ROZDZIAŁ 29. Dom pułapek + ważna informacja o fabule

Tara

Sekundy dzieliły nas od definitywnego końca Katniss i Peety. Gdy Strażnicy Pokoju przygotowywali strzykawki, spojrzałam szybko na Annabeth. Heroska wpatrywała się w coś wiszącego przy pasie Strażnika, który nas pilnował. Był to pęk lśniących kluczy. Skrzyżowałam spojrzenie z dziewczyną. Annabeth wykonała nieznaczny ruch głową w stronę Katniss i Peety.

- Klucze - szepnęła. Skinęłam głową. Pewnie to one otwierały łańcuchy Bohaterów. Gdyby udało się je odebrać Strażnikowi, możnaby uwolnić Katniss i Peetę... Ale nie było na to czasu. Z nagłą, straszliwą pewnością zdałam sobie sprawę, że to już koniec. Nie ma nic, co mogłybyśmy zrobić.

Strzykawki zatrzymały się tuż nad skórą Bohaterów. Palce Strażników nacisnęły tłoki, a ciemnofioletowa ciecz zaczęła podążać w dół, aby za chwilę zniknąć w krwioobiegach Katniss i Peety... 

... gdy nagle coś się wydarzyło. Strażnik Pokoju po prawej, ten przy Katniss, odrzucił strzykawkę i nim ktokolwiek zdążył zareagować, błyskawicznym ciosem w szczękę i kopniakiem w brzuch powalił na ziemię drugiego Strażnika. Wyrwał mu karabin, który ten miał na plecach, po czym chwycił również swój i obrócił się w stronę Międzydusz i reszty Strażników Pokoju.

- Teraz! - krzyknął głosem stłumionym przez hełm.

Po czym otworzył ogień.

Rozpętało się istne piekło. Pociski latały w powietrzu, raniąc ludzi Snowa. Część Strażników Pokoju nagle zaatakowało swoich; dwóch z nich obezwładniło prezydenta i powaliło go na ziemię, przystawiając karabiny do głowy mężczyzny. Niektórzy jednak skierowali broń w stronę stojącego na środku nieznajomego i zaczęli zasypywać go gradem pocisków. Rozerwały one biały mundur, ale pod nim ukazała się groźne wyglądająca kamizelka kuloodporna. Pociski odbijały się od niej, nie czyniąc mężczyźnie krzywdy.

Pilnujący nas Strażnik sięgnął po broń, ale nie zdążył nic zrobić, bo padł na ziemię, przedziurawiony kilkunastoma pociskami. Annabeth - korzystając z powstałego zamieszania - chwyciła klucze przy jego pasie i krzyknęła na mnie. Nie czekając, pomknęłyśmy do Katniss i Peety, aby ich rozkuć z łańcuchów.

- Wszyscy na kolana! - ryknął nagle Strażnik na środku, przerywając na chwilę ogień. Nie wiedząc, czy nas też się to tyczy, zatrzymałyśmy się tuż obok Katniss i Peety i niepewnie kucnęłyśmy. Posadzka spływała krwią Strażników Snowa i niektórych zamaskowanych Międzydusz. Ci, którzy uniknęli zranienia, chowając się za meblami lub uciekając z sali, teraz posłusznie upadli na kolana, unosząc ręce do góry. Część Strażników - najwyraźniej współpracujących z tym na środku sali - zabrała im broń, odrzuciła ją w kąt sali, po czym przystawiła swoje własne karabiny do ich karków.

Mężczyzna w kuloodpornej kamizelce powiódł wzrokiem po sali. Hełm skrywał mu twarz, tak, że wciąż nie wiedzieliśmy, kim jest.

- Rozkujcie ich - zwrócił się do mnie i Annabeth, znacznie łagodniejszym tonem, widząc, że mamy w rękach klucze. Wstałyśmy niepewnie i podeszłyśmy do Katniss i Peety, będących wciąż w wielkim szoku, szukając odpowiedniego klucza.

