ROZDZIAŁ 21. Melanż w pałacu
Ash
Mówcie co chcecie, ale wygranie Głodowych Igrzysk potrafi nieźle człowieka zmęczyć. Coś o tym wiedziałem.
Dopiero wieczorem udało mi się uwolnić od Bohaterów, którzy chcieli ze szczegółami dowiedzieć się o moich wrażeniach z pobytu na arenie, nie zważając na to, że ze zmęczenia padałem z nóg. Gdy w końcu znalazłem się sam na sam w swojej komnacie, westchnąłem ciężko i opadłem na łóżko. Spojrzałem na sufit i przeczesałem dłonią włosy.
Udało mi się. Pokonałem Jade i wygrałem Igrzyska.
Ale ze mnie kozak.
Uśmiechnąłem się szeroko i po chwili zeskoczyłem z łóżka. Chociaż marzyłem jedynie o tym, aby iść już spać, udałem się jeszcze do łazienki, aby wziąć prysznic i się przebrać. Zabrałem z pokoju piżamę, którą przygotowała mi królewska służba. Otworzyłem drzwi łazienki przylegającej do komnaty, ziewnąłem szeroko i podszedłem do lustra, po czym spojrzałem w swoje odbicie i... prawie dostałem zawału.
Zobaczyłem bowiem parę błyszczących, czerwonych oczu patrzących na mnie z powierzchni lustra.
Zdusiłem krzyk i odskoczyłem na bok jak oparzony. Zesztywniałymi z przestrachu palcami chwyciłem się brzegu umywalki. Wziąłem głęboki oddech i z bijącym sercem spojrzałem znowu w lustro.
Tym razem wszystko było w porządku. Napotkałem spojrzenie moich niebieskich oczu i nieco się uspokoiłem. Musiało mi się przewidzieć. Od nadmiaru wrażeń najwyraźniej wpadam w paranoję i mam jakieś zwidy.
Już spokojniejszy, zacząłem się rozbierać, gdy ze zdziwieniem natrafiłem na coś w mojej kieszeni. Sięgnąłem głębiej i wyjąłem z niej pióro, które zabrałem z areny. Dziwiłem się, dlaczego wciąż mam je ze sobą, skoro moje ubrania z "Igrzysk" zniknęły. Wzruszyłem jednak ramionami i po chwili wahania włożyłem pióro z powrotem do kieszeni, a spodnie złożyłem i umieściłem w szafie.
Miałem dziwne przeczucie, że pióro jeszcze kiedyś mi się przyda.
***
Tara
Nikt z nas nie był szczególnie szczęśliwy, gdy dowiedzieliśmy się o wieczornym bankiecie. Bohaterowie jednak nalegali, więc nie mieliśmy zbytnio wyboru.
Było to następnego dnia po naszym szczęśliwym powrocie do Arkadii. Podczas śniadania w Sali Jadalnej w pałacu dowiedzieliśmy się od Hermiony, że Król wyprawia na naszą cześć uroczysty bankiet w pałacu.
- Musimy przyjść? - Ash jakby wyjął mi to pytanie z ust, krzywiąc się. - Koniecznie?
- Cóż, jest to bankiet na waszą cześć, więc wypadałoby - odparła Hermiona. - Królowi zrobi się przykro, jeśli odrzucicie jego zaproszenie.
- Będzie cała śmietanka towarzyska Arkadii, Główni Bohaterowie wielu książek, Międzydusze... będzie fajnie, zobaczycie - dodała Annabeth, uśmiechając się.
- Bohaterowie? Nie pozabijają się? - mruknął Ash, nachylając się nad talerzem pełnym jajecznicy, boczku i białego chleba. - Jak Harry i Percy, gdy spotkaliśmy was po raz pierwszy?
Hermiona zawahała się.
- Przy Królu wszyscy zachowają spokój - mruknęła.
