ROZDZIAŁ 10. Światło w celi
Tara
W osłupieniu wpatrywałam się w chłopaka, który bohatersko uratował mi kiedyś życie i zaopiekował się mną, a teraz klęczał skulony na ziemi, pobity, skuty w kajdany i w oczach wszystkich jako skazaniec.
Byłam pewna: to on. Czarne włosy miał w jeszcze większym nieładzie niż przy naszym ostatnim spotkaniu, na policzku miał głębokie rozcięcie, a dolna warga była napuchnięta i krwawiąca. Cały pobladł, wychudł, miał cienie pod oczami, wyglądał, jakby od dawna musiał ciągle uciekać i się kryć. Wydawał się być nie do poznania. Jednak jedno się nie zmieniło.
Oczy nadal lśniły przejrzystą zielenią, a gdy spojrzał na mnie z ukosa, byłam pewna, że mnie rozpoznał.
- Ethan? - odważyłam się cicho odezwać.
W sali tronowej zapadła grobowa cisza.
- Znasz go, pani? - zagrzmiał nagle jeden z gwardzistów. Spojrzał na mnie groźnie, a Hermiona ledwo widocznie pokręciła głową w moją stronę.
- Ja... - zaczęłam.
- Nie znam jej - dobiegł mnie twardy głos Ethana. Przeniosłam wzrok na jego przygarbioną postać, na to, jak starannie unikał mojego spojrzenia, zaciskając zęby i gapiąc się w podłogę.
Gwardzista dźgnął go lufą swojej strzelby w ramię.
- Jesteś pewien, że wcześniej się nie spotkaliście? - zapytał ostro.
Chciałam krzyczeć, żeby brunet podniósł głowę, żeby spojrzał na mnie i wytłumaczył mi, co się dzieje, ale Ethan tylko pokręcił przecząco głową.
- Jestem pewien, widzę ją na oczy pierwszy raz.
Poczułam ukłucie w sercu, którego nie umiałam racjonalnie wytłumaczyć.
- Zabierzcie go do lochu - rozległ się głos Króla. Jego cień miał schyloną głowę i pochylone ramiona, tak jakby ciężar ostatnich wydarzeń całkowicie go przygniótł. - Cela numer 78 na piątym poziomie jest wolna. Jutro rano ogłoszę wyrok w jego sprawie. A teraz proszę, odejdźcie. Wszyscy.
Strażnicy skłonili się Królowi, chwycili Ethana za ramiona i popchnęli go do przodu, każąc mu iść. Odprowadziłam go wzrokiem, gdy opuszczał salę bocznym wyjściem. Gwardziści ciągnęli go za ramiona i nie przestawali celować w niego bronią.
Gdy chłopak zniknął, przełknęłam ślinę i spojrzałam na Hermionę i Harry'ego. Patrzyli w miejsce, w którym przed chwilą stał Ethan, nie kryjąc oburzenia i niesmaku na twarzach. Ash wydawał się być zmieszany i nerwowo szarpał brzeg swojej bluzy, krzywiąc usta, jak to miał w zwyczaju.
Hermiona skinęła na nas i dyskretnym ruchem głowy wskazała wyjście. Ukłoniliśmy się szybko Królowi, a raczej jego cieniowi, i opuściliśmy w ciszy salę tronową. Kroczyłam korytarzami w zamku, nie mając czasu ani ochoty, aby zachwycać się obrazami, trofeami i kryształowymi świecznikami na pokrytych angielską boazerią ścianach.
Po wyjściu na zewnątrz oślepiło mnie słoneczne światło. Zamrugałam kilkakrotnie oczami, aby odzwyczaić się od panującego w zamku półmroku. Znajdowaliśmy się na wyłożonym kostką brukową dziedzińcu zamku, pełnym roślin i z piękną altaną pośrodku. Wokół spacerowali ludzie w strojach z różnych epok, Bohaterowie Książek których znałam i tych, których nie kojarzyłam.
