ROZDZIAŁ 26. Labirynt
Tara
Bohaterowie opisywali Pozaświat jako ponurą, mroczną, umarłą krainę pełną skał i pustkowi, gdzie panuje wieczna noc, a na wolności swobodnie łażą potwory z różnych książek.
W rzeczywistości Pozaświat wyglądał jeszcze gorzej.
Po pierwsze: zimno. Po drugie: ciemno. Po trzecie: pusto.
Czarna, spalona ziemia rozciągała się wszędzie wokół, jak okiem sięgnąć; wiatr wył między szczelinami w skałach, niebo zasnute było ciemnymi, burzowymi chmurami. W oddali co chwilę trzaskały błyskawice i pioruny, a na horyzoncie spomiędzy chmur wyłaniał się strzelisty zarys czarnego pałacu - najprawdopodobniej siedziby jakiegoś króla albo przywódcy Czarnych Charakterów. Jeśli porównać to miejsce z barwną i bogatą Arkadią, Pozaświat wypadał naprawdę marnie.
Ash nadal siedział na ziemi z opuszczoną głową i zgarbionymi ramionami. Zbliżyłam się do niego i niepewnie położyłam mu rękę na ramieniu.
- Nie dotykaj mnie! - syknął gniewnie, strząsając ją. Cały drżał, gdy przeniósł wzrok na swoje dymiące ręce i przeskakujące między palcami iskry. - Nie chcę ci zrobić krzywdy - dodał cicho, już spokojniej.
Serce mi się krajało, gdy patrzyłam na niego w takim stanie. Był roztrzęsiony jak jeszcze nigdy. Teraz, gdy adrenalina opadła, strach powrócił ze zdwojoną siłą.
Percy, Annabeth i Leith gapili się na niego, jakby zobaczyli go po raz pierwszy. Ash uniósł głowę i napotkał ich wzrok.
- No co? - warknął, a iskry na jego dłoniach znów zapłonęły jaśniej.
- Ash - szepnęłam. Nie zważając na jego protesty, objęłam go. Naszły mnie wspomnienia. Zawsze to on bratersko obejmował mnie ramieniem, gdy byłam mała i działo się coś niedobrego. Kiedy się bałam albo było mi smutno. - Już w porządku. Uspokój się.
Mój brat zamknął oczy i odetchnął głęboko. Czułam, jak jego serce przestaje bić szybko jak młot, a oddech reguluje się. Po dłużej chwili odsunął się ode mnie, nadal trochę drżąc, ale będąc już znacznie spokojniejszym. Jego dłonie przestały dymić i nie były już gorące.
Annabeth wymieniła z Percym szybkie spojrzenia. Heros poruszył ustami, jakby chciał się odezwać, ale Córka Ateny pokręciła głową.
- Może chcecie nam coś powiedzieć? - zapytałam, krzyżując ramiona.
Annabeth zagryzła wargę.
- Powiedzieć o czym? - zapytała, unikając mojego wzroku.
- Na przykład dlaczego Ash umie kontrolować ogień - odpowiedziałam. - Mam wrażenie, że dobrze wiecie, co się dzieje.
- Annabeth - zabrała głos Leith. - Tylko nie mów, że oni jeszcze nic nie wiedzą o Zdolnościach! - Odpowiedziała jej cisza. Dziewczyna otwarła szeroko usta. - Nie, nawet nie żartujcie. Serio, nie powiedzieliście im?
- Nie powiedzieli, o czym? - zdenerwowałam się.
- No właśnie, o czym? - Ash poderwał się z ziemi z gniewnym grymasem na twarzy. - Dlaczego ciągle coś przed nami ukrywacie?
- Teraz nie jest na to dobry moment - mruknęła Annabeth.
- A niby kiedy będzie? - warknął Ash. - Mam tego dosyć! Nie ruszę się stąd, dopóki nie dowiem się, co przed nami ukrywacie!
Płomienie buchnęły znów z jego rąk. Mój brat odskoczył do tyłu z grymasem strachu na twarzy.
- Uspokój się, Ash - odezwał się łagodnie Percy. Wyciągnął rękę w jego stronę, ale chłopak cofnął się szybko. - Ogień rośnie, gdy jesteś zdenerwowany.
- Zauważyłem - mruknął Ash. Spuścił wzrok i przymknął oczy, po czym westchnął ciężko. - Przepraszam. Po prostu... nie wiem, co o tym myśleć. To nie jest... normalne. - urwał i spojrzał na swoje drżące dłonie.
Annabeth wpatrywała się w niebo. Minęło kilka chwil, nim się odezwała.