Zastanawiałam się, czy Ethan też jest zaproszony. Nie widziałam się z nim od poprzedniego dnia. Szczerze - wolałabym, żeby tak zostało, bo po tym, co się stało między nami na arenie, chyba ciągle rumieniłabym się i nie byłabym w stanie zamienić z nim ani słowa.
Hermiona napiła się trochę soku pomarańczowego.
- Bankiet jest dziś wieczorem - ciągnęła. - Obowiązują stroje wizytowe, czyli suknie balowe dla pań i garnitury dla panów.
- Co to właściwie jest ten bankiet? - dopytywał się Ash.
- Uroczyste przyjęcie połączone z tańcami i posiłkiem, organizowane zwykle na cześć jakiejś osoby - odparła Hermiona.
- Tańcami? - jęknęłam. - Trzeba będzie tańczyć?
- Jedzenie - wpadł mi w słowo mój wielce irytujący brat. - Niech i będą te tańce, ważne, że dadzą żarcie!
Wywróciłam oczami, a Hermiona i Annabeth zachichotały.
- W każdym razie - kontynuowała Hermiona - trzeba będzie ci załatwić jakąś suknię.
- Ooo, ale super! - Ash wyszczerzył zęby. - Zawsze marzyłem o sukni!
- To nie było do ciebie, głupku - mruknęłam.
- Och. Szkoda.
- ...suknię dla ciebie, Tara - dokończyła Hermiona, powstrzymując się od śmiechu. - Rozmawiałam z Katniss i Cinną, który jest teraz w Exordii i powiedzieli, że mają coś uszytego specjalnie dla ciebie jako podziękowanie za pomoc. Przed bankietem przyjdź do komnaty, w której mieszka Katniss, na przymiarkę. Ash, twoim garniturem zajęli się pozostali styliści Katniss.
- Widzę, że wszystko macie już zaplanowane - wtrąciłam. - Od razu założyliście, że zgodzimy się, żeby przyjść na ten bankiet.
- Tak naprawdę to nie mieliście wyboru - wzruszyła ramionami Annabeth, wkładając do ust łyżkę owsianki, na co wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem.
***
- Gotowe - oznajmił Cinna, główny stylista Katniss, wyjmując ostatnią szpilkę z sukienki, którą miałam na sobie. Odsunął się o kilka kroków i zlustrował mnie wzrokiem, kiwając głową z zadowoleniem.
- Rany - westchnęła stojąca obok Katniss. - Jest piękna. To chyba jeden z twoich najlepszych projektów, Cinna. No, może poza strojami dla Kosogłosa.
- Mogę się zobaczyć? - zapytałam. W odpowiedzi Cinna obrócił w moją stronę stojące lustro w złotej ramie, a ja spojrzałam na swoje odbicie.
Zobaczyłam dziewczynę o jasnej karnacji, z zarumienionymi policzkami, której ciemne włosy spływały lokami na lewe ramię. Długa suknia bez ramion była biała, z bladoniebieską, dopasowaną górą ozdobioną mnóstwem drobnych kryształków układających się w kwiatowe wzory. Dół był rozkloszowany i lekko marszczony.
Suknia była... przepiękna.
- Jest... przecudowna - szepnęłam, obracając się w miejscu i obserwując, jak kryształki migoczą. - Dziękuję - dodałam, uśmiechając się do Cinny.
- Cała przyjemność po mojej stronie - odpowiedział, odwzajemniając uśmiech.
- Bankiet zaczyna się za godzinę - dodała Katniss. - My z Cinną zostaniemy jeszcze chwilę, żeby poprawić moją suknię. W pokoju obok czeka reszta stylistów, zrobią ci makijaż i fryzurę.
- Czym sobie zasłużyłam na takie luksusy? - zaśmiałam się. - Do zobaczenia na bankiecie - dodałam, opuszczając komnatę.
