Rozdział trzeci
Lato, 1934
Francuska wieś
.
"Robi się późno. Prawdopodobnie powinniśmy już wracać do miasta." Francis powiedział niechętnie.
Antonio przyłożył do nosa gałązkę lawendy i wziął głęboki oddech. Jasne popołudniowe słońce powoli zachodziło na ciemniejącym niebie nad jego głową; gruba, miękka zielona trawa była pod nim jak koc.
"Masz, najpierw się jeszcze napij," powiedział Gilbert, podając Francisowi butelkę wina nad głową Antonia. Czerwony płyn rozbłysł, kiedy promień słońca przeświecił przez szkło.
"Dobra," powiedział Francis biorąc butelkę. "Ale nie możemy zostać na tym wzgórzu przez całą noc."
"Czemu nie?" zapytał Antonio. "Czuję, że mógłbym leżeć tu całą wieczność."
Francis się zaśmiał. "Jestem całkiem pewien, że mógłbyś, ty leniwy draniu."
"Nie mogę uwierzyć, że ten tydzień już niemal się skończył," powiedział Gilbert. "Dlaczego to zawsze mija tak szybko?"
Antonio potrząsnął głową, nie odpowiadając na to pytanie. Przez ostatnie pięć lat, od kiedy osiągnął piętnasty rok życia, najlepszym czasem w życiu Antonio były te krótkie tygodnie, które udawało mu się spędzić ze swoimi dwoma najlepszymi przyjaciółmi. Rozmawiając, śmiejąc się, kłócąc, flirtując, pijąc, podziwiając widoki... gdyby tylko życie mogło być takie już zawsze.
"Następnym razem u mnie, ta?" mówił dalej Gilbert. "Ludwig ostatnio pytał, kiedy znów się z wami zobaczy."
"Jak tam u tego małego?" zapytał Antonio. "Spodobał mu się ten model samolotu, który wysłałem mu na urodziny?"
"Już nie taki mały. Dwanaście lat, a gówniarz jest już prawie większy ode mnie. Ale uwielbia ten samolot. Zwisa z sufitu razem z resztą."
"No dobrze," powiedział Francis. "Niech to będzie grudzień, zgoda? Nie ma nic jak Gwiazdka w Niemczech."
"Tak," zgodził się Antonio. "Domki z piernika, świecące choinki, świeczki i śnieg..."
"Gluehwein, schnapps i piwo..."
"Umięśnieni mężczyźni w lederhosenach* i cycate kelnerki w barach w dirndlach...** Ahh," Francis westchnął dramatycznie. "Tak, tego grudnia zakocham się w kimś w Niemczech."
Antonio wykręcił szyję i zmrużył oczy, spoglądając w górę na Francisa. "Nie zakochasz się. Będziesz spał z różnymi ludźmi."
Francis zerknął na niego pogardliwie. "Tak, a zakochuję się w każdym, z kto dzieli ze mną łóżko."
"To nie miłość, Francisie. To seks."
"Kim jesteś, żeby mówić mi, czym jest miłość, a czym nie? Zakochałem się tysiąc razy i jeszcze tysiąc się zakocham."
"Ugh," powiedział głośno Gilbert. "Mogę wam to spokojnie obiecać, ja nigdy się nie zakocham."
Antonio z powrotem spojrzał na ciemne niebieskie niebo i odetchnął ciepłym, czystym zapachem lawendy. "Ja zakocham się tylko raz."
"To okropnie nudne, mon cher. Nigdy nie sądziłem, że kiedykolwiek właśnie ty będziesz nas moralizował."
"Nie moralizuję was. Możesz spać z kimkolwiek chcesz - bonne chance; cuidate; viel Spass***. Mówię tylko, że wierzę, że naprawdę kocha się tylko raz."
Francis prychnął. "A jak niby masz zamiar odróżnić tę jedną, prawdziwą miłość od wszystkich innych?"
"Cóż, jeszcze nie wiem. Ale będę wiedział, kiedy to się stanie. To będzie coś takiego: kiedy spojrzysz na tę jedną osobę, i naprawdę, prawdziwie ją ujrzysz. To może być natychmiast, ale może nie być to pierwszy raz, kiedy się patrzy. I przy tym ziemia może się zatrząść, ale uświadomienie sobie tego może być też zupełnie ciche. Ale to jest to, kiedy patrzy się na tę osobę i zdaje sobie sprawę, pomimo wszelkich wątpliwości, że jest to najpiękniejsze, co kiedykolwiek widziało się w całym swoim życiu."
Francis gwałtownie zaczerpnął powietrza, sarkastycznie udając olśnienie. "Myślę, że to stało się z tą kelnerką z baru, wczoraj w nocy..."
Gilbert prychnął. "Wy obaj jesteście nienormalni. Cała ta wasza miłość nawet nie istnieje."
Antonio wzruszył ramionami. "Śmiejcie się ile chcecie. Ale to się wydarzy. Kiedy zobaczę tę osobę... będę wiedział."
.
Wiosna, 1942
Wioska we Włoszech.
.
Powietrze było ciepłe i nieruchome, złote popołudniowe słońce zawieszone nisko, jego blask sprawiał, że chmury stawały się pomarańczowe, kiedy Lovino i Dziadek Roma szli wesoło wiejską drogą, w stronę domu. Feliciano skakał dookoła nich z podekscytowaniem. Ktoś dał mu kieliszek wina, a to zawsze sprawiało, że robił się jeszcze bardziej nieznośnie wesoły i pełen energii, niż zwykle. Ale dzisiaj to było w porządku. Dzisiaj Lovino to nie przeszkadzało. Bo dzisiaj był dobry dzień dla wolności Włoch.
"O partigiano, portami via," zaśpiewał Roma, a jego głośny baryton niósł się echem po polach dookoła.
"O bella, ciao! Bella, ciao! Bella, ciao, ciao, ciao!" Feliciano zawsze śpiewał lepiej. Lovino zdarzało się to tylko, kiedy był pijany. Prawdopodobnie miało to coś wspólnego z tym, że dołączył teraz z radością do swojego brata, kiedy razem z Dziadkiem Romą wesoło intonował refren.
"O partigiano, portami via..."
"Ché mi sento di morir!"
Wszyscy wybuchli dzikim śmiechem. Poranna misja poszła idealnie - cała ciężarówka z bronią i kluczowymi informacjami wysadzona pod samo niebo - a popołudnie spędzili pijąc, śpiewając i świętując w tylnym pokoju Cantiny Verde. Tym razem Lovino naprawdę został dopuszczony na misję. Oczywiście, nie zrobił nic, poza staniem z Dziadkiem Romą, kiedy ten dawał sygnał na przeciwnej stronie ulicy, ale wciąż tam był. Wciąż był częścią tego. Wciąż nie by pewien, czy to przez wino, czy adrenalinę wciąż płynącą jego żyłami, ale czuł się radosny.
