ROZDZIAŁ 13. Witamy na arenie

Tara

Portal pojawił się niedaleko głównego wejścia do miasta, lśniąc i mieniąc się w słońcu. Wzięłam głęboki oddech, za wszelką cenę starałam się nie okazywać, jak bardzo się boję. Ostatni raz spojrzałam na trzymany przeze mnie w ręku Scenariusz i zlustrowałam go wzrokiem, starając się zapamiętać wszystkie istotne informacje.

Według Scenariusza po trafieniu do wymiaru "Igrzysk Śmierci" miałam odgrywać rolę siedemnastolatki z Ósmego Dystryktu, zajmującego się włókiennictwem, która została wylosowana do wzięcia udziału w 46 Głodowych Igrzyskach. Nie będę mieć szczególnych zdolności w walce, ale będę zwinna i szybka. Na arenie moją strategią okaże się ucieczka i krycie się. Nie będę musiała nikogo zabić, nie będę się trzymać z Zawodowcami. Przeżyję do piątego dnia Igrzysk, wtedy zginę z ręki innego trybuta.

Moim zadaniem jest więc utrzymanie się przy życiu przez pięć dni. Nie muszę wygrać, mam się tylko chować i nie szukać zagrożeń. Wydaje się proste, prawda?

Bardzo zaniepokoił mnie jednak opis tego, jak będzie wyglądać arena 46 Igrzysk. Według opisu, nazywano ją później "Areną Piekła" i okrzyknięto jedną z najkrwawszych w dziejach.

Westchnęłam. Super, to moja pierwsza misja jako Międzydusza i już miałam trafić do samego piekła. Dlaczego to nie mogła być, dajmy na to, Arena Nieba? Arena Bezpieczeństwa? Kraina waty cukrowej? Cokolwiek innego?

Wymieniłam spojrzenia z Ashem. Wydawał się być poddenerwowany. Zastanawiałam się, jak wygląda jego Scenariusz. Czy na arenie będę pamiętać, że jest moim bratem? Czy będziemy wyglądać tak samo? Czy zachowam swoje wspomnienia?

Poczułam czyjąś rękę na ramieniu. To Dumbledore, z poważnym wzrokiem wpatrujący się przed siebie.

- Już czas - powiedział cicho.

- Pamiętacie wszystkie zasady? - upewniła się po raz setny Hermiona.

- Tak - odparł Ash. - Postępujemy wedle Scenariuszy, jeśli wszystko pójdzie dobrze, każde z nas wróci żywe. Jeśli nie, to... no, wszyscy wiemy, co wtedy będzie.

- Powodzenia - najpierw Hermiona, a później Harry, Percy i Annabeth uścisnęli mnie i Asha. - Wracajcie szybko i w jednym kawałku.

Ethan uniósł brew i mruknął coś pod nosem.

- Co? Też chcesz przytulasa? - zapytał ironicznie Percy, rozszerzając ramiona w stronę chłopaka, ze złośliwym uśmiechem.

- Nie - warknął brunet, cofając się z groźnym grymasem na twarzy. - Po moim trupie. Chodźmy wreszcie, chcę to mieć za sobą.

- Ash, podejdź tutaj - przerwał Harry, nim wybuchła jakakolwiek kłótnia. - Wyciągnij przed siebie swój Scenariusz, tekstem do góry - powiedział. Ash uniósł kartkę, a czarodziej wyjął różdżkę i dotknął nią papieru.

- Incendio.

Scenariusz stanął w płomieniach, które szybko zaczęły trawić litery i zostawiać po sobie zwęglony papier.

- Wrzuć do portalu - zakomenderowała Hermiona. - A potem sam wejdź do środka!

Ogień przeskakiwał po rękach mojego brata, nie robiąc mu jednak krzywdy. Ash wyrzucił kartkę w złotawą otchłań i przez chwilę po drugiej stronie portalu widać było niewyraźny zarys czegoś, co wyglądało jak czarna ziemia i góry wokół. Ostatnie spojrzenie w moją stronę i Ash przekroczył portal, a złote światło okryło jego postać.

Zniknął.

Hermiona delikatnie popchnęła mnie do przodu i dotknęła różdżką mojego Scenariusza.

- Incendio - mruknęła, a gdy karta stanęła w płomieniach, szepnęła do mnie: - Nie podoba mi się to, że Ethan z wami idzie. Uważaj na niego.

- Nie zaryzykuje postąpienia wbrew Scenariuszowi - odparłam. - Wtedy nie tylko my zginiemy, on sam też.