Katniss uśmiechnęła się do mnie ciepło, a Cinna pomachał mi na pożegnanie. Byłam ciekawa, jak wygląda suknia Kosogłosa, ale najwyraźniej musiałam poczekać do bankietu, aż ją zobaczę.
***
Byłam pod wrażeniem, że Królowi, a raczej jego świcie udało się w ciągu zaledwie kilku dni odbudować zniszczoną przez smoka część zamku. Podejrzewałam jednak, że sporą zasługę mieli w tym czarodzieje, bo bez magii byłoby to raczej niemożliwe.
Nadszedł wieczór, a ja ruszyłam na bankiet, ubrana w błękitną suknię i z gotowym makijażem oraz włosami. Trochę głupio było mi to przyznać przed samą sobą, ale cieszyłam się, że miałam okazję się wystroić po 5 męczących dniach na arenie w przepoconych, brudnych ubraniach.
Na korytarzu wpadłam na Asha. Mój brat miał na sobie świetnie skrojony, elegancki garnitur, czarne buty na płaskiej podeszwie, a jego blond włosy został przycięte i uczesane.
Na mój widok gwizdnął.
- Niezła kiecka - skomentował, biorąc mnie pod ramię. - Pani pozwoli?
- Nie dałeś mi odpowiedzieć - zaśmiałam się. Ruszyliśmy schodami w dół, nasze buty stukały o kamienną podłogę. Cicho gawędząc, przeszliśmy długim korytarzem, wzięliśmy zakręt i pokonaliśmy kolejne schody. Nagle Ash zatrzymał się.
- Tara - zaczął bardzo poważnym tonem.
- Tak? - spojrzałam na niego z ukosa.
Ash rozglądnął się.
- Tak naprawdę to nie mam pojęcia, dokąd mamy iść. W sensie, gdzie jest ten bankiet. Czekałem na ciebie, bo liczyłem na to, że ty wiesz.
Pokręciłam przecząco głową, gdy zdałam sobie sprawę, że ja również nie wiem, gdzie powinniśmy się udać. Rozglądnęłam się wokół - znajdowaliśmy się na środku korytarza oświetlonego blaskiem pochodni, za sobą mając schody, a przed sobą boczny korytarz zakręcający w prawo. Szczerze mówiąc, nie miałam pojęcia, w której części ogromnego zamku się znaleźliśmy. Wyglądało na to, że się zgubiliśmy.
- Spróbuję się cofnąć po schodach i sprawdzić, czy nie ma tam kogoś, kto pokazałby nam drogę - oznajmił mój brat.
- Ja sprawdzę, co jest za tym zakrętem - odparłam. Ash skinął głową i ruszył w górę schodów, a ja skręciłam w prawo i szłam dalej szybkim krokiem, podwijając dół sukni, aby jej nie podeptać.
Ściany z kamienia, czerwony dywan na chłodnej posadzce, obrazy wiszące nade mną - wszystko zdawało się wyglądać identycznie, więc nie byłam w stanie stwierdzić, czy już kiedyś szłam tym korytarzem, czy nie. Po mojej lewej stronie ujrzałam czarną rycerską zbroję i wtem korytarz skończył się, a przede mną znalazły się prowadzące w dół kamienne schody. Słyszałam dobiegający z tamtej strony szmer rozmów, więc po chwili wahania zdecydowałam się po nich zejść.
Znalazłam się w kolejnym korytarzu - ten był znacznie ciemniejszy, na ścianach wisiało mniej pochodni i ozdób. Pełna dziwnego niepokoju ruszyłam dalej, widząc przed sobą, na końcu korytarza lekko uchylone drzwi, zza których dobiegały podniesione dźwięki rozmowy.
- ... Tara nie może się o tym dowiedzieć!
Stanęłam jak wryta. Potem najciszej, jak potrafiłam, podeszłam do drzwi i schowałam się za nimi, nasłuchując.