"Co będzie następne, Dziadku?" zapytał z zapałem Lovino, kiedy wreszcie udało mu się opanować śmiech. "Baza? dostawa zasobów? Tajna lokacja w mieście?"
"Oh, Lovino," westchnął Roma, uśmiechając się i klepiąc swojego wnuka po plecach. "Nie możemy dzisiaj tylko poświętować?"
"Ale należy patrzeć na przód, tak?" Słońce schowało się za drzewami, kiedy skręcili w wąską alejkę prowadzącą do ich domu. "Zawsze to powtarzam, a dziś pokazałem ci, że mogę brać większą odpowiedzialność i naprawdę myślę, że nadszedł czas, kiedy ja..."
Lovino ucichł powoli, kiedy podniósł wzrok i spojrzał w górę ścieżki, na drzwi frontowe. Ktoś przed nimi stał. Lovino nagle poczuł gorąco, poczuł się oszołomiony, kiedy w jego głowie wszystko zaczęło wirować, a czas powoli się zatrzymał. Feliciano wziął gwałtowny wdech, a Roma zrobił kilka szybkich kroków do przodu, osłaniając oczy dłonią i je mrużąc. "Czy to..."
"Antonio!" Feliciano krzyknął, przebiegając całą alejkę i zarzucając ramiona wokół śmiejącego się Hiszpana. Roma również się zaśmiał i poszedł za nim, klepiąc Antonio po plecach, całując jego policzki w radosnym powitaniu. Lovino stał tylko w bezruchu, oniemiały, nie mogąc nic poczuć, o niczym pomyśleć, oglądając żywiołowe powitanie z daleka. Cały jego świat rozpadł się, obrócił i stanął do góry nogami. Już dawno stracił poczucie ile dni upłynęło, od kiedy Antonio odszedł. Wszystko, co teraz wiedział na pewno to to, że tak naprawdę nie spodziewał się, że wróci. Lovino zajęło dużo czasu, żeby zmusić się do ruchu, żeby przejść alejką.
"Dobrze jest wreszcie cię tu widzieć!" powiedział Roma, a jego gromki głos niósł się ulicą.
Szeroki uśmiech Antonio lśnił; było widać jego blask w całej alejce, rozjaśniał wioskę.
"Czemu nie było cię tyle czasu? Gdzie byłeś? Co widziałeś? Oh, oh, przyniosłeś mi prezenty?"
"Oczywiście, że tak, Feli!"
Antonio wreszcie podniósł wzrok i uśmiechnął się delikatnie, kiedy Lovino wreszcie dotarł do drzwi. Wyglądał dokładnie tak, jak Lovino pamiętał... i wywoływał dokładnie te same reakcje. Wciąż to trzepotanie w sercu, w żołądku; wciąż ten denerwujący ból, którego nie potrafił powstrzymać, nie mógł kontrolować. Wciąż tę złość, że Antonio odszedł, że nie wrócił. Po całym tym czasie - niemal trzech latach. Trzy lata, a zupełnie nic się nie zmieniło. Antonio uśmiechnął się jasno, radośnie, potem zwrócił oczy ku niebu i zaśmiał się. "Ani jedna, cholerna rzecz."
Przez krótką, szaloną chwilę, Lovino myślał, że Antonio czytał mu w myślach. Potem założył ramiona i skrzywił się. "Co 'ani jedna rzecz'?"
Antonio tylko potrząsnął głową, jego zielone oczy zamigotały, kiedy uśmiechnął się tym rozwścieczającym, idealnym, okropnym, cudownym uśmiechem. "Nic."
Roma otworzył drzwi, ujął Antonio za ramię i wziął go wgłąb domu. "Wejdź, wejdź! Nie stójmy cały dzień na progu!"
Feliciano przeskoczył przez próg, a Lovino powoli poszedł za nim, wciąż oszołomiony i trochę zdezorientowany. Antonio uśmiechał się przez cały czas; kiedy Roma wziął od niego jego torby i zaoferował mu jedzenie, i praktycznie zmusił go, żeby usiadł przy stole, kiedy Feliciano śmiał się i zadawał niekończące się pytania, kiedy wszystko w głowie Lovino działo się tak szybko, że ledwo nadążał z przetworzeniem informacji, że Antonio naprawdę przed nim siedział, w jego domu, w jego życiu. Naprawdę tu był, po całym tym czasie, nie będąc już tylko nieuchwytnym snem w jego pamięci, ale naprawdę tutaj, uśmiechając się, śmiejąc, odpowiadając na pytania Feliciano, odgarniając włosy i spoglądając na Lovino tak subtelnie, na krótkie momenty...
Roma postawił na stole dwie butelki wina. "Przyniosę kieliszki..."
"Ja to zrobię," Lovino niemal krzyknął, szybko kierując się do kuchni. Kiedy był już sam wypuścił długi, drżący oddech i oparł się o ławę, gapiąc się na swoje dłonie. Trzy lata i myślał, że się tego pozbył. Ale ta reakcja... to było mocniejsze, niż pamiętał. Wytrąciło go to z równowagi; było straszne, niespodziewane i tak intensywne, że aż bolesne. Jak Antonio mógł wyglądać tak cudownie, jego głos być wciąż tak radosny, jego oczy wciąż tak ciepłe i roziskrzone? Jak mógł z taką łatwością roznieść na strzępy trzy lata starania się zapomnieć?
Nieproszone wspomnienia powróciły gwałtowną falą. Wspomnienia, które Lovino próbował stłumić, które odgrywał w swojej głowie sto razy. Antonio pochylający się nad nim i szepczący, że jest piękny; trzymający jego dłoń i mówiący, że go ochroni; śpiewający po hiszpańsku i wręczający mu gitarę, i patrzący na niego w słońcu, i nazywający go swoim 'corazón'. I oczywiście ta chwila, ta chwila, która utrwaliła się w pamięci Lovino, ta, którą powtarzał w kółko w ciemnych, samotnych godzinach. Antonio trzymający go blisko siebie: uczucie jego ramion dookoła niego, jego oddech, dotyk jego dłoni, te odczucia, które wzbudziły emocje, które tak naprawdę nigdy nie odeszły. I wtedy te same dłonie odpychające go. Lovino zdał sobie sprawę, że wciąż był za to zły, po tych wszystkich latach.
Ale teraz Lovino praktycznie ledwo łapał oddech, bezbronny wobec wspomnień i emocji, które atakowały go nieustannie. Bo teraz Antonio wrócił. Był w pomieszczeniu obok. Był tu, wrócił, a to znów było realne, a Lovino nie wiedział, jak...
"Lovino?"
"Jasna cholera!" Lovino podskoczył i odwrócił się gwałtownie. Feliciano pisnął. "Nie skradaj się tak do nikogo, Feliciano!"
Feliciano podniósł ręce w obronnym geście. "Ale ja nie, ja..."
