ROZDZIAŁ 11. Robi się gorąco
Ash
Jedną z rzeczy, których nauczyłem się podczas pobytu w Arkadii było to, że smoki w rzeczywistości są potężnymi, krwiożerczymi bestiami z piekła rodem, a nie wesołymi, bajkowymi stworkami nieudolnie próbującymi latać.
Minęły trzy tygodnie, odkąd razem z Tarą znaleźliśmy się w Exordii, a przynajmniej tak mi się zdaje. Czas w Arkadii płynie bardzo dziwacznie - raz dzień mija szybko jak z bicza strzelił, a innym razem ciągnie się tak, jakby doba wcale nie miała 24 godzin, tylko co najmniej 40. W każdym razie w ciągu tych tygodni pracowaliśmy ciężko na treningach pod okiem książkowych Bohaterów. Uczyliśmy się samoobrony z Tris i Tobiasem, Percy zapoznał nas z walką na miecze i rzucaniem nożami, a na lekcjach z Haltem - starszym mistrzem ze "Zwiadowców" - poznawaliśmy tajniki kamuflażu i strzelania z łuku. Walka wręcz i za pomocą broni szła mi całkiem nieźle - widziałem u siebie ogromne postępy i z zadowoleniem stwierdziłem, że naciągnięte boleśnie mięśnie przełożyły się na rosnące u mnie muskuły.
Z kolei Tara, o ile ćwiczenia siłowe nie szły jej za dobrze, w jednym znacznie mnie przewyższała - w strzelaniu z łuku. Stała się pupilką Halta i Katniss, którzy zachwyceni obserwowali, jak po odrobinie ćwiczeń trafia koło środka ustawionych tarcz niemal za każdym razem.
Dni w Arkadii mijały nam więc spokojnie i bez większych niespodzianek. Do czasu.
Podczas jednego z treningów łucznictwa zdarzyło się bowiem coś, co wywróciło do góry nogami mój i tak już nieźle wywrócony świat.
Było to któregoś dnia, gdy razem z Katniss Everdeen i Tarą wspięliśmy się na nieco oddalone od zamku wzgórze, aby poćwiczyć strzelanie do ustawionych tam w rządku tarcz. Słońce chyliło się już ku zachodowi, było pochmurno, ale całkiem ciepło. Mieliśmy ze sobą łuki refleksyjne i kołczany ze strzałami. Na szczycie porośniętego krzakami wzgórza zatrzymaliśmy się na chwilę, a ja rozglądnąłem się wokół, przez chwilę podziwiając potężny zamek w dole i przepiękny widok na lasy i pola Exordii.
- To jedno z moich ulubionych miejsc do ćwiczenia - powiedziała Katniss, uśmiechając się do mnie. Oparła się o jedną ze skał porozrzucanych na wzgórzu i sięgnęła do plecaka, który miała ze sobą. Podała mi i Tarze po butelce wody, po czym sama też pociągnęła łyk ze swojej.
Tara wpatrywała się w jakiś punkt przed sobą z rozkojarzonym wzrokiem. Zauważyłem, że od czasu ponownego pojawienia się Ethana stała się dziwnie markotna i ponura. Przez kilka dni w przerwach między zajęciami snuła się bez celu po zamku z nachmurzonym czołem i skwaszoną miną. Gdy raz zapytałem, czy coś się stało, odparła, że nic. Dałem jej więc spokój i tylko mruknąłem coś o tym, że udało mi się dowiedzieć, że Ethan został ukarany więzieniem, a nie śmiercią. Moja siostra ożywiła się wyraźnie na tą wiadomość i chociaż próbowała to ukryć, widziałem, że poczuła ulgę.
Teraz chyba wychwyciła moje spojrzenie, bo uniosła pytająco brew.
- Mogę pierwsza? - zapytała, wstając i podnosząc swój łuk i kołczan.
- Jasne - odparłem, równocześnie błądząc myślami gdzieś daleko. Wiatr poruszał źdźbłami traw i koronami drzew, wprawiając mnie w dziwny niepokój.
Katniss kazała nam zająć pozycje naprzeciwko okrągłych tarcz oddalonych od nas o kilka, kilkanaście i nawet kilkadziesiąt metrów. Tara jako pierwsza nałożyła zaostrzoną strzałę na cięciwę i napięła łuk, prostując ramiona i mrużąc oczy. Katniss delikatnie przekrzywiła jej głowę i uniosła podbródek.
