ROZDZIAŁ 18. Siostra baluje w Arkadii, a ja tłukę się na arenie
Ethan
Zrobiłem to.
Zabiłem ją.
Zabiłem Tarę.
Jeszcze długo klęczałem na ziemi, nawet po tym, jak poduszkowiec zleciał z nieba, aby zebrać jej kruche, blade ciało, nawet wtedy, gdy nadeszła noc i gdy na niebie zobaczyłem jej twarz, jako jednej z poległych trybutów. Na dłoniach miałem jej krew, na wargach nadal czułem dotyk jej warg. Kuliłem się w sobie, powtarzając, że to się nie dzieje naprawdę. Odgrywamy nasze role. Musiałem ją zabić, inaczej zniszczylibyśmy Scenariusz.
Wiele razy już zabijałem ludzi, często z zimną krwią, bez mrugnięcia okiem. Przenoszenie się do książek nigdy wcześniej nie wywoływało u mnie takich uczuć, jak teraz.
Dlaczego więc tak bardzo poruszyło mnie to, że ją zabiłem?
***
Tara
Gdy się ocknęłam, przede mną znajdował się zawieszony w powietrzu portal. Wokół lśniły i błyszczały przeróżne barwy i światła. Czułam się lekko, tak, jakbym latała. Rozglądnęłam się i wzięłam głęboki wdech, aby upewnić się, że żyję i że mam kontrolę nad swoim ciałem. Następnie zrobiłam krok naprzód i przekroczyłam portal.
Poczułam, jakbym przeszła przez ścianę lodowatej wody. Portal wessał mnie do środka, utraciłam jakąkolwiek równowagę, wszystko wokół kręciło się jak na karuzeli. „Nie znoszę portali", przemknęło mi przez myśl, gdy wirowałam wkoło, przed oczami mając różnokolorowe, zamazane barwy. Nagle wszystko się skończyło, zastygłam niby zawieszona w powietrzu, a chwilę potem portal wyrzucił mnie bezceremonialnie i upadłam na trawę.
Głowa rozsadzała mi się od bólu, przed oczami miałam mroczki i nadal z trudem łapałam oddech. Uchyliłam powieki.
Niebo... zamek... rozhisteryzowany głos Harry'ego Pottera...
Dzięki Bogu, byłam w Arkadii.
Z trudem dźwignęłam się na łokciach i omiotłam wzrokiem okolicę. W moją stronę biegł mały tłumek złożony z książkowych Bohaterów, robiących w cholerę hałasu.
- Tara? Tara! Tara wróciła! - darł się Percy.
Nadal czułam się jak zamroczona i było mi niedobrze po podróży między wymiarami, ale z entuzjazmem powitałam moich przyjaciół. Hermiona pomogła mi wstać i szybko wyczarowała kubek gorącego, parującego napoju, który pięknie pachniał.
- Kawa? - zapytałam z niedowierzaniem, z niemal nabożną czcią przyjmując od czarownicy wściekle czerwony kubek w renifery.
- Kawa - potwierdziła Hermiona z uśmiechem. - Ponoć dobrze robi na chorobę międzyportalową. Nie wiem, piję tylko piwo kremowe.
- Mi nigdy nie wyczarowujesz kawy - mruknął Ron, udając obrażonego. - Ani piwa kremowego.
- Fantastyczny kubek - dodał Percy, szczerząc zęby w uśmiechu.
- Tara, opowiadaj, jak było? - Annabeth miała z podekscytowania wypieki na policzkach. - Wszystko poszło zgodnie ze Scenariuszem?
- Raczej tak - wtrącił Harry. - Inaczej wpadłaby tu martwa, albo nie wpadłaby w ogóle. Poza tym, zaszłaby drobna zmiana w wystroju Arkadii, a mianowicie przestałaby ona istnieć.
- Chwila - mruknęłam w przerwie między kilkoma pierwszymi łykami napoju. - Nie widzieliście, co robimy w książce? Nie mieliście nas obserwować?