Hermiona kiwnęła głową. Płomienie rzucały na jej twarz różne cienie.

- Też tak myślę - odparła. - I... słuchaj, Tara, przepraszam za to, że wtedy tak na ciebie naskoczyłam. Zdenerwowałam się, to wszystko.

Uśmiechnęłam się słabo.

- W porządku.

Hermiona odwzajemniła uśmiech, a ja zbliżyłam się do portalu. Bijący od niego blask był tak jaskrawy, że musiałam mrużyć oczy. Rzuciłam Scenariusz do otchłani po drugiej stronie i z głębokim wdechem przekroczyłam portal, nie wiedząc, co znajdę po drugiej stronie.


***


Zaczerpnęłam gwałtowny haust powietrza, gdy portal wyrzucił mnie na drugą stronę. Kręciło mi się w głowie, było mi niedobrze od zawrotnej podróży między wymiarami. Odetchnęłam głęboko i przełknęłam ślinę. Z trwogą otworzyłam oczy i rozglądnęłam się wokół.

Byłam we wnętrzu szklanej kapsuły, która powoli wciągała mnie na górę. Dłońmi dotknęłam przezroczystej powierzchni i zobaczyłam w niej swoje niewyraźne odbicie. Nadal wyglądałam tak samo, jak zawsze, nie zmieniła się moja twarz, sylwetka ani włosy. Miałam na sobie komplet ubrań przeznaczonych na arenę: wysokie, czarne trapery na dużej podeszwie, ciemne spodnie, podkoszulek i kurtkę. Czy to oznacza, że arena znajduje się w górach? W kapsule czułam się klaustrofobicznie i niczym w pułapce, zadarłam więc głowę, próbując zobaczyć, co czeka mnie po wysunięciu się na powierzchnię.

Przez szklany otwór w górze zobaczyłam skrawek nieba. Było ciemnogranatowe, ze szkarłatną łuną nad horyzontem, upstrzone milionami małych, lśniących, czerwonych i żółtych gwiazd. Ciągnęło się nade mną i zdawało się nie mieć końca. Kopuła areny wyglądała zjawiskowo, z ciepłymi barwami przechodzącymi w głęboką czerń i mnóstwem świecących punktów - gwiazd i planet z pierścieniami.

Ten widok wydawał mi się być oszałamiająco piękny. Rozglądałam się, chłonąc obraz nieba, aż na włosach poczułam podmuchy ciepłego powietrza. Kapsuła wysunęła się na samą górę, a ja zobaczyłam arenę w całej okazałości.

Zewsząd, jak okiem sięgnąć, rozciągały się pustynno-skaliste pustkowia z porozrzucanymi wokół czerwonymi głazami i gejzerami, z których unosiła się para wodna pod wielkim ciśnieniem. Powietrze było ciężkie, duszne i zanieczyszczone pyłem wulkanicznym, który unosił się nad spękaną od żaru ziemią. Na horyzoncie na północ znajdował się łańcuch szkarłatnych gór, które sięgały niemal do kopuły areny. Po mojej prawej widać było resztki lasu z wielkimi, czarnymi i spopielonymi szkieletami drzew. Poza tym wszędzie tylko pustkowia ze skałami i płomienie ognia sunące po powierzchni, a także złowróżbna czerwień i duszący gorąc, tak, jakbym była tuż nad kotłem z wrzątkiem.

Przeszedł mnie dreszcz. Naprawdę poczułam, że trafiłam do piekła.

Na wielkim ekranie zaczęło się odliczanie minuty, po której będziemy mogli zejść na ziemię i rozpocząć walkę lub ucieczkę. Rozglądałam się wokół, czując rozszalałe bicie serca w piersi.

W okręgu wokół krwistoczerwonego Rogu Obfitości na platformach znajdowali się pozostali uczestnicy Igrzysk. Lustrowałam ich wzrokiem i z zaskoczeniem zdałam sobie sprawę, że znam ich imiona i wiem, kim są, chociaż nie miałam pojęcia, skąd.

Po mojej lewej - chuda dziewczyna, brązowe włosy, rozbiegany wzrok, dłonie zaciśnięte przy policzku, łzy spływające w dół wraz z cichym szeptem modlitwy, którą wypowiadała sama do siebie. To Alyssa, piętnastolatka z Dziewiątego Dystryktu. W domu zostawiła sześcioosobową rodzinę. Już podczas treningów podpadła Zawodowcom, będą chcieli ją dopaść.