- Pamiętaj, aby mocno napiąć łuk i patrzeć w stronę celu - pouczyła. Podszedłem bliżej, aby też skorzystać z tej lekcji. - Cięciwa powinna niemal dotykać twojego policzka. Gotowa?
Tara przytaknęła. Przygryzła wargę i zwolniła cięciwę.
Strzała śmignęła w powietrzu i zagłębiła się na skraju drewnianej tarczy najbliżej nas. Tara skrzywiła się.
- Jeszcze raz - mruknęła, sięgając po kolejną strzałę. - Chcę trafić w środek, więc...
Przerwał jej ogłuszający ryk, który przetoczył się nad okolicą, mrożąc nam krew w żyłach. Gwałtowny podmuch wiatru sprawił, że drzewa dosłownie zgięły się aż do ziemi. Zszokowani, rozglądnęliśmy się wokół, szukając źródła dźwięku. Sądząc po jego skali, źródłem było coś dużego.
Gdy zobaczyłem co, serce podjechało mi z przestrachu do gardła.
W naszą stronę leciał smok, ogromny jak góra, o złocistoczerwonych łuskach, w których odbijał się blask zachodzącego słońca. Bestia, machając rytmicznie parą rozłożystych skrzydeł mknęła przez niebo na horyzoncie, zbliżając się niebezpiecznie w stronę miasta i zamku.
- Co to bydlę tu robi?! - krzyknąłem po tym, jak znów rozległ się przeraźliwy ryk, a bestia przemknęła nad nami, obniżając lot i kierując się w stronę miasta.
- To Smaug! - krzyknęła Katniss, chwytając pospiesznie swój plecak i łuk i zadzierając głowę do góry. Wyglądała na zszokowaną. - Musiał się jakoś wydostać ze Śródziemia i przylecieć tutaj! Nie wiem jakim sposobem, skoro bariery przeciw Czarnym Charakterom w Exordii powinny go zatrzymać. Ktoś musiał je wcześniej naruszyć, ale to można zrobić tylko będąc wewnątrz stolicy....
Urwała na chwilę, a my usłyszeliśmy dźwięk rogu dobiegający z wież zamku. Na blankach zaroiło się od łuczników i rycerzy, którzy skierowali swoje bronie w stronę zbliżającego się smoka. Bestia ryknęła i zanurkowała w dół, otwierając paszczę i wyrzucając w stronę miasta fontannę ognia. Usłyszeliśmy krzyki, dachy domów stanęły w płomieniach, a łucznicy jak jeden mąż wypuścili strzały. Cały grad spadł na Smauga, jednak groty po prostu odbijały się od jego twardych łusek, nie czyniąc mu większej krzywdy.
- To na nic. Trzeba znaleźć Barda z "Hobbita" - oznajmiła nagle Katniss, zakładając na cięciwę swojego łuku strzałę z czerwoną końcówką, czyli pocisk wybuchający. - To on w książce pokonał Smauga. Obawiam się, że Bard jest naszą jedyną nadzieją na ratunek.
- Powinien być jeszcze w Exordii - odezwała się Tara. - Wczoraj mieliśmy z nim lekcję.
- Doskonale - rzuciła Katniss przez ramię. Zlustrowała nas wzrokiem, po czym poprawiła szelki plecaka i z łukiem w pogotowiu ruszyła w dół zbocza, zręcznie chwytając się jedną ręką skał. - Zostańcie tutaj! Pod zamkiem jest teraz zbyt niebezpiecznie! - rzuciła jeszcze przez ramię, zsuwając się ze skarpy.
Wymieniliśmy z Tarą spojrzenia.
- Idę za nią - mruknąłem, odrzucając łuk i sięgając do pasa po miecz, z którym znacznie lepiej sobie radziłem.
- Czekaj! - Tara chwyciła mnie za rękę, chcąc mnie zatrzymać. - To Ethan. On to zrobił.
- Co zrobił? - zapytałem, zdenerwowany.
- To on musiał zlikwidować te bariery wokół stolicy. Był wewnątrz zamku, czyli w mieście, a poza tym mówił coś o tym, że Czarne Charaktery będą chciały go odbić.
Zbladłem gwałtownie na tą wiadomość. Zakląłem, po czym nerwowym ruchem przeczesałem dłonią włosy.
- To co robimy? - zapytałem poważnym tonem.
- Trzeba udaremnić jego ucieczkę. Założę się, że Smaug to tylko przykrywka, a ktoś znacznie groźniejszy jest koło zamku.
