ROZDZIAŁ 2. Kawa z Bohaterami

Tara

Bezwiednie mieszałam łyżeczką w zimnej już od dawna kawie, gapiąc się przez okno w kawiarni, wychodzące na jedną z rzadziej odwiedzanych ulic w Londynie.

- Tara? Wszystko w porządku? - głos Asha wyrwał mnie z zamyślenia. Skinęłam głową i uśmiechnęłam się blado, chociaż moja głowa huczała od nadmiaru wrażeń ostatnich godzin, a kawa wcale nie zdawała się poprawiać sytuacji.

Siedzieliśmy już tu mniej więcej od pół godziny, odkąd pod Granary Square przyjechała policja, a my zdecydowaliśmy się jak najprędzej opuścić to miejsce. Zaszyliśmy się w jednej z podmiejskich dzielnic, aby zdecydować, co robić. W myśl powiedzenia "OK, ale najpierw kawa" udaliśmy się całą gromadą do jednej z podejrzanie cichych kawiarenek nieopodal, z gatunku tych, w których niemal zawsze świecą pustki a pojawienie się jakiegokolwiek klienta jest niczym wielkie święto. Po drodze zgubiliśmy Harveya, który chyba został na placu.

Ash wyprostował się, przeczesał dłonią włosy i odchrząknął znacząco.

- Więc... to prawda, że inni ludzie was nie widzą?

Pytanie skierował do czwórki książkowych bohaterów siedzących naprzeciwko nas na wielkiej, puchatej kanapie. Annabeth i Hermiona siedziały obok siebie, odgradzając chłopaków, którzy nadal gotowi byli wykorzystać każdą sposobność, aby się nawzajem pozabijać. Chwilowo jednak zajęci byli swoimi sprawami - Percy Jackson pił czwartą już chyba kawę, a Harry kończył wcinać pączka z lukrem.

Zapadła krępująca cisza.

- Nie do końca - odpowiedział krótko Percy. Ash uniósł brew, najwyraźniej spodziewając się dalszych wyjaśnień.

Annabeth dopiła kawę i odstawiła na stół filiżankę.

- Ponieważ nie pochodzimy z tego świata, chronią nas magiczne bariery ukrywające naszą prawdziwą postać - powiedziała. - Zwykli śmiertelnicy widzą nas jako zupełnie przeciętnych, niewyróżniających się ludzi. Giniemy w tłumie i ponieważ ludzie nie spodziewają się nas zobaczyć, nie widzą nas.

„To dlatego Harvey widział coś innego niż my", pomyślałam. Percy skinął głową na potwierdzenie słów Annabeth. Hermiona cały czas przypatrywała mi się uważnie, co wprawiało mnie w zakłopotanie, a Harry był zbyt zajęty jedzeniem, by odpowiedzieć.

- W takim razie... dlaczego ja i mój brat widzimy waszą prawdziwą postać? - zadałam pytanie, na które odpowiedzi bardzo się bałam, ale z drugiej strony chciałam ją poznać.

Annabeth i Hermiona wymieniły ze sobą szybkie spojrzenia.

- Nie jesteście... zwykłymi ludźmi - zaczęła ostrożnie córka Ateny. - Potraficie złamać magiczne bariery. To niezwykle rzadkie.

- Powiedźcie, czytacie dużo książek? – odezwała się Hermiona, a ja i Ash kiwnęliśmy głowami.

- Jakie to ma znaczenie? - zapytał mój brat.

- Wyobraźnia ludzi, którzy dużo czytają, jest o wiele bardziej rozwinięta niż u przeciętnych śmiertelników. Dzięki temu mogą oni postrzegać to, co dla zwykłego człowieka pozostaje niewidzialne.

- Dzięki ich wyobraźni łatwiej im też przyjąć wiadomość o istnieniu równoległych światów - wtrącił Harry, przełykając ostatni kęs pączka i wycierając serwetką dłonie z lukru, na co Hermiona dała mu kuksańca pod żebra i syknęła, żeby się zamknął.

- Równoległy świat? - Ash wytrzeszczył oczy, a ja czym prędzej pociągnęłam z filiżanki łyk zimnej kawy, żeby się uspokoić.