Nieco dalej - muskularny, ciemnowłosy chłopak z groźną miną i bez prawego ucha, co udało mi się wypatrzeć z oddali. Fletcher, bo tak miał na imię, to osiemnastolatek z Drugiego Dystryktu. Wychowany po to, żeby zabijać. I żeby wygrać Igrzyska.

Po prawej Jade, szesnastolatka z Czwórki. Niska, drobna dziewczyna o japońskiej urodzie, z krótkimi, czarnymi włosami sięgającymi tuż za uszy i ciemnymi, pałającymi złością oczami, o czym przekonałam się, gdy tylko spojrzała w moją stronę. Bezlitosna i okrutna, chce wygrać Igrzyska, bo inaczej splami honor swojej rodziny, która od pokoleń wygrywa zawody. Jeśli dorwie się do swojej ulubionej broni - zębatek do rzucania lub shurikenów - zamieni tę arenę w istne piekło.

Och, rzeczywiście. Ta arena to JUŻ jest piekło.

Moją uwagę przyciągnął również wysoki, szczupły i bardzo przystojny chłopak naprzeciwko mnie. Miał nieco ciemniejszą karnację, błękitne oczy, czarne, przylizane włosy i haczykowaty nos. Cały czas gapił się w ziemię i sprawiał wrażenie, że to, co dzieje się wokół go nie interesuje. To Prince, osiemnastolatek z Jedynki - podpowiedział mi umysł. Syn najznakomitszego z tamtejszych jubilerów, doskonale wyszkolony, działający bez emocji i z chłodnym wyrachowaniem. Śmiertelnie niebezpieczny. "Jak prawie wszyscy", zdałam sobie sprawę.

W końcu odnalazłam wzrokiem Asha, kilka platform dalej, który spojrzał na mnie i dyskretnie uniósł kciuk w górę. Odwzajemniłam gest. Ulżyło mi, bo najwyraźniej pamiętał, kim dla niego jestem. Skierowałam wzrok na środek okręgu, gdzie znajdował się krwistoczerwony Róg Obfitości z porozrzucaną wokół bronią, plecakami i zapasami.

Odliczanie trwało. Jedenaście, dziesięć, dziewięć sekund. Musiałam obmyślić strategię. Mój wzrok padł na góry w oddali, ale uznałam, że są zbyt daleko. Musiałam dostać się do lasu, przez piaszczyste wydmy po prawej. Powinno się udać. Tak, las to dobry wybór.

Sześć, pięć, cztery. Martwiło mnie to, że na tej arenie nie widać było żadnego źródła wody. Powinnam szybko ją znaleźć. Powietrze było suche i ciężkie, już teraz zaczynałam czuć lekkie drapanie w gardle. I do tego gorąc... było naprawdę ciepło. Po co mi w takim razie kurtka?

Trzy, dwa, jeden. Zero.

Ash zeskoczył z platformy i pobiegł szybko w stronę rogu, podobnie również inni. Ja zaś, nie zwlekając ruszyłam sprintem w kierunku lasu.

Buty chrzęściły o twardą ziemię, wzburzały pył i kurz. Biegłam tak szybko, jak jeszcze nigdy, nie zwalniając ani na chwilę, zdeterminowana, aby jak najbardziej oddalić się od środka areny. Ziemia i kamienie powoli zamieniały się w piasek, a ja oszczędzałam oddech, starając się nie wdychać zanieczyszczonego powietrza. Ze strony Rogu Obfitości dobiegały już przerażające odgłosy walki. Potknęłam się o jakiś kamień, podparłam się dłońmi, aby nie upaść. Gdy wstawałam, nie mogłam się powstrzymać i obejrzałam się przez ramię, aby spróbować wypatrzyć gdzieś Asha i Ethana.

Najpierw zobaczyłam brata. Ash, uzbrojony po zęby i otoczony przez grupę Zawodowców, czyli świetnie wyszkolonych mięśniaków, odpierał ataki innych trybutów i bronił wejścia do rogu. Czyli jest jednym z nich. Przeraźliwy, dziewczęcy wrzask sprawił, że przeniosłam wzrok na znanego mi, wysokiego, bladego chłopaka, który ciosem topora powalił na ziemię dziewczynę o blond włosach, w zaciśniętych rękach trzymającą plecak. Ethan wyrwał jej go i odepchnął ciało na bok, po czym umknął za Róg Obfitości, nim ktokolwiek inny zdążył go zaatakować.

Wszystko trwało zaledwie przez sekundy, ale sprawiło, że doznałam głębokiego szoku. Przez chwilę byłam jak w transie, nie mogłam odwrócić wzroku od krwawej jatki pod Rogiem. W końcu zdołałam jakoś się otrząsnąć i ruszyć chwiejnym krokiem dalej, w stronę piaskowych wydm.