- I obserwowaliśmy - wyjaśniła Hermiona. Wskazała ręką portal, z którego wypadłam, a na którym widać teraz było arenę. - Tylko około godzinę temu pojawiły się jakieś zakłócenia, przez co kompletnie utraciliśmy sygnał i obraz. Teraz, jak widzę, portal się naprawił. Rozumiem, że umarłaś wtedy, kiedy miałaś umrzeć?
- To zabrzmiało dość bezpośrednio -mruknęła Annabeth.
- Tak - odparłam z wahaniem. „Nie widzieli tego, jak jakimś cudem wtargnęłam do umysłu Prince'a i zobaczyłam jego wspomnienia", zdałam sobie sprawę. Nie wiedzą też o moim pocałunku z Ethanem. Chociaż w sumie, może to i nawet lepiej.
- Jesteśmy z ciebie naprawdę dumni - powiedział Harry, obejmując mnie ramieniem. - Jeszcze tylko Ash i Ethan wrócą i zadanie będzie wykonane, a Katniss wróci do zdrowia. Patrz - wskazał na niebo - ma już w miarę normalny kolor.
Rzeczywiście, niebo powróciło do zwykłej, błękitnej barwy, a nie mieniącej się i falującej wielokolorowej płachty, którym było po wypadku Katniss. Odetchnęłam z ulgą, ciesząc się, że moją część zadania mam już za sobą.
- Oho, na arenie coś się zaczyna dziać - zauważył nagle Percy, podchodząc do portalu i oglądając go jak telewizor. - Dzień ósmy. Chyba Ash ma kłopoty - dodał. Wymieniłam szybkie spojrzenia z resztą Bohaterów i podbiegliśmy bliżej, po czym usiedliśmy przed portalem i zabraliśmy się za oglądanie.
***
Ash
Istnieje powiedzenie: znaleźć się między młotem a kowadłem. Tak właśnie się czułem, będąc między Fletcherem a Jade.
Ta dwójka nie kryła swojej nienawiści do siebie i nie zdziwiłbym się, gdyby w końcu jedno zaatakowało drugie i gdyby nie pomordowali się nawzajem. Ale łączył nas sojusz. Kruchy jak lód na ledwo zamarzniętym jeziorze, ale jednak sojusz. Poza tym, nie mogłem pozwolić, aby to Fletcher zabił Jade. Wtedy, o ile się nie mylę, zniszczyłbym swój Scenariusz.
Jade była jeszcze bardziej rozwścieczona po tym, jak Ethan rozorał jej mieczem lewą część twarzy. Po bijatyce nad Rozpadliną razem z Fletcherem opatrzyliśmy jej ranę, która krwawiła mimo upływu godzin. Ostrze zdołało dosięgnąć oka dziewczyny i uszkodzić je, możliwe, że na zawsze. Jedno było pewne - wyglądało teraz paskudnie, ale oszczędzę sobie dokładnego opisu. Jade twierdziła, że nic przez nie nie widzi. Pomogłem jej zrobić opaskę z fragmentu materiału i zakryć nią oko, przez co zaczęła wyglądać jak upiorny pirat. I bardzo, bardzo zły pirat, który na drewnianym fragmencie ściany Rogu wyrył nożem koślawe litery „ETHAN" i całymi dniami rzucał shurikenami w ten właśnie napis, aż wokół sypały się wióry drewna.
W nocy dnia piątego zobaczyłem na niebie twarz mojej siostry i struchlałem. Wsłuchując się w dźwięki hymnu Panem, rozmyślałem gorączkowo nad tym, w jaki sposób mogła zginąć. Nie widziałem jej Scenariusza, ale najwyraźniej postąpiła zgodnie z nim - inaczej pewnie już byśmy wszyscy nie żyli. Pozostałem więc względnie spokojny, że wszystko poszło zgodnie z planem i kontynuowałem całodniowe włóczenie się bez większego celu wokół Rogu Obfitości - byle tylko nie musieć słuchać nieustannych kłótni Jade i Fletchera.
Dzień szósty minął bez większych niespodzianek. Dnia siódmego podczas porannego wydawania porcji jedzenia zauważyliśmy ze zgrozą, że kończą nam się zapasy. Według moich obliczeń wystarczą nam najwyżej na dwa, trzy dni.