- Dokładniej mówiąc, światy - sprostował Potter, a Annabeth westchnęła ciężko.

- Nie możesz choć raz trzymać języka za zębami? Jak my im teraz to wytłumaczymy?

Popatrzyłam na Asha i na jego twarzy zobaczyłam taką samą konsternację, jaka z pewnością malowała się również na mojej.

- Nie obchodzi mnie to, jak to wyjaśnicie - zabrałam głos. - Chcemy znać całą prawdę. Skąd się tu wzięliście? I dlaczego nas szukaliście?

Bohaterowie wymienili ze sobą szybkie spojrzenia.

- Ty mów - mruknął Percy do Annabeth.

- Dlaczego ja? Ty im to lepiej wyjaśnij, albo Potter, w końcu to on tak się rwał to tłumaczeń - syknęła dziewczyna.

Hermiona westchnęła.

- Beth, i tak musielibyśmy im o tym powiedzieć, skoro są Międzyduszami.

Międzydusze. Znowu słyszę to słowo i znowu w odniesieniu do mnie i Asha.

- Pochodzimy z Arkadii - zaczęła Hermiona. - Tak nazywamy miejsce, w którym przychodzimy na świat - my, czyli Bohaterowie Książek i Filmów.

- Jak to: przychodzicie na świat? - zdziwił się Ash.

Hermiona zaczęła okręcać kosmyk jasnobrązowych włosów wokół palca, w zamyśleniu patrząc przez okno.

- Jeżeli człowiek naprawdę głęboko w coś wierzy, to staje się to prawdziwe - powiedziała cicho. - Pisarze to niezwykli ludzie, potrafiący za pomocą słów stworzyć całe światy, postacie, historie. Powstaliśmy w ich wyobraźni, a gdy podzielili się nami z innymi ludźmi, staliśmy się na tyle silni, żeby uzyskać niemalże ludzką postać.

Słuchałam z zapartym tchem i pomimo tego, jak bardzo to wszystko było dziwaczne, czułam, że wierzę Hermonie. Nawet jeżeli ich postaci wydawały się być tylko wytworem mojej wyobraźni, przecież rozmawiałam z nimi, widziałam ich, a to znaczy, że są jak najbardziej rzeczywiści.

- Kim są Międzydusze? - zapytałam.

- To ci, którzy widzą więcej. Podczas gdy normalny człowiek może przynależeć tylko do jednej rzeczywistości, oni potrafią być w kilku naraz.

Na plecach poczułam chłodny dreszcz.

- A wy? Czy nie powinniście być w tej waszej Arkadii? - Ash zmarszczył brwi.

Percy skrzywił się.

- Powinniśmy. Ale od jakiegoś czasu dzieje się tam coś niedobrego.

- Postaci z Książek buntują się - wtrąciła Annabeth. - Panuje straszny chaos, odkąd Czarne Charaktery zignorowały swoje obowiązki i zaczęły... - urwała na chwilę, przygryzając wargę - zabijać Bohaterów, również tych spoza ich Książek. Jak tak dalej pójdzie, może dojść do otwartej wojny, a jeżeli Główni Bohaterowie zginą, Scenariusze naszych książek się zawalą. A my...

- Przestaniemy istnieć - szepnęła Hermiona.

Zapanowała cisza. Myślałam o tym, co przed chwilą usłyszałam, czując na sobie spojrzenie Asha.

- Właśnie dlatego szukamy Międzydusz - odezwał się Harry. - Jako jedyne mogą się one przenieść do Arkadii i nam pomóc.

- W jaki sposób? - zdziwiłam się.

- Muszą naprawić zniszczone historie, tak jakby przeżyć je jeszcze raz. Jeżeli któremuś z Głównych Bohaterów coś się stanie, trzeba niezwłocznie znaleźć kogoś, kto go zastąpi.

- I to my mielibyśmy to zrobić? - Ash zadał kluczowe pytanie.

Cała czwórka Bohaterów spuściła wzrok. Widać było, że zależy im na znalezieniu pomocy, ale musiałam myśleć racjonalnie.

