ROZDZIAŁ 19. Nieco martwy
Ash
Miałem jedno zadanie. Jedno cholerne zadanie, a i tak je schrzaniłem. Brawo ja.
Gdy umarłem, wszystko pokryło się czernią. Zastanowiłem się, co się teraz stanie. Zniszczyłem Scenariusz. Umrę ja, umrze Tara, Ethan, Katniss i pewnie cała Arkadia. Trzeba było jednak zostać w domu i czytać książki.
Zamknąłem oczy, co było bezsensowne, bo w końcu i tak ogarniała mnie już ciemność. Gdy je otworzyłem, doznałem głębokiego szoku – znajdowałem się bowiem w znanym mi już miejscu, a mianowicie zawalonej papierami komnacie na dole schodów za Wrotami Historii. Na palenisku płonął ogień, a przede mną siedziała zatroskana Hora z książką na kolanach. Na mój widok cmoknęła z niezadowoleniem.
- To było do przewidzenia – mruknęła.
- Co? – wykrztusiłem, rozglądając się wokół ze zdziwieniem.
- Że prędzej czy później któreś z waszej dwójki się tu pojawi.
Milczałem, bo za bardzo nie wiedziałem, co mogę powiedzieć.
- Pani nie żyje? – zapytałem w końcu.
Hora wzięła się pod boki, a potem wytrzeszczyła duże, błękitne oczy, co nadało jej twarzy dość zabawny wygląd.
- Czy ja wyglądałam, jakbym była trupem? – zapytała z naganą.
- Nie, nie – zaprzeczyłem szybko. – Po prostu, skoro ja nie żyję i jestem tutaj, to stwierdziłem, że pani również musi być... nieco martwa.
- Nieco martwa – powtórzyła staruszka z namysłem, kartkując w roztargnieniu strony książki, którą miała na kolanach. Po dłuższej chwili uniosła na mnie wzrok i zmarszczyła brwi. – Przykro mi , rozczaruję cię, młodzieńcze. Jesteś jak najbardziej żywy. Umarła tylko twoja pierwsza i jedyna Duchowa Postać, która znalazła się w "Igrzyskach Śmierci", ale zaraz, z moją niewielką pomocą, wyczarujesz kolejną i wrócisz na arenę.
- Aha – rzuciłem. Podrapałem się w zamyśleniu po karku. Coś mi tu nie pasowało. – Tylko, że Harry, Percy i reszta twierdzili, że jeśli zawalę Scenariusz, to umrę. Tak... na śmierć. - po tych słowach zdałem sobie sprawę, że ton mojego głosu mógł wskazywać na to, że jestem rozczarowany, że nie umarłem, szybko więc dodałem: - Znaczy, cieszę się i w ogóle, tylko...
Hora zaśmiała się, co zabrzmiało bardziej jak suchy kaszel.
- Och, rozumiem ich całkowicie. Lepiej, żeby żadna Międzydusza nie popełniała błędów. Każde kolejne podejście do naprawiania Scenariusza oznacza... więcej problemów.
- To znaczy? – zapytałem, chociaż nie byłem pewny, czy chcę znać odpowiedź.
Hora nie odpowiedziała, ale mruknęła coś pod nosem, co brzmiało niepokojąco jak „obyś nie musiał się przekonać", ale może to mój niezbyt dobry słuch i wyobraźnia płatały mi figle. Nim zdążyłem zapytać raz jeszcze, co ma na myśli, Hora zerwała się z krzesła, na którym siedziała, zostawiając na nim trzymaną książkę i podeszła do paleniska. Pstryknęła palcami, a w płomieniach pojawił się portal. Obróciła się w moją stronę z poważną miną.
- Chłopcze – powiedziała. – Przez ten portal wrócisz znowu na arenę, gdzie pojawi się twoja Duchowa Postać. Cofniesz się w czasie i znajdziesz się tam w momencie, który przesądził o twojej porażce. Tym razem musisz reagować szybciej i nie pozwolić, abyś zginął, jasne?
Skinąłem głową. To wszystko działo się tak szybko, a ja nawet nie zdołałem jeszcze chwycić oddechu po niedawnej domniemanej śmierci.
- Doskonale – powiedziała. – Zanim odejdziesz, muszę jeszcze się upewnić: czy Bohaterowie ostrzegli cię przed wszystkimi niepożądanymi konsekwencjami, jakie może mieć cofnięcie się w czasie i zmienianie po raz kolejny biegu historii? - wyrecytowała niemal machinalnie.
