ROZDZIAŁ 17. Tak, jak miało być

*Mam do Was prośbę, żebyście podczas czytania tego rozdziału, gdy pojawi się znak "(...) muzyka" włączyli piosenkę dodaną powyżej i czytali dalej z nią w tle. Uważam, że będzie ona idealnie oddawać klimat wydarzeń. Zapraszam do lektury :)*


Tara

Ethan zbliżył się do ciała Prince'a i ściągnął mu plecak z ramion. Następnie podał mi go, co przyjęłam z dużym zdziwieniem. 

- No, bierz - powiedział. - Jest bardziej twój niż mój.  

Z wahaniem przyjęłam ten podarunek, po czym mój wzrok padł na nogę Ethana. Znajdowała się na niej paskudna, poszarpana rana, która nadal krwawiła. 

- Co się stało? - zapytałam, wskazując na nią. Ethan spojrzał w dół i skrzywił się. 

- Miałem bliskie spotkanie ze stadem wilków. Jeden z nich ośmielił się za bardzo, ale przypłacił to życiem. Zresztą, tak jak pozostałe - mruknął.

Uniosłam brwi. 

- Chcesz powiedzieć, że sam rozprawiłeś się z watahą wilków? 

- Tak. 

- Coraz bardziej zaczynam się ciebie bać - mruknęłam. 

Ethan uśmiechnął się krzywo, po czym syknął z bólu, gdy poruszył zranioną nogą. 

- Gdy o niej nie pamiętałem, nie bolała tak bardzo - westchnął. Stałam naprzeciwko niego, bijąc się z myślami i ściskając mocno plecak. Po chwili wahania sięgnęłam do niego, otworzyłam go i wyjęłam apteczkę, której na szczęście Prince nie zdążył użyć. 

Podeszłam do Ethana z buteleczką wody utlenionej i bandażem w dłoni. Cofnął się, gdy chciałam spróbować opatrzyć mu ranę.

- Hej, hej - mruknął. - Dzięki, ale sam to zrobię. 

- Jak chcesz. 

Obserwował mnie z rezerwą, gdy podałam mu apteczkę i odsunęłam się. Usiadł na spalonej ziemi, nożem rozciął poszarpaną nogawkę spodni i sięgnął po wodę utlenioną i lekarską igłę z nicią. 

- Chcesz sam to zaszyć? - zapytałam. 

- A ty wolałabyś to zrobić? - zapytał, na co niepewnie pokręciłam głową. - Boisz się krwi? - dodał, gdy odwróciłam wzrok po tym, jak zabrał się za zszywanie brzegów przemytej uprzednio rany.

- Nie, ale widok tej rany nie należy do najprzyjemniejszych - mruknęłam. Ethan wzruszył ramionami. Po kilku chwilach skończył zszywanie i sprawnie zabandażował sobie nogę. 

- Dziękuję - powiedział, wstając. - Ale nadal nie rozumiem, dlaczego mi pomagasz.

- To taka forma podziękowania - odparłam po chwili. - Za to, że mi pomogłeś. I uratowałeś życie. Wiele razy. Naprawdę wiele. 

- No, trochę tego było - mruknął. - W każdym razie, jesteśmy kwita, co nie? Dzięki za apteczkę, ja będę już spadał. 

- A, tak. No, tobie też dzięki - odpowiedziałam nerwowo.  

Ethan zapatrzył się gdzieś przed siebie z nieobecnym wzrokiem. 

- Wiesz, Tara... - zaczął, ale niedane mu było dokończyć. Usłyszeliśmy bowiem niskie, gardłowe warknięcie gdzieś za naszymi plecami. Odwróciłam się i napotkałam spojrzenie pary czerwonych oczu i kociej sylwetki wyłaniającej się spomiędzy drzew. 

Olbrzymie, lwio-podobne zwierzę ryknęło i rzuciło się na Ethana z niewiarygodną szybkością. Chłopak uskoczył na bok, dobywając miecza, który wcześniej miał przywieszony przy pasie. Ciął ostrzem w stronę zwierzęcia, trzymając je na dystans. Stworzenie okrążyło chłopaka, warcząc i ignorując mnie całkowicie, chociaż stałam zaledwie kilka metrów dalej. 