Nagle zobaczyłam kogoś biegnącego w moją stronę, a włos zjeżył mi się na głowie. To Jade. W ręku trzymała komplet zębatych, półokrągłych ostrzy do rzucania. Zobaczyła mnie, wyszczerzyła białe zęby w bezlitosnym uśmiechu i zamachnęła się w moją stronę jednym z shurikenów.

W akcie desperacji rzuciłam się na ziemię, ramionami zakrywając głowę i turlając się w dół piaskowej wydmy. Shuriken zagłębił się w piasku tuż obok miejsca, w którym przed chwilą się znajdowałam. Rozpaczliwie zaczęłam się czołgać, zjeżdżając po piasku i żwirze, ale Jade już była przy mnie. Wyciągnęła nóż o zakrzywionym ostrzu i zaczęła zbliżać się do mnie z kamienną twarzą.

- Nie uciekaj, tak będzie szybciej - powiedziała, oblizując wargi. Szybko pchnęła nożem w moją stronę, ale umknęłam na bok w ostatniej chwili, rozwścieczając ją tym bardziej.

- Chodź tu, ty mała... - urwała w pół zdania, gdy usłyszała to, co ja po kilku sekundach. Dziwny dźwięk, coś jak huk w oddali i syczenie. Jade zaczęła się rozglądać wokół ze zmrużonymi oczami. Jej oczy biegały wokół wydm, dziewczyna szukała niebezpieczeństwa na ziemi.

A ja spojrzałam w górę.

Niebo miało teraz krwistoczerwony kolor, a w oddali widać było niewielkie, szybko przybliżające się do nas punkty. Wytężałam wzrok, próbując rozpoznać, czym one są, gdy jeden z nich uderzył w ziemię na horyzoncie. Rozległ się huk, a w górę bluznęła fontanna ognia. Zadarłam głowę do góry, a chłodny dreszcz przestrachu przebiegł przez moje ciało.

To były meteoryty, cała ich chmara, zbliżające się z zatrważającą prędkością i ciągnące za sobą płomienne ogony. Kolejne odłamki rozbijały się na wydmach wokół, wybuchając ogniem i żłobiąc głębokie kratery w ziemi i piasku. Co się dzieje? Organizatorzy Igrzysk zwykle nie zsyłali na Arenę tego typu kataklizmów już w pierwszej godzinie zawodów.

Szybkie spojrzenie na wytrąconą z równowagi Jade sprawiło, że błyskawicznie podjęłam decyzję. Korzystając z jej nieuwagi, kopnęłam ją z całej siły w brzuch i równocześnie uderzyłam pięścią w mostek. Nie wiem, skąd się tego nauczyłam, ale wiedziałam, że to mordercze połączenie dwóch ciosów jest w stanie skutecznie pozbawić przeciwnika oddechu. Jade krzyknęła z bólu i zaskoczenia i zgięła się wpół, a ja czym prędzej odwróciłam się i pobiegłam sprintem w stronę lasu w oddali.

Wszystko wokół płonęło, odłamki uderzały w ziemię, tworząc dymiące kratery. Biegłam z rękami osłaniającymi głowę, zdeterminowana, aby zdążyć schronić się w lesie przed szalejącym deszczem meteorytów. Jeden z odłamków trafił w wydmę kilkadziesiąt metrów ode mnie, sprawiając, że zatrzymałam się gwałtownie i schowałam głowę w ramionach. Po chwili usłyszałam za sobą jakiś krzyk - obróciłam się i ujrzałam Jade, biegnącą za mną ze wściekłością wymalowaną na twarzy.

Chwila mojej nieuwagi sprawiła, że przegapiłam kolejny odłamek. Poczułam podmuch gorącego powietrza i huk, który niemalże rozsadził mi uszy. Meteoryt uderzył w ziemię obok mnie, odrzucając moje ciało do tyłu. Upadłam na piasek, zabrakło mi tchu, w ustach poczułam gorzki smak krwi. Przez myśl przemknęło mi, że nie mogę teraz umrzeć. Nie mogę zniszczyć Scenariusza zaledwie po godzinie od trafienia na Arenę.

Wszędzie wokół ogień. Znowu ogień, gorąco, duszno, tak jak wtedy, gdy byłam uwięziona w płonącym samochodzie i Ethan mnie uratował.

Ale tym razem nikt nie przyjdzie, żeby mi pomóc.




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top