Westchnąłem, przymknąłem na chwilę oczy, myśląc.
- Dobra, siostra, robimy tak - oznajmiłem, wciskając jej łuk w ręce. - Ty leć po Króla, a ja poszukam Percy'ego, Annabeth, Hermiony czy kogoś innego odpowiedzialnego. Jeśli Bard jest w pobliżu, powinien zaraz rozprawić się ze smokiem, a jeśli nasza teoria jest słuszna, powinniśmy się pospieszyć.
Tara skinęła głową i odetchnęła głęboko. Poklepałem ją szybko po plecach, po czym razem ruszyliśmy biegiem na dół wzgórza, przed sobą mając upiorny obraz miasta w płomieniach. Smaug pustoszył okolicę, mimo padającego na niego gradu strzał, pocisków z katapult, a nawet zaklęć, które zaczęli rzucać czarodzieje z zamku.
Starałem się tego nie okazywać, ale byłem przerażony. Biegliśmy z Tarą w bezpiecznej odległości od murów otaczających płonące miasto, chcąc dostać się pod zamek od drugiej strony. W pewnym momencie, gdy zbliżaliśmy się już do wejścia, smok przefrunął nad najwyższą wieżą w zamku, a jedna z katapult trafiła ogromnym kamieniem w jego głowę. Smok ryknął, zachwiał się w locie i przebierając łapami, runął na ziemię, upadając na grzbiet kilkadziesiąt metrów od nas.
Pchnąłem Tarę na bok, gdy ogon smoka uderzył o ziemię przy nas, niszcząc ścianę jakiegoś domu. Gruzy posypały się wokół, a moja siostra krzyknęła. Chwyciłem ją za ramię i odciągnąłem na bok. Wszędzie szalały płomienie, ale Smaug chwilowo leżał na ziemi ogłuszony i tylko poruszająca się klatka piersiowa świadczyła o tym, że jeszcze żyje.
- Spójrz! - krzyknąłem nagle do Tary i wskazałem na jedną z wież. Stał tam mężczyzna z brodą, uzbrojony w potężny łuk z czarną strzałą, celujący w smoka.
- Bard - szepnęła Tara.
Smaug ryknął i podźwignął się na nogi. Rozłożył skrzydła, machnął ogonem i wzbił się wysoko w powietrze. Na chwilę zniknął między chmurami, a gdy znów się pojawił, zanurkował i zionął ogniem w stronę zamku.
Bard przylgnął od razu do ziemi, płomienie ledwie go liznęły. Chorągwie płonęły, łucznicy nadal atakowali, a pociski zdołały lekko poranić smoka na łbie i łapach, gdzie miał mniej łusek. Gdy Smaug przelatywał nad wieżą, obrócił się na brzuch, odsłaniając raniony kiedyś fragment pozbawiony ochronnych łusek. Było jak w Książce: teraz Bardowi pozostało tylko trafić Czarną Strzałą.
Wszystko wokół jakby zamarło, gdy Brad poderwał się na nogi i wycelował w stronę smoka. Choć był na wieży, wysoko w górze, zdawało się, jakbym widział wszystko z wielkimi szczegółami: napięte mięśnie mężczyzny, zmarszczone w skupieniu czoło, cięciwę ześlizgującą się z palców i strzałę mknącą prostym torem w stronę Smauga.
Sekundy dzieliły od pokonania smoka.
Zacisnąłem pięści, modląc się, aby Bard trafił.
Tak było przecież w Książce. On trafił idealnie, zabił Smauga i uratował Miasto na Jeziorze. Teraz też tak będzie. Bard jest przecież Bohaterem. Bohaterowie nigdy nie chybiają, prawda?
Grot ze świstem minął odsłoniętą część brzucha smoka i uderzył w pancerne łuski, odbijając się od nich i pozostawiając tylko lekkie wgłębienie. Smaug rzucił się do przodu i cielskiem uderzył w wieżę, niszcząc ją i podrywając się do góry z triumfalnym rykiem. Z przerażeniem zobaczyłem ciało Barda niknące gdzieś między gruzami i płomieniami i spadające bezwładnie z góry.
Nie mogłem w to uwierzyć. Usłyszałem pełne niedowierzania krzyki. Ludzie rzucili się między gruzy, aby odszukać Barda z nadzieją, że on żyje. Gdzieś w tłumie zobaczyłem Katniss. Dziewczyna zakładała na cięciwę strzałę za strzałą, nie przestając celować w Smauga, który teraz wzbił się wyżej i zawisnął nad zrujnowanym miastem. Szczerzył zęby i dyszał ciężko - widać było, że atak zabrał mu trochę sił.