"Czego do cholery chcesz?"
"Powiedziałeś, że idziesz po kieliszki, a nie ma cię już piętnaście minut."
"Oh. No dobrze, w porządku, ja..." Lovino otworzył szafkę i sięgnął po kieliszki. "Już idę."
Siedząc przy stole z Antoniem, Romą i Feliciano rozmawiającymi wesoło i z taką łatwością, Lovino czuł się całkowicie zbity z tropu. Nie wiedział, jak się zachowywać, gdzie patrzeć, co zrobić z rękami. Szukał czegoś, na czym mógłby się skupić i zdecydował, że będzie to jego napój, szybko wypijając dwie szklanki wina, zanim Roma zabrał mu butelkę i kazał zwolnić. Lovino wgapił się w stół, zawstydzony, nie mając innego wyboru, niż słuchać wesołego, śpiewnego hiszpańskiego akcentu. To było oczywiste, że przy nim i Feliciano Antonio mówił tylko o nieważnych tematach. Nie wspominał niczego o wojnie, zamiast tego mówiąc o głupich rzeczach, jak samochody, które mieli w Belgii i dziwnej pogodzie w Hiszpanii. Dał im prezenty z miejsc, w których był - szwajcarską czekoladę, francuskie wino, angielskie książki z poezją. I cały czas Antonio rzucał Lovino najkrótsze spojrzenia, najmniejsze uśmiechy, kiedy śmiał się, żartował i przeznaczał całą swoją uwagę Feliciano i Romie. Lovino zaczynał się zastanawiać, czy ten głupi drań w ogóle go zauważał. Nie, żeby go to denerwowało, albo czuł się skrzywdzony, bo tak nie było, nie obchodziło go to, on...
"A co słychać u ciebie, Lovino? Nauczyłeś się grać na swojej gitarze?"
Lovino znieruchomiał. I gapił się. Antonio na niego patrzył. Uśmiechał się do niego. Czekał, aż się odezwie. I, o boże, jego mózg po prostu się wyłączył i nie potrafił wymyślić, co mógłby powiedzieć, nie potrafił...
Roma uśmiechnął się szeroko. "Lovino ma szczęście, że jego stary Dziadek nauczył się kiedyś grać. Odziedziczył mój wrodzony talent, oczywiście. Jest wirtuozem, czyż nie, Lovino?"
Antonio wciąż patrzył prosto na niego. Lovino wciąż nie mógł mówić. Czemu to zdenerwowanie, ten ciasny węzeł w jego gardle, klatce piersiowej i jelitach sprawiał, że nie mógł nic powiedzieć, zrobić, ani pomyśleć... Lovino spojrzał w dół na swoje dłonie. "Nie," udało mu się wykrztusić. "Nie za bardzo." Miał ochotę się kopnąć. Na szczęście Antonio szybko zmienił temat.
"Co sądzisz o książce, Feliciano?"
Feliciano przekrzywił głowę, z nierozumiejącym wyrazem twarzy przerzucając strony książki z angielską poezją, którą dał mu Antonio. "Jest napisane, że wiersze są romantyczne, ale wszystkie są tylko o górach i różach, i ludziach strzelających do mew."
Antonio zaśmiał się głośno. Lovino zacisnął szczękę. "Chodzi o romantyzm, nurt w poezji," wyjaśnił Atonio. "Nie zawsze są o miłości."
"Oh." Feliciano wydawał się zawiedziony.
Antonio uśmiechnął się do Lovino. "Ale wiersze o miłości są też moimi ulubionymi, Feliciano." Lovino zignorował go i wyciągnął rękę po butelkę wina.
Dziadek Roma zmusił Antonia, żeby został na obiad i wieczór nadal wyglądał tak samo - Feliciano i Roma gawędzili, Antonio śmiał się i zadawał im pytania. Lovino gapił się w ciszy na stół, jego kark płonął, a żołądek zwijał się w złości, zazdrości i frustracji. Ledwo jadł, ledwo podnosił wzrok, ledwo odzywał się przez cały posiłek; ale przecież Antonio, Roma i Feliciano nie potrzebowali pomocy z rozmową. A Lovino i tak przecież przyzwyczaił się do bycia ignorowanym.
Po czasie, który zdawał się być całą nocą, a jednocześnie krótką chwilą, Antonio wreszcie odłożył kieliszek i zaczął wstawać. "Obawiam się, że narzucam się wam już zdecydowanie za długo. Czas, żebym wrócił do moich pokoi w centrum."
Lovino nie wiedział, czy to uczucie w jego klatce piersiowej było ulgą, czy rozczarowaniem. Ale wtedy Roma wstał szybko i złapał Antonio za ramię. "Nonsens, przyjacielu. Wypiłeś dużo za dużo wina, żeby to było bezpieczne. Zostaniesz tutaj na noc."
Lovino wziął duży haust powietrza i natychmiast się zakrztusił. Zakaszlał, zabulgotał, próbował złapać oddech, potem złapał butelkę wina i wziął kilka łyków, żeby spróbować przeczyścić gardło. Wreszcie łapiąc oddech, Lovino podniósł wzrok, z jego oczu popłynęło kilka łez, z jego ust kapało wino, a wszyscy się na niego gapili.
"Łał," powiedział Feliciano. "Wszystko w porządku?"
Policzki Lovino płonęły w upokorzeniu. Wziął kilka głębokich oddechów, z hukiem odstawił butelkę i kopnął za sobą krzesło, kiedy wstawał. "Zamknij się. Na co, do cholery, patrzysz? Spierdalaj!"
"Lovino!" krzyknął Roma, ale Lovino zignorował go i wybiegł z pokoju.
Lovino nie chciał rozmawiać z Feliciano, kiedy ten wpadł do sypialni, pytając, co się stało, czemu zachowuje się tak dziwnie tego wieczora, czemu nie cieszył się, że widzi Antonia, jak on i Dziadek, czemu cały czas tylko patrzył tak ze złością... Lovino po prostu zignorował go i zarzucił na głowę koc, przygotowując się, że następnego dnia będzie spać do późna.
Ale nie mógł spać. Oczywiście, że nie mógł spać. Jak mógłby spać, kiedy Antonio był w cholernym pokoju obok? To wszystko było tak głupie, przez całą noc tylko robił z siebie cholernego głupca, i dlaczego był na siebie tak zły, że zachowywał się w ten sposób, czuł takie rzeczy, i dlaczego nie potrafił zatrzymać biegu tych myśli, i niech to wszystko jasna cholera weźmie, potrzebował trochę powietrza.