- Międzydusze, jak już wiecie, umieją podróżować między wymiarami i naprawiać zniszczone Scenariusze. Ale to nie jedyne, co potrafią. - zawahała się chwilę. - Otóż... niektóre Międzydusze, gdy przebywają w Arkadii wystarczająco długo, po jakimś czasie nabierają specjalnych... zdolności. Ich ciała przyzwyczajają się do magicznej aury wokół i dostosowują się do panujących warunków. Dzieje się tak niezmiernie rzadko, ale jednak.
- Jakie to zdolności? - wykrztusił Ash ze ściśniętym gardłem.
- Bardzo różne. To może być naprawdę wszystko: nadludzka szybkość czy siła, umiejętność zmieniania się w jakieś zwierzę, kontrolowanie czyjegoś umysłu albo... władza nad którymś z żywiołów.
- Często te zdolności zależą od tego, w jakich książkach albo z jakimi Bohaterami Międzydusza przebywała najczęściej - dodał Percy. - Ty byłeś na Arenie Piekła najdłużej. Miałeś tam styczność z lawą i płomieniami. Najwyraźniej pod wpływem tych wydarzeń zyskałeś moc kontrolowania i przywoływania ognia.
- Ale jak to? Już zawsze taki będę? - jęknął Ash, szarpiąc nerwowo brzeg koszulki.
- Nie. Gdy wrócisz do domu, umiejętność zniknie, ale póki jesteś w Arkadii, będzie nadal ci towarzyszyć. Jeśli nie nauczysz się jej kontrolować, może być sporym problemem, ale jeśli nad nią zapanujesz... to stanie się twoim największym atutem - mruknął Percy.
- Pomożemy ci, Ash - dodała Annabeth. - Nauczymy cię tego wszystkiego. Musisz nam tylko zaufać.
Mój brat prychnął.
- Jak mam wam zaufać, skoro zatailiście przed nami taką informację? - zapytał z wyrzutem.
- Nie chcieliśmy wam mówić, bo nie podejrzewaliśmy, że któreś z was nabędzie takie moce - wytłumaczył Percy. - Jak już mówiliśmy, dzieje się tak niezwykle rzadko.
- Czy przypominasz sobie jeszcze inne tego typu sytuacje? Gdy stało się coś dziwnego, co nie miało prawa się wydarzyć? - zapytała Annabeth.
Przez twarz mojego brata przemknął cień. Przypomniałam sobie o jego wizjach, o których mi mówił.
- Nie, nie wydaje mi się - odpowiedział po chwili.
- A ty, Tara? - zwrócił się do mnie Percy.
Od razu przypomniała mi się tarcza, którą wyczarowałam w lesie, gdy zaatakowali mnie Norah i Clay. Oraz moment, gdy odczytałam wspomnienia Prince'a.
- Było coś takiego - odezwałam się niepewnie.
- Tak? - zachęcił mnie Percy.
Tarcza. Czytanie myśli. Tarcza. Czytanie myśli.
- Gdy Clay i Norah próbowali mnie zabić, przede mną pojawiła się niebieska tarcza, która mnie zasłoniła i uratowała - powiedziałam w końcu. - Ale to zdarzyło się tylko raz.
- W takim razie mamy tu dwa rzadkie przypadki - powiedziała Annabeth, wskazując na mnie i Asha. - Obiecuję, że porozmawiam o tym z wami, gdy tylko uda nam się odbić Katniss i Peetę.
- Powinniśmy już ruszać w dalszą drogę - dodał Percy.
- Jak na tym pustkowiu znajdziemy rezydencję Snowa? - zapytałam.
W odpowiedzi Syn Posejdona skinął na nas ręką, dając znak, abyśmy ruszyli za nim. Wymieniłam spojrzenia z Ashem, upewniając się, że już z nim w porządku. Skinął głową i uśmiechnął się do mnie - blado i niepewnie, ale jednak.
Zostałam z Leith nieco z tyłu. Wahałam się chwilę, nim zadałam jej pytanie.
- Tobie o tym powiedzieli? - zapytałam cicho. - Kiedy?
Leith zawahała się.
- Właściwie, to dowiedziałam się sama, od kogoś innego - przyznała dziewczyna. - Ale mnie to nie dotyczy. Jestem w Arkadii już bardzo długo i nie zyskałam żadnych magicznych zdolności. A szkoda. Taka moc, dajmy na to, wyczarowywania jedzenia, byłaby naprawdę ekstra.
Uśmiechnęłam się lekko.
- Kiedy trafiłaś do Arkadii, jeśli mogę spytać?
Leith zmarszczyła brwi i zastanawiała się chwilę.
- Nie wiem - przyznała. - Z jednej strony czuję się, jakby to było miesiąc temu, a z drugiej... jakby minęło kilka lat.
- Co z twoim domem? No wiesz, w świecie ludzi? - dopytywałam się. - Nie martwią się o ciebie?
Leith skrzywiła usta.