Gdy weszliśmy pod zacieniony daszek przy ścianie zamku, Hermiona nagle i niespodziewanie przyparła mnie do muru i wydarła się na mnie.
- Czyś ty zgłupiała?! - syknęła z pretensją, pochylając się nade mną. - Po co powiedziałaś jego imię? Wiesz, co by się stało, gdyby Król się dowiedział, że go znasz?
Poczułam wzbierający we mnie gniew.
- Nie, nie wiem - odwarknęłam. - I nie rozumiem, o co ci cały czas chodzi! Ethan uratował mi życie. Nie musiał tego robić, ale zrobił.
- To morderca! - Hermiona na moment straciła panowanie, ale zaraz ściszyła głos i rozglądnęła się wokół z zakłopotaniem. - Parszywy kłamca, złodziej i pomagier Czarnych Charakterów! - dodała, ciszej. - Nie wolno mu ufać!
- Jestem pewna, że Ethan nikogo nie napadł i nie zamordował! To zwykła pomyłka.
- Tak, pomyłka - fuknęła Gryfonka. - ON cały jest jedną wielką pomyłką.
- To, że kiedyś się o coś pokłóciliście nie znaczy, że możesz mówić o nim takie rzeczy! - teraz to ja krzyknęłam, w złości zaciskając pięści.
- To nie była zwykła kłótnia. Ethan nas zdradził.
- W takim razie opowiedz mi o tym.
- Nie mogę. Chroni mnie tajemnica.
- Aha, czyli nic mi nie powiesz, tak? - warknęłam. - Jak więc możesz oczekiwać, że ci uwierzę?
- Hej, dziewczyny, wyluzujcie - zaczął niemrawo Ash, ale natychmiast zakrzyczałyśmy go, żeby się nie wtrącał.
Gryfonka spojrzała na mnie srogo.
- Bardzo cię proszę, Tara. Zapomnij o tym... człowieku. Tam, w Londynie, udawał kogoś, kim wcale nie jest.
- Skąd możesz to wiedzieć? - odsunęłam się od dziewczyny i skrzyżowałam ramiona. - Rozpoznał mnie, na pewno. Muszę z nim porozmawiać.
- To niemożliwe.
- Hermiona - wtrącił cicho Harry. - Może powinnaś jej pozwolić...
- Nie, Harry. A z resztą - wystarczy. Przepraszam, nie mam siły dalej się kłócić. Znasz moje zdanie, Tara. - Gryfonka rzuciła mi ostatnie spojrzenie i minęła mnie szybko, dodając: - Idę do Annabeth. Lekcje praktyczne z bronią macie dziś wieczorem, Harry, dopilnuj, aby trafili na miejsce.
Harry skinął głową ze smutkiem wymalowanym na twarzy. Odprowadziłam wzrokiem Hermionę, idącą z pochyloną głową i rozwianymi włosami poza dziedziniec zamku. Najpierw czułam tylko złość, ale potem zaczęłam mieć wyrzuty sumienia przez tą kłótnię. Nerwowo potarłam ramiona i przygryzłam wargę.
- Harry, mogę o coś zapytać? - zwróciłam się do stojącego obok czarodzieja, korzystając z tego, że Ash odszedł na chwilę na bok, zainteresowany grupką chłopaków ćwiczących latanie na miotłach po drugiej stronie zamku.
Harry skinął powoli głową.
- W jaki sposób mogę dostać się do zamkowych lochów?
Potter energicznie pokręcił głową.
- W żaden. Lochy są pilnie strzeżone przez wartowników, cele zamknięte na cztery spusty, a podobno na niższych poziomach grasują trolle i schwytane przez Króla bestie.
- A godziny wizyt? - zapytałam. - Muszą być jakieś terminy dla odwiedzających, czy coś...
- Terminy dla odwiedzających? - zaśmiał się Potter. - To nie szpital, tylko królewskie więzienie. Siedzą tu przestępcy i mordercy czekający na swój wyrok, a nie na wizytę rodzinki.
