Rozdział nr.1
Dochodziła pierwsza w nocy. Księżyc wpadał przez odsłonięte okno, wylana herbata wsiąkała w podłogę. Gdzieś w tle walały się puste tubki po kremie do rąk.
Chłopak potarł oczy. Nie chciało mu się ślęczeć kolejną godzinę nad komputerem w poszukiwaniu pracy. Oczy go bolały, kark też, palce dostawały drgawek w bliskim kontakcie z klawiaturą, a zdrętwiały tyłek wołał o pomstę do nieba I ciepłą kąpiel pod prysznicem. Długą. Dwudziestominutową. Znów potarł oczy.
- Ostatnia strona. - Obiecał sobie. - Ostatnia strona, ostatni research, a potem rzucam to w cholerę I idę się kąpać.
Jak powiedział, tak zrobił. Kolejne minuty upływały mu na bezmyślnym klikaniu w myszkę I schodzeniu coraz niżej w artykuły rekrutacyjne. Kiedy już prawie stracił nadzieję, jego oczom, niczym objawienie, ukazał się mały, niepozorny napis:
"Konsultant od spraw zatrudnień - Armin Arlert"
Eren nawet nie doczytał do jakich zatrudnień, widząc znajome nazwisko, rzucił się po telefon I drżącymi palcami wystukał numer. Jeden sygnał, drugi, trzeci...
- Armin Aaaarlet z tej strony, proszę zadzwonić rano, teraz jestem zajęty spaniem. - Koniec połączenia. Zaskoczony Eren spojrzał na telefon I wykręcił numer jeszcze raz. Tym razem nikt nie odebrał. Nakręcony potencjalnym zatrudnieniem Eren jeszcze raz wcisnął słuchawkę. Tym razem nawet nie musiał czekać. Armin odebrał od razu.
- Proszę posłuchać, jest pierwsza w nocy, I jeżeli chcesz się koniecznie umówić, to...
- Hej Armin. - Powiedział spokojnie Eren. W słuchawce zapadła cisza.
- Yyy... skąd wiesz, jak się nazywam?
- Armin, nie pleć głupot, to ty zawsze byłeś ten inteligentny. A teraz co? Na rozum się z kapustą pozamieniałeś?
- Czekaj... inteligentny... kapusta... Jean?!
- Jaki kurwa Jean? Koniomordy?! Co ja mam z nim niby wspólnego?
- Aaa, już pamiętam. Eren. - Nie zabrzmiało to szczególnie ciepło. - Wybacz, ale po co dzwonisz do mnie o pierwszej w nocy?
- Już jest druga.
- W każdym razie w nocy! Po co? Po tylu latach nagle ci się odwidziało I chcesz nas przeprosić?
- W żadnym wypadku. Szukam pracy. - Oznajmił Eren. Po drugiej stronie zapadła cisza.
- No tak, czego ja się mogłem spodziewać. - Mruknął wściekły. - No więc, E r e n i e, gdzie szukasz zatrudnienia?
- Nie wiem, ty mi powiedz.
- Ja?! To ty nawet nie wiesz, gdzie się chcesz zatrudnić? Ludzie, trzymajcie mnie, bo zaraz nie wytrzymam, wyjdę z siebie I stanę obok.
- Tak, tak, wiemy. No w każdym razie ty tu jesteś ekspertem. Doradź mi coś.
- A magiczne słowo gdzie się podziało?
- Jak nie załatwisz mi teraz rozmowy o pracę z dobrze usytuowanym biznesmenem, to cię puszczę z torbami. - Cisza w słuchawce była wręcz przytłaczająca.
- Nic dziwnego, że wszyscy się od ciebie odwrócili, Eren. - Burknął w końcu Armin. - Rano wyślę ci listę z kontaktami.
- Rano? A dlaczego nie ter-
- Eren, rusz chociaż raz tą twoją pustą głową. Nie mogę logować się do systemu w środku nocy I od tak wysyłać ci numer mailowy wszystkich grubych ryb z Tokyo!