Uświadomiłem sobie również, że została nas tylko szóstka - trójka Zawodowców i trójka innych trybutów, w tym Ethan, którego nie widziałem od akcji nad Rozpadliną, Puth - rosły, cichy chłopak z 7 Dystryktu i Twyla - dziewczyna z Dwunastki, wysoka, o ciemniejszej cerze i czarnych włosach, która też najwyraźniej zaszyła się gdzieś na arenie. Coraz mniej czasu pozostawało do finałowego starcia między mną a Jade, a ja zauważyłem coś niepokojącego. Coraz częściej łapałem się na tym, że zapominałem, jak mam na imię i dlaczego w zasadzie jestem na arenie. Zdawało mi się, że JA, Ash, żyję w świecie Igrzysk, podczas gdy tak naprawdę była tu tylko moja Duchowa Postać. Od tego momentu codziennie siadałem w ciszy w kącie i powtarzałem jak mantrę słowa: „Jestem Ash, mam 17 lat, pochodzę z Londynu, mam siostrę Tarę, poznałem Harry'ego Pottera i trafiłem do wnętrza książki, aby wypełnić swój Scenariusz i uratować Katniss". Po każdej takiej „sesji" uspokajałem się i przywoływałem przed oczy twarz Tary. Martwiłem się, co się ze mną dzieje i dlaczego tak bardzo wczuwam się w wypełnianą przeze mnie rolę. Jednak póki pamiętałem, kim jestem, wszystko było w porządku.
Nadszedł dzień ósmy, a wraz z nim naprawdę zacząłem się bać. W Scenariuszu było napisane coś ważnego o tym dniu, ale nie chciałem dopuścić do siebie wiadomości o tym, co to miało być. Dnia ósmego wydarzy się coś, co diametralnie zmieni dalszy bieg Igrzysk.
Nad ranem Fletcher ostrzył swój miecz, patrząc spode łba na obserwującą go i podrzucającą shurikeny Jade. Ja siedziałem między nimi, czując się jak rodzaj tamy, która zaraz może zostać przerwana, gdy tych dwoje skoczy sobie do gardeł.
Jade zauważyła niebezpieczeństwo jako pierwsza.
Podniosła się z ziemi i wyglądnęła zza Rogu, marszcząc brew nad zdrowym okiem. Podeszliśmy bliżej z Fletcherem i ujrzeliśmy to, co ona chwilę wcześniej.
Z zachodu nadciągała wielka chmura pyłu i kurzu, która wyglądała jak kotłująca się mieszanina kształtów. Poruszała się w zatrważającym tempie, wyrywając szkielety drzew z korzeniami. Ciepły, suchy wiatr zawiał nam prosto w twarze. Zmrużyłem oczy, aby ochronić je przed porywanym w górę piaskiem.
- To huragan - wykrztusiła Jade, nagle blada z przerażenia. Nim zdążyliśmy coś powiedzieć, ona umknęła do wnętrza Rogu i schowała się w najciaśniejszym kącie. - Ruszcie się, gamonie!
Działaliśmy zbyt wolno, zamroczeni potęgą zbliżającego się huraganu. Gdy kolejny podmuch w nas uderzył, zwalił mnie z nóg. Upadłem na piasek i nim zdążyłem się podnieść, trąba powietrzna uderzyła we mnie z impetem. Poczułem, że podrywa mnie do góry, ale z wysiłkiem rzuciłem się przed siebie i jakoś udało mi się chwycić krawędzi Rogu Obfitości. Trzymałem się niej jak rozbitek tratwy. Za mną straszny żywioł szalał, wszędzie wokół wirował piasek, żwir i kamienie, aż cały się nimi pokryłem. Nie widziałem nic, tylko pył latający w powietrzu. Trzymając się kurczowo krawędzi Rogu, podpełzłem bliżej i schowałem się za bezpieczną ścianą. Opadłem na ziemię, czując serce łomoczące w piersi. Otrząsnąłem się z piasku i pyłu, chociaż niewiele to pomogło, bo nadal byłem nim pokryty. Huragan przechodził teraz nad nami, aż cały Róg trząsł się i trzeszczał. Wiatr porywał nasze zapasy i lżejsze przedmioty, które spoczywały we wnętrzu. Po omacku próbowaliśmy łapać część z nich, ale ku naszej rozpaczy większość została porwana w górę i straciliśmy je z oczu.