Strażnik ruszył w stronę klęczącego na ziemi Snowa. Zatrzymał się przy nim i spojrzał na niego z góry. Prezydent wpatrywał się w szklaną szybę hełmu i chyba coś pod nią dostrzegł, bo na jego ustach pojawił się uśmiech.

- Och, rozumiem - wyszeptał. - Stara miłość nie rdzewieje, czyż nie?

Mężczyzna zacisnął dłonie na karabinach. Odwrócił się, chciał odejść, ale Snow go zatrzymał.

- Bardzo sprytny plan - odezwał się. - Wejść do mojej rezydencji ze swoimi ludźmi jako Strażnicy Pokoju i w ostatniej chwili, w wielkim stylu, uratować Bohaterów. Bardzo, bardzo przebiegle. Król pewnie dałby ci za to jakiś pochwalny order, gdyby pamiętał o twoim istnieniu. - Snow uśmiechnął się chytrze. Przez szklaną osłonę hełmu ujrzałam, że Strażnik zaciska zęby. - O jednym jednak nie pomyślałeś - kontynuował prezydent. Zerknął w bok, na Maurę klęczącą na ziemi obok niego. - W zanadrzu mamy jeszcze kilka sztuczek. 

Maura sięgnęła do kieszeni. Nim pojęliśmy, co chce zrobić, wyciągnęła stamtąd mały przedmiot i rzuciła nim w stojącego na środku Strażnika.

Dało się słyszeć huk, gdy granat uderzył w Strażnika i eksplodował. Cały pokój zatrząsł się w posadach, upadłam na ziemię, odrzucona do tyłu. W powietrze wzbił się pył i kurz, od hałasu dzwoniło mi w uszach. Uniosłam się na łokciach, kaszląc i mrugając, aby odpędzić mroczki sprzed oczu. Ujrzałam nieruchomą, zakrwawioną sylwetkę Strażnika leżącego na podłodze. Myślałam, że nie żyje, ale wtedy jego klatka piersiowa uniosła się z trudem. Podczas gdy inni z trudem podnosili się na nogi, ja podbiegłam do niego chwiejnie i uklękłam obok. Szklana szybka na jego twarzy była całkiem potrzaskana. Ujrzałam jego twarz: szare oczy, ciemne włosy, teraz pozlepiane krwią, oliwkowa cera, dokładnie tak, jak w Książce.

- Gale - wyszeptałam. Jego klatka piersiowa słabo się unosiła. Prawą część ciała miał całą we krwi, z ręki pozostały ledwo trzymające się kikuty, kamizelka kuloodporna była całkiem rozerwana. Spomiędzy warg chłopaka spłynęła strużka krwi. Gale zakaszlał.

- Uciekajcie - wychrypiał z trudem. 

Znów rozległy się strzały. Strażnicy Pokoju na usługach Snowa, korzystając z zamieszania, rzucili się po swoją broń i ruszyli do walki. Pociski latały dosłownie wszędzie, odbijały się od mebli, powietrze przepełniło się krzykami. Rzuciłam się w bok i ukryłam za białą komodą z drewna. Pociski wyrwały w niej dziury, przypadłam do ziemi, modląc się, aby uniknąć postrzelenia. Nagle strzały ustały. Wychyliłam się ostrożnie zza mebla i ujrzałam pobojowisko, jakim stał się pokój. Część Międzydusz w pośpiechu opuściła pomieszczenie, niektórzy leżeli na podłodze, ranni. Zobaczyłam Katniss i Peetę, którzy, uwolnieni z łańcuchów, schowali się za szklaną gablotą w rogu. Szukałam wzrokiem Annabeth, ale nigdzie jej nie było. Miałam złe przeczucia.  

