ROZDZIAŁ 3. Karmazynowa Królowa
Ash
Pierwszego z napastników zdołałem dostrzec, jeszcze zanim moja siostra upadła zemdlona na podłogę.
Wybił szybę w oknie i bezceremonialnie wtargnął do środka, unosząc w górę karabin i celując nim w naszą stronę. Był ubrany w biały mundur, głowę chronił mu hełm w tym samym kolorze.
Rozpoznałem go - to Strażnik Pokoju z Igrzysk Śmierci. Niezbyt pokojowy, zważywszy na to, że właśnie wybił szybę w lokalu i najwyraźniej planował zaatakować nas, bezbronnych cywilów.
Korzystając z zamieszania, blondwłosa kelnerka chwyciła stojącą na ladzie butelkę po whiskey i zamachnęła się, uderzając Tarę w tył głowy. Moja siostra upadła na ziemię, zemdlona. Zobaczyłem krew na jej ciemnych włosach i odłamkach szkła wokół i poczułem, jak strach ściska mi serce i klatkę piersiową, utrudniając oddychanie. Niewiele myśląc, rzuciłem się jej na pomoc, ale Strażnik Pokoju odciął mi drogę, otwierając ogień z karabinu.
- Nie ruszaj się! - krzyknął w moją stronę.
Zobaczyłem, jak blondyna chwyta nieprzytomną Tarę za ramiona i zaczyna ciągnąć ją po podłodze w stronę wyjścia. Wrzasnąłem na nią, równocześnie zastanawiając się, gdzie podziali się nasi Książkowi Bohaterowie - teraz, gdy byliśmy w prawdziwym niebezpieczeństwie.
Blondynka skinęła dłonią na Strażnika, a ten przerwał ogień i podszedł do niej. Chciałem rzucić się na ratunek siostrze, ale wtedy poczułem, że ktoś chwyta mi ręce i boleśnie wykręca do tyłu.
- Bądź cicho i nie szarp się, a nie stanie ci się krzywda - wymruczała mi do ucha rudowłosa kelnerka, równocześnie przykładając chłodne ostrze noża do mojego gardła. - Idziemy, kochany. Tam, za nimi.
Zaciskając zęby z wściekłości ruszyłem przed siebie, usiłując wymyślić jakikolwiek plan działania. Ruda wyprowadziła mnie na zewnątrz, nie spuszczając ostrza noża z mojego gardła. Zobaczyłem, jak blondyna wepchnęła Tarę na tylne siedzenie stojącego nieopodal czarnego samochodu i skinęła na swoją koleżankę. Wtedy podjąłem decyzję i z całej siły kopnąłem rudowłosą w piszczel.
Kobieta zaklęła, zginając się wpół z bólu i upuszczając nóż, a ja wyrwałem się jej i przywaliłem pięścią w szczękę.
Wszystko to działo się tak szybko i było tak absurdalnie głupie z mojej strony, że Strażnik Pokoju nie wiedział, jak zareagować. Nie czekając, wyrwałem mu z rąk karabin i uderzyłem go nim w brzuch, po czym rzuciłem się w pogoń za czarnym samochodem odjeżdżającym właśnie z piskiem opon.
Przez kilka lat chodziłem w szkole na karate, głównie dlatego, że zajęcia odbywały się raz w tygodniu i to akurat o tej samej porze, co kółko z matematyki, na które moi rodzice usiłowali mnie ( wbrew mojej woli ) zapisać. Nie sądziłem, że to, czego się nauczę na zajęciach przyda mi się w przyszłości - a jednak. Rozmasowałem bolącą pięść i uśmiechnąłem się. I co, jak w takiej sytuacji pomogłaby mi znajomość pierwiastków czy całkowania?
Zostawiłem za sobą rudowłosą kelnerkę i Strażnika Pokoju, gdy kluczyłem w ciemnych uliczkach, podążając za samochodem. Biegłem bez przerwy, chociaż wiedziałem, że nie uda mi się dogonić porywaczy. Samochód już dawno temu zniknął mi z oczu i gdy dobiegłem do skrzyżowania, nie miałem pojęcia, w którą stronę się udać.
Zatrzymałem się i ze złością kopnąłem pobliski słup. Zrezygnowany, usiadłem na chodniku, chowając głowę w ramionach. Bałem się o Tarę, zdaną na łaskę i niełaskę blondwłosej porywaczki. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego te dwie kelnerki nas zaatakowały. Usłyszały naszą rozmowę? Wiedzą, kim są Międzydusze? A może sami Bohaterowie mieli z tym coś wspólnego?
Moje rozmyślania przerwał odgłos kroków. Zobaczyłem w oddali wysoką, szczupłą i długowłosą postać w ciemnej uliczce. Wstałem z miejsca, myśląc że to Hermiona albo Annabeth, ale zamarłem wpół kroku gdy zobaczyłem, kto to.
W moim kierunku zmierzała kobieta podobna do rudowłosej kelnerki, różniąca się od niej bardziej czerwonym odcieniem włosów, rzędem ostrych, wystających kłów oraz mackami jak u Slendermana wyrastającymi jej z pleców.