Lovino wygramolił się z łóżka i naciągnął na siebie koszulę. Sprawdził, czy Feliciano śpi, zanim wyszedł z pokoju i skierował się korytarzem do kuchni. Przecisnął się przez tylne drzwi, do ogrodu, potykając się trochę i zdał sobie sprawę, że wciąż był lekko pijany. Noc była ciepła, ogród oświetlał księżyc w pełni. Nocne powietrze było pełne zapachu lilii i rozmarynu. Lovino skierował się prosto do tylnego murku, oparł się o niego i patrzył w rozgwieżdżone niebo. Tu było spokojniej; niemal, jakby nareszcie mógł znów jasno myśleć. Ale właśnie, kiedy zaczął opuszczać wzrok, kątem oka zauważył, że ktoś stoi tylko kilka metrów od niego. Ostry szok przedarł się przez jego głowę, Lovino wziął gwałtowny głęboki oddech i niemal krzyknął, kładąc na piersi rękę w przerażeniu.
"Przepraszam, to ja, przepraszam!" Kiedy Lovino rozpoznał, że był to Antonio, jego szok niemalże się pogorszył. Czy ta noc mogła być jeszcze bardziej zawstydzająca? "Przepraszam, Lovino, przestraszyłem cię?" Lovino spojrzał na Antonio, jakby był kompletnym wariatem, próbując uspokoić oddech. Nagle twarz Antonio zmarszczyła się ze zmartwieniem. "Poważnie, Lovino, wszystko w porządku?"
"Ty głupi draniu, kurde, co ty do cholery robisz, tak mnie przestraszyłeś, prawie się zesrałem, kto do cholery stoi w cudzym ogrodzie o północy, to znaczy, o mój boże, naprawdę!"
Antonio powstrzymał uśmiech i wciągnął powietrze przez zęby, wzruszając ramionami przepraszająco. "Przepraszam." Podrapał się po głowie i wyciągnął małą paczuszkę. "Chciałbyś może papierosa?"
Lovino spojrzał w dól na jego wyciągniętą dłoń, jego oddech trochę się uspokoił. Zmrużył oczy. "Tak." Sięgnął i wziął jednego. Patrzył na Antonio, kiedy ten włożył sobie do ust papierosa, zapalił zapałkę, podpalił go i wyciągnął ogień do Lovino. Lovino niepewnie podniósł papierosa do ust. Antonio przyłożył do niego zapałkę, uśmiechając się, a jego oczy lśniły oświetlone płomieniem.
"Nie mów swojemu Dziadkowi."
Lovino nie miał pojęcia, dlaczego te słowa posłały w dół jego kręgosłupa i po jego skórze bolesny, mrowiący, pełen podekscytowania dreszcz. "To i tak nie jest jego sprawa," powiedział Lovino nonszalancko. "Mam osiemnaście lat, mogę robić, co chcę." Lovino zaciągnął się papierosem i natychmiast zaczął kaszleć.
"Nie zaciągaj się," powiedział Antonio. Brzmiał niemal, jakby się śmiał.
Lovino znów starał się złapać oddech, aż jego płuca wreszcie się oczyściły. Spojrzał ze złością na Antonia, jego oczy były załzawione od kaszlu. "Dlaczego zawsze przy tobie tracę dech?" Kurde. To nie wyszło zbyt dobrze. "Ja... ty... to znaczy... co ty tu robisz?"
Antonio odpowiedział zbyt łatwo. "Potrzebowałem powietrza. Czy ta noc nie jest piękna?"
"Nie, mam na myśli, co ty tu robisz? Czemu teraz wróciłeś?"
Tym razem Antonio się zatrzymał. "To był odpowiedni czas. Co z Niemcami przejmującymi kontrolę i..." Antonio zamilknął, westchnął, potrząsnął głową niemal niedowierzająco, po prostu patrząc na Lovino. "Ale dobrze jest znów cię widzieć, Lovino. A jak ty wyrosłeś!"
Lovino skulił się przy murku, czując nagłą potrzebę schowania się przed wzrokiem Antonia. "Cóż, właśnie to dzieje się w trzy lata."
Antonio pokiwał głową i zaciągnął się papierosem. Uśmiechnął się, patrząc w ziemię. "Tęskniłem za tobą."
Lovino nagle czuł, jak mocno bije jego serce. "Ja nawet o tobie nie myślałem." To było, oczywiście, całkowite kłamstwo. W ciągu tych trzech lat nie było dnia, żeby żeby Lovino nie myślał o Antoniu. Kiedy inni chłopcy z wioski rozmawiali o dziewczętach, kiedy Dziadek Roma żartował, że niedługo będzie mieć dziewczynę, kiedy dorósł wystarczająco, żeby zrozumieć, czego oczekuje się od mężczyzny i kobiety... wszystkim, o czym myślał Lovino, był Antonio.
"To zrozumiałe," powiedział cicho Antonio. "Myślałem, że mogłeś mnie zapomnieć." Lovino tego nie powiedział, ale to było niemożliwe. A wiedział o tym dobrze - próbował.
"Dlaczego zajęło ci to aż tyle czasu?"
"Cóż, byłem bardzo zajęty."
"I nie mogłeś odwiedzić nas ani razu? Ani razu, przez trzy lata?"
Antonio wydawał się zaskoczony. "Cóż, ja..."
"Byłem taki zdezorientowany, kiedy odszedłeś, wiesz. Nie byłem pewien, czy zrobiłem coś nie tak, ale ty powiedziałeś, że nie, ale powiedziałeś też, że odchodzisz z mojego powodu, a nigdy nie zrozumiałem do końca, dlaczego."
Nastała bardzo długa cisza, kiedy Antonio się na niego gapił, a Lovino powoli przetwarzał, co właśnie powiedział. Już miał uciec, ale wtedy Antonio się odezwał. "Lovino, tak mi przykro. Myślę, że już raz ci mówiłem, że nigdy nie byłem dobry w odróżnianiu dobra od zła - że zawsze czułem za dużo, by widzieć różnicę." Antonio znów urwał, jakby zastanawiał się, czy powinien mówić dalej. Lovino czekał w ciszy, jego serce trzepotało, donie się trzęsły. Noc była tak nieruchoma i cicha wokół nich; jakby byli gdzieś daleko, dawno temu, gdzie można było mówić sobie takie rzeczy. Antonio wziął głęboki oddech i mówił dalej. "Cóż, to dlatego wyjechałem. Bo kiedy byłem w pobliżu ciebie, nie mogłem powstrzymać uczuć, które mnie pochłaniały. Krzyczały na mnie, przejęły nad wszystkim kontrolę, zablokowały całe poczucie tego, co jest właściwe, a..." Antonio zamknął oczy, zmarszczył czoło, zaciągnął się papierosem. "Nie powinienem tego mówić."
O nie. Nie mógł zatrzymać się na tym, nie teraz, kiedy Lovino wisiał na skraju w ten sposób; jego serce bębniło, jego myśli były zamglone, kolana miękły... "Jakie uczucia?" Lovino zapytał cicho, bojąc się odpowiedzi. "Co masz na myśli?"