Wtem usłyszałam świst gdzieś za moimi plecami i instynktownie padłam na ziemię. Ostrze noża wbiło się w drewnianą powierzchnię ściany tuż za mną. Odwróciłam się i ujrzałam Maurę, która przeskoczyła przez komodę, za którą się chowałam, przewracając ją, po czym dobyła kolejnego noża i rzuciła się na mnie. 

Błyskawicznie przeturlałam się na bok, unikając dwóch silnych ciosów. Poderwałam się na nogi i w rozpaczy chwyciłam pierwsze, co znalazłam pod ręką, czyli leżącą na ziemi lampę z czerwonym abażurem. Gdy Maura cięła w moją stronę nożem, odparłam nią atak. Maura, wściekła, nie przestawała zadawać mi ciosu za ciosem, a ja cofałam się z wyciągniętą przed siebie lampą. W końcu wytrąciła mi przedmiot z ręki - lampa potoczyła się z brzękiem po podłodze. Nim Maura zdążyła zaatakować po raz kolejny, porwałam stojący na jednej z etażerek wazon z kwiatami, po czym z całej siły przywaliłam jej nim w głowę. 

Wazon rozbił się w drobny mak, zostawiając pokaźnej wielkości ranę na czole Maury. Blondynka upadła na ziemię bez przytomności, a ja nie czekałam dłużej. Wyrwałam jej nóż z bezwładnej dłoni, odwróciłam się, spojrzałam na środek pokoju, po czym ujrzałam coś, co zmroziło mi krew w żyłach. 

Oto bowiem prezydent Corliolanus Snow, z szaleńczym błyskiem w oczach i strzykawką w dłoni, szedł przez pokój w stronę Katniss i Peety. 

***

Ash, kilka minut wcześniej

Usłyszałem zgrzyt; to miecz Percy'ego po raz kolejny w ciągu ostatnich kilku minut uderzył w białe drzwi za naszymi plecami i ześlizgnął się po powierzchni, zdrapując warstwę drewna. Pod nią ukazała się solidna, pancerna powierzchnia, której nawet Orkan nie byłby w stanie przebić. Percy opuścił miecz, oddychając ciężko. 

- Nie dam rady tego rozwalić - zwrócił się do mnie i Leith. - Ash, musisz mi pomóc. Musisz przywołać ogień i stopić te kraty lub drzwi. 

Zimny dreszcz przebiegł mi po plecach. 

- Nie mogę - jęknąłem. - Nie dam rady. 

- Dasz radę - zaznaczył dobitnie chłopak. - Musimy się stąd wydostać. Przecież widzisz, co się tam dzieje! - wskazał na środek pokoju, gdzie po wybuchu granatu na nowo rozgorzała zaciekła walka między siłami Snowa i poplecznikami Strażnika Pokoju, który wcześniej obrócił się przeciwko swoim.     

- Ash! Skup się! - głos Leith przebił się przez panujący w pomieszczeniu hałas. Odwróciłem się w stronę dziewczyny i z zaskoczeniem poczułem, że chwyta mnie za ramiona i przypiera do ściany, aż oddech uwiązł mi w gardle. - Musisz przywołać ogień i stopić te kraty! Rozumiesz?! 

- Nie mogę! - powtórzyłem. Chciałem się jej wyrwać, ale ona trzymała mocno. Zacisnąłem zęby. - Nie potrafię!

- A właśnie, że potrafisz! - błękitne oczy dziewczyny zdawały się przewiercać mnie na wylot. - Zrobiłeś to już raz, zrobisz i drugi!  

Wodziłem wzrokiem po jej twarzy, a potem spuściłem wzrok. 

- Boję się - wyszeptałem. - Ja wtedy... nie mogłem tego kontrolować. Boję się tego. 

- Więc przekuj ten strach na ogień - odparła Leith. Puściła mnie i odeszła krok do tyłu. Do moich uszu dotarły odgłosy walki na środku pokoju, tak wyraźnie i głośno jak nigdy przedtem. Spojrzałem w tamtą stronę i z przerażeniem ujrzałem, jak Maura atakuje bezbronną Tarę, która rozpaczliwie zasłania się fragmentem jakiejś lampy.