Zdecydowałem się podbiec do Katniss. Obróciłem się w stronę Tary, aby ją zawołać i ku mojemu przerażeniu zobaczyłem, że zniknęła. Rozglądnąłem się wokół, próbowałem odszukać ją wzrokiem, ale w tłumie i zamieszaniu nie mogłem jej dojrzeć. Po głowie błądziły mi najczarniejsze myśli.
- TARA! - wydarłem się na cały głos. - Tara! Gdzie jesteś?
***
Tara
Gdy za rogiem zamku zobaczyłam mignięcie czarnych włosów ukrytych pod kapturem, nie myślałam racjonalnie. Rzuciłam się biegiem w pogoń, mocno ściskając w ręce łuk z nałożoną strzałą.
Był już daleko, więc przestałam biec i zatrzymałam się, celując w jego stronę z łuku. Nie widział mnie, był obrócony tyłem. Nieco zwolnił tempo, najwyraźniej myśląc, że w panice po ataku na miasto i zamek uda mu się niepostrzeżenie umknąć.
"Strzelaj", warknęłam do siebie pod nosem."Strzelaj już, do cholery". Ręka mi drżała, nie mogłam się zdobyć na to, aby zwolnić cięciwę. Nie byłam w stanie. Opuściłam łuk niżej i zamiast tego wycelowałam w nogi chłopaka, chcąc trafić w łydkę i uniemożliwić mu dalszą ucieczkę.
Strzała ześlizgnęła się z łuku i za sprawą mojej drżącej ręki poleciała kompletnie innym torem, niż miała. Wbiła się w ziemię przed Ethanem, który zatrzymał się, zaskoczony, i obrócił się w moją stronę.
Na mój widok zaśmiał się, chociaż jego oczy pozostały niewzruszone.
- Och, kogo tu mamy - zawołał, gwiżdżąc. Aroganckim gestem włożył ręce do kieszeni i odchylił się na piętach, unosząc brew.
- Ręce do góry - warknęłam, nakładając drugą strzałę i tym razem bez wahania celując prosto w serce.
- Widzę, że Bohaterowie pozwolili ci się dorwać do łuku. Jednak to, że umiesz go utrzymać, nie czyni cię łuczniczką - pokręcił głową z ironicznym uśmiechem. Miałam ogromną ochotę mu go zmazać.
- Jesteś podły - syknęłam. - To ty wpuściłeś Smauga do miasta. Czemu to zrobiłeś? Na złość Bohaterom?
Ethan wydawał się być autentycznie zaskoczony.
- Czekaj, czekaj - uniósł lewą rękę, marszcząc brwi. - Ja nie wpuściłem smoka, o nie. Tylko skorzystałem z tego, że ktoś inny to zrobił i postanowiłem stąd spadać.
- Nie ty? - powtórzyłam. - To niby kto?
Wzruszył ramionami.
- Najwyraźniej macie wśród was szpiega. Dobra, koniec tego dobrego - zrobił kilka kroków do tyłu, a ja ruszyłam za nim, zdeterminowana, aby uniemożliwić mu ucieczkę. - Kochana, odłóż tę zabawkę. Nie chcę ci nic zrobić, pozwól mi tylko stąd odejść. Muszę wracać do swoich, a ty lepiej zostań z Bohaterami. Pewnie liczą na to, że ty i twój brat będziecie ratować im skórę. Ha, typowi Bohaterowie. - zaśmiał się krótko, ale z pewną nutą smutku w głosie.
Zacisnęłam w złości zęby.
- Dlaczego tak mówisz o Bohaterach? Nie znasz ich przecież - oskarżyłam go.
- Uwierz mi, że znam. Na przykład to, o tutaj. - wskazał na swoją bliznę przecinającą oko. - Wiesz, kto mi to zrobił? Ktoś, kto ośmiela się nazywać siebie Bohaterem.
Milczałam, zaciskając śliskie od potu palce na łuku.
- Co, jeśli pozwolę ci odejść? - zapytałam.
- Wtedy będę wdzięczny. I gdy Czarne Charaktery przejmą władzę w Arkadii, powiem im łaskawie, że ta oto istotka kiedyś oszczędziła mi życie - przechylił głowę, krzyżując ramiona na piersi. - To co, umowa stoi?