Antonio otworzył oczy. Były dużo ciemniejsze w świetle księżyca. "Nie jestem typem grającym w gierki, więc będę z tobą szczery. Masz prawo wiedzieć. Darzę... darzę cię uczuciami, Lovino. Zawsze darzyłem. Zastanawiałem się, czy wyjazd cokolwiek zmieni. Ale oczywiście - tak się nie stało."
Lovino ścisnął cegły za sobą, jego skórę oblał pot. Ta konwersacja zmierzała w stronę, w którą nie miał pewności, czy chce iść. "Uczuciami?"
"Tak. Bardzo mocnymi uczuciami. Romantycznymi uczuciami."
Lovino wziął gwałtowny oddech i odwrócił wzrok. Nie spodziewał się tego. Czuł, jakby miał przewrócić się w każdej chwili. "Masz na myśli... takie, jakie mężczyzna czuje do kobiety?"
Antonio mówił powoli. "Coś takiego. Ale mężczyzna może czuć to też do innego mężczyzny."
Teraz Lovino czuł, jakby coś ściskało jego serce, cały jego świat odwrócił się do góry nogami. "Ludzie mówią, że to złe."
"Ludzie boją się rzeczy, których nie rozumieją."
"Więc czemu... jeśli to nie jest złe... dlaczego wtedy odszedłeś?"
Antonio wziął kolejny drżący oddech przez zęby. "Miałeś piętnaście lat, Lovino. Nawet teraz wciąż jesteś..." Antonio urwał i westchnął z frustracją. "Nawet teraz nie powinienem tego mówić, to wciąż jest bardzo nie na miejscu. Ale nie mogłem trzymać się z daleka już dłużej. Każdej nocy przez te trzy lata myślałem o tobie. A widząc cię teraz... mój boże, ale jak bardzo za tobą tęskniłem, to... jest obezwładniające."
Lovino potrząsnął głową, wszystko zdawało się być nierealne i bardzo odległe. Nie potrafił tego pomieścić. Że ktokolwiek mógł powiedzieć o nim te rzeczy, że mógł coś takiego do niego czuć... Nikt nigdy nie mówił o nim takich rzeczy.... Cholera, nikt go nawet nie lubił. Antonio musi być pomylony; nie może mu o to chodzić. To musi być pomyłka, Lovino musi to źle rozumieć... Stał bez ruchu, noc była cicha wokół niego, zapomniany papieros powoli wypalał się pomiędzy jego palcami.
"O nic cię nie proszę, Lovino. Po prostu, tak, jak mówiłem... masz prawo wiedzieć..."
Lovino był bardziej, niż oszołomiony. Był po prostu sparaliżowany. "Ja... ja nie..." Lovino nie mówił do siebie, nie mówił do Antonia, ale mówił tylko dlatego, że nie potrafił powstrzymać słów wylewających się z jego ust. "Nie wiem, co powinienem..."
"Nie," powiedział Antonio szybko, mocno. "Nie ma nic, co powinieneś zrobić."
Oddychając ciszą, Lovino wreszcie podniósł wzrok na Antonia: jego oczy były tak ciemne w świetle księżyca, jego wiecznie wesoła, pełna pasji twarz wyglądała tak, jak była wypalona w pamięci Lovino. Zastanawiał się, co tak dokładnie znaczyły słowa Antonia. Jakie były możliwości, o co z tym wszystkim mogło chodzić... i nagle nie mógł oddychać. "Oh." Lovino przełknął ślinę, upuścił niedopałek papierosa, odwrócił się... Położył na murku dłoń, żeby się ustabilizować i powiedział to znowu, nie mogąc przestać. "Oh... oh..."
"Mierda." Antonio nagle był tuż obok niego, jego twarz była wykrzywiona strapieniem. Kiedy dłoń Antonio otarła się o tę jego, Lovino niemalże krzyknął. Sięgnął po niego, żeby go przyciągnąć, żeby go odepchnąć odepchnąć, sam nie wiedział, więc po prostu zdecydował się, żeby opuścić się na ziemię. Antonio podążył za nim, mówiąc szybko. "Zapomnij o tym, Lovino, to nic. To nigdy się nie stało, w porządku? Będziemy po prostu udawać, że nic się nie stało i że nigdy nic z tego nie powiedziałem, w porządku?"
Lovino potrząsnął głową, zatrzymał się, potem nią pokiwał, cały czas unikając spojrzenia na Antonia. Próbował uspokoić się, myśląc, jak głupio się zachowywał, jakiego głupca z siebie robił, jak bardzo niedorzeczny musiał wydawać się Antoniowi. Dlaczego zawsze reagował tak przesadnie? Wszyscy myśleli, że Feliciano był głupiutki i bardzo nerwowy, ale Lovino nie był lepszy. Był wdzięczny, że przynajmniej było zbyt ciemno i Antonio prawdopodobnie nie mógł zobaczyć, jak jego policzki płoną ze wstydu.
"Chcesz, żebym sobie poszedł?"
Lovino podniósł wzrok, kiedy Antonio zadał to pytanie powoli, niechętnie. I zdał sobie sprawę... nie. Nie, nie chciał. Bo tu, na zewnątrz, samotnie, w środku nocy, wciąż czuł się, jakby był to inny czas i inne miejsce. Więc może to było w porządku, żeby choć raz opuścić gardę. "Nie."
Antonio powoli oparł się o ścianę. Lovino zakrył twarz dłonią, zawstydzony, ale Antonio uśmiechnął się do niego. Lovino przeciągnął dłonią po swoich powiekach, podniósł wzrok na gwiazdy i jasny, niemal pełny księżyc. Wszystko odczuwał tu zupełnie inaczej.
"Jesteś taki piękny w świetle księżyca." Antonio powiedział te słowa tak delikatnie, że Lovino był pewien, że nie miał ich usłyszeć. Skrzywił się, nie odwracając wzroku od nieba.
"Nie mów takich głupich kłamstw."
"To nie jest kłamstwo, Lovino. Naprawdę jesteś najpiękniejszym, co kiedykolwiek widziałem..." Antonio zaśmiał się krótkim, cichym śmiechem, niemal westchnął. "W całym moim życiu."
.
To było pierwsze spotkanie Resistenzy, od kiedy wrócił Antonio, cantina była pełna. Feliciano siedział w kącie i rysował, a Lovino siedział na stole koło niego, nerwowo machając nogami, kiedy spotkanie trwało w najlepsze. Ale Lovino ledwo poświęcił swojemu Dziadkowi jakiekolwiek spojrzenie, kiedy Roma, jak zwykle, mówił o ostatnich aktywnościach i ciągłej czujności. Zamiast tego, oczy Lovino były utkwione w Antoniu. Poprzednia noc sprawiała wrażenie snu. Lovino nie był nawet pewien, czy naprawdę miała miejsce. To na pewno nie mogło być realne. Antonio nie mógł naprawdę tak myśleć o Lovino, nie mógł czuć do niego tych uczuć. Antonio był głupim draniem, prawda, ale nikt nie był aż tak głupi. Lovino zdecydował, że uwierzy, że większość z tego sobie wyobraził, a resztę źle zrozumiał. Bo tak było łatwiej sobie z tym radzić.