Nagle usłyszałem, że Jade krzyczy. Zmusiłem się do otwarcia zapiaszczonych powiek i ujrzałem, jak Fletcher próbuje ją wypchnąć z Rogu prosto w środek szalejącego huraganu. Dziewczyna odepchnęła go; w jej ręku błysnęło ostrze i teraz to Fletcher wrzasnął i upadł na ziemię. Jego policzek krwawił. Udało mu się doczołgać pod ścianę, gdzie zamarł, skulony. Jade rzuciła się na niego z furią w zdrowym oku, dobywając trzech ostrzy naraz, a ja skamieniałem z przerażenia.
Boże, ona zaraz go zabije.
ŁUP! Coś ciężkiego gruchnęło o sufit Rogu i spadło na ziemię niedaleko nas, po czym znieruchomiało. Równocześnie wszystko nagle ucichło, huragan rozpłynął się gdzieś, jak za dotknięciem różdżki. Jade zaskoczona cofnęła się. Wszyscy przenieśliśmy wzrok na leżące przy wejściu... ciało. A przynajmniej z daleka wyglądało jak ciało, ale gdy podszedłem bliżej i przewróciłem je na drugą, mniej zapiaszczoną stronę, zobaczyłem, że to szmaciana kukła. Z kartką przywieszoną do szyi.
Strzepnąłem piasek z kartki i przeczytałem na głos drukowane, czarne litery:
ZOSTAŁA WAS SZÓSTKA. PROPONUJEMY ZABAWĘ W POJEDYNEK: ZAWODOWCY PRZECIW POZOSTAŁYM TRYBUTOM. DZIŚ, W POŁUDNIE, POD ROGIEM OBFITOŚCI. CI, KTÓRZY ZWYCIĘŻĄ, OTRZYMAJĄ OD SPONSORÓW HOJNE PODARUNKI. TYCH, KTÓRZY ODMÓWIĄ WZIĘCIA UDZIAŁU W WALCE, CZEKA KARA.
Nie było żadnego podpisu. Nie potrzebowaliśmy go. To wiadomość od Organizatorów Igrzysk i byłem więcej niż pewny, że gdzieś w trzech innych miejscach na arenie huragan przyniósł pozostałym trybutom podobne kukły.
***
W południe zobaczyliśmy trójkę trybutów idącą w naszą stronę. Każdy z nich miał inny wyraz twarzy- Puth był rozzłoszczony, Twyla zasmucona, a Ethan się uśmiechał.
Po niebie echem poniósł się głos komentatora Igrzysk, Caesara:
- Witamy drogich trybutów! Niezmiernie się cieszymy, że każdy z was zdecydował się pojawić na umówionym miejscu. Pojedynek najlepszych dotychczas zawodników na pewno dostarczy widzom wspaniałej rozrywki! - zaśmiał się, a ja stłamsiłem w ustach przekleństwo. Oto Kapitol i oto funkcja Głodowych Igrzysk: dostarczenie innym rozrywki kosztem ludzi taki jak my - zwykłych mieszkańców Dystryktów, nieczęsto tak biednych, że ledwo wiążących koniec z końcem.
Gdy tylko ta myśl pojawiła się w mojej głowie, strach ścisnął mi serce. Znów złapałem się na tym, że myślę o sobie jako o części tej książki. Pokręciłem głową.
Jestem Ash, mam 17 lat, pochodzę z Londynu... nie z „Igrzysk Śmierci".
Gdy trybuci zbliżyli się do nas, Jade ruszyła do przodu, z wściekłością celując shurikenem w Ethana.
- Jak śmiałeś - wysyczała w jego stronę i splunęła na ziemię. Chwyciłem ją za ramiona i pociągnąłem do tyłu. - Jak śmiałeś, skurczysynu! - darła się dalej.