 - Uwolnij nas - szepnął Percy, niemal błagalnie. 

Sekundy mijały. Nie miałem wyboru. Czułem suchość w ustach, gdy podszedłem do krat i oparłem na nich dłonie. Mój wzrok padł na zwisający z sufitu żyrandol ze świecami, których płomyki lekko drżały, poruszane przez ruch powietrza. Skupiłem się na tlących się płomieniach, zapamiętałem ich wygląd, po czym przymknąłem oczy, gdy poczułem, jak ogień zaczyna przeze mnie przepływać. Wyrzuciłem z umysłu wszystkie inne myśli, pozwoliłem sobie zatracić się w uczuciu gorąca rosnącym w mojej klatce piersiowej. Poruszyłem palcami i ujrzałem pełznące po nich języki ognia. Uniosłem ręce wyżej - płomienie rozbłysły jaśniej. Wyobraziłem sobie, jak kraty topią się niczym wosk. Zacisnąłem dłonie w pięści. 

Ogień buchnął ze zdwojoną mocą, płomienie oplotły kraty. W powietrzu rozniósł się zapach spalenizny. Na moich oczach pręty oddzielające nas od reszty pokoju zaczęły topić się jak masło. Pomimo tego, że w szkole raczej nie uważałem na fizyce, wiedziałem, że coś takiego nie powinno się zdarzyć. Nie było jednak czasu, żeby roztrząsać, jak to w ogóle możliwe. Na widok ognia ogarnął mnie strach, co tylko podsyciło płomienie. Kraty ze skwierczeniem stopiły się, otwierając nam drogę ucieczki. Cofnąłem się o krok, oddychając głęboko i próbując uspokoić siebie oraz płomienie na moich dłoniach. 

- Hej! - do naszych uszu dobiegł jakiś krzyk. Odwróciliśmy się i ujrzeliśmy jednego ze Strażników Pokoju, rannego i krwawiącego z lewego boku, który podniósł się chwiejnie na nogi i wskazał na nas okutą w rękawicę dłonią. - Co wy robicie?! 

- Do widzenia! - zawołała w odpowiedzi Leith, chwytając mnie i Percy'eo za ramiona i ciągnąc nas w stronę przejścia między stopionymi kratami. Strażnik Pokoju przeczołgał się po ziemi, chwycił leżący na ziemi karabin, uniósł go i wycelował w nas. Przeładował magazynek i powoli nacisnął spust.

Rzuciliśmy się na ziemię w ostatniej chwili. Upadliśmy i przeturlaliśmy się za obitą czerwonym materiałem sofę, gdy pociski z karabinu przeleciały nad nami. Zakryłem głowę ramionami i czekałem, aż ostrzał ustanie. Gdy zapadła cisza, opuściłem ręce. Percy, nie wypuszczając miecza z dłoni, ostrożnie wychylił głowę zza sofy, gotowy walczyć z napastnikiem.

- Cholera - mruknął. - Snow idzie do Katniss i Peety. Musimy go zatrzymać! 

Powiodłem wzrokiem w stronę Leith. Dziewczyna miała zadartą głowę i wpatrywała się w coś wiszącego na ścianie nad nami. Jej brwi powoli zjechały w dół, na ustach pojawił się chytry uśmiech. 

- Podobno umiem celnie rzucać - odezwała się, wyciągając ręce po przedmiot, a raczej przedmioty - Chyba czas to sprawdzić. 

Patrzyłem, jak ściąga je ze ściany - dwa lśniące, bogato zdobione oszczepy z ostrymi grotami, które zdawały się do nas uśmiechać. 