Myślałam nad odpowiedzią, gdy nagle twarz Ethana w sekundzie stała się kredowobiała z przestrachu. Patrzył na coś za moimi plecami.
- Padnij! - krzyknął.
Z rykiem coś wielkiego runęło na nas z nieba, wypalając płomiennym oddechem dziury w trawie wokół. Smaug przeleciał nad nami i wzbił się w powietrze, po czym otworzył paszczę, szykując się do kolejnego ataku.
Łup! Poczułam, że ktoś kopie mnie w prawą rękę i wyrywa mi łuk. Ethan rzucił się do przodu i wbił strzałę aż po grot między łuski Smauga przelatującego nad nami. Bestia ryknęła wściekle z bólu i machnęła ogonem, uderzając mnie i Ethana i powalając nas na ziemię. Krew płynęła strużkami po pancerzu smoka, który w locie szybko zawrócił i zdołał zionąć potężnie ogniem w naszą stronę.
Leżałam na ziemi, widząc kolumnę czerwonopomarańczowego ognia mknącego w moją stronę. Nie było czasu na ucieczkę. Rozpaczliwie próbowałam odczołgać się na bok, ale i tak nie zdążyłabym przed śmiercionośną falą płomieni.
Czas jakby zwolnił. Dlaczego czas zdaje się zwalniać zawsze, gdy jesteśmy blisko śmierci?
Poczułam, że Ethan przyciąga mnie do siebie, chowając moją głowę pod swoim ramieniem i osłaniając nas krawędzią swojej bluzy. Poczułam falę gorąca, gdy płomienie uderzyły w nas, ale zamiast spalić na popiół - odbiły się od materiału i tylko prześlizgiwały się po nim od drugiej strony, nie czyniąc nam krzywdy.
Gdy ogień zniknął, Ethan wypuścił mnie z objęć i odsunął się na bok, oddychając ciężko. Nad miastem unosił się dym, ogień już dogasał, a smoka nie było nigdzie widać. Spojrzałam na swoje ręce, szyję, nogi, nie znajdując nigdzie ani śladu oparzeń.
- Twoja bluza - zdołałam wykrztusić.
- Też ją lubię.
- Jest...ona...
- Tak, jest ognioodporna. - Ethan, nieco zawstydzony wzruszył ramionami. - Taki patent na Sylwestra, jakby petardy wybuchły ci w ręce. Albo jakby zaatakował cię smok. Och, rzeczywiście - zrobił głupią minę.
Nie widzieć czemu, rozbawiło mnie to. Zaśmiałam się, trochę histerycznie, głównie po to, aby odpędzić uczucie strachu związanego z tym, że chwilę wcześniej, gdyby nie Ethan, zostałaby ze mnie kupka popiołu.
- Znowu mnie ratujesz przed ogniem - mruknęłam. - Tak mnie wyciągnąłeś z samochodu, prawda? Dzięki bluzie.
Skinął głową. Wtedy zobaczył to co ja sekundę wcześniej. Z naprzeciwka w naszą stronę biegło kilku uzbrojonych strażników.
- Stać! - krzyknął jeden z nich, celując w Ethana bronią. Zielonooki westchnął ciężko.
- Znów to samo - mruknął zrezygnowany, opuszczając ręce.
- Pani, czy wszystko w porządku? - zapytał jeden ze strażników, podbiegając do mnie, podczas gdy inni zakładali Ethanowi kajdanki. Wydawało mi się, że ten mówiący do mnie był w sali Króla, gdy kilka tygodni temu się z nim spotkaliśmy, więc pewnie mnie kojarzył. - Widzieliśmy ten atak, czy jest pani ranna?
- Nie, wszystko w porządku. Ethan mnie uratował - powiedziałam szybko, nie zważając na skrzywioną minę chłopaka znad ramienia strażnika.
- On? - wartownik spojrzał na niedawnego więźnia. Potem na mnie. Potem znowu na Ethana. - Jest pani pewna?
- Oczywiście - potwierdziłam z mocą w głosie. Do głowy wpadł mi pewien pomysł. - Uważam, że zachował się niezwykle bohatersko, broniąc jedną z Międzydusz, które przecież są niezwykle drogie Królowi. Nie wydaje mi się również, żeby kajdanki w takiej sytuacji były konieczne - spojrzałam wymownie w stronę strażników aresztujących chłopaka.
- Ale to więzień - zaprotestował wartownik.