- Tu nie chodzi tylko o Tarę. Wiesz, jakie mogą być konsekwencje tego wszystkiego. Poza tym, i ona, i Ash w końcu się dowiedzą. I jak im wtedy wszystko wytłumaczycie? A może w ogóle tego nie zrobicie, co? - głos był pełen gniewu i słychać było, że jego właściciel ledwo panuje nad emocjami.
- Wszystko jest pod kontrolą, nie dramatyzuj. Nie rób z nas takich potworów.
Drugi rozmówca prychnął. Ostrożnie wychyliłam się zza drzwi i cudem powstrzymałam się od okrzyku zdziwienia, gdy ujrzałam, do kogo należą oba te głosy.
To była Annabeth. I... Ethan. Chłopak przyszpilał półboginię do ściany, wisząc nad nią z groźną miną. Wyglądał, jakby jej groził.
- Łapska przy sobie - warknęła Annabeth, próbując odepchnąć od siebie chłopaka.
- Nie puszczę cię, dopóki mi nie obiecasz, że z nimi porozmawiasz.
- Jesteś już naprawdę nudny, Ethan. - Córka Ateny wywróciła oczami. - Ile razy mam powtarzać, że nic im się nie dzieje? Wszystko kontrolujemy, spokojnie.
- Tak, kontrolujecie - prychnął chłopak. - Tak samo jak w moim przypadku, zgadza się?
Tego był już za wiele dla Annabeth. Dziewczyna wyrwała się Ethanowi, odepchnęła go i minęła, wybiegając z pokoju ze złością. Schowałam się z powrotem za drzwiami, bojąc się, że mnie zauważy. Nie patrzyła jednak w moją stronę, a w cieniu byłam niemal niewidoczna. Po chwili również Ethan opuścił pokój, a ja z bijącym sercem odczekałam chwilę, aż zniknie na górze schodów. Dopiero wtedy ruszyłam za nim, mocno zaniepokojona tym, co usłyszałam.
Miałam dość tajemnic, a Annabeth i Ethan najwyraźniej mieli jakieś przed nami. Tylko jakie? Przecież oni się nienawidzą. I o co chodziło z tym, że wszystko "jest pod kontrolą", jak twierdziła półbogini? Jakie "wszystko"?
Wróciłam na korytarz z pochodniami, w którym znalazłam mocno zniecierpliwionego Asha.
- Gdzie ty byłaś? - zapytał.
- Przechodzili tędy Annabeth i Ethan? - przerwałam mu.
Ash zmarszczył brwi.
- Nie. A co, widziałaś ich?
Pokręciłam głową z roztargnieniem. Byłam pewna, że ten korytarz to jedyna droga, jaką mogli przejść. Widocznie znali jakieś boczne przejścia czy coś, bo jakie byłoby inne wytłumaczenie? Nie mogli się przecież teleportować, nie byli czarodziejami.
- Spotkałem na schodach Łucję z "Opowieści z Narnii" - powiedział Ash, przyglądając mi się badawczo. - Zaoferowała, że zaprowadzi nas na bankiet. Czeka na szczycie schodów.
- Och - wydukałam, nadal przeżywając w myślach to, co widziałam.
Ash zmarszczył brwi i złapał mnie ostrożnie za ramię.
- Słuchaj, Tara, ja widzę, kiedy ty kłamiesz. Coś się stało, coś zobaczyłaś. Mi możesz powiedzieć.
Skinęłam powoli głową. Nigdy nie mieliśmy przed sobą tajemnic. Dzisiaj po śniadaniu, w ustronnym miejscu z dala od innych, porozmawialiśmy ze sobą o wszystkim. Wyjawiłam bratu to, że zobaczyłam wspomnienia Prince'a oraz opowiedziałam o magicznej tarczy, którą udało mi się wyczarować, gdy Clay i Norah znaleźli mnie w lesie. Przemilczałam jedynie to, co zaszło między mną, a Ethanem. Ash zaś powiedział mi o swoich wizjach, również o tej, którą miał zaraz po pokonaniu Jade. Zmartwiłam się nie na żarty tym, że Maura jednak żyje. Nie mogłam zrozumieć, jakim cudem, skoro była uwięziona ze mną we wraku płonącego samochodu. Byłam pewna, że zginęła w płomieniach.