- A właśnie... zapomniałem dodać. Niech ci biznesmeni będą z całego świata. Coś z podróżami.
- Eren, nie denerwuj mnie...
- Wiem, że sobie poradzisz, wierzę w ciebie, cześć! - Eren szybko rozłączył się i rzucił telefon jak najdalej od siebie - ten zrobił zgrabny łuk nad podłogą I rozbił się tuż przed materacem służącym mu za łóżko.
- Kurw... Nowiuśki telefon. - Lamentował Eren, podchodząc do telefonu I podnosząc go delikatnie z podłogi. Widok, który zobaczył złamał mu serce. Nic w tym dziwnego, w klatce piersiowej każdego coś by się ruszyło na widok rozbitej szybki w nowiutkim telefonie kupionym tydzień temu za pensję, którą powinno przeznaczyć się na zaległy trzy miesiące czynsz. No, ale najnowszy Iphone po kolejnych trzech miesiącach już nie będzie taki nowy. Więc wybór był oczywisty. Przynajmniej dla Erena.
Prawie płacząc spróbował go odpalić. Wszystko działało bez zarzutu, ba, nawet internet tak bardzo nie rwał. A jednak ta szybka...
Chłopak odłożył telefon ostrożnie na taboret obok jego głowy I podłączył telefon do ładowania. W końcu 70% to nie tak dużo.
***
Po całej wieczornej toalecie Erena, na którą można by poświęcić osobny rozdział na kilka kartek A4, prequel, czyli jak to wszystko przygotował I sequel, czyli jak te wszystkie płyny micelarne I inne cuda na kiju wpłynęły na jego jakże delikatnie naczynkową (albo delikatną naczynkową, cholera wie) cerę, na rozszerzone pory, wypryski I inne takie wymysły organizmu utrudniające życie.
W każdym bądź razie, po wieczornej toalecie Eren poszedł spać. Położył głowę na poduszce I zanim na dobre rozłożył się na materacu, już spał. Morfeusz porwał go w swoje objęcia I mocno w nich trzymał, nie wypuszczając z nich aż do dzwonka telefonu.
Mocno zaspany chłopak pomacał wokół siebie, aż natrafił palcami na telefon. Jeszcze raz pogładził szybkę, pomarudził trochę I w końcu odebrał.
- No wreszcie, myślałem że nigdy nie odbierzesz. - Wkurzony ton Arlerta podziałał na Erena jak kubeł zimnej wody. Szybko podniósł się do siadu I odruchowo przeczesał włosy.
- Źle myślałeś. Co tam masz dla mnie?
- Sprawdź pocztę, leniu. - Warknął. Na twarz Erena wypłynął uśmiech.
- A skąd ty masz niby moją pocztę, co? - W słuchawce znów zaległa cisza.
- Nie zmieniłeś adresu od liceum, Eren. - Powiedział w końcu cicho. Eren westchnął.
- No nieważne. Już sprawdzam. - Wgramolił się na wysiedziane obrotowe krzesło I odpalił komputer. Chwilę mozolił się z wpisaniem hasła, potem czekał pół minuty, aż jego grat złapie internet z telefonu, aż w końcu odświeżył strony z wczoraj, skasował wszystkie o rekrutacji, oprócz tej jednej, na której znalazł Armina I odpalił maila. Faktycznie, na samej górze widniał pogrubionym drukiem napis:
"Spis osób PODRÓŻUJĄCYCH, NADZIANYCH I mających WOLNĄ POSADĘ dla takich leniuchów jak ty, Eren Jager."
Eren roześmiał się.
- No niezły tytuł Arlert, nie powiem. Zobaczmy, kogo ty mi tu znalazłeś... - Wszedł w wiadomość. Przez chwilę szukał wzrokiem imienia potencjalnego pracodawcy, a gdy już je znalazł, szczęka opadła mu na biurko, odbiła się od niego I poszybowała na podłogę.
- Stary... - Tylko tyle udało mu się wydukać.
