ROZDZIAŁ 27. Rozwalamy ogród Snowa
Ash
W myślach szybko przywołałem wszystko to, co wiedziałem o Żaberzwłoku i jedyny pozytyw, jaki udało mi się znaleźć to to, że nie umiał zionąć ogniem.
Cóż, to zawsze jakieś pocieszenie. Marne, ale jednak.
- Może jest tu jakieś boczne wyjście? - jęknąłem cicho, patrząc na śpiącego smoka.
- Nie mamy czasu, żeby go szukać - mruknęła Leith. - Musimy spróbować prześlizgnąć się obok i mieć nadzieję, że się nie obudzi.
- Łatwizna - prychnął Percy.
- Masz lepszy pomysł? - warknęła dziewczyna. Heros milczał, najwyraźniej go nie mając. Gdy więc Leith przeszła na drugą stronę przez przerwę w żywopłocie, ruszyliśmy za nią.
Stąpaliśmy cicho po schodach, coraz bardziej zbliżając się do śpiącego stwora. Potężna klatka piersiowa Żaberzwłoka unosiła się wolno i opadała z każdym oddechem. Spomiędzy zębów smoka spływała ślina, a z piersi dobywały się głośne odgłosy chrapania. Gdy podeszliśmy bliżej, zobaczyłem wyraźnie jego ostre pazury, po trzy w każdej łapie, oraz coś w rodzaju obroży, którą miał na szyi. Doczepiony był do niej żelazny łańcuch, który ciągnął się po ziemi i znikał gdzieś po drugiej stronie rezydencji.
Z każdym pomrukiem z głębi gardła stwora miałem wrażenie, że zaraz się obudzi, rzuci na nas i połknie nas w całości. Żaberzwłok spał jednak kamiennym snem i nic nie wskazywało na to, że zamierza go przerwać.
Wszystko mogło pójść tak idealnie, ale nie byłbym sobą, gdybym tego nie schrzanił.
Gdy byliśmy tuż przy drzwiach, smok poruszył się lekko we śnie, a łańcuch przesunął się po ziemi w chwili, w której miałem przez niego przejść. Potknąłem się i o mały włos, a wywinąłbym spektakularnego orła na ziemię, ale podtrzymała mnie Leith. Łańcuch zabrzęczał, a ja, ona i Percy zamarliśmy.
Chrapanie ustało.
Sekundę później dało się słyszeć straszny ryk, a ogon smoka śmignął w powietrzu, uderzając w nas z ogromną siłą i strącając ze schodów. Przeleciałem kilka metrów i uderzyłem o ziemię, aż zakręciło mi się w głowie i poczułem tępy ból w czaszce. Uniosłem się na łokciach i zobaczyłem, że Leith i Percy podnoszą się z na nogi, a Syn Posejdona szybko wyjmuje swój miecz.
Żaberzwłok wspiął się na tylne łapy, prezentując się w całej okazałości. W porównaniu do Smauga był dość mały, ale i tak poczułem chłodny dreszcz przebiegający mi po plecach na jego widok. Żaberzwłok zobaczył nas i jego oczy zapłonęły czerwienią.
- Intruzi! - zaryczał LUDZKIM głosem. - Barbarzyńcy! WŁAMYWACZE!
Jęknąłem cicho. No nie, ten stwór gadał. Jakby tego wszystkiego było mało.
- Przepuść nas! - krzyknął Percy, unosząc wyżej miecz. - Przepuść nas, to nie zrobimy ci krzywdy!
Żaberzwłok otworzył paszczę i wydał z siebie głośny, urywany rechot - trząsł się ze śmiechu, aż rezydencja zadrżała w posadach.
- WY nie zrobicie krzywdy MI?! - zaskrzeczał, wysuwając z paszczy rozwidlony język jak u węża. - Czy wy nie wiecie, z kim macie do czynienia?!
- Owszem, wiemy - warknęła Leith. - Z przerośniętym jaszczurem z wadą zgryzu!
Żaberzwłok zaryczał wściekle.
- Jestem Żaberzwłok! - zawył. Rozłożył potężne skrzydła i zeskoczył ze schodów, lądując na trawie, aż zatrzęsła się ziemia. Ruszył w naszą stronę, podpierając się skrzydłami. - "Brzdęśniało już, ślimonne prztowie wyrło i warło się w gulbierzy, płomiennooki Dżabbersmok wśród srożnych skał, sapgulczył poprzez mrok!"*
- Jasna cholera - wykrztusiłem. - On nie tylko gada, ale też recytuje WIERSZE.