***

Tara

- Katniss! - wrzasnęłam, żeby zwrócić uwagę Kosogłosa i Peety, Bohaterowie jednak mnie nie usłyszeli. Siedzieli skuleni za szklaną gablotą w rogu pomieszczenia, nie widząc zbliżającego się Snowa. Uniosłam rękę z nożem z zamiarem posłania go w stronę prezydenta, gdy wtem poczułam czyjeś ramię zaciskające się wokół mojej szyi. Równocześnie ktoś wykręcił mi rękę, usiłując wyrwać mi nóż. Kątem oka ujrzałam stojącą za mną Maurę, rozwścieczoną, z krwią płynącą z rany na czole. Próbowałam jej się wyrwać, ale trzymała mnie mocno. Kopałam i szarpałam się, ale na próżno. Przez uścisk blondynki zaczynałam się dusić, brakowało mi powietrza, zakręciło mi się w głowie. Poprzez mroczki przed oczami widziałam Snowa unoszącego strzykawkę nad bezbronną i niczego nieświadomą Katniss.

Wtem coś lśniącego przecięło powietrze; pozłacany oszczep pojawił się nie wiadomo skąd i trafił idealnie w dłoń Snowa, przebijając ją i sprawiając, że prezydent upuścił strzykawkę. Mężczyzna krzyknął z bólu i chwycił swoją krwawiącą rękę. Leith, która nagle wyłoniła się zza sofy razem z Ashem, który ściskał drugi oszczep, opuszczała właśnie rękę, uśmiechając się triumfalnie. 

- Zawsze chciałam to zrobić - oświadczyła. 

Łup! Zza moich pleców dobiegł dźwięk uderzenia i poczułam, że Maura puszcza mnie i osuwa się na ziemię z pokaźnym guzem z tyłu głowy. Opadłam na kolana i zaczerpnęłam gwałtownego haustu powietrza. Spojrzałam za siebie - Percy opuścił swój miecz, którego rękojeścią wcześniej uderzył w głowę blondynki.

- W porządku? - zapytał heros, podając mi rękę. Przyjęłam ją z wdzięcznością i wstałam, z trudem przełykając ślinę.

- Tak - odparłam. - Ratujecie nam skórę. Dzięki. 

- Nie ma sprawy - powiedział Percy - ale chciałem zauważyć, że jeszcze nie do końca jesteśmy uratowani. 

- On ucieka! - dobiegł nas nagle krzyk Peety. - Snow ucieka! 

Odwróciliśmy głowy i zobaczyliśmy, jak Snow przebiega do sąsiedniej sali, trzymając się za krwawiącą dłoń. Katniss - zrzuciwszy uprzednio niewygodne buty na obcasie i zerwawszy dolny fragment przeszkadzającej jej sukni - przemknęła przez pomieszczenie i ruszyła biegiem za nim, całkiem boso. Peeta pomknął za nią, a ja i Percy wymieniliśmy szybkie spojrzenia i dołączyliśmy do niego. 

Snow znalazł się tuż pod ścianą, gdy Katniss zagrodziła mu drogę. Prezydent przysunął się do ściany, niemal dotykając ją plecami.  

- Poddaj się, Snow - dało się słyszeć czyjś głos. Odwróciłam się i  kilka kroków ode mnie ujrzałam Asha ze lśniącym oszczepem w dłoni, lustrującego wzrokiem starca.

Snow zmrużył oczy. Wyciągnął rękę i przejechał nią po ścianie za sobą. Dało się słyszeć ciche kliknięcie.

- Nigdy - wysyczał.   

A potem usłyszałam bardzo niepokojący dźwięk.

Część boazerii po naszej prawej stronie rozsunęła się, ukazując ukryty schowek. Pięć ostrych włóczni wyleciało stamtąd ze świstem i pomknęło prosto ku nam. Zobaczyłam niby w zwolnionym tempie, jak Ash rzuca się na ziemię, ciągnąc za sobą Leith. Równocześnie poczułam, że Percy popycha mnie, Peetę i Katniss jak najbardziej do przodu, poza zasięg włóczni. 