- Puma płowa - rzucił przez ramię Ethan, uchylając się, gdy zwierzę kłapnęło na niego szczękami. - Inaczej kuguar, lew górski albo pantera florydzka. Drapieżny ssak z rodziny felidae, zamieszkujący Amerykę Północną i Kanadę, o smukłym i gibkim tułowiu oraz sile zacisku szczęk równej 108 kg. Poluje samotnie, głównie nocą, udokumentowano przypadki ataku na człowieka, niektóre ze skutkiem śmiertelnym.

Z szeroko otwartymi oczami wpatrywałam się w chłopaka, myśląc, że postradał zmysły i zamienił się w Hermionę.

- Co? - wykrztusiłam tylko. 

- Interesuję się felinologią - wyjaśnił Ethan, robiąc błyskawiczny skok na ziemię i unikając pazurów pumy. Następnie ciął w jej stronę mieczem, zostawiając długą ranę na boku zwierzęcia. - Nauką o kotach - dodał. - Lubię je, ale kiedy są nieco mniejsze i gdy nie próbują odgryźć mi gardła, rzecz jasna.

Puma cofnęła się, warcząc i liżąc ranny bok. Ethan z trudem podniósł się ziemi, sycząc z bólu, gdy jego noga znów przypomniała o sobie bólem. 

- No, idź już - mruknął do zwierzęcia, machając w jego stronę mieczem. - Nie chcę cię zabijać, ale możesz nie pozostawić mi wyboru. 

Puma patrzyła na niego spode łba, zupełnie jakby rozumiała, co on mówi. Następnie obróciła się, najwyraźniej z zamiarem odejścia. Niestety, zamiast tego po prostu zwróciła się w moją stronę, jakby po raz pierwszy mnie zobaczyła, i zaatakowała. 

Miałam kilka sekund na reakcję. Padłam na ziemię i zakryłam ramionami głowę, gdy wielki kot rzucił się na mnie. Poczułam pazury przejeżdżające po moim ramieniu i ciężki oddech zwierzęcia na sobie. Sięgnęłam po nóż i cięłam w stronę pyska pumy, która odskoczyła ode mnie. Z jej drugiej strony pojawił się już Ethan, atakując po raz kolejny, jednak jego zraniona noga nie pozwoliła mu na dostatecznie szybkie ruchy. Puma drasnęła go kłami w dłoń, aż wypuścił z ręki miecz. Zwierzę skoczyło na jego pierś i z olbrzymią siłą przewróciło go na ziemię, po czym ryknęło i rozszerzyło potężne szczęki z zamiarem zatopienia kłów w ciele chłopaka. 

Podniosłam się z ziemi i stałam jak zamurowana, ale widok Ethana z wielkim drapieżcą na klatce piersiowej ocucił mnie. Sięgnęłam po nóż i przypominając sobie lekcje z Arkadii, dokładnie wymierzyłam odległość, zamachnęłam się, po czym jak w transie rzuciłam w stronę zwierzęcia. 

Wiele rzeczy mogło pójść nie tak. Mogłam chybić i stracić jedyną broń. Mogłam trafić Ethana zamiast pumy. Z bijącym sercem obserwowałam, jak nóż przecina powietrze i jak w zwolnionym tempie wbija się głęboko w czaszkę kota, który niemal natychmiast nieruchomieje. 

Cofnęłam się, czując, jak robi mi się słabo. Oparłam się o drzewo, aby nie upaść. Ethan zrzucił z siebie cielsko zwierzęcia, ocierając pot z czoła, po czym szybkim ruchem wyszarpnął nóż z głowy pumy i spojrzał na mnie, przez chwilę szukając odpowiednich słów. 

- Całkiem dobry rzut - powiedział. - Rzekłbym nawet, że zjawiskowy. 

- Dziękuję - odparłam i drżącą dłonią odebrałam nóż od chłopaka, który przyglądał mi się, nie kryjąc wyrazu uznania w oczach. Mój wzrok padł na martwe ciało pumy, jeszcze przed chwilą śmiertelnie groźnej, a teraz nieruchomej jak kukiełka. 

- Słuchaj, Tara - powiedział po chwili Ethan, podnosząc z ziemi swój miecz i zaciskając usta. - Mamy tu, na arenie, jedną misję. Nie jestem zadowolony z tego, że zgodziłem się wam pomagać w tej całej zabawie w odgrywanie Scenariusza wewnątrz książki, ale robię to dla Katniss, bo ją lubię - to znaczy, nie zdążyła mi się jeszcze nigdy niczym narazić. 