- Nie mam domu. Moi rodzice zginęli, gdy byłam mała. Mieszkałam w sierocińcu w Motherwell, w Szkocji, ale odkąd zjawili się Bohaterowie i zabrali mnie do Arkadii, mam wrażenie, że tam zupełnie o mnie zapomniano. Uznali, że uciekłam, a policja wstrzymała poszukiwania. Przynajmniej tak było, kiedy ostatnio byłam w Motherwell.
- Nie wracasz tam? - zapytałam cicho. Leith szybko pokręciła głową.
- Nigdy. Ja tam... nie pasuję. Tu, w Arkadii, jest mój prawdziwy dom.
Skinęłam głową, choć trochę trudno było mi to zrozumieć. Chciałam coś jeszcze powiedzieć, ale reszta grupy przed nami zatrzymała się, wskazując coś nad sobą. Spojrzałam w górę i zobaczyłam wysoki, słabo widoczny w mroku słup z drogowskazami, który jednak rozświetlił się, gdy podeszliśmy bliżej. Na wysokości naszych oczu zwisał z niego niewielki, miedziany dzwon ze sznurkiem. Znajdujące się na słupie drogowskazy zwrócone były w różnych kierunkach. Lśniące litery układały się w nazwy znajomych miejsc.
- Tartar, 30 minut pieszo - przeczytał głośno Percy. - Mordor - 45 minut. Krainy Wiecznej Zimy - 1 godzina 15 minut. Azkaban - 25 minut. Zamek Białej Czarownicy - 50 minut.
- Jest rezydencja Snowa! - zawołała Leith, wskazując na jeden ze znaków. - Na prawo od nas, godzina drogi pieszo.
- Co to jest? - zapytałam, przyglądając się dzwonowi. Zmarszczyłam brwi i przeczytałam na głos napis znajdujący się na tabliczce pod nim. - "Czas dotarcia na wyżej wymienione miejsca jest orientacyjny i może się wydłużyć, jeśli na swojej drodze podróżnicy spotkają potwory albo inne naturalne przeszkody. Dla zapewnienia większego komfortu podróży, prosimy zadzwonić".
- Ale te Czarne Charaktery są miłe i troskliwe - mruknął Ash. - Dbają o nasz "komfort podróży".
- Mam zadzwonić? - zapytałam niepewnie.
- Jak ty tego nie zrobisz, zrobię to ja - mruknęła Leith. - Nie zamierzam tarabanić się przez godzinę po tych obskurnych pustkowiach.
Uniosłam lekko brwi, ale nie zwlekałam dłużej. Pociągnęłam lekko za sznurek, wprawiając dzwon w ruch.
Czysty odgłos rozniósł się echem po okolicy. Cofnęłam się o krok, czekając na to, co zaraz nastąpi. Niebo spadnie nam na głowy? Zaatakują nas jakieś mutanty? Teleportuje się tu Voldemort i z drapieżnym uśmiechem rzuci w nas Avadą Kedavrą?
Błąd, nic z tych rzeczy się nie wydarzyło. Zamiast tego ziemia pod naszymi stopami zaczęła pękać na pół.
Krzyknęłam, gdy tuż obok mojej stopy utworzyła się szeroka na pół metra szczelina. Odskoczyłam na bok, ciągnąc za sobą mojego brata.
W górę wzbił się obłok kurzu. Gdy opadł, zobaczyliśmy, że na miejscu szczeliny pojawiły się... tory. A na nich - mały, czarny wagonik wyglądający jak jeden z tych do wydobywania węgla w kopalni.
- Że co? - uniósł brwi Percy. - To jest ten... transport?
- Nie marudź, wsiadaj - zarządziła Leith, wskakując do wagonika i sadowiąc się w nim wygodnie. Heros wzruszył ramionami i po chwili dołączył do niej, a reszta naszej grupy uczyniła to samo.
Gdy tylko ostatnia osoba zajęła miejsce, nagle usłyszeliśmy ciche kliknięcie. Z przodu wagonika wysunął się niewielki pulpit z cyfrowym ekranem, a z głośników popłynął miły, kobiecy głos:
- Witamy na Pozaświecie. Proszę wybrać lokację z dostępnych poniżej. Życzymy miłej podróży.
Na ekranie pojawiła się lista miejsc. Wymieniliśmy ze sobą zdziwione spojrzenia, po czym Annabeth odnalazła rezydencję Snowa i kliknęła w nią z wahaniem.
Usłyszeliśmy cichy zgrzyt i wagonik ruszył do przodu, powoli się rozpędzając. Po chwili mknęliśmy już z dość sporą prędkością po rozwidlających się torach przez ciemne pustkowia.
- W Exordii nie macie czegoś takiego, co? - zauważyła Leith, szczerząc zęby.