- Och, kogo my tu mamy - odezwała się z drapieżnym uśmiechem, idąc w moją stronę. Biła od niej krwistoczerwona poświata; zobaczyłem, że bierze się ona z naszyjnika w kształcie jakiegoś dziwnego, nieznanego mi symbolu, który miała zawieszony na szyi. - Chłopiec, który nie wie, co się dzieje, gdy ktoś rozzłości Crimson Queen. Najwyższy czas, aby się przekonał.
Nie czekając, rzuciłem się do ucieczki, ale obrzydliwe, ośmiornicze macki tej szalonej kelnerki wystrzeliły w moją stronę i chwyciły mnie za nogi. Upadłem na ziemię, krzycząc jak opętany. Za sobą usłyszałem złowieszczy śmiech podobny do dźwięku wydawanego przez psującą się piłę łańcuchową.
- Ratunku! - wrzasnąłem rozpaczliwie. To wszystko było jak senny koszmar albo jedna z gier komputerowych, w które godzinami ekspiłem z Harvey'em. Zabijaliśmy wtedy dziesiątki takich człekokształtnych potworów, teraz jednak nie miałem bladego pojęcia, co robić.
Macki podniosły mnie w górę, tak że znalazłem się naprzeciwko twarzy Crimson Queen. Z bliska była jeszcze bardziej obrzydliwa - miała pomarszczoną, bladozieloną skórę, krwistoczerwone oczy i kły jak u rekina. Dopiero teraz zobaczyłem też pokaźną kolekcję noży i tasaków wiszących przy jej pasie. Ku mojemu przerażeniu sięgnęła po jeden z nich - długi, o wyszczerbionym ostrzu poplamionym czymś, co wyglądało jak krew.
- Ostatnie życzenie? - wysyczała, a jej macki oplotły się wokół moich ramion, uniemożliwiając jakikolwiek ruch.
Gandalf? Dumbledore? Niech ktoś mi pomoże, ktokolwiek!
Zamknąłem oczy i pogodziłem się z myślą, że zginę w wieku 18 lat i że za pewien czas ktoś odnajdzie moje ciało, leżące w jakiejś ciemnej uliczce z poderżniętym gardłem. W myślach zrobiłem szybką listę rzeczy, które miałem zrobić przed śmiercią: ukończenie szkoły, podróż do USA, skok na bungee, rejs statkiem w pobliżu Wielkiej Rafy Koralowej i poznanie J.K. Rowling. Na tej liście nie figurowało spotkanie oko w oko z karmazynową zabójczynią z upiorną kolekcją noży.
Nacisk noża na moje gardło zwiększył się. Poczułem ciepłą krew spływającą mi po krtani. Wstrzymałem oddech, bo bałem się, że jeśli się poruszę, to będę już martwy. Odliczałem sekundy dzielące mnie od śmierci, gdy nagle...
...usłyszałem dźwięk charakterystycznego, popularnego dla telefonów marki Nokia dzwonka, dobiegający z kieszeni kurtki Crimson. Kobieta westchnęła ciężko. Jedną ze swoich macek sięgnęła do kieszeni i wyjęła telefon, który następnie odblokowała i przystawiła do ucha.
- Halo?
Odpowiedział jej pełen przekleństw wrzask, należący niewątpliwie do jakiegoś mężczyzny. Crimson odsunęła komórkę od twarzy, wywracając oczami i wzdychając ciężko.
- Tak, pamiętam, Szefie. Dostarczyć żywego. Dobrze, wiem. Martwy się na nic nie przyda. SŁUCHAM?! Dlaczego się przemieniłam?! - jej oczy zalśniły czerwienią, widać było, że jest naprawdę wściekła. - Nie było żadnego zakazu! Wiesz przecież, Szefie, że nienawidzę działać pod Kamuflażem...
- Jesteś w mieście, Crimson Queen - usłyszałem urywki tego, co mówił, a raczej krzyczał jej rozmówca - Obowiązuje tu ABSOLUTNY ZAKAZ przemieniania się, a ty dobre o tym wiesz. Nie każ mi interweniować... i zabraniam ci zabijać chłopaka. To Międzydusza, masz przynieść go żywego. Nie obchodzi mnie, w jakim stanie, ważne, żeby był żywy.
Crimson westchnęła raz jeszcze, po czym rozłączyła się i schowała telefon. Jej macki zaczęły znikać, skóra zmieniła barwę, wampirze kły schowały się, a oczy i włosy nie były już karmazynowe. Teraz, nietrzymany już przez macki bezwładnie zwaliłem się na ziemię, uderzając głową o krawężnik.
- Au - jęknąłem.
- Nie marudź, wstawaj - warknęła kobieta, kopiąc mnie w bok. Wyglądała na niepocieszoną, że nie może mnie zabić. Kimkolwiek był jej szef, najwyraźniej musiała się słuchać jego rozkazów.
Podniosłem się z ziemi i mój wzrok zatrzymał się na tajemniczym naszyjniku Crimson Queen, który zobaczyłem wcześniej, gdy była ona w swojej bardziej upiornej postaci. Teraz nie świecił on już na czerwono, a poświata otaczająca kobietę zniknęła.