Uniosłam brew, ale pozwoliłam, aby mówił dalej. 

- No więc skoro jesteśmy razem na tej arenie, uratowaliśmy sobie nawzajem życie i mamy wspólnego wroga, czyli Jade, to proponuję zawrzeć tymczasowy sojusz - dokończył na jednym wdechu. 

Zastanowiłam się, patrząc w jego przenikliwie zielone oczy i próbując coś z nich wyczytać. Może tak było w jego Scenariuszu? Może miał współpracować ze mną, zanim zginę piątego dnia? "Nie mam nic do stracenia", pomyślałam."I tak muszę przeżyć jeszcze tylko niecały jeden dzień, równie dobrze mogę nie być wtedy sama."

- Dobrze, zgadzam się - powiedziałam po chwili. 

- Świetnie - odparł Ethan. - Chodź, pokażę ci niezłą miejscówkę na nocleg. 

Zostawiliśmy za sobą ciało Prince'a i pumy, po które niedługo potem zleciał poduszkowiec. Ethan zaprowadził mnie do zamaskowanej za krzakami jaskini w środku lasu, w której, jak wyjaśnił, ukrywał się przez większość czasu na arenie. Zjedliśmy na spółkę resztę zapasów, które każde z nas miało ze sobą, i ustaliliśmy, kiedy które z nas będzie pełnić wartę. Zgłosiłam się do tego zadania jako pierwsza, ale Ethan najwyraźniej nie zamierzał spać tej nocy, bo nawet wtedy, gdy pilnowałam wejścia do jaskini, nie spał, tylko czuwał z przymkniętymi powiekami. Gdy po północy nadeszła moja pora na drzemkę, weszłam do jaskini, położyłam się na twardej ziemi i niemal od razu zasnęłam spokojnym, nieprzerwanym snem. 

***

Obudziły mnie ostre promienie słońca, które prześlizgiwały się między nagimi konarami drzew, łaskocząc mnie po twarzy. Otworzyłam oczy, obróciłam się na drugi bok i natrafiłam na wzrok Ethana ponad niewielkim, rozpalonym przez niego ogniskiem. 

- Co tak ładnie pachnie? - zapytałam, czując w powietrzu apetyczną woń mięsa, od której aż zaburczało mi w brzuchu. 

- Flambirowana pierś z kurczaka duszona w sosie tymiankowo-cytrynowym, z dodatkiem ziemniaczanego puree i musu z modrej kapusty - odpowiedział Ethan. Udał, że doprawia coś na ogniu i wdycha zapach ugotowanego posiłku. - Żartuję, to martwy szczur - dodał po chwili, szczerząc zęby i unosząc smażone nad ogniskiem mięso na patyku. 

- Dobre i to - mruknęłam z uśmiechem, wstając i podchodząc do ognia.  

To było najlepsze śniadanie, jakie jadłam od kilku dni. Ethan przygotował kilka upolowanych przez siebie szczurów pustynnych - zjedliśmy wszystkie i oblizaliśmy palce z tłuszczu, aby nie została ani kropelka.

-  Dziękuję, szefie kuchni - powiedziałam po skończonym posiłku. 

- Ty zmywasz naczynia - odparł chłopak, wstając. Zaśmiałam się cicho, ale chwilę potem spoważniałam, gdy przypomniałam sobie, co jest dzisiaj. Piąty dzień na arenie. Dzień, w którym miałam zginąć. Dziś jeden z trybutów zakończy mój czas na arenie, a ja wrócę, miejmy nadzieję, cała i zdrowa do Arkadii. 

Pozostaje mi tylko czekać. 

Ugasiliśmy ognisko i ruszyliśmy w dalszą drogę, aby nie pozostawać dłużej w jednym miejscu. Poza tym, Ethan stwierdził, że w pobliżu mogą się czaić inne dzikie stworzenia, które tylko czekają, aby nas zaatakować. 

- No i pozostaje też kwestia innych trybutów - dodał. - Rozpaliliśmy ognisko, a trudno o lepsze zaproszenie wskazujące na to, gdzie jesteśmy. 

Bez wahania przyznałam mu rację. 