- W Exordii mamy dużo lepsze bajery - mrugnął do niej Percy.
Wagonik kołysał się na boki na zakrętach, więc chwyciłam się mocno jego krawędzi. Zauważyłam, że po drodze mijamy jakieś ruiny, budynki, a także migocące w ciemności portale - jak wyjaśniła Annabeth, prowadziły do jakichś większych lokacji. Ku mojej trwodze, ujrzałam również dziwne stworzenia przemierzające pustkowia - nienaturalnie wielkie wilki o czerwonych ślepiach, człowiekopodobne stwory przyglądające nam się z milczeniem, a nawet coś wielkiego, ciemnego i wyglądającego w mroku jak... Buka. Mój koszmar z dzieciństwa. Gdybym miała do wyboru spotkanie z nią lub z Voldemortem, wybrałabym chyba Czarnego Pana.
- Dobrze, że nie idziemy pieszo - mruknął Ash, wyjmując mi to z ust.
Nie minęło sporo czasu, a wagonik zatrzymał się przed jednym z lśniących portali, nad którym widniał iluminujący napis "Rezydencja Snowa". Znów usłyszeliśmy głos z głośnika:
- Koniec trasy. Prosimy opuścić pojazd. Dziękujemy za wspólną podróż z Miejskim Przedsiębiorstwem Komunikacyjnym SA na Pozaświecie - po tych słowach umilkł. Wysiedliśmy z wagonika, spoglądając na portal.
- Wspominałam już, że nie lubię portali? - mruknęłam.
- Przygotujcie broń - odezwał się Percy, sięgając po Orkan. - Nie wiadomo, kto lub co przywita nas po drugiej stronie.
Upewniłam się, że na plecach spoczywa mój kołczan ze strzałami wraz z łukiem. Na biodrze czułam chłód noża, który również wzięłam ze sobą.
- Gotowi? - zapytała Annabeth. Przytaknęliśmy milcząco. Wzięłam głęboki wdech, aby się uspokoić. Denerwowałam się - co, jeśli to zły trop i Snow wcale nie ma Katniss i Peety? A nawet jeśli to on ich porwał - jak nasza mała grupka ma stawić czoła wszystkim jego strażnikom?
Nie było już jednak szansy na odwrót. Przekroczyłam próg portalu, pełna obaw, jak potoczą się dalej zdarzenia.
***
Zieleń. To pierwsze, co ujrzałam po drugiej stronie.
W pierwszej chwili nie wiedziałam, o co chodzi. Wielki, wysoki żywopłot otaczał mnie ze wszystkich stron, a ja znajdowałam się w niezbyt szerokim korytarzu między jego ścianami. Wokół było cicho i pusto, byłam sama. I zniknęła cała moja broń - zaklęłam cicho, gdy to spostrzegłam.
- Tara?! - usłyszałam znajomy głos gdzieś po mojej prawej stronie. - Annabeth? Percy, Leith, jesteście tu?
- Ash! - krzyknęłam. Usłyszałam też stłumione głosy innych, dobiegające z różnych stron. Dotknęłam dłońmi żywopłotu, chciałam się przez niego przedrzeć na drugą stronę, ale był ciasno zbity i twardy jak ściana. Rozglądnęłam się wokół i ponad nim ujrzałam niewyraźne, oddalone zarysy jakiegoś budynku. To musiała być rezydencja Snowa. Ruszyłam kilka kroków przed siebie, nagle pojmując, gdzie się znaleźliśmy.
Labirynt. Portal wyrzucił nas w jakimś labiryncie. Tylko po co on Snow'owi przed jego rezydencją?
Zawołałam Asha, ale odpowiedziała mi cisza. Ruszyłam przed siebie, trzymając się jednej strony żywopłotu i uważnie stawiając kroki. Niedługo potem znalazłam się na rozwidleniu dróg - po chwili wahania wybrałam ścieżkę w prawo, bo zdawało mi się, że słyszę dobiegające stamtąd głosy.
Kolejne dwa zakręty, potem droga prosto. Przyspieszyłam. Wszystko wyglądało identycznie, więc zaczęłam zadawać sobie pytanie, czy po prostu nie krążę w koło.
Nagle tuż przede mną zobaczyłam... mój łuk. I kołczan ze strzałami. Leżał na niewielkim, marmurowym postumencie przy ścianie żywopłotu. Zatrzymałam się, pełna obaw. Byłam więcej niż pewna, że nic dobrego się nie zdarzy, jeśli go stąd wezmę. Po co ktokolwiek miałby najpierw mi go zabrać, a potem kłaść w widocznym miejscu, jeśli nie byłaby to pułapka?
Biłam się z myślami, ale w końcu podjęłam decyzję. Sięgnęłam po broń i szybkim ruchem zabrałam ją z postumentu, od razu wyjmując z kołczanu strzałę i nakładając ją na cięciwę.