- Ash! - wrzasnął Percy. - Padnij!
Heros popchnął mnie w ostatniej chwili, gdy pazury smoka śmignęły w powietrzu; Żaberzwłok rzucił się na nas, rycząc. Podnieśliśmy się z ziemi i pomknęliśmy do ucieczki, kierując się w stronę labiryntu. Biegliśmy do przerwy w żywopłocie ile sił w nogach, gdy nagle tuż nad nami ujrzeliśmy cień - Żaberzwłok przeleciał nad nami i wylądował tuż przed wejściem do labiryntu, odgradzając nam drogę ucieczki.
- Percy! Fontanna! - krzyknęła Leith. Heros szybko zrozumiał, o co jej chodzi. Skierował się w stronę jednego z ozdobnych wodotrysków przy schodach. Po chwili usłyszeliśmy huk, gdy woda pod ciśnieniem rozsadziła kamienną fontannę i wzbiła się w górę, a Percy nakierował ją w stronę smoka.
Żaberzwłok zawył, gdy woda uderzyła w jego głowę, na chwilę go oślepiając. Nie czekając, pomknęliśmy z powrotem w kierunku drzwi do rezydencji, ale ogon smoka przeciął powietrze i uderzył o schody, zagradzając nam znów drogę.
- Tamtędy! - krzyknęła Leith i pociągnęła mnie i Percy'ego w innym kierunku, za róg rezydencji. Żaberzwłok otrząsnął się wody i pomknął za nami, rycząc.
Wbiegliśmy przez bramę do ogrodu okalającego posiadłość. W innych, nieco bardziej sprzyjających okolicznościach pewnie zachwyciłbym się jego pięknem - zewsząd otaczały nas bowiem kwitnące krzewy róż, głównie białych, fontanny z szemrzącą wodą i kamienne pomniki obrośnięte bluszczem. Wszystko mogłoby się wydawać ciche i spokojne, jakby wyrwane z rzeczywistości, jednak wściekły ryk potężnego smoka pędzącego gdzieś za nami lekko psuł ten nastrój.
Percy w biegu odwrócił się i machnął na jedną z fontann. Woda rozsadziła ją i uderzyła w rozpędzonego Żaberzwłoka, spowalniając go na chwilę i pozostawiając za bramą. Biegliśmy dalej między rabatkami najszybciej, jak potrafiliśmy, aż przed sobą ujrzeliśmy szklaną altankę pośrodku niewielkiego placyku w centrum ogrodu. Obok altanki stał wielki, wysoki, kamienny słup. Owinięty wokół niego był koniec łańcucha, wzmocniony dodatkowo metalową obręczą. Rozpoznałem, że to łańcuch, który przyczepiony był do obroży na szyi Żaberzwłoka. Do głowy wpadła mi pewna myśl, ale nie zdążyła wyraźnie się uformować w mojej głowie, bo przerwał mi Percy.
- Szybko! - krzyknął, ciągnąc mnie i Leith za altankę. Dokładnie w chwili, gdy zniknęliśmy za jej ścianami porośniętymi bluszczem, zza zakrętu wypadł Żaberzwłok z szaleńczym błyskiem w czerwonych oczach.
- "Ten stwór smokrutne trwognie grzmiotał, horrory gromu czyniąc, plnął i wciąż zmorderczo diabełkotał!"* - zawył wierszem, wysuwając język i rozglądając się wokół. - Gdzie jesteście, intruzi? Pokażcie się!
- Mam pomysł - mruknęła cicho Leith. Przyciągnęła mnie i Percy'ego do siebie i pokrótce streściła nam szeptem swój plan.
Słuchałem jej ze zmarszczonym czołem.
- To jest idiotyczne - skwitowałem, gdy skończyła.
- Nie ma mowy, nie zgadzam się na to, to zbyt niebezpieczne! - syknął Percy, a dziewczyna wywróciła oczami.
- Ten argument nie zabrzmiał w TWOICH ustach zbyt przekonująco, Percy Jacksonie - warknęła. A chwilę później, nim zdążyliśmy zareagować, wyskoczyła zza altanki, wystawiając się idealnie na widok smoka.