Szliśmy wzdłuż strumienia płynącego przez las, trzymając się z dala od niewielkich jezior, które mogły być zatrute. W końcu, po niemal połowie dnia dotarliśmy do znacznego obniżenia terenu i kotliny w dole, otoczonej niewielkim lasem iglastym, który w przeciwieństwie do innych nie wyglądał na spalony. 

- Ładnie tu - powiedziałam. - Zważywszy na to, że jesteśmy na Arenie Piekła, to to jest naprawdę przyjemne miejsce. Patrz, nawet trawa tu jest. 

Ethan skinął głową i ruszył w stronę środka kotliny. 

- Proponuję się tu zatrzymać - powiedział, rzucając na ziemię swoje rzeczy. Rozprostował plecy i przeciągnął się. 

- Jak twoja noga? - zapytałam, podchodząc bliżej i zostawiając obok plecak. 

- Dziękuję, znacznie lepiej. Nie takie rzeczy się przechodziło - odparł. Rozglądnął się wokół, jego wzrok padł na jedno z drzew oddalone od nas o na oko trzydzieści metrów. - Trafisz w nie z tej odległości? - zapytał nagle, unosząc do mnie brew.

- Wątpię - przyznałam szczerze. - Jakbym miała łuk, to może.

- To jakim cudem trafiłaś nożem idealnie w nerw w czaszce tej pumy? - zapytał. Wzruszyłam ramionami. 

- Nie mam pojęcia. To był impuls i... głupie szczęście. Poza tym, pewnie postać, której rolę tu odgrywam, umie dobrze celować. Hermiona mówiła, że na arenie przejmę część umiejętności od postaci, której Scenariusz... - urwałam, widząc minę Ethana. 

- Hermiona ci powiedziała? - powtórzył z dziwnym wyrazem twarzy. 

- No tak - nie wiedziałam za bardzo, o co mu chodzi. 

Chłopak spuścił wzrok i zapatrzył się w ziemię. 

- Wspominała też może o innych dość istotnych rzeczach? - zapytał kwaśno. 

Zmarszczyłam brwi. 

- Nie wiem, co masz na myśli - powiedziałam. Ethan podniósł głowę, pomyślał chwilę, po czym przywołał na twarz wymuszony uśmiech. 

- Już nic, zapomnij o tym - rzucił przez ramię, odchodząc kilka kroków dalej. Wyciągnął nóż, podrzucił go w dłoni, po czym rzucił w stronę drzewa, podkręcając go lekko. 

Nóż wykonał kilka salt w powietrzu i wbił się głęboko w korę. Ethan uśmiechnął się dumnie, a ja wywróciłam oczami. 

- Musisz się popisywać? - zapytałam, nim zdążyłam się powstrzymać. 

W odpowiedzi chłopak ściągnął kurtkę, którą cały czas miał na sobie i stanął naprzeciwko mnie, zacierając dłonie. 

- Pokaż mi, co potrafisz, to przestanę się popisywać - mruknął z błyskiem w oku. 

Cofnęłam się. 

- Chcesz ze mną walczyć? Podobno boli cię noga. 

- Tym lepiej dla ciebie. Będziesz mieć nade mną przewagę. 

Założyłam ramiona, lustrując zielonookiego wzrokiem.

- Jesteś co najmniej dwa razy silniejszy niż ja - mruknęłam.

- Ty jesteś zwinniejsza i szybsza. 

- Nie dasz mi spokoju, co? - rzuciłam, niechętnie pozbywając się obciążającego mnie noża i kurtki. 

W odpowiedzi wyszczerzył zęby i przybrał pozycję w gotowości do walki. Stanęłam naprzeciwko niego z jedną nogą wysuniętą do przodu. Chwilę mierzyliśmy się wzrokiem, a potem zaatakowałam. 