Usłyszałam syk. Bardzo niedobrze. Odwróciłam się i stanęłam oko w oko z gigantycznym, ponad sześciometrowym zielonym wężem sunącym w moją stronę w cieniu żywopłotu. Wąż zatrzymał się, wysunął język i odchylił głowę do tyłu. Nim zdążył zaatakować, wypuściłam w jego stronę strzałę.
Pocisk minął go o centymetr. Rzuciłam się na bok, gdy gad skoczył na mnie z sykiem. Jego żółte ślepia zabłyszczały, ostre kły zalśniły, ociekając jadem.
Brzęk! Kolejna strzała tym razem trafiła w niego, zatapiając się w łuskowatym ciele. Nie czekając, rzuciłam się do ucieczki, oglądając się przez ramię na goniącego mnie gada. Był rozeźlony po tym, jak go trafiłam, ale rana nie spowolniła go zbytnio. Po chwili znalazł się tuż przy mnie i znów zaatakował.
Cudem uniknęłam ugryzienia, zasłaniając się łukiem. Kły zatopiły się w drewnie, na chwilę unieruchamiając węża w miejscu. Drugą ręką sięgnęłam do kołczanu po strzałę i szybkim, zdecydowanym ruchem wbiłam ją głęboko w głowę gada.
Wąż jeszcze chwilę szarpał się, a potem znieruchomiał. Kopniakiem odrzuciłam jego martwe ciało na bok. Wyjęłam spomiędzy kłów mój łuk i wytarłam jad o trawę, powstrzymując napady nudności. Nogi miałam jak z waty i byłam cała roztrzęsiona, gdy zarzuciłam kołczan na ramię, odchodząc od martwego gada. Zacisnęłam palce na łuku, pocieszając się, że przynajmniej zdobyłam broń.
Czym prędzej ruszyłam dalej, w głąb labiryntu, na wypadek, gdyby wężowi przyszło do głowy zmartwychwstać. Wtedy usłyszałam krzyk Annabeth.
Brzmiał strasznie - jakby dziewczynie działo się coś bardzo, bardzo złego. Włos zjeżył mi się na głowie i, niewiele myśląc, pobiegłam w stronę, z którego dobiegał.
Zieleń żywopłotu migała mi przed oczami, gdy mknęłam przed siebie z uniesionym łukiem. Skręciłam w prawo, potem w lewo, potem znowu w prawo, kierując się tym, skąd dobiegał krzyk. Nagle ucichł, a ja znalazłam się w ślepym zaułku. Rozglądałam się, szukając Annabeth. Wyobrażałam sobie najgorsze scenariusze: że zastanę ją zakrwawioną, umierającą albo... już martwą.
Krzaki w oddali po mojej lewej poruszyły się. Odwróciłam się i zobaczyłam Annabeth - całą i zdrową. Odetchnęłam z ulgą.
- Co się stało? Wszystko w porządku? - zapytałam, zbliżając się w jej stronę. - Słyszałam twój krzyk. Wszystko okej?
Annabeth patrzyła na mnie z dala z nieprzeniknioną miną, milcząc. Zmarszczyłam brwi. Wtedy znów usłyszałam jej krzyk.
Tyle, że dobiegał z zupełnie innego miejsca niż to, w którym stała.
Zmroziło mnie, gdy na moich oczach sylwetka dziewczyny zamigotała i zniknęła, a ja zobaczyłam wsuwający się z powrotem między zarośla projektor. Przeklinając swoją głupotę, zdałam sobie sprawę, że to była tylko hologramowa postać wyświetlana na żywopłocie. Czym prędzej napięłam łuk, rozglądając się wokół.
Nagle wijące się pnącza jakiejś rośliny wystrzeliły z ziemi i oplotły moje nogi. Krzyknęłam i upadłam na trawę, zaczęłam się kręcić, próbując się uwolnić, ale pnącza były okropnie silne. Część z nich, zachowując się jak zwierzę, a nie roślina, wyrwała mi z rąk łuk i kołczan ze strzałami i rzuciła je na ziemię. Reszta zaczęła brutalnie ciągnąć mnie po trawie. Rozpaczliwie usiłowałam chwycić się palcami czegokolwiek wystającego ziemi, ale nie byłam w stanie.
- Ratunku! - darłam się najgłośniej, jak umiałam. Zalała mnie fala paniki, gdy pnącza zacisnęły się na mnie ze zdwojoną siłą. Napierały na moją klatkę piersiową i szyję tak, że trudno było mi łapać oddech. Do oczu napłynęły mi łzy, napinałam mięśnie, próbując się uwolnić, ale na próżno.
