ROZDZIAŁ 8. Ruda rodzinka i sen

Tara

Czarodziej wystąpił krok naprzód i zaczął się do nas zbliżać, powoli, z wyciągniętą różdżką i zagadkowym uśmiechem na twarzy.

- Nie zbliżaj się! - Norah wycelowała w niego swój łuk, a Clay zasłonił mnie swoim ciałem.

- Spokojnie, chcę tylko porozmawiać - powiedział, unosząc ręce w pokojowym geście, ale nie odkładając różdżki.

- Odwołaj ich - syknął Clay, wskazując ruchem głowy na resztę Śmierciożerców. Avery skinął na nich, aby cofnęli się o krok do tyłu, co też uczynili.

- Pasuje? - zapytał, unosząc brwi. - Opuść ten łuk, maleńka. Nie podoba mi się to, jak we mnie celujesz.

- Powiedział ten, który przed chwilą wraz ze swoimi koleżkami wybił cały oddział Królewskiej Gwardii - syknęła Norah.

- Może jakieś "dziękuję"? - zapytał Śmierciożerca. - Zrobiliśmy wam przysługę, odbijając z rąk tych królewskich patałachów. Powinniście być wdzięczni.

- Wdzięczni? - Clay wyglądał na oburzonego. - Zabiliście ich. Nie macie do tego uprawnień. Dlaczego to zrobiliście?

- Jak to: dlaczego? - wtrącił jeden z Śmierciożerców, którego nie kojarzyłam z książki ani filmu. - Jesteśmy "tymi złymi", to normalne, że zabijamy.

- Ale nie Królewskich Gwardzistów, do cholery! Zaraz pojawią się kolejne zaalarmowane oddziały i ześlą was do więzień lub na wygnanie. Tego chcecie? Poza tym, co tu w ogóle robicie? To nie wasz rewir, Azkaban i świat Harry'ego Pottera jest na prawo od tego lasu.

- Ha, świętoszki się znalazły! - zaśmiał się Avery. - To zabawne, że akurat WY, nałogowi łamacze prawa, macie czelność nam rozkazywać.

- Nie łamiemy prawa, po prostu stoimy z dala od tego konfliktu. To nie robi z nas przestępców! - Norah zagryzła wargę. - MY nie zabijamy królewskich posłańców bez powodu. W ogóle ich nie zabijamy, to wbrew Świętym Prawom! Nie jesteśmy głupi, żeby z nimi igrać.

- Och, Clay, Norah. Nie takich was poznałem. - Avery cmoknął z niezadowoleniem. - Brawurowa para najlepszych łuczników jednej z dawniejszych epok, bojąca się Króla? Żenada.

- Nazywaj nas jak chcesz. Ale pamiętajcie: ta cała wojna z Królem i Bohaterami nie skończy się dobrze, nieważne, która ze stron wygra. - odparł Clay, marszcząc gniewnie czoło.

Avery wskazał na niebo, na Mroczny Znak wiszący nad naszymi głowami.

- Za chwilę zjawią się tu kolejni Śmierciożercy, a może nawet sam Czarny Pan. Daję wam jedną szansę, żeby odejść we względnym pokoju, lub przyłączyć się do nas. Nie jesteśmy waszymi wrogami. Nie chcemy tego. Jedyne, czego chcemy, to obalenia raz na zawsze Króla i Bohaterów.

Sylwetki Czarnych Charakterów spowijał mrok. Zerwał się mroźny, porywisty wiatr, który rozwiał jasne włosy Clay'a, gdy spojrzałam na jego śmiertelnie poważną twarz.

- Przemyślcie to, co robicie - powiedział cicho. Chwycił mnie za ramię i razem z Norah pociągnął za sobą, głębiej w stronę lasu, krok za krokiem oddalając się od Śmierciożerców.

- To smutne. - usłyszałam w oddali głos Avery'ego. - Myślałem, że trochę więcej w was odwagi. No cóż, ludzie się zmieniają. Czasy również.

Norah zawahała się przed postawieniem następnego kroku. Wzięła głęboki wdech.

- Bunt to nie zawsze akt odwagi - rzuciła w przestrzeń, a jej duże oczy zalśniły.

- Uciekanie od problemu także nim nie jest - odpowiedział Śmierciożerca.

W ciszy kroczyliśmy dalej przez las.