- Co? Zaskoczony?
- I to jak. Wow, nie przypuszczałem... nie przypuszczałem, że on szuka współpracowników.
- No, ja też. Dlatego byłem zdziwiony, jak sam z siebie kazał wstawić ogłoszenie o naborze.
- Tak, ja też. - Eren nawet nie zauważył, kiedy zaczął rozmawiać z Arminem jak za dawnych lat. Ale co mógł poradzić? Przed jego oczami właśnie widniało nazwisko jednego z najbardziej wpływowych biznesmenów tego stulecia, piorącym grube miliony. I Eren mógłby dołączyć do JEGO zespołu.
W tamtym momencie Eren postanowił sobie jedno - nie spieprzy tego.
***
- Spieprzy to. - Powiedział Armin, odkładając słuchawkę. Kobieta siedząca po drugiej stronie stołu uniosła głowę znad czasopisma modowego.
- Coś nie tak?
- Nie, wszystko w porządku. Oprócz tego, że Eren pewnie znowu zniszczy sobie życie. I przy okazji mi, w końcu to ja go poleciłem szefowi.
- Nie mów. - Czasopismo wyślizgnęło się z rąk kobiety na podłogę. - Poleciłeś Smithowi TEGO człowieka? Przecież to jeden wielki abs-
- Wiem Sasha, to co zrobiłem było jedną z najgłupszych rzeczy, jakie mogłem zrobić. Ale nie mogłem patrzeć, jak on spada na samo dno. W końcu to mój przyjaciel.
Sasha milczała. W końcu z westchnieniem wstała I podeszła do Armina próbującego przewiercić blat spojrzeniem.
- Hej. Nawet jeśli dzieciak sobie nie poradzi, ciebie na pewno nie wyrzucą z firmy.
- Masz rację. Nie zwolnią mnie. Od razu wpakują mi kulę w tył głowy i odeślą w worku na śmieci.
- Nawet tak nie żartuj - obruszyła się kobieta. - Co ja zrobię, kiedy oddadzą mi ciebie zimnego? I bez głowy? Nie jestem pewna, czy mogłabym być z mężczyzną bez głowy. - Złożyła usta w ciup i powachlowała się dramatycznie dłonią.
- O to się nie martw. - Armin zbliżył się do kobiety i pocałował ją w czoło. - Zjawią się inni Armini Arlerci, którzy zdobędą twoje serce. - Miki spojrzała mu głęboko w oczy.
- Jednak żaden nie będzie tobą. - Armin wykrzywił smętnie usta. To prawda. Nie będzie.
Stali jeszcze przez chwilę w ciszy, patrząc sobie głęboko w oczy, aż nie zawibrował telefon Sashy. Odebrała, rzuciła parę słów po japońsku, dorzuciła kilka innych po niemiecku i rozłączyła się z westchnieniem.
- Muszę iść - Oznajmiła, idąc w stronę przedpokoju. - Pani doktor musi mieć odebraną paczkę.
- Akurat teraz.
- Kazała. Poza tym przyjdę jeszcze wieczorem. Szef pewnie będzie chciał wiedzieć, kto mu się zwali na głowę.
- Z pewnością.
Uśmiechnęła się.
- Auf Widersehen!
***
Sądny dzień nadszedł szybciej, niż Eren się spodziewał. Gdy patrzył na kalendarz w telefonie modlił się, by był to tylko sen, jednak radio i komputer wyraźnie mówiły co innego. Dziś był ósmy stycznia. Moment, w którym miał iść na rozmowę o pracę. Cały ranek chodził po mieszkaniu jak struty. Nie wykonał co najmniej połowy zabiegów kosmetycznych. Obgryzał paznokcie. Nie chciał zrobić sobie śniadania. Jednym słowem - wszystko, co najgorsze przytrafiło mu się właśnie w najgorszym możliwym momencie. Jedynym pocieszeniem było to, że garnitur, który specjalnie wyjął z szafy nie był pogięty I jakoś bardzo zjedzony przez mole.