I właśnie wtedy, gdy myślałam, że już po mnie, zza zakrętu labiryntu wypadła biegiem Annabeth - tym razem już prawdziwa, z krwi i kości. Półbogini zobaczyła mnie i porwała z ziemi mój łuk, nałożyła strzałę na cięciwę, po czym wypuściła ją.
Grot zatopił się w krwiożerczych pnączach, podobnie jak kilka kolejnych strzał chwilę później. Roślina zaczęła mnie puszczać, więc z wysiłkiem próbowałam ją z siebie zrzucić. Annabeth podbiegła do mnie i po kilku chwilach udało jej się mnie uwolnić. Pomogła mi wstać, a ja chwiejnie oparłam się o jej ramię.
- Dziękuję - wykrztusiłam, rozmasowując dłonią bolące, czerwone ślady na szyi i rękach. Pnącza cofnęły się wgłąb żywopłotu, a ja spojrzałam na dziewczynę. - Uratowałaś mnie.
Annabeth uśmiechnęła się blado.
- Dobrze, że był tu łuk - powiedziała, oddając mi moją broń. - Mój sztylet gdzieś zniknął. Portal musiał być w jakiś sposób zaklęty, skoro tak się stało.
- Ten labirynt... - wykrztusiłam. - To wszystko... Rany, Snow robi nam prywatne Igrzyska.
- Nie chce mi się wierzyć, że to wszystko to sprawka tylko jego - mruknęła Annabeth. - Musi mieć jakiś wspólników, którzy posługują się magią. Stworzenie takiego labiryntu... To nie jest nic łatwego.
- Pytanie, co teraz robimy - westchnęłam.
Annabeth uniosła głowę i spojrzała na widoczną w oddali rezydencję.
- Idziemy skopać Snow'owi tyłek - mruknęła.
***
Ash
Zdecydowanie nie lubię labiryntów.
Przez dobre kilka minut krążyłem między żywopłotami, próbując znaleźć Tarę, Leith i herosów. Słyszałem ich głosy, ale nigdzie nie mogłem ich znaleźć, aż w końcu zupełnie się pogubiłem i nie byłem w stanie stwierdzić, w której części labiryntu jestem.
Wtem zauważyłem jakiś cień, który pojawił się przy najbliższym zakręcie. Zatrzymałem się i przyglądałem się mu podejrzliwie. Cień poruszył się i zaczął się do mnie zbliżać, więc szybko przylgnąłem do żywopłotu po lewej stronie i z bijącym sercem obserwowałem, co zdarzy się dalej, gotowy zaskoczyć przeciwnika szybkim kopniakiem lub ciosem pięści.
Serce mocno biło mi w piersi, gdy przede mną pojawiła się męska sylwetka. Nie czekając, zaatakowałem błyskawicznym, silnym lewym sierpowym.
- Aaaa! - usłyszałem znajomy głos i chwilę później ciemnowłosy heros upadł na ziemię, trzymając się za szczękę. - Stary, co ty, chcesz mnie zabić?!
Odetchnąłem z ulgą, widząc, że to tylko Percy.
- Rany, przepraszam! Nie wiedziałem, że to ty, myślałem, że to jakiś potwór czy coś... - wytłumaczyłem i szybko podałem mu rękę, pomagając wstać z ziemi. Syn Posejdona rozmasował obolałą żuchwę i spojrzał na mnie, unosząc brew.
- Naprawdę z daleka wyglądam jak potwór? - żachnął się. Uśmiechnąłem się blado.
- Dobrze, że na siebie wpadliśmy. Zabrali mi broń. Masz swój Orkan?
Percy skinął głową i wyciągnął z kieszeni długopis.
- Na szczęście wrócił, jak zawsze - powiedział. - Słyszałem głosy dziewczyn, musimy szybko je znaleźć. Nie podoba mi się cały ten labirynt - mruknął. - Snow wiedział, że tu przyjdziemy i dlatego go przygotował. Robi to wszystko specjalnie.
Przytaknąłem.
- Myślisz, że chce nas tym spowolnić?
Percy przeczesał dłonią włosy.
- Raczej po prostu się z nami bawi.
Przerwał nam krzyk, który zmroził mi krew w żyłach - krzyk Tary. Wymieniliśmy z Percym szybkie, zaniepokojone spojrzenia i biegiem pomknęliśmy w stronę, z której dobiegał dźwięk.
Nagle ze strasznym rykiem coś wyskoczyło na nas spomiędzy krzaków. Gigantyczny, jaszczuro-podobny zwierz z ostrymi kłami i człekokształtnym ciałem pokrytym łuską rzucił się na nas, wydając bliżej nieokreślony dźwięk przypominający skrzyżowanie ryku z gulgotem.
- Ash! Padnij! - krzyknął Percy, a ja rzuciłem się na ziemię. Heros szybko odetkał długopis, który zmienił się w miecz i zaatakował potwora.