Lovino potrzebował chwili, żeby zdać sobie sprawę, że Antonio odwzajemniał jego spojrzenie. I się uśmiechał. Lovino rozbił się całkiem czerwony i skupił się na obrazku, który rysował obok niego Feliciano. Z szalejącymi myślami, przemykającymi szybko przez jego głowę i nerwami przejmującymi nad nim kontrolę, Lovino ledwo był wstanie skupić się na spotkaniu, aż zdał sobie sprawę, że mówił Antonio.
"Niemcy mogą używać kilku innych dróg dostaw zasobów, ale żadna nie jest tak ważna, jak ta. Ta kolej jest ich najbardziej bezpośrednim połączeniem z Austrią, a używają jej do transportu najważniejszych zasobów do baz..."
Lovino przekrzywił głowę, przygryzł wargę i znów całkowicie stracił koncentrację. W Antoniu było coś innego, kiedy mówił w taki sposób. Coś ekscytującego, żarliwego, dezorientującego i po prostu tak... pociągającego. Wszyscy w pomieszczeniu spijali każde jego słowo.
"Nasz cel jest prosty. Jeśli stracą tę linię kolejową, opóźnimy Niemców o całe miesiące. Musi zostać zniszczona."
W pomieszczeniu wybuchły ciche słowa i szepty. "Nigdy jeszcze nie podchodziliśmy do czegoś takiego," powiedział jeden z mężczyzn.
"Nie. Ale sytuacja jeszcze nigdy nie była tak poważna. Od tego momentu, ilość naszych ataków przeciwko Niemcom się zwiększy... tak, jak niebezpieczeństwo."
Po skórze Lovino przeszedł dreszcz, kiedy usłyszał te słowa. A jednak był zaskoczony, jak bardzo go one zmartwiły. Bo to było to, co robił Antonio, cały czas, a Lovino zaczął zdawać sobie sprawę, jak niebezpieczne to było. I jak bardzo go przerażało.
W ciągu następnych dni, Antonio znów szybko stał się częścią ich życia. Było tak, jak Lovino pamiętał. Antonio odchodził i przychodził nieustannie, dawał im głupie prezenty i bibeloty, zostawał na obiad i przeprowadzał tajemne rozmowy z Dziadkiem Romą. Lovino uczył się Antonia całkiem od nowa, desperacko próbując nie popaść w to bolesne pragnienie i tęsknotę. Ale to było takie trudne, kiedy Antonio uśmiechał się do niego w ten sposób, kiedy rzucał mu spojrzenia przez pomieszczenie, kiedy wszystkim, o czym mógł myśleć Lovino, były te słowa wypowiedziane w ogrodzie, to wyznanie, które zniszczyło życie, jakie znał. Kiedy zadał sobie sprawę, że zastanawiał się, czy może była by szansa, żeby to wyznanie stało się czymś więcej. Ale Antonio odszedł wcześniej i może odejdzie znów, albo wreszcie zda sobie sprawę, jaki naprawdę jest Lovino i że popełnił wielki błąd, czując do niego te głupie, mylne czucia.
Wieczorem przed misją Antonio i Dziadek Roma rozmawiali we frontowym pokoju do późna. Feliciano był już w łóżku, ale Lovino siedział w kuchni, czekając, mając nudności od całego tego niepokoju, przestraszony i niepewny, z żołądkiem skręcającym się nerwowo i pulsującym bólem głowy... Wreszcie, nie mogąc tego znieść, Lovino skoczył na nogi i wbiegł do pokoju. Antonio i Roma podnieśli głowy z zaskoczeniem. "Chcę iść z wami."
Antonio uśmiechnął się, ale Roma się skrzywił i potrząsnął głową. "Nie. to zbyt niebezpieczne."
Lovino natychmiast zapłonął frustracją i gniewem. Roma nie tylko traktował go jak dziecko, ale robił to przed Antoniem. Lovino spojrzał na niego ze złością i zacisnął pięści. "Wiem, co robię, Dziadku, ja..."
"Lovino, nie będziemy teraz o tym rozmawiać. Odpowiedź brzmi nie. Poza tym..."
"Nie muszę walczyć," Lovino brnął dalej desperacko. "Na pewno potrzebujecie kogoś, żeby prowadził samochód, czy coś..."
"Plany są ułożone, nie ma w nich już miejsca."
"Ale po prostu mnie wysłuchaj..."
"NIE, Lovino!" Roma spojrzał na niego, jakby był tylko utrapieniem, niegrzecznym dzieckiem, a wzrok Lovino rozmazał się w furii. Jego puls przyspieszył gwałtownie. Zacisnął zęby i pięści, wściekły i upokorzony. Zagryzł wargę tak mocno, że poczuł krew i spojrzał na Romę wyzywająco.
"Mógłbym iść do wojska jeszcze jutro, gdybym chciał, wiesz. Jestem pewien, że nie pomyśleliby, że jestem za młody."
Roma wyglądał jedynie na zirytowanego. "Nie mów takich głupich rzeczy, Lovino."
"To nie jest głupie, to prawda!" Potem, ze złością, bez przemyślenia, chcąc skrzywdzić i rozzłościć Romę, Lovino krzyknął, "Podobałoby ci się, gdybym dołączył do faszystów? Jestem pewien, że z nimi miałbym więcej wolności, niż mam w tym domu!"
Roma zareagował natychmiastowo. Walnął pięścią o stół, zanim rozwścieczony wstał i przybliżył się o pełen złości krok do Lovino. I wtedy nagle, zaskakująco, Antonio wstał i stanął pomiędzy nimi. Wszyscy się zatrzymali. Nadeszła chwila ciężkiej ciszy, kiedy przetwarzali, co właśnie się stało. Nawet Antonio wyglądał na zaskoczonego, kiedy Antonio patrzył na niego szeroko otwartymi oczami, a Roma wlepiał w niego wzrok ze złością i dezorientacją. I wtedy Antonio się zaśmiał.
"Jeżeli akcja jest tym, czego pragniesz, Lovino, sugeruję, żebyś mnie dołączał do włoskiej armii. Jestem pewien, że rekrutacja opiera się na tym, jak szybko możesz uciekać, mając za sobą szalejącą bitwę. Niestety, wygląda to inaczej, niż w czasach Wielkiej Wojny, czyż nie, Romo? A to przypomina mi, że chciałem spytać cię o twoją słynną technikę przypuszczania odwrotu, tę sprzed szóstej bitwy o Isonzo. Zastanawiałem się, czy moglibyśmy wykonać ten świetny manewr w mniejszej liczebności. Jestem pewien, że masz kilka pomysłów.
