi. Annabeth zatrzymała się, zaskoczona. - W Sali Jadalnej trwa właśnie uroczysta uczta. Nie wolno tam wchodzić.
- Oczywiście, że trwa uczta, gdyby nie trwała, nie byłoby potrzeby jej przerywać! - warknęła Annabeth.
- Proszę zrozumieć, to sprawa życia i śmierci! - odezwała się Katniss.
Wartownik przed Annabeth zmrużył oczy widoczne spod na wpół opuszczonej przyłbicy.
- Wiecie, co jeszcze jest sprawą życia i śmierci? - wyszeptał prosto do dziewczyny groźnym tonem. Annabeth nawet nie drgnęła i wytrzymała jego spojrzenie.
- Król i postaci z "Igrzysk Śmierci" umrą, jeśli ktoś ich nie ostrzeże - powiedziała spokojnie.
- Sprawą życia i śmierci - kontynuował podniosłym tonem wartownik - jest to, że lecieliście po zmroku na nieoznakowanych i nieoświetlonych hipogryfach! - wskazał na pierzaste stworzenia, które przekrzywiły głowy i zaskrzeczały. - Zdajecie sobie sprawę, jakie to niebezpieczeństwo?! Wiecie, ile wypadków na hipogryfach zdarza się średnio w ciągu roku?! Macie chociaż ich książeczki zdrowia i numery rejestracji w Związku Magicznych Stworzeń? Książeczkę szczepień? Czy zostały zaszczepione przeciw wściekliźnie? I, co najważniejsze - wziął głęboki oddech - DLACZEGO NIE MACIE NA SOBIE OCHRONNYCH KASKÓW?!
Annabeth westchnęła ciężko.
- Naprawdę doceniam pana zaangażowanie w dbanie o nasze bezpieczeństwo, ale dopiero co ledwo udało nam się uciec z rezydencji psychopaty próbującego zabić, po wcześniejszym porwaniu, dwóch Książkowych Bohaterów i nas przy okazji, więc brak kasków jest naprawdę naszym najmniejszym zmartwieniem! - wyrecytowała na jednym wdechu. Wartownik cofnął się, zaskoczony jej wybuchem. - A teraz, panowie wybaczą, ale naprawdę się spieszymy. Laurencjusz, Pompiliusz - skinęła dłonią na hipogryfy, które natychmiast ruszyły w jej stronę, otwierając dzioby i skrzecząc na wartowników. Ci odskoczyli, nagle jakby zapominając, do czego służą miecze.
- Chwila, chwila! Proszę je odwołać! To niebezpieczne stworzenia! - zaprotestował jeden z wartowników.
- Idziemy! - zakomenderowała Annabeth, nie do końca wiadomo, czy do nas, czy do hipogryfów. Wymieniliśmy ze sobą szybkie spojrzenia i ruszyliśmy biegiem za nią. Wszyscy byliśmy, łagodnie mówiąc, w lekkim szoku, tylko Percy, bez cienia zdziwienia, wzruszył ramionami.
- Proszę państwa, oto Annabeth Chase. Nie radzę z nią zadzierać - mruknął. - W ciągu trwania pięciu Książek zdołałem się już tego nauczyć.
Hipogryfy zostały z Wartownikami, pilnując ich, a my ruszyliśmy do środka pałacu. Biegliśmy przez korytarz, aż dotarliśmy pod drzwi do Sali Jadalnej. Ze środka dobiegał szmer rozmów i brzęk talerzy i sztućców. Wzięłam głęboki oddech, modląc się, aby nie było jeszcze za późno.
Percy pchnął potężne drzwi, a nas oślepiło jaskrawe światło żyrandoli. Zamrugałam i ujrzałam wielki, suto zastawiony stół, a przy nim ze dwadzieścia postaci z "Igrzysk Śmierci". Każda z nich trzymała w ręku kieliszek z ciemnofioletowym winem.
- Wznieśmy toast - dobiegł nas głos Callosa Mothdima, zajmującego miejsce na końcu stołu - za wszystkich Bohaterów z "Igrzysk Śmierci", za Katniss i Peetę, aby szybko się odnaleźli, oraz za Arkadię i za pokój w niej!
- NIEEE! - krzyknął Percy, wyrywając się do przodu i wbiegając do sali razem z resztą naszej grupy.
Ja jednak nie mogłam pójść ich śladem, bo właśnie w tym momencie poczułam, że ktoś zatyka mi dłonią usta i ciągnie mnie do tyłu, w cień, nim ktokolwiek zdążył to zauważyć.
***
Wiem, że minął ponad miesiąc bez rozdziału ( o czym niektórzy mi przypominali - te osoby wiedzą, że o nich mówię xD ), ale miałam z nim dość spory problem. Nie wiem, czy jestem zadowolona z tego rozdziału... ostatnio mam dość sporego write-blocka i walczę z pisaniem rozdziałów, bo gubię się sama w swojej fabule xD muszę wszystko na chłodno przemyśleć. Jeśli macie jakieś luźne przemyślenia, opinie na temat tego, co mogłoby być inaczej - piszcie.
Polecam zespół, którego piosenkę zamieściłam w mediach - The Comfort. GENIALNI.
Pozdrawiam! ^^
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top