Ethan wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Nie przesadzaj, moja droga. Brak jednego oka nie powinien zbytnio przeszkodzić tak znakomitej egzekutorce, nieprawdaż?
- Zabiję cię, kanalio!!! - ryknęła dziewczyna, ale przytrzymaliśmy ją z Fletcherem, gdy znowu dało się słyszeć głos z nieba:
- Pojedynek rozpoczniecie na mój wyraźny sygnał, panno Jade. Zasady są proste: Zawodowcy przeciwko reszcie. Nie wolno wam uciekać z dala od Rogu. Grupa, która wygra, zabijając wszystkich przeciwników, otrzyma plecaki z prowiantem oraz czymś specjalnym, co z pewnością pomoże na arenie. Gotowi? - zapytał, chociaż nie czekał na odpowiedź. Zlustrowałem wzrokiem przeciwników, unosząc swój topór. Ethan miał miecz, Twyla kuszę, a Puth groźnie wyglądającą włócznię. Po mojej lewej Jade szykowała shurikeny i sztylet, chociaż byłem pewien, że ma w zanadrzu jeszcze wiele innych rodzajów broni. Fletcher ściskał w ręku dwuręczny miecz. Ethan rzucił mi szybkie spojrzenie. Wydawało mi się, jakby chciał coś powiedzieć. Zmarszczyłem brwi. Byłem pewien, że jego usta ułożyły się w imię: „Tara".
Nie miałem jednak czasu się nad tym zastanowić. Flickermann znów przemawiał.
- Na miejsca... gotowi... - Caesar zawiesił teatralnie głos. - START!
Sekundy ciągnęły się w nieskończoność, gdy mierzyliśmy się nawzajem wzrokiem.
Jade ruszyła do ataku pierwsza.
Skoczyła do przodu, rzucając w stronę Ethana trzy shurikeny naraz. Przez myśl przemknęło mi to, że w zanadrzu nie ma już chyba zbyt wiele sztuk tych latających zębatek. Ethan uchylił się z niezwykłą szybkością, jeden z shurikenów ledwo drasnął go w ramię. Brunet chwycił go i natarł z impetem na Jade, celując w jej szyję.
Wysoki chłopak i drobna dziewczyna starli się ze sobą w mieszaninie ostrzy i krzyku. Obróciłem się - po mojej prawej Fletcher walczył z Puth'iem. Mi więc została Twyla.
Na pierwszy rzut oka widać było, że dziewczyna nie ma ochoty walczyć i boi się. Uniosła kuszę drżącą ręką i wycelowała we mnie. Ruszyłem biegiem w jej stronę, schylając się instynktownie, gdy wypuściła pocisk. Bełt minął mnie o dobre pół metra. Twyla zbladła jeszcze bardziej, gdy znalazłem się tuż przy niej. Wyrwałem jej z ręki kuszę i odrzuciłem ją na bok, po czym uniosłem topór nad jej głowę. Dziewczyna skuliła się. Poczułem siłę. Poczułem moc. Mogłem zrobić wszystko. Mogłem jednym ciosem zakończyć żywot tej istoty ku uciesze widzów Igrzysk. Mogłem sprawić, że ujdzie z niej życie, a ja stanę się silniejszy, potężniejszy, ja...
- Proszę, nie rób tego.
Te słowa przedarły się przez mój umysł i wtargnęły prosto w środek mojego serca. Przeniosłem wzrok na Twylę. Płakała. Rozsądek podpowiadał mi, że to ona wypowiedziała te błagalne słowa, ale miałem dziwne uczucie, dziwną pewność, że ten głos...
Że należał do Tary.
Jakkolwiek irracjonalnie to brzmiało, poczułem jej obecność przy sobie, chociaż przecież nie było jej tutaj. Nagle zrozumiałem, jakiego potwora robią ze mnie Igrzyska. Zapominam, kim jestem, chcę odczuwać radość z zabijania... brzydziłem się tym. Cofnąłem się o krok. Z trudem łapałem oddech. Brzydziłem się sobą. Brzydziłem się tym, kogo odgrywałem na arenie.