Percy nie miał nawet czasu, aby się obrazić. Leith wybiegła na środek placu i zaczęła szaleńczo machać rękami. Żaberzwłok zobaczył ją i odwrócił się w jej stronę.
- Hej! - zawołała do niego dziewczyna - Ty, jaszczurko! Tak, do ciebie mówię!
- Jestem Żaberzwłok! - zaryczał smok. Cóż, najwyraźniej postaci z Książek lubią przypominać o tym, jak się nazywają.
Żaberzwłok machnął ogonem, przy okazji odrąbując jednemu z pomników głowę, po czym ruszył w kierunku Leith, która rzuciła się do ucieczki. My z Percym, nie mając innego wyjścia, postanowiliśmy trzymać się samobójczego planu dziewczyny. Smok nie zwrócił na nas uwagi, gdy przemknęliśmy cichaczem zza altanki i podbiegliśmy do kamiennego słupa.
Łańcuch brzęczał i przesuwał się po ziemi z każdym ruchem Żaberzwłoka. Porozumieliśmy się z Percym milcząco i heros chwycił żelazne ogniwa w dłoń, po czym przeniósł wzrok na wijący się na ziemi ogon smoka.
- Ja to zrobię - mruknął, widząc, że chcę mu przeszkodzić.
- Percy... - zacząłem, ale heros już podchodził do ogona.
Leith, rozpędzona, wpadła do środka altanki. Smok zatrzymał się przy wejściu, które było dla niego za małe, i próbował wsadzić do środka głowę. Gdy mu się to nie udało, rozwścieczony zbił ogonem szkło w szybach. Leith przylgnęła do ściany w kącie i z przerażeniem obserwowała poczynania stwora. Krzyknęła, gdy wsunął głowę między potłuczonymi resztami okien i kłapnął na nią paszczą. Uchyliła się przed nim i czym prędzej przemknęła do wyjścia, po czym wybiegła ze szkieletu altanki.
Tymczasem Percy wspinał się już po ogonie Żaberzwłoka, w rękach trzymając łańcuch. Smok próbował wyjąć głowę z altanki, ale zaklinował się. Zaryczał wściekle i zaczął nią trząść, pomagając sobie pazurami i próbując się uwolnić. Percy zachwiał się niebezpiecznie, ale udało mu się nie upaść. Dotarł do karku smoka i zarzucił mu na szyję, pod obrożą, pętlę z jego własnego łańcucha, ściskając go mocno.
Z gardła Żaberzwłoka wydarł się wściekły ryk. Percy zacisnął łańcuch ciaśniej, podduszając stwora. Smok zaczął się cofać, machając chaotycznie skrzydłami i łapami oraz potrząsając głową, którą wciąż miał wewnątrz altanki.
Bach! Wpadł na kolumnę z całą siłą i uderzył w nią, aż się zatrzęsła; w kamieniu pojawiła się drobna siatka pęknięć. Żaberzwłok stanął na tylnych łapach, zarzucając głową i usiłując strząsnąć z siebie Percy'ego.
- Złaź na ziemię! - krzyknąłem do chłopaka, widząc to. - Szybko!
Przez twarz herosa przemknął cień przerażenia, a następnie jego oczy zabłysły, jakby wpadł na jakiś pomysł.
- Złapcie mnie! - zawołał, zbierając łańcuch w dłoniach. Nim zdałem sobie sprawę z tego, co chce zrobić, było już za późno.
Percy wyprostował się, wziął rozpęd i zeskoczył w dół z karku Żaberzwłoka, ściskając łańcuch niczym lianę. Zawisnął na nim i ze strasznym krzykiem poleciał w naszą stronę niczym jakiś szalony Tarzan. Zdążyłem zobaczyć jego wykrzywioną w grymasie strachu twarz, gdy leciał prosto w naszą stronę. Tuż nad ziemią puścił się i rozpędzony wpadł na mnie, uderzając w moją klatkę piersiową. Poleciałem do tyłu i razem runęliśmy na ziemię, a ja boleśnie przygrzmociłem głową o ziemię.
- Auuu! - jęknąłem.
- Miałeś mnie złapać! - zawołał z naganą Percy, gramoląc się ze mnie. Syknąłem z bólu i jakoś dźwignąłem się na nogi, rozmasowując głowę.