Ash nerwowo szarpał brzeg garnituru. Westchnęłam.
- Podsłuchałam rozmowę Annabeth i Ethana - powiedziałam w końcu. - Annabeth powtarzała coś o tym, że nie możemy się o czymś dowiedzieć. Ethan próbował ją zmusić do obietnicy, że z nami porozmawia. Ona zaś ciągle twierdziła, że "wszystko jest pod kontrolą" i że nic nam nie grozi.
Ash zastanowił się.
- Nie rozumiem tego - powiedział cicho. - Ale jedno jest pewne: oni mają przed nami jakieś sekrety. Jest coś, o czym nam nie powiedzieli. Zamierzam się dowiedzieć, co to.
Czułam, że z tego wszystkiego boli mnie już głowa. Westchnęłam.
- Dobra, chodźmy na górę - mruknęłam. - Pewnie już i tak jesteśmy spóźnieni na ten bankiet. Odechciało mi się już imprezować.
- Ja nawet wcześniej nie miałem na to ochoty - mruknął Ash. - Ale hej, głowa do góry. Może ta rozmowa to nic ważnego. Jest milion powodów, dla których powinniśmy się cieszyć.
- Na przykład? - mruknęłam bez przekonania.
- No nie wiem - Ash udał, że się zastanawia. - Naprawiliśmy Scenariusz i nie zniszczyliśmy Arkadii. Dzięki nam "Igrzyska Śmierci" istnieją, a Katniss żyje. No i najważniejsze - zrobił dramatyczną pauzę. Mój brat uwielbia dramatyczne pauzy. - Zaraz będzie JEDZENIE! - ostatnie słowo zawołał z wielkim bananem na twarzy, po czym chwycił mnie za ramię i pociągnął za sobą na schody.
***
Bankiet odbywał się w Sali Bankietowej.
-Kto by na to wpadł, co nie? - mruknęłam, a Ash wzruszył ramionami. - BANKIET w sali BANKIETOWEJ. Naprawdę, trudno się domyśleć.
- Cicho - mruknął mój brat, a po chwili jego oczy stały się wielkie i okrągłe jak spodki. - Ile jedzenia! - zawołał, po czym rzucił mi i Łucji przepraszające spojrzenie i pomknął w stronę suto zastawionych stołów uginających się pod talerzami z apetycznie wyglądającymi stekami, potrawkami, gulaszami, przystawkami, owocami i deserami.
Łucja uśmiechnęła się do mnie. Miała na sobie długą, prostą, ciemnofioletową sukienkę, a włosy upięte w kok. Wyglądała bardzo ładnie.
- Dzięki za pomoc - odezwałam się do niej.
- Nie ma sprawy. Jakbyście mieli kiedyś czas z bratem, wpadnijcie do Narnii - mrugnęła do mnie, a ja zaśmiałam się.
- Będę o tym pamiętać - powiedziałam.