- Proszę mi wierzyć, Król nie byłby zachwycony na wieść o tym, że aresztowaliście kogoś, kto uratował mi życie - powiedziałam, starając się ukryć satysfakcję w głosie. Strażnicy spojrzeli po sobie bez przekonania, ale w końcu zdjęli Ethanowi kajdanki i odsunęli się od niego o krok.
- Przekażemy tę sprawę Królowi - oznajmili. Podeszłam do Ethana, który nie spuszczał ze mnie wzroku.
- Co ty najlepszego robisz? - wysyczał do mnie, ale z niekrytą nutą wdzięczności w głosie.
- Ratuję ci skórę i uwalniam z więzienia, oto, co robię - mruknęłam. Ethan spuścił wzrok.
- Dziękuję - szepnął.
Poczułam dziwne ciepło na sercu, niemające związku z niedawną możliwą śmiercią w płomieniach.
- Proszę za nami do zamku - powiedział jeden ze strażników, równocześnie dając dyskretny znak innym wartownikom, aby mieli Ethana na oku.
Szliśmy w stronę bramy. Miałam nadzieję, że to już naprawdę koniec i że Smaug odleciał na dobre. Wtem usłyszałam, jak ktoś woła moje imię.
- Tara! - to był mój brat i stojąca obok Katniss. Znajdowali się pod ścianą zamku i pomagali opatrywać rannych. Pomachałam im i pokazałam uniesiony w górę kciuk na znak, że wszystko jest okej.
Przyspieszyłam kroku. Pokonałam jednak tylko kilka kroków, nim niebo znów stanęło w płomieniach.
Ryk wstrząsnął zamkiem, gdy zza chmur wyłonił się Smaug - ranny w bok, okrwawiony i podwójnie rozwścieczony.
Zobaczyłam, jak Katniss wybiega przed zamek i unosi łuk z nałożoną strzałą wybuchającą. Miała zawziętą minę i nie spuszczała wzroku z krążącego wokół smoka.
- Koniec tego! - krzyknęła, napinając łuk. - Chodź tu, nędzna kreaturo!
Smok obrócił się w jej stronę, minął ocalałe wieże zamku i lotem szybującym śmignął prosto na nią. Dziewczyna mrużyła oczy, celując w pysk bestii.
- Katniss, nie! - wrzasnął Ash, ale było już za późno. Smoka i Kosogłosa dzieliło już tylko kilkanaście metrów, gdy Katniss zwolniła cięciwę. Strzała pomknęła prosto na Smauga i zatopiła się w sam środek jego oka aż po drzewce.
Bestia zaryczała rozdzierająco. Stanęła na dwóch łapach, rozłożyła potężne skrzydła i machała łbem, próbując strącić strzałę. Smok zaczął się cofać i wpadł na jedną z ocalałych baszt zamku. Zachwiał się i uderzył w kamienną konstrukcję z ogromną siłą. Na naszych oczach baszta zaczęła się przechylać, a tysiące ciężkich kawałków gruzu potoczyły się lawiną w miejsce, gdzie przed chwilą była Katniss.
- Nie! - krzyknęłam przerażona, wyrywając się do przodu i powstrzymując łzy strachu i niedowierzania. Olbrzymie cielsko smoka runęło na ziemię wśród kawałków gruzu, między którymi zniknęła Katniss. Chciałam pobiec i przekopać każdy milimetr kamieni, aby odnaleźć dziewczynę. Musi być żywa. Musi.
Ethan chwycił mnie za ramię, próbując mnie powstrzymać.
- Tara, czekaj – mruknął, przytrzymując mnie w miejscu.
Ludzie wokół zadzierali głowy, patrzyli na coś w górze, niektórzy krzyczeli lub cicho łkali. Uniosłam głowę, gdy zielonooki wskazał na niebo. Miało przedziwny, purpurowo-zielony kolor i falowało jak poruszana przez kogoś płachta. Zdawało się, jakby filary podtrzymujące sklepienie zawaliły się, bo niebo raz było tuż nad nami, a raz nie było go w ogóle widać. Wyglądało to naprawdę przedziwnie, jakby nagle wszystkie zasady fizyki panujące w Arkadii przestały działać.
I do tego księżyce.
Na niebie były dwa krwistoczerwone księżyce.
- Co się dzieje? - szepnęłam, rozglądając się wokół w szoku.
Ethan spojrzał na mnie smutno. Milczał chwilę, ważąc słowa, aż w końcu się odezwał.
- Właśnie tak to wygląda,gdy któryś z Głównych Bohaterów umiera.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top