***

Ash

Po przekroczeniu portalu wylądowałem w rajskiej krainie pełnej przyjaznych smoków, zabawnych chochlików i różowych jednorożców pijących krystalicznie czystą wodę wypływającą z prastarych gór, wznoszących się wysoko nad zielonymi polami, łąkami i lasami, gdzie panował wieczny spokój, radość i dostatek.

No dobra, nie do końca tak to wyglądało. Na miejscu czekało mnie twarde zderzenie z rzeczywistością. Dosłownie twarde.

Portal wypluł mnie na kamienno-żwirową drogę, w którą uderzyłem z całą siłą rozpędu. Przekoziołkowałem kilka razy, zatrzymałem się i boleśnie zaryłem nosem w ziemię.

- Auuuuuł! - krzyknąłem. - Mój nos!

- Witamy w Arkadii! - zawołała radośnie Hermiona. Harry chwycił mnie za kaptur bluzy i podciągnął do góry, stawiając na równe nogi. Zobaczyłem Percy'ego, który wyleciał z portalu i z gracją wylądował na ziemi.

- Jak dobrze być w domu - westchnął, nabierając duży haust powietrza.

Rozmasowałem bolący nos i rozglądnąłem się po raz pierwszy wokół. Trzeba przyznać - Arkadia robiła wrażenie. Znajdowaliśmy się na ciągnącej się między polami i wzgórzami drodze. Po prawej stronie widać było wiecznie zielony las, po lewej - wielkie jezioro, dalej drogi i pola, a na horyzoncie morze i kawałek plaży ze stromym klifem.

Przed nami zaś stał zamek żywcem wyjęty ze średniowiecznej baśni: ogromny, potężny, otoczony fosą i obronnymi murami, z wysokimi wieżyczkami i basztami, na których powiewały purpurowe chorągwie z symbolem klepsydry i miecza. U stóp zamku znajdowało się widoczne z dali pole namiotowe, jakieś małe miasteczko i różne budynki.

- Przedstawiam ci stolicę Arkadii, Exordię - powiedziała Hermiona. - W tym zamku mieszka Jego Wysokość Król Arkadii.

- Ale tu ekstra! - uśmiechnąłem się. - Będziemy mieszkać w pałacu? A wy gdzie mieszkacie? Jest tu Hogwart? - zasypywałem przyjaciół gradem pytań.

W odpowiedzi Hermiona pociągnęła mnie w stronę dużej tablicy informacyjnej, stojącej przy drodze. Była to mapa przedstawiająca Arkadię.

- Tu jest Hogwart i świat czarodziejów - wskazała jeden z zaznaczonych obszarów. - Ja i Harry, a także reszta z naszej książki, tam mieszkamy. O, tu mamy Obóz Herosów, dalej sam Olimp, siedziba bogów. Tutaj masz Panem, Śródziemie, Alagaesię ( <z książki "Eragon" - przypomnienie> ) i pomniejsze krainy. Exordia jest w samym centrum. Tu często spotykają się Bohaterowie różnych Książek, w miasteczku pod zamkiem mieszkają też ci, którzy nie mają określonego przydziału do krainy.

- A gdzie są Czarne Charaktery? - zapytałem. - Mieszkają z wami, czy...?

Po minie Hermiony zrozumiałem, że zadałem niewłaściwe pytanie.

- Oni... no, mają swoje tereny - wtrącił Harry. - O tam, na północ. - Spojrzałem na mapę i zobaczyłem u góry czarne, płaskie ziemie oznaczone wielkim napisem "Pozaświat".

- Co tam jest? - zapytałem.

- Zgliszcza, ruiny, skały, jaskinie, i takie tam. Wiesz, klimaty Czarnych Charakterów - zaśmiał się niepewnie Harry.

Spojrzałem na imponujący i piękny zamek i zmarszczyłem brwi.

- I oni się na to godzą? Mieszkać w takich warunkach, podczas gdy wy... macie TO? - wskazałem wszystko wokół, zieleń, trawy, lasy i bezchmurne niebo, po czym przeniosłem wzrok na Bohaterów. - I wy się dziwicie, że oni się buntują!