W końcu zaczęła zbliżać się siódma i Eren przestał odwlekać nieuniknione. Wbił się w garnitur, zasznurował buty, przejechał po włosach grzebienie z żelem, zabrał neseser, telefon, portfel, klucze, płaszcz, słuchawki i okulary przeciwsłoneczne, po czym wyszczotkował zęby i w końcu, ostatecznie, (wreszcie!) wyszedł z domu. Wbiegł do stacji metra, a zaraz potem do wagonu. Przeklinał cały ścisk panujący w metrze. Mógł się guzdrać bardziej, wtedy to by nawet nogi w wagonie nie postawił. Wyruszył. Ku swojej zgubie.
***
- Pan Jager? Na rozmowę? A tak, już wiem. Proszę poczekać. - Zaszczebiotała kobieta siedząca za blatem recepcji. Wcisnęła przycisk interkomu i porozumiała się z paroma osobami, po czym z uśmiechem podała Erenowi przepustkę.
- Proszę pojechać na siedemdziesiąte piąte piętro, będzie tam czekać jedna z naszych pracownic i zaprowadzi pana do pana Smitha.
Eren wziął plakietkę, uśmiechnął się słabo do kobiety i ruszył w kierunku holu z windami. Zgłupiał, nie widząc przycisku przywołującego windę i chwilę mu zajęło zanim zrozumiał, że plakietka prawdopodobnie nie służy tylko do identyfikacji. Przycisnął prostokąt do gładkiej szarej skrzynki i po chwili usłyszał ciche bing! dochodzące zza jego pleców. Wsiadł do środka i już trochę przyzwyczajony, przycisnął kartę do szarego prostokąta. Zapalił się numer piętra, na które miał pojechać i ruszył. Winda była przeszklona i Eren miał doskonały widok na całe centrum Shinjuku. Oraz na sprawdzenie lęku wysokości, ale to przy okazji. Widok zapierał dech w piersiach. Wysokie budynki górowały nad małymi mieszkańcami, poruszającymi się płynnie po ulicach. Można ich było pomylić z bardzo spokojnym strumieniem ścieków na obrzeżach miast - szaro bure i nijakie. Odwrócił się od nich. On nie był odpadkiem.
Winda zatrzymała się i wysiadł. Przy drzwiach czekała na niego kobieta - miała białą bluzkę, ołówkową spódnicę i identyfikator na szyi. Eren rzucił okiem - Sasha Blouse.
- Dzień dobry. - Sasha ukłoniła się z szerokim uśmiechem na ustach. - Eren, prawda? Ja jestem Sasha, może być Sashka. Miło mi cię poznać. - Zanim Eren zdążył odpowiedzieć, już stała wyprostowana i szła w głąb korytarza. On czym prędzej popędził za nią - Wiesz, to niezwykłe, że szef chce załatwić twoje zatrudnienie osobiście. Nie to, że to źle. Po prostu jeszcze nigdy coś takiego się nie wydarzyło. - Mijali przeszklone drzwi z widokiem na biura w środku. Niektórzy japończycy pracujący za komputerem patrzyli na niego ukradkiem, inni całkowicie otwarcie. Eren czuł zewsząd oceniające spojrzenia.
"Świetnie" pomyślał "witamy w korpo".
Zbliżali się do dużych drzwi na końcu korytarza. Sasha wskazał je i szepnęła ciche "powodzenia", po czym szybko odeszła korytarzem i zniknęła w jednym ze szklanych pomieszczeń. Eren się trochę wahał. Nie wiedział, czy ma zapukać i wejść, czy raczej czekać. Ktoś ma go zapowiedzieć? Czy może wejść do środka z buta, jak do siebie? W końcu postanowił zrobić wszystko po trochu - zapukał, poczekał pięć sekund, kiedy nie usłyszał odpowiedzi nacisnął klamkę i wszedł do środka.
Można powiedzieć, że na pewniaka wbiegł do jaskini lwa.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top