- No tak - mruknęłam. - A... jaki to może być wyrok?
- Zależy od popełnionej zbrodni. Najczęściej to odesłanie na Pozaświat z zakazem jego opuszczania przez określony czas lub całą wieczność, albo śmierć - Harry wzruszył ramionami. - Zarówno w przypadku Międzydusz, jak i Czarnych Charakterów i Bohaterów śmierć kończy się ich ponownym odrodzeniem, ale w słabszej formie. Zabić można tylko naruszając Pierwotną Duchową Postać.
Skinęłam głową, marszcząc brwi.
- Czyli... nie ma szans, żeby przedostać się do więziennych cel?
- Absolutnie. No, chyba, że ktoś nagle stałby się niewidzialny - Harry zaśmiał się, ale wnet jego uśmiech zbladł, gdy zdał sobie sprawę z tego, co właśnie powiedział. - No, w każdym razie nie próbuj, okej?
- Niewidzialny - powtórzyłam cicho, mrużąc w zamyśleniu oczy.
Potter udał, że sprawdza godzinę na zegarku, którego wcale nie miał.
- Och, późno już. Sorki, muszę lecieć. Przyjdę po was wieczorem, żeby zabrać was na zajęcia - zaczął cofać się powoli, nie patrząc mi w oczy, a gdy był już w odpowiedniej odległości, odwrócił się i ruszył biegiem w stronę wyjścia z zamkowego dziedzińca.
Uśmiechnęłam się mimo woli. Miałam iście szatański plan.
Jestem w krainie książkowych Bohaterów, więc czemu by nie zagrać tak jak oni?
***
Namiot Weasley'ów, w którym Ash i Harry zatrzymali się na noc, szybko rozpoznałam już z daleka - chociaż wyglądał zwyczajnie, to kręcąca się wokół niego w zamieszaniu rudowłosa rodzina zdradzała, kto był jego właścicielem.
Przybiegłam na miejsce i czym prędzej niezauważona schowałam się za namiotem. Wychyliłam się ostrożnie i wytężyłam słuch. Na zewnątrz pani Weasley poganiała resztę rodziny, krzycząc, że za chwilę mają powrotny świstoklik do Hogwartu. Wszyscy biegali wkoło w pośpiechu, zapinali plecaki i żegnali się z przyjaciółmi z innych Książek. Tylko Freda i George'a nigdzie nie było widać - cóż, pewnie szykowali jakąś niespodziankę na pożegnanie.
Wślizgnęłam się do namiotu i upewniwszy się, że nikt mnie nie zauważył, zaczęłam się rozglądać po wnętrzu w poszukiwaniu rzeczy Harry'ego. Zaczęłam przetrząsać sypialną część namiotu, mając lekkie wyrzuty sumienia, ale i tłumacząc sobie, że przecież nie zamierzam niczego ukraść, tylko pożyczyć.
Przerzucałam ubrania na bok, otwarłam plecak chłopaka, szukałam pod łóżkiem i poduszką - bez skutku. Po kilkunastu minutach, gdy już miałam się poddać i odejść z kwitkiem, nagle poczułam, że ktoś za mną dotyka mojego ramienia.
- A kogo my tu mamy? - usłyszałam i drgnęłam z przestraszenia. Odwróciłam się i stanęłam twarzą w twarz z bliźniakami Weasley, obserwującymi mnie z naganą w oczach.
- To chyba złodziej. Złodziej w naszym namiocie. Co z nim zrobimy, Fred? - George skrzyżował ramiona i zmierzył mnie od stóp do głów.
- Nie jestem złodziejem - zaprzeczyłam szybko. - Chciałam coś pożyczyć.
- Ukraść.
- Pożyczyć. Przepraszam, już lepiej pójdę - chciałam wyjść z namiotu, ale jeden z bliźniaków - chyba Fred - zatrzymał mnie.
- A znalazłaś chociaż to, czego szukałaś?
Pokręciłam głową.