Łucja zniknęła w tłumie i zobaczyłam z oddali, jak podbiega do swojego rodzeństwa i szepcze im coś na ucho, pokazując z uśmiechem i dumą na mnie. Piotr, Zuzanna i Edmund pomachali mi, a ja odwzajemniłam gest. Rozglądnęłam się wokół. Sala Bankietowa była odświętnie przystrojona kwiatami i dekoracjami, orkiestra grała szybką, wesołą melodię. Pod ścianą znajdowały się drewniane stoły z zastawą i poczęstunkiem, na przeciwległym końcu sali podest, gdzie zasiadali najbliżsi pomocnicy Króla i orkiestra, a na środku był parkiet do tańca. America i książę Maxon z "Rywalek" wywijali na parkiecie, tańcząc w zupełnie niekrólewskim stylu coś a'la breakdance. Zobaczyłam Eragona rozmawiającego pod ścianą z Finnickiem, który co chwila zerkał nerwowo w stronę głowy smoczycy Saphiry, która zaglądała do sali przez okno. Wielki biały tygrys - Ren z "Klątwy Tygrysa" - podkradał ze stołu kawałki mięsa, co spotykało się z ganiącym spojrzeniem jego ukochanej, Kelsey. Hagrid - lekko czerwony już na twarzy od nadmiaru alkoholu - zajmował potrójne miejsce przy stole, obok siebie mając Horace'a ze "Zwiadowców" i Piper z "Olimpijskich Herosów". Nieco dalej Katniss w pięknej, czerwonej sukni do ziemi rozmawiała szeptem z Peetą.
Wszyscy wyglądali na szczęśliwych i pokojowo do siebie nastawionych. Nie zanosiło się na żadne bójki ani przepychanki.
- Och, jakiż to uroczy widok - usłyszałam czyjś głos nad swoim ramieniem. Odwróciłam się i zobaczyłam Ethana, patrzącego w tym kierunku, co ja. - Wszyscy Bohaterowie razem, niemal trzymając się za rączki, nie kłócący się i niepróbujący się pozabijać - dodał, unosząc do ust kieliszek wina i pociągając z niego łyk. Spojrzałam na jego stój. Chłopak miał na sobie pomięty garnitur i białą koszulę z rozpiętymi górnymi guzikami oraz niedbale wywiniętym kołnierzykiem. Do tego rozczochrane włosy i czarne, znoszone trampki, które rujnowały jakiekolwiek pozory bycia eleganckim.
Ethan dopił wino i odstawił kieliszek na tacę trzymaną przez jednego z przechodzących obok kelnerów. Przeciągnął się i ziewnął ostentacyjnie.
- W Exordii panuje roztaczana przez Króla aura, która sprawia, że Bohaterowie są dla siebie przyjaźni - odpowiedział na moje niewypowiedziane pytanie.
- Aha - odparłam, czując, że się czerwienię. Dlaczego, do diaska? - Co do Króla... Nie pojawi się tu?
Ethan wzruszył ramionami.
- Pewnie nie. Nigdy nie wyściubia nosa z tej swojej sali tronowej. Swoją drogą, ciekawe, dlaczego.
Dobrze, że w gwarze rozmów nikt nie słyszał jego słów. Odchrząknęłam.
- Słuchaj, Ethan, powinniśmy porozmawiać.
Brunet zmarszczył brwi.
- O czym?
"O twojej rozmowie z Annabeth", pomyślałam. "O wizji Asha. O moich dziwnych zdolnościach. O naszym pocałunku. "
- O tym przyjęciu - wykrztusiłam w końcu.
Chłopak mruknął coś pod nosem.
- Nie znoszę imprez - warknął, chowając ręce w kieszeniach garnituru.
- Technicznie rzecz biorąc, to bankiet - nie zdążyłam ugryźć się w język.
- Bankiet, impreza, pijacka potańcówka, wszystko mi jedno. Żadnego z nich nie lubię - mruknął chłopak, a mi przyszło do głowy, że gdyby narzekanie miało swoje uosobienie, byłby nim właśnie Ethan.
Przerwał nam głośny stukot i chrząknięcie, które przebiły się przez muzykę i gwar rozmów. Orkiestra zamilkła, podobnie jak i goście, a ja spojrzałam na podest, na którym stał jakiś mężczyzna. Był bardzo zgarbiony, a jasnoszare, niemal białe włosy miał zaczesane do tyłu. Miał na sobie czarny smoking, a w ręce laskę, którą uderzał teraz w podłogę, prosząc o ciszę.