- Ash... - zaczęła Hermiona, czerwieniąc się i wpatrując w swoje buty. - To ich Przeznaczenie, prawda? Nie mają wyboru. Muszą się... przyzwyczajać

- Hej, gdzie jest Annabeth i Tara? - przerwał nagle Percy.

- Miały iść za nami - Harry zmarszczył czoło.

- Co się stało? Coś poszło nie tak? - zaniepokoiłem się.

- Nie, spokojnie, to pewnie chwilowe zakłócenia. Za chwilę się tu pojawią, jestem pewna - powiedziała Hermiona.

- Chyba, że... - zaczął Harry, ale Hermiona dała mu kuksańca w bok i syknęła, żeby był cicho.

- Chyba że co? - uniosłem głos. - No mówcie!

- Czasami zdarza się, że portal przenosi w inne miejsce, niż to docelowe - mruknęła Hermiona, poprawiając nerwowo włosy. - Ale nie ma się co martwić. Nie mogły trafić nigdzie daleko, poza Arkadię, tak się nie zdarza. No, prawie nie zdarza.

- Co?! - krzyknąłem, wytrzeszczając oczy. - A co, jeśli tak się stało?

- Nawet jeśli, to z pewnością są razem. Annabeth wie, jak trafić do Exordii. Spokojnie, zaraz tu dotrą.

- Zostanę tu, gdyby się pojawiły w pobliżu - wtrącił Percy. - Wy idźcie już do zamku, niech Król was przyjmie.

- Nie idę nigdzie bez Tary - oznajmiłem.

- Ash, nie wygłupiaj się. Zaraz będzie wieczór, musimy gdzieś się zatrzymać na noc.

- Dlaczego?

- Bo w nocy wychodzą na żer potwory i kreatury z różnych książek - mruknął Harry.

- Żartujesz, prawda? - zaśmiałem się nerwowo. Ale Harry wyjątkowo wyglądał na poważnego.

- Wolałbyś nie sprawdzać.

Dostałem miniaturowego zawału serca.

- Chodź, Ash. Nic im nie będzie, w końcu Tara jest z Annabeth, jasne? - przekonywała Hermiona. - Nie musimy od razu iść do Króla, ale lepiej tu nie zostawać. Gdy tylko twoja siostra i Beth się tu pojawią, Percy da nam znać.

Spojrzałem na Percy'ego, który rzucił mi krzepiący uśmiech. OK, nie ma się czym martwić. Po prostu niepokoiło mnie to, że po raz kolejny ja i Tara zostaliśmy rozdzieleni - tak, jakby ktoś próbował nie dopuścić, żebyśmy razem trafili do Arkadii.

Pokręciłem głową. "To bez sensu, zaczynam chyba wpadać w paranoję. Tara jest bezpieczna... prawda?"

Hermiona objęła mnie ramieniem i razem z nią i Harrym ruszyliśmy drogą w stronę zamku. Zapadał już zmrok - zastanawiałem się, czy w Londynie także zbliża się wieczór. Hermiona powiedziała mi wcześniej, że Arkadia jest w innym wymiarze czasowym, więc możemy spędzić tu dni, tygodnie i miesiące, a w ludzkim świecie nie minie nawet doba. Dzięki temu nasi rodzice nie powinni się martwić naszym zniknięciem, bo bardzo możliwe, że wcale go nie zauważą. Przed wyjściem z domu na wszelki wypadek jednak razem z Tarą zadzwoniliśmy do mamy i taty i skłamaliśmy, że na kilka dni jedziemy do naszych znajomych za miasto. Chyba uwierzyli. Nie wiem, bo byli tak zajęci pracą, że chyba nie do końca dotarło do nich to, co mówiliśmy.

Po dziesięciu minutach drogi pieszo weszliśmy do miasta. Kręciło się tu sporo znajomych twarzy z książek - z zaskoczeniem odkryłem, że przed oczami mignęła mi Prim z "Igrzysk Śmierci" idąca obok roześmianej Rue, na dachu jednego z budynków siedział Leo Valdez i zajadał jabłko, a Harry zauważył Ginny i całą rodzinkę Weasley'ów rozmawiających ze sobą i ćwiczących rzucanie zaklęć.

Gdy Ginny zobaczyła Harry'ego, podbiegła do niego i rzuciła się mu na szyję. Pocałowali się, a stojący obok Ron wywrócił teatralnie oczami.

- Harry, to moja siostra - zauważył.