- Pewnie dlatego, że my to mamy - George wyszczerzył zęby w uśmiechu i wyciągnął coś, co miał za plecami.
Otworzyłam szerzej oczy na widok mieniącego się, srebrzystego materiału wielkości płaszcza.
- O to chodzi? - zapytał Fred.
- Tak - potwierdziłam z lekkim wahaniem.
- A po co byłaby ci potrzebna peleryna-niewidka? - droczył się George.
- Potrzebuję... skontaktować się z kimś - odparłam.
- Przyznaj się, że chcesz podglądać chłopaków pod prysznicem - mrugnął do mnie Fred, a ja wzdrygnęłam się i szybko zaprzeczyłam:
- Nie! Naprawdę, ja nie... - zobaczyłam ich uśmiechy i urwałam.
- Dobra, trzymaj - George podał mi pelerynę, a ja przyjęłam ją z wahaniem. - Tylko potem oddaj Harry'emu, okej?
-Jasne, oddam jak najszybciej. Tylko... powiedzcie, skąd ją macie? Harry wam ją dał? - zainteresowałam się.
Bliźniacy wymienili szybkie spojrzenia.
- Och, po prostu ją pożyczyliśmy. To nie pierwszy raz. Weź ją, to przynajmniej teraz dla odmiany Harry ochrzani kogoś innego niż my.
Zaśmiałam się cicho i schowałam pelerynę pod kurtkę. Była duża i zaskakująco lekka. Czułam dreszczyk emocji związany z tym, że będę mogła jej użyć.
Czas wyjaśnić pewne sprawy.
***
Drzwi prowadzące na niższe poziomy lochów otworzyły się nagle i z hukiem uderzyły w ścianę. Do środka wtargnął gwałtowny podmuch powietrza z zewnątrz. Wartownik pełniący wieczorną wachtę obrócił się i rozglądnął wkoło, marszcząc czoło i unosząc broń.
- Kto tu jest? - zawołał, ale odpowiedziała mu tylko cisza. Drgnął, gdy po chwili drzwi zamknęły się z trzaskiem same. Strażnik poczuł chłodny dreszcz na plecach, ale mimo to pozostał względnie spokojny. Uznał to zdarzenie za dziwne, ale przecież nie widział nikogo, więc chyba nie miał powodu do niepokoju, prawda?
Ukryta pod niewidzialną peleryną, odetchnęłam i wypuściłam wstrzymywany od dłuższej chwili oddech. Serce waliło mi w piersi jak młot, bałam się, że po otwarciu drzwi strażnik mnie zauważy, ale peleryna najwyraźniej działała jak należy. Cichaczem przemknęłam obok wartownika i ruszyłam schodami w dół.
Było ciemno, więc szłam tuż przy ścianie i dokładnie badałam każdy stopień pode mną, aby się nie przewrócić. Mijałam pochodnie i pajęczyny na ścianach i drżałam za każdym razem, kiedy zza zakrętu wyłaniał się strażnik, ale nikt na szczęście mnie nie widział. W końcu dotarłam na piąty poziom lochów i ruszyłam przed siebie korytarzem, aż w ciemności ujrzałam błyszczący numer celi: 78.
"Teraz nie ma już odwrotu", pomyślałam, biorąc głęboki oddech, aby się uspokoić. Podeszłam do zakratowanych drzwi do celi i zaglądnęłam do środka.
Pod ścianą, z ugiętymi nogami i zgarbionymi plecami siedział chłopak w czarnej bluzie z kapturem. Twarz chował w ramionach, palcami błądząc po swoich kruczoczarnych włosach i szarpiąc je w złości. Na chwilę uniósł głowę, wbijając wzrok w ścianę, a ja zobaczyłam jego bliznę, zaciśnięte usta i zmarszczone brwi, które nadawały jego twarzy ostrego wyrazu.
Chciałam się wycofać, niepewna, czy mam się odezwać, ale jak na złość potknęłam się o o wiele za długą pelerynę. Ku mojej rozpaczy zsunęła mi się z ramion na ziemię z głośnym szelestem, który sprawił, że Ethan uniósł gwałtownie głowę w moją stronę.