Gdy reszta szmerów umilkła, mężczyzna odchrząknął raz jeszcze.
- W imieniu Jego Wysokości Króla Arkadii mam zaszczyt powitać na dzisiejszym bankiecie Szanownych Państwa, wszystkich Bohaterów, wszystkie Międzydusze i członków świty Króla - odezwał się niskim, ale lekko skrzekliwym głosem.
Odpowiedziały mu gromkie brawa.
- Kto to jest? - mruknęłam do Ethana, korzystając z chwili hałasu.
- Callos Mothdim - powiedział. - Kanclerz Króla i jego prawa ręka.
- Jest Bohaterem? Pochodzi z książki?
- Nie, jest Międzyduszą.
Skinęłam głową, tymczasem Callos ciągnął swoją przemowę.
- Dzisiejsze spotkanie jest wyjątkowe, bo mamy co uczcić. Zebraliśmy się tu, aby pogratulować i wznieść toast za dwójkę Międzydusz, które uratowały Arkadię, a przede wszystkim "Igrzyska Śmierci" przed zagładą.
- Dwójkę? - mruknęłam sama do siebie. - A nie trójkę? - zerknęłam na Ethana, który miał nieprzeniknioną minę.
Callos mówił dalej.
- Panie i Panowie, wznieśmy toast za naszych bohaterów - Tarę i Asha z Londynu! Powitajcie ich gromkimi brawami!
Sala oszalała, wszyscy wiwatowali i klaskali. Poczułam, że ktoś delikatnie popchnął mnie do przodu. Ujrzałam Hermionę, wyłaniającą się w tłumu. Spojrzałam na nią pytająco.
- Macie wyjść na podest - oznajmiła.
Poczułam lekkie zdenerwowanie, ale wykonałam polecenie i ruszyłam w stronę Callosa, rzucając Ethanowi szybkie spojrzenie. Z tłumu wyłonił się także Ash i razem weszliśmy na podest, po czym stanęliśmy po dwóch stronach kanclerza, który energicznie potrząsnął naszymi dłońmi.
Z bliska okazał się być bardzo wysoki i szczupły. Miał bardzo długi, haczykowaty nos i wąskie usta oraz prawie niewidoczne, cienkie brwi. Trudno było ocenić jego wiek, bo pomimo szarych włosów nie miał zbyt wiele zmarszczek. Gdy spojrzał w moją stronę, ściskając mi rękę ( jak dla mnie robiąc to trochę zbyt długo ), jego szare oczy zabłyszczały.
- Bardzo miło mi poznać - mruknął do mnie, a ja poczułam dziwny zapach bijący od niego. Coś jak... zapach pieprzu.
Po nieznośnie długiej chwili Callos puścił moją rękę i zwrócił się z powrotem do reszty gości.
- Ta dwójka przyniosła chwałę Arkadii. Jesteśmy dumni i niezmiernie wdzięczni za ich pomoc. Wznieśmy toast za ich odwagę! Chwała Międzyduszom! - zawołał donośnym głosem.
- Chwała Międzyduszom!
- Tara! Ash! Tara! Ash! - dobiegały mnie ze wszystkich stron okrzyki.
Przełknęłam ślinę.
- Tak naprawdę, to jest nas trójka - zawołałam, ale mój głos utonął w hałasie. Zmarszczyłam brwi. To, że przy tej całej ceremonii pominęli Ethana, było okrutne. Rozglądałam się po sali, próbując odnaleźć wzrokiem chłopaka, ale nie było go nigdzie widać.
- Król byłby zaszczycony, jeśli zechcielibyście zostać w Exordii jeszcze trochę czasu - powiedział Callos, ignorując moje poprzednie słowa.
- Tak - powiedziałam szybko, uśmiechając się sztucznie. Denerwowałam się tym, że wszyscy, cała sala, na nas patrzy.