- Eee... - wybełkotałem, bo nie przypominałem sobie, aby ktokolwiek mówił mi wcześniej o cofaniu się w czasie przy naprawianiu Scenariusza.
Hora nie dała mi czasu na odpowiedź i kontynuowała:
- Doskonale. Jesteś więc świadomy możliwości wystąpienia wszelkiego rodzaju urazów zewnętrznych jak i wewnętrznych, uszczerbków na zdrowiu, długo- i krótkotrwałych zmian w psychice i mechanice działania umysłu na skutek podróży międzyportalowej wstecz historii?
- Ja... co... nie! – krzyknąłem, ale Hora już łagodnie, aczkolwiek stanowczo pchała mnie w stronę paleniska. – Czekaj! – próbowałem ją odepchnąć, ale była zaskakująco silna jak na staruszkę. Znalazłem się naprzeciwko portalu, który mrugał do mnie czerwienią. – Ja o niczym nie wiem! – protestowałem.
- Spokojnie – powiedziała Hora. – Miałam pod swoją opieką już wiele Międzydusz. Skutki uboczne cofania się w czasie zdarzają się niezwykle rzadko. Przynajmniej w teorii.
Włos zjeżył mi się na głowie.
- Protestuję! Nigdzie nie wracam! – darłem się dalej.
- Przykro mi, nie masz wyboru – powiedziała. – Co prawda nie jesteś martwy, ale za kilka minut, jeśli nie wrócisz na arenę, tak się może stać, bo nadal nie wypełniłeś swojego zadania. No, idź już. Powodzenia. I proszę, nie niszcz więcej Scenariusza i nie wracaj już tu – to nic osobistego, rozumiesz, ale lepiej załatwić wszystko za drugim, skoro nie za pierwszym razem.
Spojrzałem na portal w panice. Cały byłem zlany potem i to nie tylko od bijącego od ognia gorąca. Szarpałem nerwowo róg koszulki – teraz dopiero zauważyłem, że nadal mam na sobie strój z areny. Hora miała rację. Musiałem tam wrócić. Nie miałem wyboru. Westchnąłem ciężko. Postąpiłem krok w stronę ognia, który był bardzo gorący, ale mnie nie parzył.
- Chłopcze, zaczekaj chwilę! – Hora chwyciła mnie za rękaw. Obróciłem się w jej stronę i spojrzałem w jej błękitne, wielkie oczy jak u dziecka. – Jade uwielbia być w centrum uwagi – mruknęła do mnie, niby od niechcenia. – Będzie chciała za wszelką cenę zrobić niezłe show. I w tym może być twoja szansa.
Analizowałem chwilę te słowa. Skinąłem głową, a Hora mnie puściła. Wziąłem głęboki wdech i wszedłem w portal, zostawiając za sobą pokój z książkami , palenisko i staruszkę.
***
Gorąco. To poczułem, gdy znalazłem się znów na arenie.
Czerwień bijąca od lawy wokół oślepiała mnie. Rozglądnąłem się. Znajdowałem się na fragmencie skały, która powoli zatapiała się w lawie. Fletcher wspinał się po ścianie Rogu, a Jade i Ethan walczyli ze sobą kilkanaście metrów ode mnie.
Jade. Serce mocno mi zabiło, bo zdałem sobie sprawę, że muszę ją odciągnąć od Ethana. Teraz. Nie później, bo wtedy nie zdąży skoczyć i wspiąć się na górę.
- Jade! – krzyknąłem najgłośniej, jak potrafiłem. Skała pode mną zaczęła pękać. Skoczyłem na kolejną, chwytając się jej obiema dłońmi. Spojrzałem do góry. Fletcher był już na szczycie Rogu. Niedobrze. – JADE!
Dziewczyna uniosła głowę znad szyi Ethana, do której przystawiała mu sztylet. Spojrzała na mnie z dziką furią.
- Nie wtrącaj się! – wrzasnęła.
- Zostaw go! – krzyknąłem, czując, jak cenne sekundy mijają. Przeskoczyłem po skałach i fragmentach ziemi bliżej, aż znalazłem się kilka metrów od niej. – Zaraz lawa pochłonie wszystko wokół. Chodź ze mną na górę – dodałem łagodnym tonem, jakbym mówił do małego dziecka. Wyciągnąłem w jej stronę rękę. Odepchnęła ją.
- To sprawa między mną, a nim – syknęła do mnie. – Muszę go zabić za to, co mi zrobił!