Napotkał moje spojrzenie i przez chwilę zobaczyłam w jego oczach błysk - jakby mnie kojarzył, może nawet jakby ucieszył się na mój widok. Ale sekundę później jego twarz znów się zachmurzyła, czoło zmarszczyło, a oczy wbiły się w ziemię.
- Skąd masz pelerynę-niewidkę? - zapytał ostro.
- Harry mi ją dał... tak jakby - mruknęłam cicho, starając się zrozumieć, dlaczego jest dla mnie taki szorstki.
Ethan prychnął.
- Taa, dał ci. Ukradłaś ją.
- Słuchaj, Ethan - założyłam ręce na ramiona, krzywiąc się. - Nie przyszłam tu po to, żeby się kłócić. Chcę ci pomóc.
Chłopak odchylił głowę do tyłu, na jego twarzy zabłądził ironiczny uśmiech.
- Ciekawe jak.
- Przekonam Króla - odparłam z mocą w głosie. - Wyjaśnię mu, że to nie ty napadłeś na ten powóz i że nikogo nie zabiłeś, bo w końcu... taka jest prawda? - zakończyłam pytaniem, widząc niepewną minę chłopaka.
- To na nic - mruknął. Przymknął oczy i westchnął.
- O czym ty mówisz?
- Nie ma sensu błagać Króla. Zrobiłem to.
Poczułam się trochę, jakbym się zachwiała, nie mając wokół żadnego oparcia. Patrzyłam na niego nierozumiejącym wzrokiem.
- Dlaczego? - wypowiedziałam cicho to jedno słowo.
Ethan wzruszył ramionami. Popatrzył na mnie obojętnie, bawiąc się sznurkami przy swojej bluzie.
- Bo musiałem.
- Nieprawda - szepnęłam. - Nie zrobiłbyś tego. Znam cię.
Zaśmiał się.
- Nie znasz mnie w ogóle, Tara. W Londynie, gdy cię uratowałem... to nie byłem prawdziwy ja. To tylko "lepsza" strona mnie, ta, która ma jeszcze uczucia i którą obchodzi dobro innych. Tutaj - ogarnął ręką powietrze wokół - jestem zły. Kradnę, piję, napadam na innych, a kiedy trzeba, bez mrugnięcia okiem morduję. To moja praca i moje zadanie. Być złym i służyć złym. Nie jesteś częścią Arkadii, więc nigdy tego nie zrozumiesz.
Jego słowa bolały mnie. Pytałam sama siebie, dlaczego.
- Jesteś Międzyduszą – powiedziałam cicho. - Nie musisz być Dobry ani Zły, nie musisz nikomu służyć, możesz zawsze wrócić do domu...
- Decyzja o tym, kim będę, została podjęta już dawno i ja nie miałem na nią żadnego wpływu - Ethan wszedł mi w słowo, a ja nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że w jego słowach mimo wszystko słyszę gorycz.
Spuściłam wzrok, myśląc nad odpowiedzią, gdy wtem usłyszałam kroki na schodach. W oddali, na ścianie pojawiło się niewyraźne światło latarki, rzucające wokół rozedrgane cienie.
- To strażnik. Idź już lepiej - Ethan odwrócił się tyłem do mnie, chowając ręce w kieszeniach i wbijając wzrok w ścianę naprzeciwko.
- Co teraz zrobisz? - szepnęłam.
Poruszył ramionami.
- Będę odsiadywał swoją karę albo czekał, aż któryś z Czarnych Charakterów mnie uratuje. Na pewno nie mam zamiaru dłużej wysłuchiwać dziewczyny, która wbrew moim ostrzeżeniom współpracuje z Bohaterami i która na dodatek myśli, że może zmienić to, kim jestem.