Na szczęście Ash przejął pałeczkę i kontynuował rozmowę.
- Oczywiście, będzie to dla nas wielki zaszczyt - powiedział. Znów wiwaty, znów okrzyki.
- Doskonale! - Callos zaklaskał, po czym nachylił się nad nami. - Możecie wrócić na parkiet. Czas na zabawę! - uśmiechnął się, a my z Ashem rzuciliśmy ostatnie niemrawe uśmiechy w stronę gości i zeszliśmy z podestu. Gdy znalazłam się w tłumie, odetchnęłam z ulgą. Chciałam na chwilę odejść, poszukać Ethana, ale nie zdążyłam.
- Ash? Tara? Bardzo mi miło was poznać! - jakaś blondwłosa dziewczyna, na oko w naszym wieku, podeszła do nas z uśmiechem. - Jestem Leith, Leith Blithe. Międzydusza, tak jak wy. - wyciągnęła w naszą stronę dłoń, a my uścisnęliśmy nią po kolei.
- Też cię miło poznać - powiedział Ash. Leith znów się uśmiechnęła, jej niebieskie oczy zalśniły. Przyjrzałam się jej z zaciekawieniem. Miała urocze piegi, delikatny makijaż i jasną karnację, a na sobie bladoróżową, krótką sukienkę wraz z torebką-kopertówką. Długie, falowane włosy w kolorze miodu sięgały jej niemal do pasa.
- Rany – westchnęła, rozglądając się wokół. – Niezłą imprezkę wam urządzili! Król lubi melanże, chociaż ostatnio urządza je znacznie rzadziej i nawet się na nich nie pojawia. W ogóle, mega wam zazdroszczę! – zawołała, a ja zauważyłam, że ma zwyczaj mówienia bardzo szybko. – Trafiliście do Arkadii dzięki Harry'emu i Percy'emu! To wielki zaszczyt!
- A ty jak się tu znalazłaś? – zapytałam z zainteresowaniem.
- Och, to zabrzmi dość dziwacznie - zaczęła dziewczyna - ale któregoś dnia zobaczyłam pod moim łóżkiem Małego Księcia. Twierdził, że Królik z „Alicji w Krainie Czarów" się na niego uwziął i go ściga. Na początku myślałam, że zwariowałam, ale potem było już tylko dziwniej, więc się przyzwyczaiłam. - wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się rozbrajająco. Poczułam, że zaczynam ją lubić. - A jak było z wami?
- No cóż, my byliśmy świadkami tego, jak Harry i Percy się ze sobą tłuką pod fontanną w centrum Londynu, także też nieźle się zaczęło - zaśmiał się Ash. - Potem babka z tatuażami porwała Tarę, a mnie zaatakowała zmutowana, rudowłosa kobieta-slenderman.
- Dzień jak co dzień - skwitowała ze śmiechem Leith.
Słuchałam tej wymiany zdań tylko jednym uchem, bo w tłumie zobaczyłam znów Ethana. Biegiem opuszczał właśnie salę. Wyglądał na zdenerwowanego i rozglądał się wokół, jakby szukał czegoś lub kogoś.
- Przepraszam was na chwilę - powiedziałam do Leith i Asha i pomknęłam w stronę bruneta. Nie dane mi było jednak za nim pobiec, bo w sali nagle powstało wielkie zamieszanie. Zobaczyłam Callosa, nachylającego się nad resztą królewskich doradców i mówiącego coś do nich z niepokojem wypisanym na twarzy. Przez salę przemknął szmer, ktoś coś krzyczał, ktoś inny mu odpowiadał.
W biegu wpadłam na Hermionę. Była blada ze zdenerwowania.
- Co się stało? - wykrztusiłam, równocześnie bojąc się odpowiedzi.
Hermiona wzięła głęboki oddech. Spojrzała mi w oczy.
- Katniss i Peeta... zostali porwani.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top