Wyłapałem wzrok Ethana zza pleców Jade. Zastanawiałem się, czy chłopak jest świadomy tego, że zniszczyłem Scenariusz i że powtarzam wszystko raz jeszcze. Chłopak ruszył szyją w stronę lawy i poruszył ustami. „Lawa", odczytałem z ruchu warg. „Tak musi zginąć", domyśliłem się.
Zagryzłem wargę tak mocno, że poczułem smak krwi. Raz jeszcze wyciągnąłem rękę w stronę dziewczyny.
- Zostaw go – powiedziałem spokojnie.
Dziewczyna wahała się. Przez chwilę myślałem, że uda mi się ją przekonać, aby zostawiła Ethana, ale potem przez jej twarz przemknął cień i Jade obróciła się, unosząc sztylet, aby zadać śmiertelny cios chłopakowi.
Nie myślałem wiele. Skoczyłem na nią i popchnąłem ją na bok, a skała pod nami pękła na pół. Daliśmy susa na fragment ziemi obok, Jade wrzeszczała na mnie, ale nie obchodziło mnie to. Trzymałem ją mocno za rękę i niezauważalnie odetchnąłem z ulgą, gdy ujrzałem, że lawa zabiera ze sobą Ethana.
Jest dobrze. Teraz tylko muszę wciągnąć ją na górę Rogu.
Lawy było coraz więcej, a czasu coraz mniej. Ciągnąłem Jade za sobą, aż znaleźliśmy się pod Rogiem. Puściłem ją przodem, sam zacząłem się wspinać tuż za nią. Wściekłość dziewczyny nieco opadła, gdy Jade zdała sobie sprawę, jak blisko śmierci była jeszcze chwilę temu. Szybko pokonywała kolejne metry w górę Rogu, aż dotarła na sam szczyt, a ja zaraz za nią. Opadliśmy oboje na chłodny metal w chwili, gdy lawa pod nami pochłonęła dosłownie wszystko, co wcześniej było ziemią.
Przez kilka długich minut nasze ciężkie oddechy były jedynym, co dało się słyszeć. Lawa sięgnęła mniej więcej do ¾ wysokości Rogu i przestała płynąć, po czym opadła i zastygła. Leżałem, obolały, zmęczony i spocony obok Jade i naprzeciwko Fletchera.
Usłyszeliśmy trzy wystrzały z armaty. Twyla, Puth, Ethan. Jest dobrze.
Jednak nie jestem totalnym zerem, jeśli chodzi o naprawianie Scenariusza pod presją czasu.
***
Wieczór i noc dnia ósmego spędziliśmy na szczycie Rogu, śpiąc jak zabici, zmęczeni ostatnimi stresującymi wydarzeniami. Nikt nie miał nawet siły myśleć o skrytobójstwie i rozpoczynaniu walki, chociaż zdawałem sobie sprawę, że znajdujemy się w takiej sytuacji, w której ktoś w końcu pierwszy podniesie rękę na drugiego.
Gdy obudziłem się późnym rankiem, Fletchera nigdzie nie było widać, a Jade zamyślona siedziała na skraju Rogu i wpatrywała się w niebo.
Przeciągnąłem się, czując ból w lewym barku, który nadwyrężyłem podczas wspinaczki na szczyt Rogu. Rozglądnąłem się. W ciągu nocy lawa w jakiś sposób zastygła, pozostawiając na ziemi twardą skorupę. Wokół było pusto i cicho jak makiem zasiał. Wtedy właśnie naszła mnie myśl, że pojedynek między Zawodowcami i resztą trybutów od początku był zaaranżowany tylko po to, aby ściągnąć wszystkich trybutów w jedno miejsce, gdy pojawi się lawa.
- Gdzie Fletcher? – zapytałem ostrożnie. Jade nie odpowiadała. Zauważyłem, że w dłoni ściskała małe pudełeczko z trzema dziurkami na pokrywce, owinięte ozdobnym papierem. Mój mózg pracował jednak zbyt wolno, aby zadziwić się tym faktem.
- Poszedł – powiedziała w końcu krótko dziewczyna.
- Poszedł? – powtórzyłem. – A... wróci?
Jade wzruszyła ramionami. Nerwowo obracała w dłoniach pudełko. W końcu uniosła głowę i spojrzała na mnie.
- Ufasz mi? – zapytała.
Ukryłem zażenowanie, które mnie ogarnęło. Nie, nie ufałem jej, to oczywiste. Jednak musiałem zrobić wszystko, aby ona myślała, że tak jest.
- Bardziej tobie, niż Fletcherowi – powiedziałem ostrożnie.
Jade skinęła głową. Nagle poderwała się na równe nogi, błyskawicznie znalazła się tuż przy mnie i nachyliła się do mojego ucha.