Cztery ostrza z hukiem uderzyły w ścianę, nie robiąc nikomu krzywdy, i z brzękiem upadły na podłogę. Leżąc z twarzą przy ziemi, usłyszałam cichy jęk. Spojrzałam w stronę, z której dobiegał, bojąc się, co zobaczę. 

Percy Jackson stał na ugiętych nogach, ze spuszczoną głową, drżącymi dłońmi dotykając drzewca włóczni wystającej z jego klatki piersiowej. Jego ciemna koszulka zabarwiła się na szkarłatno, plama krwi z każdą chwilą rosła i rosła. Za jego plecami Snow posłał nam ostatnie spojrzenie i wybiegł z pokoju tylnym wyjściem. Kolana ugięły się pod Percym, chłopak upadł na ziemię, drżąc. 

- Percy! - Katniss, pobladła z przestrachu, podbiegła do herosa. Chwyciła jego białą jak kreda dłoń, z przerażeniem wodziła wzrokiem po wielkiej ranie. Syn Posejdona spojrzał na nią, lekko rozchylając drżące usta. Krew pod jego ciałem rozlewała się po marmurowej posadzce. 

- Gdzie jest Annabeth? - wychrypiał z trudem. - Chciałbym się... pożegnać. 

Poczułam, że łzy cisną mi się do oczu. 

- Nie ma jej tu - powiedziałam cicho. Percy skinął z trudem głową. 

- Idźcie. Snow... musicie go dopaść i... zaprowadzić... do Króla.  

- Nie zostawimy cię tu, Percy - jęknęła Leith. - Umierasz. Scenariusz twojej książki... 

Percy drżącą ręką wskazał na leżący obok niego miecz. 

- Weź go - powiedział do mnie. - Idźcie... za Snowem. Nie przejmujcie się mną. 

Słabł z każdą chwilą. Kręciłam głową. Nie mógł umrzeć, Percy nie mógł umrzeć...

- Weź mój miecz, Tara - powtórzył chłopak, tak cicho, że ledwo go słyszałam. Drżącą dłonią sięgnęłam po Orkan i podniosłam go. Klinga była zabarwiona krwią płynącą z rany chłopaka. 

- Percy... - zaczęłam. 

Nagle Peeta odwrócił się i szybkim krokiem podszedł do jednego ze stolików w pokoju. Chwycił stojący na nim wazon, wyjął róże z wody i odrzucił je na ziemię. Zbliżył się do Percy'ego, uklęknął przy nim i ostrożnie zaczął wylewać zawartość wazonu na jego klatkę piersiową. 

- Woda - szepnęła Katniss, a ja zrozumiałam, po co Peeta to zrobił. Percy jest Synem Posejdona. Woda leczy jego rany. 

Klatka piersiowa herosa unosiła się powoli i opadała, gdy woda łączyła się z jego krwią. Krwawienie ustało, a rana zaczynała się powoli zasklepiać. Na twarz chłopaka wróciły kolory. Syn Posejdona poruszył się lekko i odetchnął.      

- Ja z nim zostanę - powiedział Peeta. Unieśliśmy na niego głowy. - I tak nie przydam się wam w walce. Wrócicie po nas, gdy będzie po wszystkim. 

- Peeta, jesteś pewny? - zapytał Ash. Blondyn skinął głową. 

- Tak. Lećcie. 

Wymieniliśmy ze sobą szybkie spojrzenia. Ostatni raz popatrzyliśmy na Percy'ego i Peetę, a potem w czwrókę - ja, Ash, Katniss i Leith - opuściliśmy pokój, wychodząc tylnym wyjściem w ślad za Snowem. 