Brzydziłem się tym, że ZMIENIAM się w tę osobę.
Spojrzałem na duże, brązowe, zapłakane oczy Twyli i jak w transie opuściłem topór. Rozglądnąłem się wokół. Zobaczyłem Jade, wiszącą nad leżącym na ziemi Ethanem. Dziewczyna przystawiała mu sztylet do gardła i szeptała coś z obłędem w oczach - to znaczy, w oku. Dało się słyszeć huk armaty - obróciłem się akurat, by ujrzeć padającego na ziemię Putha. Na piersi miał rozległą, krwawiącą ranę zadaną przez Flecthera. Chłopak uniósł głowę i napotkał moje spojrzenie. Zobaczył, że waham się, stojąc nad Twylą.
- Na co czekasz?! - jego głos był jak echo, ledwo do mnie docierał. Słyszałem tylko szybkie bicie mojego serca. Patrzyłem na coś ponad głową Twyli, czując chłodne szpony przerażenia chwytające mnie za gardło. Fletcher po chwili przeniósł wzrok tam, gdzie ja.
I momentalnie pobladł.
Tam, gdzie na horyzoncie niebo stykało się z ziemią, nie było już ziemi. Była za to rozgrzana do czerwoności, pędząca w naszą stronę i niszcząca wszystko na swojej drodze lawa. Wielki, rwący potok lawy, pod którym ziemia rozstępowała się i rozpuszczała jak cukier.
TRZASK! Coś pod moimi stopami pękło. Między mną i Twylą pojawiła się szeroka szczelina, momentalnie wypełniająca się lawą. Twyla krzyknęła. Leżąca obok kusza zsunęła się w dół i spadła w czeluść. Chwilę potem podobnie stało się z Twylą. Dziewczyna usiłowała się chwycić mojej wyciągniętej nad szczeliną ręki, ale nie zdołała. W szoku obserwowałem, jak skały pękają pod nią, a Twyla spada w dół i znika w potoku gorącej lawy.
Przeskoczyłem na kolejny fragment skał, wystający ponad lawę, chwytając się go kurczowo dłońmi. Wszyscy krzyczeli, było gorąco, a pękająca ziemia trzęsła się pod nami. Przypomniałem sobie grę, w którą bawiłem się jako dzieciak - zabawę w „Podłoga to lawa". Poczułem się dokładnie tak, jak wtedy, gdy razem z Tarą i Harvey'em skakaliśmy po meblach w salonie, a ten, kto dotknął ziemi, przegrywał. Zawsze wygrywałem, a Tara pokazywała mi język, gdy się wymądrzałem, że jestem najlepszy. Teraz było tak samo, jak wtedy. Z tą mikroskopijną różnicą, że jeśli teraz spadnę, moje ciało rozpuści się jak w gigantycznej mikrofali.
Przekroczyłem kolejną szczelinę i dałem susa na fragment ziemi. Niedaleko mnie Fletcher wspinał się już po ścianie Rogu Obfitości, aż na samą górę. Ciało Puth'a zniknęło gdzieś w potokach lawy, a Jade i Ethan nadal ze sobą walczyli, nie zważając na piekielny ocean otwierający się pod nimi. Kolejne kilka skoków nad lawą i udało mi się przedostać pod Róg. Spoconymi z gorąca i przerażenia dłońmi chwyciłem się nierównej powierzchni i zacząłem się wspinać, modląc się, aby nie puścić się i nie spaść wprost do lawy.
Gdy byłem tuż przy szczycie, Fletcher zaskoczył mnie, podając mi rękę i pomagając mi się wdrapać na samą górę. Z wdzięcznością przyjąłem jego pomoc i podciągnąłem się na szczyt, gdzie runąłem jak długi, dysząc ciężko. W oczach miałem łzy - nie tylko od żaru i gorąca wokół, ale też łzy ulgi.
- Dzięki, stary - wykrztusiłem, wciąż się trzęsąc.