- Miałeś stamtąd po prostu zejść, na miłość boską! - warknąłem, nie było jednak czasu na kłótnie. Żaberzwłok, pozbywszy się Percy'ego, znów próbował wyjąć głowę z resztek altanki. Zobaczyłem, że Leith ściska w rękach łańcuch, który nadal był owinięty wokół szyi smoka. Wytężała mięśnie, próbując pociągnąć stwora do tyłu.
- Pomóżcie mi! - krzyknęła, gdy Żaberzwłok szarpnął się do przodu, prawie wyrywając jej łańcuch z rąk.
Podbiegliśmy do niej i chwyciliśmy ogniwa w trójkę.
- Kolumna! - zawołała Leith, a my szybko zrozumieliśmy, o co jej chodzi. - Trzymajcie mocno!
Zaparliśmy się nogami i szarpnęliśmy łańcuchem. Żaberzwłok opierał się, jak mógł, ale szczątki altanki na jego pysku zasłaniały mu widzenie i utrudniały orientację w tym, co się dzieje, a łańcuch wciąż go podduszał.
- Na trzy! - krzyknęła Leith. Zacisnąłem zęby i zaparłem się nogami ziemi. - Raz!
Bawiliście się kiedyś w przeciąganie liny ze smokiem? Nie? To uwierzcie mi, macie szczęście. Ściskałem łańcuch tak mocno, że na moich rękach pojawiły się krwawe odciski. Smok szarpnął się, a my polecieliśmy do przodu; szybko pozbieraliśmy się jednak na nogi, nie puszczając łańcucha.
- Dwa!
Żaberzwłok uderzył głową w ziemię i udało mu się zerwać część altany. Wyprostował się i potrząsnął pokaleczoną głową, rycząc głośno wyszukane przekleństwa pod naszym adresem.
- TRZY! - wrzasnęła Leith. Napięliśmy mięśnie i równocześnie pociągnęliśmy do tyłu z całej swojej siły.
Żaberzwłok brał właśnie chrapliwy oddech, gdy łańcuch zacisnął się jeszcze mocniej na jego szyi, przebijając łuski i raniąc go do krwi. Smok poleciał do tyłu i uderzył w kolumnę, która zadrżała; wtedy puściliśmy linę i odbiegliśmy na bok w dosłownie ostatniej chwili.
Kilkunastometrowa kamienna kolumna przechyliła się i runęła na Żaberzwłoka. Uderzyła w jego kręgosłup, a my usłyszeliśmy trzask; smok upadł na ziemię, przygnieciony jej ciężarem. Z jego gardła wyrwał się tylko ostatni, chrapliwy ryk, a potem zrobiło się cicho.
Wziąłem oddech i przeniosłem wzrok z moich pokrwawionych od łańcucha rąk na nieruchomego Żaberzwłoka. Jego czerwone ślepia stały się szkliste i wpatrywały się ślepo gdzieś w dal. Miał pogruchotany kręgosłup w miejscu, gdzie łączył się on z karkiem.
W ustach czułem suchość, drobne ranki na moich rękach krwawiły, chociaż wytarłem je ostrożnie o spodnie. Poczułem czyjąś dłoń na ramieniu. Obróciłem się i popatrzyłem w jasne oczy Leith.
- Chodźmy stąd - mruknęła cicho. Percy skinął głową i odeszliśmy, zostawiając za sobą ciało smoka. Wiedziałem, że za jakiś czas - pewnie nie tak długi - odrodzi się on w swojej kolejnej postaci, jak to robią Bohaterowie i Czarne Charaktery. Musieliśmy się więc pospieszyć, jeśli nie chcieliśmy znów mieć z nim do czynienia.
Gdy opuszczaliśmy ogród, uniosłem na chwilę głowę i spojrzałem w jedno z okien rezydencji. Momentalnie mnie zmroziło.
Zobaczyłem bowiem sylwetkę starszego, siwowłosego mężczyzny z zadbaną brodą i kieliszkiem czerwonego wina w dłoni, który przyglądał nam się uważnie z góry. Gdy napotkał moje spojrzenie, ku mojemu przerażeniu uśmiechnął się drapieżnie, jednak jego oczy pozostały chłodne jak lód.
- Percy - jęknąłem cicho, potrząsając herosa za ramię. Chłopak spojrzał na mnie pytająco, a ja wskazałem na okno. Syn Posejdona przeniósł tam wzrok.