Emocje wciąż we mnie buzowały, ale musieliśmy się skupić na naszym zadaniu. Znaleźliśmy się w korytarzu, który rozpoznałam jako ten, przez który prowadzili mnie i Annabeth Strażnicy Pokoju po tym, jak nas schwytali. Krew z rany Snowa na ziemi wskazywała nam drogę, którą pobiegł. Korytarz rozwidlił się, dotarliśmy do jakichś schodów. Na ich dole ujrzeliśmy Snowa, który odwrócił się i również nas zobaczył. Szybkim ruchem przesunął stojące na ozdobnym stoliku popiersie, za którym zobaczyliśmy dźwignię. Prezydent pociągnął ją, po czym rzucił się znów do ucieczki. 

- Co do...? - zaczął Ash, ale przerwał mu syk, który rozległ się nad naszymi głowami. W suficie otwarła się klapa i wypadło z niej z tuzin węży - zielonych, wijących się i syczących. Machnęłam w powietrzu Orkanem, przecinając część z nich w połowie, ale reszta upadła na ziemię. Węże zaczęły pełzać wokół nas, pokazując ostre, ociekające jadem kły. 

- Uciekamy! - krzyknęła Katniss, ciągnąc nas za sobą po schodach. Ash zaczął dźgać na ślepo wijące się gady, ale zrezygnował po chwili i również pobiegł za Katniss. Węże kręciły się w kółko, zamiast nas gonić, więc szybko zostawiliśmy je w tyle. Wbiegliśmy w korytarz,  którym zniknął wcześniej Snow.  

- On zabezpieczył swoją rezydencję! - krzyknął w biegu mój brat. - Ma tu pełno pułapek. Musimy uwa...

Przerwał w połowie zdania, bo nagle podłoga pod nami zaczęła się trząść. Niektóre z marmurowych płyt zaczęły się rozsuwać, a kilka metrów pod nimi ujrzeliśmy najeżoną szpikulcami ziemię. 

- Szybko! - wrzasnęła Leith. 

Biegliśmy przez korytarz, skacząc po przesuwających się pod nami płytami. W pewnym momencie Katniss potknęła się i o mały włos, a upadłaby prosto na szpikulce, które pojawiły się przed nią, ale Ash zdołał chwycić ją za rękę i pociągnąć za sobą. 

Korytarz skończył się, dotarliśmy do przestronnego holu i przez szklane drzwi wyjściowe wypadliśmy na dziedziniec na tyłach rezydencji. Światło dnia oślepiło mnie na chwilę, aż zmrużyłam oczy. Zatrzymaliśmy się, ciężko oddychając po biegu. Spojrzałam przed siebie i zobaczyłam jakieś dwie postaci stojące kilkanaście metrów od nas. 

Pierwszą z nich był Snow, chowający się trwożliwie za plecami drugiej osoby. Zamrugałam i gdy moje oczy przyzwyczaiły się do światła, zobaczyłam, że druga postać to Ethan, bez maski na twarzy. Chłopak wpatrywał się przed siebie nieobecnym wzrokiem. 

- No już - dało się słyszeć warknięcie Snowa. - Ochroń mnie. Zabij Międzydusze i zostaw mi Katniss żywą. 

Z wyrazu twarzy Ethana nie dało się nic wyczytać. Chłopak sięgnął do pasa, przy którym przytroczony miał miecz, ale zawahał się. 

- To tylko dzieciaki - mruknął do Snowa.  

- Nie obchodzi mnie to - odparł prezydent. - Masz ich zabić, rozkazuję ci!

Ethan zmarszczył brwi, jego ręka zatrzymała się tuż nad mieczem. Przygryzł wargę i powoli odwrócił się w stronę Snowa. 

- Rozkazujesz mi? - powtórzył. Jego ciemna sylwetka górowała nad prezydentem, który teraz, bez swoich Strażników Pokoju, wydawał się być kruchy i bezbronny. - Kim ty właściwie jesteś, żeby mi rozkazywać?

Na twarzy Snowa przez sekundę pojawił się cień niepokoju, ale po chwili prezydent przybrał stanowczy ton. 

- Doskonale wiesz, kim jestem! - warknął. - Służę Szefowi, a ty służysz mnie. Masz mnie słuchać.