- Mam plan – szepnęła tak cicho, że ledwo ją rozumiałem. Wytężyłem słuch. – Dostałam to dziś rano od sponsorów – pokazała mi pudełko.
- Co tam jest? – zapytałem, czując, jak zasycha mi w gardle.
Jade spuściła wzrok i przez chwilę jeszcze się wahała. W końcu ostrożnie ściągnęła pokrywkę.
Zaparło mi dech. W pudełku znajdował się... skorpion. Najprawdziwszy, żywy skorpion, kiwający na boki pokaźnym żądłem.
- Rany – wykrztusiłem. Myślałem, nad tym, co powiedzieć. – Co zamierzasz zrobić? – zapytałem.
W odpowiedzi Jade rzuciła krótko:
- Fletcher. Dziś w nocy. I ty mu go wrzucisz.
Poczułem, że mnie mdli. Potarłem brzeg koszulki.
- Jade, ja... - nie dokończyłem, bo dziewczyna weszła mi w słowo:
- Jeśli dopisze nam szczęście, Organizatorzy pozwolą wygrać nam obu – szepnęła. – Sponsorzy z naszego Dystryktu są niezwykle hojni. Gdy zobaczą, że współpracujemy, robiąc przy tym niezłe show, mogą się za nami wstawić.
Wahałem się. Zdrowe oko Jade pozostawało zimne i puste. Miałem dziwne przeczucie, że dziewczyna wcale nie ma takich intencji. Jest chytra. Może chcieć mnie zabić, gdy będę myślał, że chce współpracy.
Według mojego Scenariusza koniec Igrzysk miał nastąpić dziesiątego dnia. Nie wiedziałem, jak zginie Fletcher. Nie miało jednak być żadnego remisu. To ja musiałem wygrać.
- To co, umowa stoi? - zapytała wyczekująco dziewczyna.
Było mi niedobrze ze zdenerwowania. Powoli skinąłem jednak głową.
Jade uśmiechnęła się i poklepała mnie po plecach.
- Świetnie, partnerze w zbrodni – mruknęła. Wstała, zostawiając mi pudełko. Odprowadziłem ją wzrokiem, myślą nad tym, w jak straszne bagno właśnie się wpakowałem.
***
Dzień minął spokojnie. Aż za spokojnie. Fletcher gdzieś przepadł i nie wrócił aż do wieczora. Wiedziałem, że widzowie będą się spodziewali wielkiego widowiska przed końcem dnia, więc musieliśmy wcielić nasz plan w życie właśnie dziś.
W południe zeszliśmy z Jade ze szczytu Rogu i rozbiliśmy małe obozowisko pod jego ścianami. Rozpaliliśmy ogień i czekaliśmy. Robiło się ciemno, a Fletchera nadal nie było nigdzie widać. Podejrzewaliśmy z Jade, że uciekł. To oznaczałoby zniweczenie naszych planów.
Bałem się zapytać, co zrobimy, jeśli Fletcher nie wróci. Ale wrócił. W środku nocy pojawił się w zasięgu ognia, w ręku dzierżąc swój miecz. Jade poderwała się na równe nogi, dobywając shurikena – swojego ostatniego, bo o ile się nie myliłem, resztę straciła w walce.
- Trzymaj się z tyłu – zakomenderowała do mnie szeptem. – Miej broń i skorpiona w pogotowiu.
Cofnąłem się za ścianę Rogu. Fletcher podszedł bliżej i zatrzymał się kilka metrów od Jade. Mnie chyba nawet nie zauważył. Ogień rzucał na jego twarz cienie, które wyostrzały jego rysy.
Zapadła cisza, tak gęsta, że niemal namacalna. Słyszałem swój oddech i bicie serca. W ręku ściskałem topór, za plecami trzymałem pudełko ze skorpionem.
Fletcher kiwał się na palcach, przyglądając się Jade.
- Moi sponsorzy chcą twojej głowy – odezwał się w końcu.
- A moi twojej – syknęła dziewczyna. Lewą ręką sięgnęła po swój sztylet.
Fletcher uśmiechnął się krzywo. Oblizał wargi i poruszył ramieniem.
- Och – powiedział cicho. - W takim razie mamy problem.
Zapadła cisza. Nie wiem, czy minęła sekunda, dwie, a może ledwie jej ułamek. Wiem jednak, że Fletcher nagle z niezwykłą szybkością rzucił się na Jade, a ona na niego, po czym starli się w błyskach ostrzy.