Roma zmruży oczy, spojrzał szybko od Antonio do Lovino. Ale Antonio jedynie nadal uśmiechał się spokojnie i w końcu Roma pokiwał lekko głową i cofnął się o krok. "Interesujące, dobrze, że o tym wspomniałeś. Uciekaj, Lovino."
Wciąż wściekły, ale teraz też zdezorientowany, zirytowany i bardzo dziwnie, lekko ugłaskany, Lovino wybiegł z pomieszczenia, przez kuchnię i do ogrodu. Chciał krzyczeć. Zamiast tego podszedł do murku, kopnął go, potem obrócił się, opadł i ciężko o niego oparł. Co się do cholery właśnie stało? Dlaczego Antonio stanął tak pomiędzy nim a Romą, niemal jakby próbując go... chronić? To było niedorzeczne, nie potrzebował ochrony przed swoim Dziadkiem. Ale przecież wydawało się, że Antonio zrobił to bez przemyślenia, automatycznie. Lovino zakrył głowę dłońmi, jakby powstrzymując ją przed wybuchnięciem. Nie mógł dać sobie z tym rady. Nigdy nie był dobry w znoszeniu swoich uczuć, ale kiedykolwiek Antonio był blisko wszystko stawało się tysiąc razy bardziej dezorientujące. Czy Antonio w ogóle wiedział, co robi z Lovino? Gdyby wiedział, przestałby? I, co ważniejsze - czy Lovino chciałby, żeby przestał?
Zamykając oczy, Lovino poczuł, jak jego skóra chłodzi się w delikatnym wieczornym wietrze, a jego puls zaczyna zwalniać i się uspokajać. Nie zgadzał się przyznać przed sobą, na co czekał. Ale jego żołądek skręcił się nerwowo i kręciło mu się w głowie, w oczekiwaniu na coś, chociaż nie do końca wiedział, czym to dokładnie jest.
Wreszcie rozbrzmiały kroki, a Lovino otworzył oczy i zobaczył Antonia uśmiechającego się do niego z góry. Puls Lovino znów przyspieszył, ale tylko skrzywił się w odpowiedzi. "Cóż, przypuszczam, że lepiej będzie, jeśli tylko poproszę, żebyś jutro na siebie uważał."
"Tak zrobię."
"I... i zobaczymy się po misji."
"Tak." Oczy Antonio zalśniły w świetle księżyca i zaśmiał się cicho. "Proszę, nie idź w międzyczasie dołączyć do armii." Lovino spojrzał na niego ze złością i otworzył usta, żeby mu odpowiedzieć, ale powstrzymał się i wbił wzrok w ziemię. "Chciałeś coś powiedzieć?" zapytał Antonio radośnie.
"Nie!"
"Cóż, w takim razie w porządku. Do widzenia, Lovino." Antonio odwrócił się z zamiarem odejścia, a klatkę piersiową Lovino wypełniła panika i niepewność.
"Czekaj, Antonio, ja..." Antonio spojrzał za siebie, powoli, z nadzieją. Lovino walczył z chęcią odwzajemnienia tego spojrzenia. Cholera, to było takie trudne. "Myślałem o tym, co powiedziałeś. Tu, w tym ogrodzie, ostatnim razem. Kiedy powiedziałeś mi..." Ale nie potrafił dokończyć zdania.
"Pamiętam," powiedział Antonio delikatnie.
"Cóż... to wszystko. Po prostu... myślałem o nich."
Antonio uśmiechnął się. "W porządku."
Lovino krzywił się do Antonia, bojąc się, jak mógł zinterpretować te słowa. "To nic nie znaczy, wiesz, to nie znaczy, że ja..." I Lovino wkopał sam siebie. Powiedzenie tego było tak głupie... Skrzywił się gorzko i gwałtownie założył ramiona. "Możesz już iść."
Antonio znów się zaśmiał, jego twarz była taka przystojna i beztroska w miękkim świetle. Potem sięgnął po dłoń Lovino i uniósł ją powoli. Lovino poczuł, jak dotyk przechodzi dreszczem przez każdą jego część, jakby jego głowa i żyły płonęły żywym ogniem, zapierając mu dech w piersiach. Próbował zabrać dłoń; nie potrafił się do tego zmusić. To był pierwszy raz, kiedy Antonio dotykał go od kiedy wrócił... pierwszy raz od trzech lat. I wtedy cały świat zawirował, bo Antonio uniósł dłoń Lovino do swoich ust i ucałował ją delikatnie, uśmiechając się do niego roziskrzonymi oczami. "Adios, mi corazón."
Lovino mógł jedynie skrzywić się i wyrwać dłoń. Nie wiedział, co innego mógłby zrobić. Antonio zaśmiał się, pokiwał głową i wyszedł tylną bramą, gwiżdżąc po drodze. Od razu kiedy zniknął, Lovino gwałtownie zaczerpnął powietrza, z niechcianym uśmiechem rozpościerającym się niekontrolowanie na jego twarzy. Kręciło mu się w głowie, wszystko było tak lekkie, że niemal lewitował w stronę domu, a cała złość i zawstydzenie zniknęły w przepełniającym go szczęściu tej chwili. Skierował się w stronę tylnych drzwi, ale zatrzymał się nagle, gwałtownie, a uśmiech natychmiast zniknął z jego ust. Dziadek Roma patrzył na niego z góry, stojąc w progu, z mrocznym wyrazem twarzy.
"Dziadku."
Pociemniałe oczy Romy spojrzały na tyną bramę, potem z powrotem na Lovino. "Lovino, już nigdy nie wolno być ci z Antoniem sam na sam, rozumiesz?"
Lovino powstrzymał gwałtowny oddech, potem próbował wyglądać na zdezorientowanego. "Ale, Dziadku, co..."
Roma niemal wykrzyczał swoje następne słowa. "Rozumiesz mnie?"
Lovino przełknął słowa protestu i po prostu pokiwał głową, serce jakby opadło w jego klatce piersiowej. "Tak, Dziadku."
"Dobry chłopak. Teraz idź spać."
Złość. Upokorzenie. Próżna frustracja. Lovino znów pokiwał głową. "Tak, dziadku."
.
"To było niespodziewane. Mała grupa strażników stacji. Byli tak samo zaskoczeni, jak my. Zdjęliśmy ich, ale straciliśmy kilku naszych i musieliśmy natychmiast uciekać..."