Przez twarz Ethana przemknął cień. 

- Mylisz się. Może i ty służysz Szefowi, ale ja na pewno nie służę tobie, padalcu. - Ethan niemal wypluł to słowo. -  I wiesz co? Mam dość. Odchodzę od was. To wszystko idzie za daleko. Chciałeś uśmiercić dwójkę Głównych Bohaterów, wiesz, do czego by to doprowadziło? Przecież Scenariusza nie da się od tak, napisać całego od początku, jeśli brak dwóch najważniejszych postaci. 

- Ja tylko wykonuję rozkazy - syknął Snow. - A to, co ty robisz, Czarny Lwie, to zdrada. Paskudna zdrada. 

- Odchodzę - powtórzył Ethan. - Możesz przekazać Szefowi, że już nigdy mnie nie zobaczy. 

Snow prychnął. 

- Jak sobie chcesz. Ale na twoim miejscu nie byłbym taki pewny siebie.

Ethan wzruszył ramionami. Gdy brunet odwrócił się, aby odejść, prezydent sięgnął do wewnętrznej kieszeni garnituru. Krzyk zamarł mi w gardle, gdy ujrzałam, że wyciągnął stamtąd strzykawkę z ciemnym płynem, po czym szybkim, zdecydowanym ruchem wbił ją w tył szyi Ethana. 

Z ust chłopaka wyrwał się straszliwy krzyk. Ethan chwycił się za miejsce ukłucia i momentalnie pobladł. Nagle zaczęły wstrząsać nim dreszcze. Upadł na kolana, drżąc. Żyła na jego szyi pulsowała, brunet kulił się w sobie, targany bólem.

Moim pierwszym odruchem było, aby podbiec do niego, ale Ash chwycił mnie za ramię i stanowczo przytrzymał w miejscu. Chciałam mu się wyrwać, ale nie byłam w stanie. Spojrzałam na niego ze wściekłością, ale Ash pokręcił głową.  

Snow zatrzymał się nad trzęsącym się Ethanem i spojrzał na niego z góry z upiornym uśmiechem. Trącił go butem, a Ethan zajęczał. 

- Naprawdę sądziłeś, że jedyne strzykawki dam tym idiotom, Strażnikom Pokoju? - roześmiał się okrutnie prezydent. - Nie, mam ich jeszcze parę w zanadrzu. Ta trucizna nie była co prawda zaklęta, ale to nadal sok z łykołaka, więc zabije cię w ciągu minuty, bo jesteś zwykłym człowiekiem. Chyba że... - wyciągnął kolejną strzykawkę, tym razem z przezroczystą cieczą. - Dostaniesz antidotum. 

Otworzyłam szerzej oczy. W tej sekundzie wstąpiła we mnie płonna nadzieja, która jednak szybko prysła, gdy Snow zwrócił się w naszą stronę. 

- Proponuję szybką wymianę - oznajmił. Znów trącił Ethana, który nadal leżał na trawie, wstrząsany konwulsjami. - Chłopak i antidotum będą wasze.  

- Co chcesz w zamian? - warknął Ash. 

Wargi Snowa uniosły się w odpowiedzi. 

- W zamian, mój drogi chłopcze, chcę Katniss Everdeen.


***

Także, no... Uwielbiam utrudniać życie postaciom w moich książkach. Chyba już to zauważyliście. 

Jak podobał się rozdział? ^^

PS BARDZO WAŻNA INFORMACJA: wprowadziłam małe, ale dość istotne zmiany w poprzednich rozdziałach. Dotyczą one:

- rozdziału 20; fragmentu o wizji Asha

- rozdziału 23; rozmowa z Arco

Byłoby dobrze, gdybyście przeczytali te dwa krótkie fragmenty raz jeszcze. Nie powiem póki co, dlaczego koniecznie musiałam je zmienić, dowiecie się w swoim czasie ;)

Pozdrawiam!

Alexanderkaa 

 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top