- Cześć, stary! Też miło cię widzieć - Harry uwolnił się z objęć rudowłosej i poklepał po kumpelsku Rona po plecach. - Co tu robicie?

- Wpadliśmy przejazdem, za niedługo wracamy do Hogwartu - odparł Ron. Cmoknął Hermionę w policzek i uśmiechnął się do mnie z zaciekawieniem. - A wy? Co tu robicie? I kim jest ten młody?

Harry poklepał mnie po plecach z dumnym uśmiechem.

- Ron, przedstawiam ci Asha, naszą nową Międzyduszę. On i jego siostra zdecydowali się nam pomóc.

- O rany! Nie no, Harry, spisaliście się nieźle. Nigdy nie wątpiłem w to, że wam się uda.

- Jeszcze godzinę temu twierdziłeś, że nie zdziwisz się, jeśli wrócą z zestawem z Mac'a zamiast z Międzydzuszami - zauważyła zgryźliwie Ginny.

- Och, Ginny, przesadzasz. Wcale tak nie mówiłem. Chociaż... no dobra, mówiłem, ale to też byłby sukces. W końcu w Arkadii nie ma McDonalds'a.

- Nie ma?! A KFC? - zapytałem z nadzieją. Ron pokręcił przecząco głową. - Rany, nie dziwię się wam, że niektórzy z was uciekają. Życie bez fast food'ów to... nie jest życie.

- Mówisz jak stereotypowy Amerykanin - mruknęła Hermiona.

- Jestem z Londynu. Dlaczego ktoś, kto lubi fast food, od razu musi być z USA?

- Okej, panie Londyńczyku. Powiedz lepiej, gdzie jest twoja siostra, bo ona podobno też miała z wami pójść? - Ginny uniosła pytająco brew.

Harry odchrząknął.

- Aa, Tara. Ona... no, spóźni się trochę.

- Zgubiliście ją - mruknął Ron. - Zgubiliście Międzyduszę. Nie no, Harry, brawo, po prostu brawo. Już lepiej byś wyszedł, gdybyś przyniósł nam Happy Meal'a.

- RON! - skarciła go Hermiona. - Nie przyrównuj jego siostry do dania z McDonalds'a. To nie jest śmieszne.

- Ale ja lubię Happy Meal'a - zaprotestował Ron, na co Hermiona spojrzała na mnie przepraszająco i mruknęła coś, co brzmiało jak "dlaczego muszę żyć z takim idiotą".

- Co, jeśli Tara się nie znajdzie? - zapytałem z powagą.

- Jeżeli do jutra w południe ona i Annabeth nie wrócą, wyruszamy na poszukiwania - zarządził Harry. - Jest już późno, proponuję więc się przespać i dopiero rano pójść do Króla.

- Hej, może chcecie zatrzymać się na noc w naszym namiocie? - zaproponował Ron.

- Naprawdę? Moglibyśmy?

- No jasne. Mamooo! - Ron krzyknął do pani Weasley, która dyskutowała o czymś zawzięcie z Fredem i Georgem.

- Fred, George, ile razy mam powtarzać, żebyście nie rzucali zębatym frisbee koło namiotu ciotki Muriel? - zganiła ich. - Oddajcie mi to, natychmiast.

- Ale mamo...

- NATYCHMIAST!

- Ech, no dobra - odparli zgodnie bliźniacy i niechętnie podali matce zębate, ruszające się i wyrywające frisbee.

- I łajnobombę również.

- Nie mamy...

- Przed chwilą widziałam, jak próbujecie jej użyć na Bogu ducha winnej Primrose Everdeen. Nie próbujcie kłamać, znam was zbyt dobrze. Niestety - westchnęła Molly Weasley.

- Mamo... - zaczął Ron, chcąc dojść do głosu.

- Nie teraz, Ronaldzie. No dalej, Fred, George, oddajcie tę bombę. I detonator pozorujący też. Oraz...

- Mamo, to wszystko, naprawdę...

- Mamo! - krzyknął Ron, potrząsając ją za ramię. - Czy Harry, Hermiona i ich kolega Ash mogą u nas przenocować?

Pani Weasley oderwała się na chwilę od bliźniaków i spojrzała na nas, a na jej twarzy pojawił się szeroki, ciepły uśmiech.