- To zmiech! Z "Igrzysk Śmierci"! - zawołałem.
Syn Posejdona uchylił się przed szczękami zwierzęcia i zerknął w moją stronę.
- Ta informacja z pewnością uratuje moje życie! - rzucił sarkastycznie przez ramię.
Tymczasem zmiech zbliżał się w stronę herosa, szczerząc ociekające śliną zęby. Percy cofał się, trzymając potwora na dystans.
- Ash, ogień! - zawołał, nie spuszczając wzroku ze stwora. - Przywołaj ogień!
- Ale jak?! - odkrzyknąłem, czując panikę.
- Skoncentruj się!
Zmiech skoczył na Percy'ego, dosięgając pazurami jego kurtki. Heros uskoczył do tyłu, a ja zobaczyłem, że ubranie na jego boku jest rozerwane i przecieka przez nie krew.
Musiałem coś zrobić. Musiałem pomóc Percy'emu. Skupiłem się na ogniu, przypomniałem sobie uczucie, które mi towarzyszyło, gdy przeze mnie przepłynął. Zacisnąłem powieki, ale pomimo koncentracji gdzieś w głębi mojego umysłu pojawił się strach. Nie chciałem się do tego przyznać, ale moja nowa moc nadal mnie przerażała. Nie miałem wcale ochoty znów wszystkiego podpalać. Bałem się tego. Bałem się ognia.
Otworzyłem oczy, licząc, że zobaczę na dłoniach płomienie. Nic się jednak nie stało. Uniosłem głowę akurat, aby zobaczyć, jak zmiech przewraca Percy'ego na ziemię, a miecz chłopaka upada na trawę. Zwierzę ryknęło, jego ogromne szczęki znalazły się tuż nad twarzą bezradnego herosa.
Ciepło rozeszło się po mojej klatce piersiowej, zagrzewając mnie do walki. Pod wpływem impulsu rzuciłem się przed siebie i porwałem z ziemi Orkan. Niewiele myśląc, zamachnąłem się w stronę zmiecha, celując w szyję.
Miecz przeciął skórę jak masło. Dało się słyszeć świst, a potem coś dużego upadło na ziemię. Odwróciłem wzrok, ale zdołałem zobaczyć głowę stwora turlającą się po trawie. Po chwili znieruchomiała, podobnie jak korpus zmiecha.
Zapadła cisza. Napotkałem zaskoczone spojrzenie Percy'ego z dołu.
- Cóż, skoncentrowałem się - wyjaśniłem, wzruszając ramionami.
***
Labirynt był cichy i nieruchomy, a im głębiej szliśmy, tym było ciemniej i mroczniej. Kroczyliśmy z Percym ramię w ramię, rozglądając się na boki, heros ze swoim mieczem w zanadrzu.
W pewnym momencie ujrzałem niepokojąco wyglądającą, zieloną mgłę, która pojawiła się jakby znikąd. Wisiała nisko w powietrzu, była gęsta i prześlizgiwała się między mną a Percym, nie czyniąc nam jednak krzywdy.
- Co to jest? - mruknąłem, na wszelki wypadek starając się od niej odsunąć. Mgła unosiła się jednak wszędzie. Poczułem, że lekko kręci mi się w głowie. - Co się...?
Zamarłem, bo zobaczyłem coś, a raczej kogoś stojącego pod żywopłotem naprzeciwko mnie. Rozpoznałem krótkie, ciemne włosy, smukłą sylwetkę i... przepaskę na oku.
Jade.
Na chwilę zabrakło mi tchu. Stanąłem jak wryty, patrząc na nią.
- Co ty tu robisz?! - krzyknąłem do niej. - Jakim cudem się tu znalazłaś?
Jade uśmiechnęła się drapieżnie.
- Przyszłam po ciebie - wysyczała, wyjmując z kieszeni shuriken. - Zabiłeś mnie. Teraz moja kolej.
- Ash! - poczułem, że Percy szarpie mnie za ramię. - Musimy stąd iść! To ta mgła!
Jego słowa jakby do mnie nie docierały. Wpatrywałem się w Jade, która powoli, dokładnie wymierzyła shurikenem w moją stronę. Celowała w moje serce.
- ASH! - Percy bezceremonialnie pociągnął mnie za sobą, wykręcając mi boleśnie ramię. - To halucynacja! Cokolwiek widzisz, to tylko halucynacje! To ta mgła!
Jego słowa przedarły się do mojego umysłu. Potrząsnąłem głową i spojrzałem za siebie - postać Jade zniknęła. Percy nadal ciągnął mnie za sobą przez mgłę. Zmusiłem się, żeby nie spoglądać już przez ramię i zignorować to, że wszystko wokół mnie się rozmazuje. Nagle zobaczyłem jednak coś, co po raz kolejny wytrąciło mnie z równowagi.