Ja zaś otworzyłem pudełko i przyjrzałem się skorpionowi w blasku gwiazd i planet. Postąpiłem kilka kroków naprzód, aż znalazłem się za Fletcherem. Potem uniosłem pudełko, przechyliłem je i wyrzuciłem pajęczaka w stronę jego szyi.
Krzyki, szamotanina i brzęk ostrza upadającego na ziemię – to usłyszałem, gdy skorpion zatopił żądło w skórze Fletchera. Chłopak zawył z bólu, usiłował zrzucić z siebie drapieżnika, ale nie udało mu się sięgnąć do karku. Momentalnie pobladł, z jego ust zaczęła toczyć się piana. Upadł na kolana, dysząc ciężko. Napotkał mój wzrok i spojrzał na mnie z furią w oczach, gdy zdał sobie sprawę, że to ja stoję za tym atakiem.
Jade wyrosła nad chłopakiem, przystawiając mu sztylet do gardła.
- Nasi sponsorzy dali mi prezent – wyszeptała, uśmiechając się drapieżnie i obserwując skorpiona. Fletcher chwiał się, ręce, którymi ściskał ziemię całe drżały. Zdołał jednak unieść głowę i zmusił się, aby skupić wzrok na Jade.
- Moi sponsorzy – wycharczał z trudem, tocząc pianę z ust – też mi coś przekazali.
Wyjął z kieszeni coś okrągłego, lśniącego i czarnego. Nim zorientowałem się, do czego zmierza, zerwał zawleczkę i cisnął tym przedmiotem między mnie i Jade.
Granat uderzył w ziemię i rozległ się huk wybuchu. Eksplozja odrzuciła mnie do tyłu, moje ciało uderzyło o ziemię. Usłyszałem chrupnięcie w którejś z kości, a po czole spłynęła mi krew. Dzwoniło mi w uszach, w ustach czułem metaliczny posmak. Huk armaty oznaczającej śmierć trybuta dobiegł mnie jakby z oddali, z odległego tunelu, po którym odbija się echem. Z trudem dźwignąłem się na kolana, podpierając się na łokciach. Byłem zamroczony i oszołomiony, ale zdołałem zobaczyć nieruchome ciało Fletchera. Nie umiałem stwierdzić, czy zabił go jad skorpiona, czy wybuch.
W pyle coś się poruszyło. Usłyszałem kaszlenie. Czarne włosy, przepaska na oku – Jade podnosiła się z ziemi. Obrzuciła wzrokiem Fletchera, a potem przeniosła wzrok w drugą stronę. Dojrzała mnie w oddali. Nawet z tej odległości zdołałem dostrzec drapieżny błysk w jej oku.
Sięgnęła po coś. Shuriken błysnął w powietrzu. Jej ostatni. Poruszałem się jak w smole, czołgając się po pokrytej pyłem ziemi.
Jade wymierzyła i rzuciła. Ostrze błysnęło w półmroku nocy, przy blasku gwiazd, pierścieni planet i księżyca.
Myślałem wolniej niż na klasówce z matmy, a jeszcze jakiś czas temu nie podejrzewałbym nawet, że jest to możliwe. Jade nigdy nie chybia. Całe życie szkoliła się po to, aby nie chybiać.
Nie mam szans.
W rozpaczy rzuciłem się na ziemię, czując ból eksplodujący w połamanych żebrach. Shuriken śmignął nade mną, przycinając mi włosy niczym kosiarka, po czym przejechał po moich plecach, rozcinając mi kurtkę, koszulkę i skórę do żywego mięsa.
Ból był ogromny, zaślepił mnie i sprawił, że oczy zaszły mi łzami. Czy krzyczałem? Możliwe. Po wybuchu granatu chyba częściowo ogłuchłem, bo nie słyszałem, żeby z moich otwartych ust wydobywał się jakiś dźwięk. Moje palce wbiły się w ziemię, przygryzłem zębami język, którego nie kontrolowałem przez zalewającą mnie falę bólu.
Jade szła w moją stronę, ale nagle zatrzymała się gwałtownie. Patrzyła na coś, co wyłoniło się zza Rogu i ruszyło teraz w jej kierunku. Było wielkie, płowe i miało budowę ciała kota. Otworzyło paszczę i chyba ryknęło, chociaż tego też nie usłyszałem.
Jade rzuciła się do ucieczki, a zwierzę pomknęło za nią. Przez zbierające się łzy bólu niewiele już widziałem. Czułem ciepłą krew spływającą mi po plecach. Wszystko zaszło mgłą. Walczyłem ze sobą, aby nie zemdleć.
Ale zemdlałem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top