Ale postać Snowa zniknęła. Percy uniósł brwi.
- Coś się stało? - zapytał, przypatrując mi się.
Gapiłem się w puste okno, czując, jak moje ręce drżą.
- Nieważne - mruknąłem. No świetnie, jeszcze do tego wszystkiego mam zwidy. Percy wzruszył ramionami, po czym ruszyliśmy w dalszą drogę w stronę wejścia do rezydencji. Co chwilę spoglądałem za siebie, jakby pewien, że białowłosa postać znów pojawi się w oknie.
Nic takiego się jednak nie wydarzyło. Dotarliśmy po schodach pod drzwi do rezydencji, które były otwarte i niczym niezabezpieczone. Niepewnie weszliśmy do środka, spodziewając się, że zastaniemy tu Strażników Pokoju, ale hol - długi, lśniący i cichy - był całkiem pusty.
Percy ruszył pierwszy, trzymając miecz w pogotowiu. Nasze buty cicho stukały o marmurową posadzkę. Rozglądałem się wokół, chłonąc wzrokiem surowe piękno rezydencji. W powietrzu unosiła się lekka woń róż z ogrodu, a gdzieś z góry słychać było dźwięki "Sonaty księżycowej" Beethovena. Nie wiedząc, dokąd iść, zdecydowaliśmy się wejść po schodach na wyższe piętro, kierując się tym dźwiękiem.
Na drugim piętrze naszym oczom ukazał się utrzymany w bieli i szarości korytarz. Drzwi ciągnące się po dwóch stronach wyglądały niemalże identycznie. Rezydencja wyglądała na wymarłą i gdyby nie muzyka, pomyślałbym, że tak właśnie jest. Przyglądnąłem się z zaciekawieniem ozdobnej wazie stojącej na trójnogim stoliku z ciemnego drewna. We flakonie obok znajdował się mocno pachnący bukiet białych róż - od tego wszechobecnego zapachu zaczynało mnie już kręcić w nosie.
Zobaczyliśmy, że jedne z drzwi były uchylone i to stamtąd słychać było muzykę. Gdy się zbliżyliśmy, przez wyraźną woń róż przebił się inny, mocny, ale trudny to zidentyfikowania zapach, którego nie umiałem rozpoznać.
Wahaliśmy się przez chwilę, ale Leith lekko skinęła głową na znak, że powinniśmy wejść. Mając miecz Percy'ego jako jedyną broń, przysunęliśmy się do drzwi, ale nic nie mogło nas przygotować na to, co zobaczyliśmy po drugiej stronie...
***
Tara
Im bliżej rezydencji byłyśmy, tym bardziej jasne stało się, że tak łatwo nie znajdziemy wyjścia z labiryntu.
Co chwila natrafiałyśmy na ślepe zaułki, a ściany z żywopłotów ciągnące się po naszych dwóch stronach zdawały się nie mieć końca. Błądziłyśmy wokół, nie mając pojęcia, jak się stąd wydostać. I właśnie wtedy, gdy zaczęłyśmy już lekko panikować, naszym oczom ukazała się studnia.
Była dość spora, wykonana z kamienia i obrośnięta mchem. Znajdowała się pod żywopłotem w miejscu, w którym się on kończył. Biała fasada rezydencji wystawała tuż ponad nim. Szybko przeszukałyśmy żywopłot, próbując znaleźć jakąś szczelinę, ukryte wyjście, jednak nie było tu nic takiego. Nie sposób byłoby też przejść górą - ściany labiryntu były zbyt wysokie. Mój wzrok spoczął na studni.
- Myślisz o tym samym? - mruknęła Annabeth, przenosząc spojrzenie tam, gdzie ja.
- Że może to jest wyjście? - dokończyłam, podchodząc do studni. Zaglądnęłam do środka. Moje oczy po chwili przyzwyczaiły się do ciemności i w mroku ujrzałam dno - z niewielką ilością wody, pokryte kamieniami i mułem. Na ścianach znajdowały się metalowe uchwyty, wyglądające jak zaprojektowane specjalnie do zejścia w dół. Na dole studnia zakręcała w prawo i nie mogłam dojrzeć, gdzie się kończy.
- Tam chyba jest jakiś tunel - odezwałam się. - Może prowadzi do podziemi rezydencji.