Czułam dziwny ucisk w klatce piersiowej, równocześnie chciałam krzyczeć i milczeć, płakać i zostać spokojną. Czułam się podle, że odrzucił moją chęć pomocy. Byłam wściekła na siebie za to, że w ogóle zdecydowałam się do niego przyjść. Czemu to zrobiłam? To pewnie przez to cholerne poczucie, że jestem mu coś winna za to, że uratował mi życie. Zrobił to, i co z tego? Czy to go czyni moim przyjacielem? Nie. Czy prosił mnie, żebym mu pomogła? Nie. Czy w jakikolwiek sposób pokazał, że chce utrzymywać ze mną kontakt? Nie.
A jednak jego osoba w pewien sposób mnie fascynowała, co z niechęcią przyznałam przed samą sobą. Chciałam się dowiedzieć, jaką tajemnicę kryją te zielone oczy, którymi teraz zerkał na mnie, nie kryjąc złości.
Odsunęłam wszystkie te myśli od siebie i zakładając z powrotem pelerynę-niewidkę, szepnęłam:
- Nie wierzę ci. Nikt nie jest całkiem zły i nie udawaj, że ty taki jesteś, Ethan.
Nie odpowiedział. Wpatrywał się w ścianę zaciętym wzrokiem, nie widząc mnie, gdy ruszyłam wzdłuż ściany, ukryta pod niewidzialnym materiałem. Przede mną pojawił się nieco otyły strażnik, szurając butami i świecąc po ścianach latarką, co sprawiło, że się zatrzymałam.
- Ktoś tu był - warknął, pociągając nosem i przyglądając się Ethanowi. - Kto to?
Chłopak wzruszył ramionami. Oparł się o ścianę, prostując nogi i krzyżując ręce na piersiach. Spojrzał na wartownika z lekceważeniem.
- Nikogo tu nie było.
- Nie kłam. Słyszałem rozmowę.
- Mówiłem do siebie.
- Do siebie?
- Jasne, to chyba normalne. W końcu podobno jestem psychopatycznym złodziejem i mordercą, a oni tak robią. Gadają do siebie, oczywiście w przerwach między zabijaniem niewinnych istot - przekrzywił głowę, szczerząc zęby w fałszywym uśmiechu i unosząc lekceważąco brew.
Strażnik zmierzył go wzrokiem. Raz jeszcze rozglądnął się wokół, zmarszczył czoło i rzucił więźniowi znaczące spojrzenie.
- Będę miał cię na oku.
- Oczywiście - mruknął Ethan, odprowadzając wartownika wzrokiem, gdy podchodził do schodów prowadzących na górę.
Ruszyłam za nim, ukryta pod peleryną, chcąc zdążyć się wyślizgnąć, gdy będzie otwierał drzwi. Zanim oddaliłam się całkiem od celi, zawahałam się. Czułam wielką pokusę, aby oglądnąć się przez ramię i ostatni raz spojrzeć na chłopaka.
Ale nie zrobiłam tego. Owinęłam się tylko szczelniej peleryną i szybkim krokiem ruszyłam w górę po schodach.
Po odejściu Tary i strażnika zacięty wyraz twarzy Ethana zniknął, a zastąpił go widoczny smutek i ból. Opuścił ramiona i w jednej sekundzie, gdy nikt go nie widział, opuściła go ta aktorska pewność siebie i zarozumiały ton.
W zieleni jego oczu pojawiło się też coś, co błyszczało zupełnie jak łzy.
A może to tylko gra światła wpadającego przez kraty celi?
***
Ten rozdział trochę bardziej poważny, więcej tu dialogów niż akcji, ale mam nadzieję, że komuś w ten sposób przypadnie do gustu. Kreuję póki co postaci, aby nieco Was zaciekawiły, a w kolejnym rozdziale będzie się działo, oj będzie ;D
Jest nowa okładka - zrobiłam ją w Gimpie z niemałym trudem po ciężkich walkach ze zdradzieckimi warstwami. Dajcie proszę znać, która podobała wam się bardziej - ta czy poprzednia okładka.
Trzymajcie się!
Alexanderkaa
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top