Crimson zauważyła moje zainteresowanie i zmarszczyła brwi.
- Co się tak gapisz, kurduplu? - syknęła. Wzruszyłem ramionami.
- Nic. Po prostu... podoba mi się twój naszyjnik.
Kobieta otworzyła szerzej oczy, gdy najwyraźniej zrozumiała, co zamierzam zrobić. Nie miała jednak czasu, aby zareagować. Skoczyłem do góry, chwyciłem skórzany rzemyk naszyjnika i pociągnąłem mocno, zrywając go.
- NIEEEE! - wrzasnęła Crimson, chwytając się za nagą szyję. Cofnąłem się o kilka kroków, gdy wyciągnęła ręce, chcąc odebrać swoją własność. - Idioto, oddawaj mi to! Nawet nie wiesz, co robisz!
Zrobiła krok do przodu, a potem upadła, wstrząsana dziwnymi dreszczami. Z jej gardła wydobył się upiorny wrzask pełen bólu. Na moich oczach jej ciało zaczęło się rozpływać w czarną mgłę, która następnie uniosła się spiralą do góry. Wstrząśnięty, patrzyłem, jak Crimson rozpłynęła się w powietrzu, a jedynym świadectwem jej niedawnej obecności pozostał zerwany naszyjnik w mojej dłoni. Przełknąłem ślinę, czułem, że cały się trzęsę.
- Boże - jęknąłem. Opadłem na kolana, drżąc, i odrzuciłem naszyjnik daleko od siebie. Palcami dotknąłem świeżego jeszcze nacięcia na moim gardle i zobaczyłem krew. Było mi niedobrze, nadal czułem chłód ostrza niedawno mogącego zakończyć moje życie.
W głowie wciąż słyszałem upiorny wrzask Crimson, przed oczami miałem bijącą od niej czerwoną łunę. Kim lub czym... ona była? Przeniosłem wzrok na leżący na ziemi kilka metrów ode mnie naszyjnik. Jego widok... zdawał się mnie przyciągać. Nagle poczułem wielką ochotę, aby go podnieść. Już wyciągałem po niego rękę, gdy nagle usłyszałem znajomy głos:
- Ash?! Ash, czy to ty? - blada ze strachu Hermiona wybiegła zza zakrętu, a gdy mnie zobaczyła, zakryła dłonią usta. - Na brodę Merlina, Ash! Ty żyjesz, na szczęście... Annabeth! Znalazłam go! - krzyknęła. Uklękła obok mnie i obejrzała moją ranę. - Co ci się stało?
W końcu z trudem odwróciłem wzrok od skrytego w cieniu naszyjnika.
- Wiedziałem, żeby nie ufać rudym - mruknąłem. - Niejaka Crimson Queen była tutaj i próbowała mnie zabić.
Hermiona westchnęła ciężko.
- Nie wierzę, że ona też opuściła Arkadię. Jest gorzej, niż myślałam.
Annabeth podbiegła do nas z troską wymalowaną na twarzy.
- Gdzie moja siostra? - zapytałem. - Znaleźliście ją?
- Rozdzieliliśmy się. Percy i Harry poszli jej szukać.
- Dlaczego wcześniej nam nie pomogliście? - zapytałem z pretensją w głosie.
- Chcieliśmy, gdy tylko usłyszeliśmy hałas z tamtego pomieszczenia – odparła Hermiona - ale wtedy Strażnicy Pokoju nas zaatakowali. Gdy udało się nam ich pokonać, was już nie było.
- Nie martw się, znajdziemy Tarę - wtrąciła szybko Annabeth. - Nie pozwolimy, żeby coś jej się stało.
- No jasne, w końcu jej potrzebujecie - mruknąłem sarkastycznie, nie mogąc się powstrzymać. - Mnie zresztą też. Jesteśmy jedynymi Międzyduszami, jakie znaleźliście, prawda?
Hermiona zmarszczyła brwi, a Annabeth skrzywiła się.
- Nie mów tak - powiedziała. - Czujemy się winni. To przez nas zostaliście wmieszani w całą tą aferę z Książkowymi Bohaterami.
- Nie możemy was zmusić, żebyście nam pomogli - dodała cicho Hermiona. - Obiecujemy, że odnajdziemy Tarę, a potem wy sami zdecydujecie, czy chce iść z nami, czy nie. Dajemy wam wolną rękę, możecie od nas odejść. Nie musicie nam pomagać.
Uniosłem głowę i spojrzałem Hermionie w oczy. Zobaczyłem w nich pewność siebie i szczerość, ale też i smutek. Zdałem sobie sprawę, że oni naprawdę nas potrzebują, a jeżeli uda nam się odnaleźć Tarę... Może rzeczywiście powinniśmy się zgodzić?
Póki co odsunąłem od siebie te myśli. Przede wszystkim musimy pomóc Tarze. Wyprostowałem się.
- Umowa stoi - odparłem, a Annabeth cicho odetchnęła z ulgą.
- Chodźmy - powiedziała. - Coś mi się zdaje, że potrzebujemy transportu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top