- Wchodzę tam - oświadczyła nagle Annabeth, chwytając się obrzeża studni i podciągając się do góry.
- Jesteś pewna? - przypatrywałam się jej z wahaniem.
Ale Córka Ateny usiadła już na krawędzi i trzymając się ostrożnie, postawiła stopę na pierwszym uchwycie. Ponieważ wytrzymał jej ciężar, to samo zrobiła z drugą stopą. Posłała mi uspokajający uśmiech i chwilę potem schodziła już w dół, z rękami zaciśniętymi na uchwytach.
Obserwowałam jej poczynania z góry. Gdy Annabeth znalazła się na samym dnie, postawiła nogi na kamieniach i rozglądnęła się wokół. Zobaczyłam, że woda sięga jej do kostek. Dziewczyna uniosła kciuk, dając mi znak, że jest tu bezpiecznie.
- Idę do ciebie - zakomenderowałam, przewieszając łuk przez ramię i poprawiając kołczan na plecach. Weszłam na krawędź studni i zaczęłam ostrożnie schodzić w dół, stawiając stopy na uchwytach. Denerwowałam się, gdy zaciskałam na nich spocone dłonie - miałam wrażenie, że za chwilę się z nich ześlizgną, a ja spadnę i rozbiję się o dno studni. Odetchnęłam z ulgą, gdy w końcu poczułam stały grunt pod nogami. Wyprostowałam się i wytężyłam wzrok.
Przed nami znajdował się dość niski korytarz. Spowijała nas ciemność, a ja żałowałam, że nie mamy tu latarki ani różdżki któregoś z czarodziejów, która mogłaby oświetlić nam drogę. Ruszyłam za Annabeth przez sięgająca nam do kostek wodę, która chlupotała przy każdym kroku. Marszczyłam nos, bo w powietrzu unosił się nieprzyjemny, charakterystyczny dla studni zapach.
Po kilku minutach drogi usłyszałyśmy dziwny dźwięk - syk przypominający odgłos powietrza uchodzącego z przedziurawionego balona. W mgnieniu oka chwyciłam swój łuk i nałożyłam strzałę na cięciwę, wypatrując źródła hałasu.
Oprócz syku i naszych chrapliwych oddechów nie było słychać absolutnie nic. Wtem zobaczyłyśmy jakąś sylwetkę poruszającą się w głębi korytarza. Błysnęły żółte ślepia i sekundę później coś wielkiego pomknęło w naszą stronę ze strasznym, niemal ludzkim krzykiem.
Wypuszczona przeze mnie strzała przeszyła gardło istoty, ale to coś nadal biegło, jakby przebita krtań nie zrobiła na nim większego wrażenia. Wrzasnęłam, gdy ujrzałam potężne szczęki rozwierające się, aby odgryźć mi głowę.
Błysk metalu przeszył ciemność. Zobaczyłam, że Annabeth podniesionym z ziemi metalowym prętem uderzyła w głowę stworzenia. Odskoczyłam, gdy trysnęła na mnie jego krew. Annabeth nie przestawała uderzać zwierzęcia, które po kilku kolejnych ciosach osunęło się bez życia na ziemię. Jego białe truchło z całkowicie zmiażdżoną głową lśniło w ciemności.
Moim ciałem wstrząsały dreszcze obrzydzenia i przerażenia, gdy zlustrowałam wzrokiem istotę. Z budowy ciała przypominała człowieka, ale miała białą, naciągniętą skórę, ostre pazury i gadzi ogon.
To zmiech, dokładnie ten typ, który zaatakował Katniss i resztę bohaterów "Igrzysk śmierci" w kanałach w trzeciej części książki. Leżał teraz martwy pod naszymi stopami i wyglądał bardziej realnie niż na jakimkolwiek filmie. Uniosłam wzrok na Annabeth, nadal trzymającą w ręce zakrwawiony pręt.
- Musimy uciekać - wychrypiała.
O ściany tunelu odbił się znowu ten upiorny syk. Nie czekałyśmy dłużej, tylko pomknęłyśmy biegiem przez korytarz, rozchlapując wokół wodę.
Za nami z ciemności wyłoniły się kolejne dwa zmiechy. Odwróciłam się w biegu i posłałam za nimi kilka strzał. Spowolniło to zwierzęta, ale tylko na chwilę. Biegły przez wodę wielkimi susami, wydając z siebie mrożące krew w żyłach krzyki.