- Ash... - szepnęłam do brata, a on odwrócił się i spojrzał na mnie błękitnymi oczami. Porozumieliśmy się bez słów.

- Pójdę zapłacić - powiedział mój brat, zrywając się z miejsca.

- Idę z tobą - odparłam. - I tak muszę jeszcze skoczyć do toalety. Poczekajcie na nas, dobrze?

Nasi nowi znajomi kiwnęli głowami, a ja wraz z Ashem wstaliśmy i opuściliśmy pokój. Przeszliśmy do pomieszczenia obok, w którym stał barek i lada. Omiotłam wzrokiem zaniedbane wnętrze: białe ściany, brudne stoły i krzesła, flakonik z usychającym kwiatkiem i radio, z którego płynęły dźwięki jakiegoś popowego kawałka. Znudzona kelnerka stała oparta o ścianę obok drzwi na zaplecze i żuła gumę, zajęta sms-owaniem. Tlenione blond włosy miała upięte w kok, a jej ramiona pokrywały liczne tatuaże. Na ladzie obok niej stała szklanka i pusta już butelka po whiskey.

Stanęliśmy pod ścianą, rzucając spojrzenia w stronę drugiej sali, w której zostali Bohaterowie. Kelnerka nie zwracała na nas uwagi, ale Ash i tak zniżył głos.

- Słuchaj, Tara – szepnął. – Nie podoba mi się to wszystko. Mam wrażenie, że oni po prostu sobie z nas żartują.

- Żartują? – powtórzyłam, zaskoczona. – Przecież widzieliśmy to na własne oczy! Te wszystkie zaklęcia, różdżki, to, o czym mówią... Nie wymyśliliśmy sobie tego.

- Ale to nie jest normalne! – Ash uniósł głos. – Słyszałaś wcześniej o Międzyduszach? Bo ja nie.

Blondwłosa kelnerka na chwilę przestała wystukiwać wiadomość i zamarła. Szybko jednak wróciła do przerwanej czynności.

Spojrzałam znów na brata.

- Ja im wierzę, Ash. Ta sprawa jest naprawdę dziwna, ale im wierzę.

Ash westchnął ciężko i przeczesał dłonią włosy.

- Powinniśmy jak najszybciej opuścić to miejsce, nim damy się wciągnąć w coś, czego możemy żałować.

- Nie możemy teraz uciec! – syknęłam. – Oni nas potrzebują, Ash.

- Więc co chcesz zrobić? Iść z nimi do tej ich Arkadii i im pomóc?

- Najpierw chciałabym zadać im jeszcze parę pytań – wyjaśniłam spokojnie. – Ochłoniemy trochę i przemyślimy to wszystko. Chyba nie musimy od razu się decydować na pójście do tej Arkadii, co nie?

Ash zacisnął zęby.

- Ja stąd idę – mruknął. – Zapłacę i wracam do domu. Wolę nie mieć z tym wszystkim nic wspólnego.

- Ash...

Nie poznawałam go. Zawsze chętny do przygód, teraz zamierzał tak po prostu odejść...?

Chciałam coś jeszcze powiedzieć, ale on już podszedł do lady, gotowy zapłacić za nasze zamówienie. Blondwłosa kelnerka w końcu uniosła na nas wzrok, odrywając się od telefonu.

- Crims, chodź no tu podliczyć klientów! – krzyknęła. Gdy Ash sięgnął do kieszeni po portfel, z zaplecza kawiarni wyłoniła się wysoka, rudowłosa kobieta z nieprzyzwoicie odkrytym dekoltem. Nim jednak do nas podeszła, blondynka zatrzymała ją i pokazała jej coś na ekranie telefonu.

Rudowłosa zmarszczyła brwi i przeniosła na nas wzrok. W jej oczach pojawił się dziwny błysk. Nim zdążyłam się zastanowić, o co może im chodzić, nagle usłyszałam brzęk tłuczonej szyby. Obróciłam się za siebie i w tym momencie poczułam, jak ktoś uderza mnie czymś twardym w głowę. Zachwiałam się i upadłam, a wszystko wokół pochłonęła ciemność.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top