Podczas treningów Tobias powtarzał, że jeśli jestem mniejsza i drobniejsza od przeciwnika, powinnam starać się uderzać łokciem, bo w nim skoncentruję najwięcej siły. Moje ramię zatoczyło łuk i uderzyło w szczękę Ethana - to znaczy, uderzyłoby, gdyby nie to, że w ostatniej chwili odskoczył do tyłu, po czym wziął rozbieg i uderzył we mnie, dosłownie zwalając mnie z nóg. Upadłam na trawę, ale szybko poderwałam się na kolana i osłoniłam przed kolejnym ciosem. Podniosłam się na nogi i próbowałam kopniakiem trafić w rękę Ethana. Chłopak uniknął uderzenia i sam zastosował kopnięcie z półobrotu na zdrowej nodze. Zdążyłam się przed nim uchylić, ale nie umknęłam przed kolejnym ciosem, tym razem pięści, która trafiła mnie w brzuch. Zgięłam się wpół, próbowałam złapać oddech, a Ethan skorzystał z sytuacji i podciął mi nogę. Upadłam po raz drugi podczas tej walki i nie zdążyłam się podnieść. Brunet przyszpilił moje ręce do ziemi i nachylił się nade mną z triumfalnym uśmiechem. 

- Potraktuj to jako osobistą lekcję ode mnie - szepnął z twarzą milimetry od mojej. Czułam jego oddech na sobie i widziałam zieleń oczu, która z bliska okazała się być jeszcze bardziej głęboka. Chwilę mierzyliśmy się wzrokiem, oddychając ciężko, a potem on puścił mnie i wyprostował się. 

Zostałam na trawie, czując się jak otumaniona, chociaż sama nie wiedziałam, czym tak naprawdę. 


(***) muzyka

Zapadał wieczór. Ogień w ognisku trzaskał cicho, co było jak przyjemna melodia dla moich uszu, pomagająca mi się uspokoić. Naprzeciwko mnie Ethan wpatrywał się w płomienie, obracając w rękach nóż. 

Przełknęłam ślinę, rozglądając się wokół. Starałam się tego nie okazywać, ale strasznie się denerwowałam. Minął niemal cały dzień piąty, którego drugą część spędziłam na kilku walkach z Ethanem. Powoli nadchodziła noc, a ja nadal byłam żywa. Jeśli nie zginę dziś przed północą, zniszczę mój Scenariusz. 

"Zaraz powinien się tu pojawić trybut, które mnie zabije", powtarzałam sobie w myślach. "Jeszcze chwilę. Niedługo umrę, a potem wrócę do Arkadii. Zadanie zostanie wykonane. Będzie tak, jak miało być".  

- Wszystko w porządku? - zapytał nagle Ethan, wyrywając mnie z zamyślenia. Nerwowo potarłam ramię. 

- Tak - skłamałam, starając się przywołać na twarz uśmiech. - Po prostu... - próbowałam naprędce coś wymyślić. - Ty wiele razy przenosiłeś się już do książek, prawda? - zapytałam niepewnie.

Skinął głową. 

- Owszem, i zwykle jako Czarny Charakter. W zasadzie... od pewnego momentu tylko jako Czarny Charakter.

Milczałam przez chwilę. 

- Chcesz o tym pogadać? - zapytałam. Wahał się, nieświadomie pocierając grzbietem dłoni bliznę przecinającą oko. 

- Raczej nie - odparł w końcu i uniósł głowę.

Niebo wyglądało pięknie, upstrzone gwiazdami, które mrugały z góry jak świetliki. Wiał delikatny wiatr, który sprawił, że moją skórę przeszył dreszcz. Rozglądałam się wokół, wypatrując jakiegoś ruchu, nasłuchując dźwięków. Zaraz pojawi się mój zabójca. Tak było w Scenariuszu. Muszę tylko poczekać na niego i pozwolić mu mnie zabić. 

- Zimno ci? - zapytał Ethan i, nie czekając na odpowiedź, wstał z miejsca i podszedł do mnie, ściągając kurtkę. Okrył nią moje ramiona, a ja uśmiechnęłam się lekko. 

- Dziękuję - powiedziałam, otulając się materiałem. Bardzo przyjemnie pachniał. Pachniał...bezpieczeństwem. 

- Powiesz mi teraz, co cię trapi? - zapytał chłopak, siadając obok mnie z wyczekiwaniem. 

Milczałam, ściskając mocno rękaw jego kurtki. 

- No więc... - zaczęłam, szukając odpowiednich słów. - Po prostu... nie dziwi cię to, że to wszystko... Arena, trybuci, to, jak giną, wszystkie dźwięki, zdarzenia, uczucia... wydają się być takie... rzeczywiste? Prawdziwe? Realne? - urwałam na chwilę. - Jakby to się działo naprawdę, tu i teraz. A przecież to tylko fikcja, prawda? - spojrzałam na chłopaka, który słuchał mnie uważnie. - Wytwór naszej wyobraźni. Tu, we wnętrzu książki, nie jesteśmy sobą. Nie jesteśmy rzeczywiści, prawda?

