1

Stephan Leyhe przeważnie był człowiekiem spokojnym. Może nie aż flegmatycznym, ale zdecydowanie spokojnym. To była jedna z dwóch rzeczy, których był absolutnie pewien. Drugą był fakt, że aktualnie był wściekły. Nie zdenerwowany, nie wkurzony. Wściekły. Z jakiego powodu? Prawdę mówiąc, dla wielu ludzi niezwykle błahego. Czuł na sobie fale gorąca, a świat wirował mu przed oczami.
Stephan Leyhe był człowiekiem, którego bardzo trudno było wyprowadzić z równowagi. Potrzebował solidnego powodu, żeby zacząć krzyczeć. A teraz krzyczał. Z rozgoryczenia, frustracji i wściekłości.

Otóż Stephan Leyhe miał przyjaciela. Najlepszego przyjaciela, który wysłuchiwał jego trosk, skarg, radości, którego mężczyzna traktował niemal jak członka rodziny. Owym przyjacielem był kaktus Andreas. Miał co roku piękne, czerwone kwiatki. Jego pękata łodyga była idealnie zielona, a ostre liście perfekcyjnie podłużne i kłujące. Może nie nadawał się do przytulania, ale był wspaniałym towarzyszem. Wszyscy znajomi Stephana zastanawiali się, czy ten nie upadł na głowę przy którymś skoku. Mogliby zrozumieć hibiskusa, może nawet geranium, ale kaktusa? Kaktus był przecież kłujący. Niedostępny. Niebezpieczny. Wielokrotnie powtarzali mężczyźnie, żeby zmienił towarzystwo. Próbowali też sugerować zmianę dilera, ale natychmiast lądowali wtedy za drzwiami. W związku z tym, po pewnym czasie odpuścili. Ograniczyli się do przypominania mu, że nie można przyjaźnić się z kaktusem. Ignorowali wtedy jego oburzone spojrzenia i szepty w stronę rośliny.

Jedyną osobą, która rozumiała Stephana, był Richard. Richard był na drugim miejscu w hierarchii ważności - tuż za Andreasem. Nie przeszkadzało mu to zbytnio. Osobiście również lubił Andiego. Czasem, gdy Stephan wyjeżdżał na krótko, to właśnie Richard opiekował się roślinką i brał ją do siebie.

W tym momencie wściekłość Stephana zaczęła mieszać się z rozpaczą.
— Andi, przyjacielu, jeszcze uda mi się ciebie uratować... Słyszysz mnie, będę cię podlewał ze specjalną odżywką... Nie oddam cię nigdy więcej temu idiocie... — szlochał skoczek, głaszcząc doniczkę.
Freitag dopuścił się haniebnego czynu zaniedbania. Zapomniał o odżywce, gdy Leyhe był w podróży. Pal sześć odżywkę, ów nieodpowiedzialny człowiek zapomniał go w ogóle podlewać! Andreas był bowiem kaktusem niezwykle nietypowym. O ile przeważnie jego bracia i siostry z rodziny cactaceae byli w stanie wytrzymać wiele dni czy tygodni bez wody, o tyle on był bardzo wrażliwy i wymagający. Jak Stephan. Dlatego tak dobrze się rozumieli.
— Przecież można zanieść go do weterynarza, może do ogrodu botanicznego, nie wiem! Może jakiś sklep ogrodniczy? — gorączkowo powtarzał Richard. — Nie zrobiłem tego specjalnie, to znaczy może trochę, ale nie chciałem, żeby usechł! Był trochę za gruby, chciałem go odrobinkę odchudzić! Chociaż prawdę mówiąc, to jednak niespecjalnie... Ja nie chciałem, Karl mnie zmusił, to wszystko wina Karla! I Markusa, on też mnie namawiał do przetestowania na Andreasie kuracji odchudzającej. Chcieli sprawdzić, czy od picia mniejszej ilości wody można schudnąć. Uwierz, ja nie chciałem... — wąsacz plątał się w zeznaniach. Świnia, nie przyjaciel.
— Świnia z ciebie, świnia totalna. Baran. Prawie zabiłeś mojego przyjaciela! Nawet nie waż się podchodzić do mnie na treningach, nie mam zamiaru w ogóle się do ciebie zbliżać. Ćwicz sobie z Severinem czy innym Constantinem. Nie chcę cię więcej znać! — to mówiąc, a w zasadzie krzycząc, Stephan podniósł się z podłogi. — Andreas, idziemy! Od dziś nie lubimy tego złego pana.
Zostało po nich jedynie kilka grudek ziemi, leżących na parapecie. I ostatnie słowa Stephana, które tłukły się po głowie Freitaga. "Nie chcę cię więcej znać!" Czy on naprawdę wybrał kaktusa ponad przyjaźń z Richiem?

Żałosne.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top