- Mama? - wykrztusiłem, wpatrując się w postać kilka kroków przede mną. Ruszyłem do niej jak zahipnotyzowany. Była jak prawdziwa. Stała naprzeciwko mnie, wyglądając tak jak zawsze - z ciemnymi włosami, ciepłym uśmiechem na ustach i lekkimi zmarszczkami w kącikach oczu. Wyciągnąłem w jej stronę rękę, ale wtedy jej sylwetka rozpłynęła się, a na jej miejscu pojawiła się krwiożercza Crimson Queen.
Krzyknąłem i odskoczyłem do tyłu, gotowy, aby rzucić się do ucieczki. Nagle poczułem piekący ból na prawym policzku, który ocucił mnie jak oblanie wiadrem zimnej wody. Otrząsnąłem się. Zaskoczony, spojrzałem na Percy'ego stojącego nade mną z uniesioną ręką.
- Ash, ocknij się! - krzyknął, opuszczając dłoń. - Musimy iść!
Tym razem nie spojrzałem za siebie. Ruszyłem za Percym i biegliśmy, aż mgła całkowicie zniknęła. Dopiero wtedy się zatrzymaliśmy. Oddychając ciężko po szaleńczym biegu, oparłem się o żywopłot.
- Rany - westchnąłem. - Nie wiem, co mi się stało. Przepraszam, to było... silniejsze ode mnie.
- Zatruta mgła - skwitował Percy. - Kolejna pułapka Snowa. Nie wiem, co tam dokładnie zobaczyłeś, ale byłeś jak w transie. Swoją drogą, szkoda, że nie widziałeś swojej miny, jak gadałeś do żywopłotu, nazywając go mamą.
Poczułem, że z zażenowania się czerwienię.
- Dlaczego na ciebie mgła nie działała? - zapytałem wymijająco.
Percy wzruszył ramionami.
- Może działa tylko na Międzydusze - powiedział, a mnie tknęła nagła myśl.
Co, jeśli to taki jest zamiar Snowa? Zwabić tu Międydusze, a zniknięcie Katniss i Peety to tylko przynęta?
Nie zdołałem jednak podzielić się tym z Percym, po nagle usłyszeliśmy trzask gałęzi po naszej lewej stronie. Nim zdążyliśmy zacząć panikować, wyłoniła się stamtąd Leith, jak gdyby nigdy nic otrzepując ubranie z liści i gałęzi.
- O, to tylko wy. Całe szczęście - ucieszyła się na nasz widok, wyciągając z włosów kilka zaplątanych listków.
- Dlaczego chowałaś się w krzakach? - zdziwił się Percy.
- Usłyszałam kroki. Znalazłam mniej zarośnięty fragment żywopłotu i postanowiłam się schować - odparła Leith. - Nie wiedziałam, że to wy. Myślałam, że to jakiś potwór.
Percy uniósł brwi i udał urażonego.
- Serio, już kolejna osoba myli mnie dziś z potworem?
- Może to jakiś znak od niebios - mruknąłem sarkastycznie.
Percy dał mi kuksańca w bok, ale Leith uciszyła nas szybkim gestem.
- Wydaje mi się, że znalazłam wyjście z labiryntu - oznajmiła, a my od razu spoważnieliśmy. - Jest jednak pewien problem.
- Jaki? - zapytałem.
W odpowiedzi westchnęła i mruknęła tylko:
- Chodźcie za mną.
Ruszyliśmy śladem dziewczyny, która przeprowadziła nas między żywopłotami, aż nagle droga urwała się, a my ujrzeliśmy niewielkie wyjście między zaroślami. Leith zatrzymała się i przystawiła palec do ust, nakazując nam zachować ciszę, po czym zachęciła nas, byśmy podeszli bliżej. Wyglądnęliśmy ostrożnie zza żywopłotu, niepewni, czego się spodziewać po drugiej stronie.
Przed nami widać było wejście do rezydencji Snowa - wysokiego, eleganckiego i białego budynku z dużymi, oszklonymi drzwiami i strzelistymi oknami. Z rogu widać było fragment ogrodu z mnóstwem kwitnących drzew. Labirynt kończył się, a krótka ścieżka zmieniała się w szerokie, kamienne schody przyozdobione kwiatami i fontannami.
A na schodach, z ogonem owiniętym wokół jednej z kolumn przed wejściem, znajdował się śpiący smok - straszliwe, czarne monstrum z nietoperzymi skrzydłami, wystającymi z rozchylonej paszczy zębami i łbem wspartym na przednich łapach - jeden z najstraszniejszych znanych mi potworów, pochodzący z powieści Lewisa Carolla o Alicji w Krainie Czarów.
Żaberzwłok.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top