- Tak, tak, oczywiście, kochanieńki! - zaszczebiotała, klepiąc mnie pieszczotliwie po policzku. - W namiocie Weasley'ów każdy jest mile widziany!

Fred i George, korzystając z nieuwagi ich rodzicielki, próbowali wymknąć się cichaczem. Molly jednak dostrzegła to w porę i skutecznie ich zawróciła.

- Chwila, nie skończyłam z wami! - zawołała.

- Ale oddaliśmy już wszystko! - zaprotestowali bliźniacy.

Pani Weasley uniosła groźnie brew.

- Czy na pewno?

Fred westchnął z rezygnacją, sięgnął głęboko do kieszeni spodni i wyciągnął nowiutkie, nienapoczęte opakowanie Q-Py-Blok - zmory pani Weasley, która od lat próbowała zdusić w zarodku zafascynowanie synów potrzebami fizjologicznymi. Bezskutecznie.

- Dziękuję - powiedziała, ze zgorszeniem chowając skonfiskowany przedmiot. - A teraz do łóżek, macie mi tu nie zarwać nocy!

Bliźniacy odwrócili się i ruszyli w stronę namiotu. Gdy byli w odpowiedniej odległości od matki, wymienili porozumiewawcze spojrzenia i George z szatańskim uśmiechem wyciągnął z kieszeni kolejne opakowanie Q-Py-Blok.

Zapowiadała się noc pełna wrażeń.

***

Czy zdarzyło wam się kiedyś śnić sen tak realny, jakby był rzeczywistością? Ja miałem tak tej nocy.

Śniła mi się Tara. Widziałem ją, jak jedzie przez ciemny las na białym koniu, w towarzystwie dwójki nieznanych mi ludzi. Przyglądałem im się z oddali, czując na skórze chłodne podmuchy wiatru i świeży zapach igliwia roznoszący się w powietrzu. Chciałem pójść za nimi, ale nie mogłem zrobić ani jednego kroku.

- Tara! - zawołałem. Mój głos przebrzmiał w moich uszach z dziwnym echem, tak jakby dobiegał z oddali.

Moja siostra zatrzymała się i obróciła do tyłu. Rozglądała się wokół ze zmarszczonym czołem, aż jej wzrok spoczął na mnie.

- Co się dzieje? -zapytał towarzyszący jej mężczyzna, którego twarzy nie widziałem.

Tara wahała się. Jej twarz wyrażała zaskoczenie i zagubienie, i chociaż patrzyła w moją stronę, jej wzrok zdawał się mnie omijać.

- Wydawało mi się, że coś usłyszałam - powiedziała.

- Zdawało ci się. Nikogo tu nie ma.

- Tara? - powtórzyłem ciszej. Wtedy spojrzała na mnie znowu, mrużąc oczy, jakby usilnie próbowała coś dojrzeć. Ujrzałem błysk w jej tęczówkach i już myślałem, że mnie zauważyła, ale w tym momencie towarzysząca jej kobieta chwyciła ją za ramię i odwróciła do siebie.

- Chodźmy - ponagliła ją. - Przed nami jeszcze kilka godzin drogi do Arkadii. Powinniśmy się pospieszyć.

Tara milcząco skinęła głową. Ścisnęła łydkami boki swojego konia i razem z towarzyszącą jej parą ruszyli kłusem do przodu, dalej w las, zostawiając mnie tu samego, bezradnego i rozczarowanego.

Spuściłem głowę. Muszę znaleźć sposób, żeby się stąd ruszyć i pójść za nią. Może uda mi się ją zatrzymać, może...

"Ona cię nie widzi, głupku".

Drgnąłem gwałtownie, gdy w głowie usłyszałem ten głos. Rozglądnąłem się z paniką wokół.

- Halo? - zawołałem. - Kto tu jest?

"To tylko ja. Twoja przyjaciółka. Pamiętasz mnie, prawda? Powiedz, że pamiętasz?"

Byłem przerażony nie na żarty.

- Nie znam cię! - krzyknąłem, przywierając do jednego z drzew i szukając źródła głosu. - Gdzie jesteś?! Pokaż się!

Tajemniczy głos roześmiał się głośno i przerażająco, tak, że zadrżałem.

"Och, głupcze. Jestem tutaj. Nie widzisz mnie... ale jestem. Zawsze jestem".