Ethan chwilę mi się przyglądał, a potem uniósł głowę i spojrzał na niebo. 

- Rzeczywistość - szepnął po chwili, wpatrując się w gwiazdy - jest pojęciem względnym, ponieważ to my sami ją tworzymy. 

W ciszy rozmyślałam nad tymi słowami, wpatrując się w ziemię. Gdy uniosłam głowę, on patrzył na mnie tymi dużymi, zielonymi oczami, które zdawały się mnie elektryzować i przyciągać. 

Poczułam, że przybliża się do mnie, aż jego twarz znajduje się tuż przy mojej. Nie spuszczał ze mnie wzroku, gdy jego dłoń musnęła moją, jego oddech delikatnie mnie otulił, a moje serce zabiło mocniej i szybciej niż kiedykolwiek wcześniej. Nachylił się i pocałował mnie, lekko, jakby z wahaniem. Zamknęłam oczy i pozwoliłam, aby jego wargi zetknęły się z moimi na dłużej. W moim sercu rozeszło się przyjemne ciepło, umysł był jak przyćmiony, nie istniało nic oprócz mnie i bruneta obok. Ta chwila zdawała się trwać wiecznie, czułam się, jakbyśmy byli zawieszeni gdzieś ponad pojęciem czasu. Gdy w końcu Ethan oderwał wargi od moich i odsunął się, jeszcze chwilę miałam zamknięte oczy, nadal rozkoszując się jego smakiem na moich ustach. Uchyliłam powieki i zobaczyłam, że patrzy na mnie z wyraźnym smutkiem w oczach. 

- Tara - wyszeptał z trudem, bo jego głos się załamywał. - Proszę... nie zapominaj, po co tu jesteśmy. 

Patrzyłam na niego pytająco z nadal rozchylonymi ustami. Nie rozumiałam z tego nic, póki nie zobaczyłam, jak sięga za siebie i unosi rękę, w której błysnęło ostrze. Następnie szybkim ruchem zatopił nóż w mojej klatce piersiowej, tuż pod sercem.

Potworny ból rozszedł się po moim ciele, sprawiając, że mięśnie zwiotczały, a przed oczami zrobiło mi się ciemno. Opuściłam wzrok i ujrzałam ostrze sterczące z mojego ciała oraz krew, strużką płynącą po mojej koszulce. Osunęłam się na ziemię, a Ethan chwycił mnie drżącymi rękoma. Ostrożnie ułożył moją głowę na swoich kolanach, zakrywając usta dłońmi we krwi. 

- Przepraszam - w jego oczach błyszczały łzy, cały się trząsł, ledwo potrafił cokolwiek wykrztusić. - Tak cię strasznie przepraszam... musiałem, ja... wybacz mi... 

Obraz rozmazywał mi się przed oczami, ale do ostatniej chwili patrzyłam na chłopaka. Jego dłonie błądziły po mojej klatce piersiowej, ramiona trzymały mnie mocno, choć drżały. 

Zakaszlałam i z trudem udało mi się wypowiedzieć kilka słów.

- To było... w twoim Scenariuszu, prawda? - wychrypiałam. Nie odpowiedział, nie mógł nic powiedzieć, bo póki znajdowaliśmy się na arenie, obowiązywała nas tajemnica. Widziałam to jednak w jego oczach. Widziałam, że to prawda. Od początku to on miał być tym trybutem, który miał mnie zabić. 

- Przepraszam - wyszeptał, gładząc dłonią mój policzek i nieuważnie zostawiając na nim ślady krwi. - Za chwilę wrócisz do Arkadii, obiecuję. Przepraszam, Tara... 

Westchnęłam cicho i zamknęłam oczy. Poczułam, że uchodzi ze mnie życie, ale chciałam, żeby jego oczy były ostatnią rzeczą, którą zapamiętam.

Wszystko pokryło się czernią, ale nie czułam strachu ani smutku. Gdy moja Duchowa Postać opuściła arenę, na twarzy miała uśmiech.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top