Korytarz przed nami zaczął się rozszerzać, a wody było coraz więcej. Gdy sięgała nam prawie do kolan, nagle w odległości kilkunastu metrów od nas na sklepieniu zobaczyłyśmy właz i drabinę prowadzącą na górę.
- Szybko! - krzyknęła Annabeth. Przyspieszyłyśmy, z trudem brnąc przez wodę. Dopadłyśmy drabiny i dziewczyna puściła mnie przodem, spoglądając z przerażeniem za siebie.
Zmiechy były tuż za nami. Annabeth zamachnęła się prętem, uderzając w szczękę tego, który był bliżej. Zwierzę wpadło do wody, ale szybko podźwignęło się na nogi i znów zaatakowało.
Zamarłam w połowie drabiny. Drżącymi rękami sięgnęłam po łuk i posłałam w gardło zmiecha dwie strzały. Jedna z nich chybiła, ale kolejna dosięgła celu. Tymczasem drugie zwierzę skoczyło na Annabeth, która odepchnęła je z trudem. Straciła równowagę i mało brakowało, a by się przewróciła.
- Annabeth! Wchodź na górę! - krzyknęłam, nie przestając zasypywać zmiechów strzałami. Zaczynało mi jednak ich brakować, a stworzenia nadal trzymały się na nogach.
Heroska chwyciła się drabiny i zaczęła się wspinać na górę. Jeden ze zmiechów wyskoczył do góry i próbował chwycić ją za kostkę - prawie mu się to udało. Tymczasem ja byłam już u szczytu i otwierałam właz, gdy do moich uszu dotarł krzyk dziewczyny.
- Tara! Pomóż mi!
Z rozpaczą ujrzałam, że zmiechowi udało się chwycić nogawkę spodni dziewczyny. Annabeth ściskała mocno szczeble drabiny, ale stworzenie nie przestawało próbować ściągnąć dziewczyny na ziemię.
Niewiele myśląc, wyjęłam z kołczanu kilka ostatnich strzał i posłałam je, jedna za drugą, w zmiecha. Dwie zatopiły się w pysku, jedna przeszyła bok, a kolejna wbiła się w okolice serca. Stworzenie puściło Annabeth i spadło z chlupotem do wody.
Córka Ateny szybko pokonała ostatnie kilka szczebli i znalazła się tuż przy mnie. Drugi zmiech próbował wspiąć się po drabinie, ale jego łapy ześlizgiwały się z niej co chwilę. Błyskawicznie wciągnęłam Annabeth na górę, po czym sama wspięłam się na szczyt i zatrzasnęłam właz, zostawiając za nami krzyczące stwory i chlupot czerwonej od krwi wody.
Momentalnie między nami zapadła cisza. Oparłam się o ścianę, oddychając ciężko i drżąc z zimna i przestrachu. Przymknęłam oczy, walcząc z nudnościami.
Annabeth chwiejnie podniosła się na nogi. Powiodła wzrokiem po pomieszczeniu, w którym się znalazłyśmy.
- Tara - wychrypiała. - Spójrz tylko na to.
Z trudem rozchyliłam powieki. Moje oczy przyzwyczajały się wolno do panującego wokół półmroku. Potrząsnęłam głową. Dojrzałam, że znalazłyśmy się w dużym pomieszczeniu o wysokim suficie. W podłodze znajdował się właz, przez który tu weszłyśmy, a w powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach przywodzący na myśl dzikie zwierzę.
Jednak nie to było najdziwniejsze. Wszędzie wokół, na podłodze, przy ścianach, w każdym wolnym miejscu w tym pokoju stały klatki.
Wewnątrz nich zaś znajdowały się najprzeróżniejsze stworzenia i potwory znane z Książek oraz baśni. Wszystkie wodziły po nas zamglonym wzrokiem zza metalowych krat.
* fragmenty jednego z polskich tłumaczeń wiersza "Jabberwocky" Lewisa Carrolla.
***
Hej, oto kolejny rozdział, mam nadzieję że Wam się spodoba :-) mam też pytanie dotyczące długości rozdziałów - czy taka jest ok? Czy może rozdziały są za długie lub za krótkie?
Alexanderkaa
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top