Poczułem uścisk w gardle, który sprawił, że ledwo oddychałem. Sen zaczął się zmieniać. Wszystko nagle okryło się czernią, a las zaczął rozmywać się i zanikać. Poczułem, że ktoś lub coś ciągnie mnie za sobą, a grunt osuwa mi się spod stóp. Krzyczałem jak dziecko, próbując ręką uczepić się czegokolwiek. Czułem wielką pewność, że jeśli zaraz się nie obudzę, stanie się coś strasznego.

- Ash! - dobiegło mnie wołanie, jakby z oddali. Ostatkiem sił i woli wyrwałem się z uścisku tej strasznej siły i rzuciłem przed siebie, w stronę głosu, błagając w myślach, aby sen się skończył.

Obudziłem się gwałtownie, zlany potem i bardzo wystraszony.

- Ash! - Ktoś usilnie szarpał moim ramieniem, krzycząc, abym się obudził. - Ash, wstawaj!

Spojrzałem w orzechowe oczy Hermiony i odetchnąłem z ulgą. Oddychałem głęboko, chcąc się uspokoić i powiedzieć dziewczynie, jaki miałem sen.

- Ja... - zacząłem, ale nie dała mi dokończyć.

- Chodź szybko, Ash! - jej twarz wyrażała ekscytację. - Annabeth wróciła!

Wytrzeszczyłem oczy i zerwałem się czym prędzej z łóżka. W biegu złapałem kurtkę i wybiegłem z namiotu, rzucając szybkie spojrzenie na jego wnętrze. Namiot Weasley'ów bardziej przypominał pełnowymiarowy dom, niż podróżny namiot. Były tu eleganckie meble, dywany, obrazy, osobne sypialnie z piętrowymi łóżkami, dwie łazienki, jadalnia, salon i aneks kuchenny. Było to jeszcze bardziej osobliwe ze względu na to, że z zewnątrz namiot wyglądał na zupełnie zwykły i nic nie wskazywało na przepych kryjący się w środku.

Jak Weasley'owie to zrobili - nie mam zielonego pojęcia. Ale robiło wrażenie.

Wyszliśmy na światło dzienne, od którego musiałem zmrużyć oczy. Na zewnątrz dochodziło południe. Słońce oświetlało okolicę, zamek, las i pola. Przed nami zobaczyłem znajomą sylwetkę z blond włosami i w koszulce z Obozu Herosów.

- Jak długo spałem? - zapytałem Hermiony.

- Dwa dni.

- Dwa dni?!

- To normalne. Międzydusze po trafieniu do Arkadii muszą zregenerować siły. Zmiana czasowa, szok klimatyczny i tak dalej. Annabeth! - Hermiona podbiegła do przyjaciółki i uściskała ją z ulgą. - Jesteś cała, jak dobrze...

Spojrzałem na córkę Ateny. Wyglądała na wycieńczoną, była blada, wymizerowana i ranna - jej lewa ręka zawinięta była kawałkiem przesiąkniętego bandaża.

- Ash, strasznie mi przykro - szepnęła. - Nie ma ze mną Tary. Ktoś manipulował portalem, wyrzuciło nas w dwa różne miejsca. Szukałam jej, naprawdę, ale...

- Spokojnie - przerwałem jej. - Tara jest cała i zdrowa. Jedzie tutaj na kucyku z dwójką dziwnych ludzi w maskach.

Hermiona uniosła brew.

- Skąd to wiesz?

Zawahałem się.

- Miałem sen... tak jakby. No, dłuższa historia. Tak czy inaczej, będą tu za niedługo.

Hermiona i Annabeth lustrowały mnie wzrokiem.

- Porozmawiamy o tym później - mruknęła Gryfonka. - Muszę pójść z Beth do magomedyków, żeby zrobili coś z tą ręką. Ty zostań tu i wypatruj Tary, dobrze?

- To chyba nie będzie koniecznie - zauważyła Annabeth, wskazując coś na horyzoncie.

Obróciłem się i zobaczyłem trójkę jeźdźców na koniach, a wśród nich - dziewczynę o kruczoczarnych, falowanych włosach i z radością wymalowaną na jej twarzy, gdy mnie zobaczyła.

Odetchnąłem z ulgą.

Tara była cała i zdrowa.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top