Fletcher kiwnął tylko głową. Przeniosłem wzrok na dół, gdzie nadal trwała walka Jade i Ethana. Jade przyciskała bruneta do ziemi, próbując udusić go gołymi rękami, ale chłopak jakoś ją odepchnął. Dziewczyna zachwiała się nad lawą i w jednej koszmarnej sekundzie byłem pewien, że spadnie. Utrzymała się jednak i rzuciła z powrotem na Ethana, kopiąc go w brzuch.
- Jade!!! - wydarłem się do niej z góry. Nawet na mnie nie spojrzała, zaślepiona furią i żądzą mordu. - Jade, wyłaź na górę! - wrzeszczałem jak opętany.
Dziewczyna zastygła z ręką nad głową Ethana. Chłopak wyglądał fatalnie. Miał pokiereszowane czoło, rozkwaszony nos, krwawił z rany na brzuchu i z ucha.
- Zostaw go - dodałem spokojnie, ale równie głośno jak przedtem. - I tak umrze. A ty wychodź na górę!
Jade biła się z myślami. Podjęcie decyzji ułatwił jej jednak fakt, że fragment skały, na którym stała pękł na pół, a ona musiała ratować się skokiem przed siebie.
Chwyciła się dryfującego obok, w morzu lawy głazu i uczepiła się go, po czym wdrapała się na niego i spojrzała na mnie z przestrachem. Ethan nie zdążył się uratować. Lawa pochłonęła go, a w moich uszach rozbrzmiewał jego rozdzierający krzyk. Otrząsnąłem się i wyciągnąłem w stronę Jade rękę.
- Skacz - powiedziałem dobitnie. - Skacz i złap się tego - wskazałem na wystające zagięcie metalu w ścianie Rogu na wysokości Jade. Wiedziałem, że musi się spieszyć, bo niedługo poziom lawy się podniesie i zatopi również ten punkt.
Jade oddychała ciężko. Dół jej kurtki płonął, bo omyłkowo zanurzyła go w lawie podczas ucieczki.
- Nie dam rady - jęknęła. Po raz pierwszy widziałem ją w tak beznadziejnym położeniu i po raz pierwszy widziałem, że opuścił ją rezon i pewność siebie.
- Skacz - powtórzyłem, panikując coraz bardziej, bo lawy wokół było więcej i więcej. Otarłem rękawem pot z czoła. - Skacz, do cholery!
Jade krzyknęła, gdy głaz, na którym była, zatopił się do połowy. Przełknęła ślinę i podniosła się na nogi, balansując nad morzem piekła. Spięła się w sobie i skoczyła w momencie, w którym lawa pochłonęła resztę skały.
Sekundy mijały jak wieczność. Z bijącym sercem obserwowałem, jak dziewczyna chwyta się krawędzi Rogu i zawisa nad potokiem lawy. Próbuje chwycić moją rękę, ale nie dosięga. A potem jej palce zsuwają się i Jade puszcza się, po czym leci w dół, w gorącą gardziel lawy.
Czas zamarł. Ja też zamarłem. Z niemym przerażeniem patrzyłem, jak płonąca ciecz pochłania dziewczynę. Usłyszałem wystrzały z armaty - jeden, drugi, trzeci, czwarty. Za Putha, Twylę, Ethana i za Jade. Jak w transie obróciłem się i znalazłem się twarzą w twarz z Fletcherem - moim jedynym teraz przeciwnikiem.
- Ja... - zdołałem wykrztusić, patrząc w zimne oczy chłopaka. Jak przez mgłę zobaczyłem, że bez słowa wyciągnął swój nóż.
A potem szybkim, stanowczym ruchem poderżnął mi gardło.
***
Spodziewaliście się takiego rozwoju wydarzeń? ;-) Nieźle wkopałam Asha, co? :-D
Przekroczyliśmy 4100 wyświetleń, za co serdecznie i z całego serca dziękuję :-) tak btw, mija rok, odkąd opublikowałam pierwszy rozdział BR. Mega szybko mi to zleciało!
Z innych informacji - zgłosiłam Beyond Reality do Wattys2016, ponieważ wyznaję zasadę, że jeśli nie spróbuję, to nie przekonam się, czy było warto.
Pozdrawiam Was ciepło :-D 💓
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top