Lovino wcześnie przyszedł do cantiny, żeby usłyszeć od Dziadka o rezultatach nocnej misji. Nie był do końca pewien, czego oczekiwać. Cichej odprawy, pustego pomieszczenia, może dzikiego świętowania, jak poprzednio. Zamiast tego stał, słuchając, jak Roma wyjaśnia, co poszło nie tak, gdzie postąpili źle. Ale Lovino nie musiał wiedzieć tego wszystkiego, Dlaczego koszula Dziadka Romy był czerwona od krwi, czemu członkowie misji wyglądali na zmęczonych, a ich oczy wyglądały martwo, czemu na najbliższych ulicach postawiono dodatkowe patrole, czemu ludzie siedzieli w kątach, parząc pusto, ze złością. Musiał wiedzieć tylko jedną rzecz.
"Antonio," zapytał, a jego głos nieco się łamał. "Co z Antoniem?"
Lovino udawał, że nie zauważył krótkiego, ostrego spojrzenia, jakie rzucił mu Roma. Gapił się tylko na ścianę, oczekując odpowiedzi. "Pocisk jedynie musnął jego bok. Jednak wystarczająco głęboko. Stracił dużo krwi."
Przyprawiający go o mdłości, gorący dreszcz przebiegł przez kręgosłup Lovino. Powietrze wokół niego stało się gęste i powolne, ale w jego głowie wszystko było zamglone, zbyt ciemne i zbyt szybkie. "Gdzie on jest?" udało mu się wreszcie wykrztusić, chociaż jego gardło było całkowicie wyschnięte.
Roma nie odpowiedział. Po długiej ciszy, jeden z ludzi powiedział, "Ten pokój z boku stał się naszym małym szpitalem."
Lovino nie chciał słyszeć więcej. Zbyt zagubiony w swoich przerażających uczuciach, żeby zastanawiać się nad tym, co robi, przebiegł przez pokój do bocznych drzwi, ignorując krzyk, który usłyszał za sobą.
"Czekaj, on śpi..."
Lovino się nie zatrzymał. Otworzył szybko drzwi, potem natychmiast cofnął się gwałtownie, kiedy uderzył go zapach krwi. Antonio leżał na poplamionym czerwienią materacu, jego oczy były zamknięte, jego twarz biała, jego klatka piersiowa podnosiła się i opadała spokojnie. Zakrwawione bandaże były obwinięte wokół jego ciała, podłoga była nimi usłana; metalowe miski i przyrządy leżały na stole stojącym po środku pomieszczenia. Ciało Lovino było jak z kamienia; w jego głowie płonął ogień. Przez jego żołądek przetoczyło się płonące przerażenie, kiedy zaatakowała go setka ohydnych, nieznośnych myśli. Co jeśli to był koniec? Co, jeśli Antonio umarł? Co, jeśli Lovino zdał sobie sprawę, co czuje właśnie w momencie, kiedy wszystko straci... Co by zrobił, co mógł zrobić, o boże, co on miał zrobić! Panikował, był przerażony, chciał jedynie krzyczeć.
"Będzie z nim w porządku, Lovino." Lovino nie odwrócił się, słysząc Dziadka Romę mówiącego tuż za jego plecami. Nie odrywał wzroku od Antonia, od jego bladej, śpiące twarzy, na jego zakrwawionym boku. "Jest zraniony, tak, ale przeżyje."
Lovino czuł się oszołomiony, chory. Ściany jakby się na nim zamykały - jego oddech był zbyt szybki, jego tętno gorące i pulsujące - a to wszystko to było zbyt wiele. Musiał się wydostać. Odwrócił się i przebiegł przez pokój, ignorując spojrzenia rzucane w jego stronę. Zignorował wołającego za nim Romę.
Jego stopy uderzały o twardy bruk, a wszystko wciąż było nierealne, takie ciężkie i dziwne, i duszące, ale ponad wszystko, przerażające. Ten pełznący, wirujący, okropny strach, wypełniający jego zamglony umysł, wstrząsający jego ciałem, odbierający mu oddech. Nie mógł znieść tego strachu. Lovino dobiegł do końca ulicy, a przetaczający się przez jego żołądek fala nudności go przemogła. Opadł bokiem na ścianę, podparł się ręką i zwymiotował na chodnik.
Lovino nie mógł dać sobie z tym rady. To nie było tego warte. Nic nie było warte tego uczucia - uczucia takiej troski o kogoś, kiedy sama myśl o jego odejściu albo śmierci sprawiała, że był histerycznym nieporządkiem, chorym, drżącym, płonącym i zamarzającym, z wrażeniem, że jego klatka piersiowa się rozerwie, a ciemność go pochłonie i przewróci się, będzie krzyczeć, rozpadnie się na milion kawałków.
Ta świadomość zjawiła się nagle, była oszałamiająca. Jeśli kochałby Antonio, miałby tyle do stracenia. A pewnego dnia, tak by się stało. Bo to, co robił Antonio było zbyt niebezpieczne. Pewnego dnia Lovino zostałby zniszczony... i nie mógł tego znieść. Nie mógł znieść tego ani chwili. Lovino otarł usta i poszedł, potykając się w dół ulicy, ignorując zmartwione i pełne obrzydzenia spojrzenia kilku przechodniów. I podjął decyzję. Łatwiej będzie mu zamknąć serce teraz, powstrzymać to małe, głupie zakochanie, zanim posunie się jeszcze dalej. A poza tym -wystarczy na niego spojrzeć - niepewny nieład, żałosny tchórz, bezwartościowy, bezsilny, niemający żadnych przyjaciół słabeusz, którego wciąż traktowano jak dziecko. A temu biednemu, złudzonemu Antoniowi także uczyni przysługę.
Lovino nie chciał wrócić do cantiny przez kilka następnych dni. Zamiast tego spędzał czas w domu, czasem wybierając się na targ w wiosce z Feliciano. Wiedział, że Dziadek Roma zaczyna się o niego martwić, ale Lovino z łatwością go ignorował. Nie pytał o Antonio, chociaż płonął, kiedy nic nie wiedział; na szczęście Feliciano rozwiązywał ten problem swoimi ciągłymi, usilnymi pytaniami o zdrowie Antonia. Lovino czuł desperacką ulgę, kiedy słyszał, że Antonio radził sobie nawet lepiej, niż się spodziewano, chociaż nigdy nie zachowywał się, jakby był chociaż minimalnie zainteresowany. Roma nadal organizował misje, ale Lovino już nie pytał, czy może brać w nich udział... nie mógłby znieść widoku Antonia. A zawsze był z nim jakiś głos; malutki, głupi, natarczywy głosik, który powtarzał mu, jak głupio się zachowuje, jak samolubnie, jak całkowicie idiotycznie... głos, który wiedział, że on się okłamuje.
Lovino próbował przekonać się, że jeśli nie będzie widzieć Antonia, całe te uczucia odejdą i wszystko wróci do normalności. Ale pomimo tego, że tak myślał, wiedział, że to nigdy by się nie stało. I oczywiście nie mógł unikać Antonia wiecznie. Więc, kiedy jednego popołudnia wszedł do kuchni i usłyszał Antonia rozmawiającego z Dziadkiem Romą we frontowym pokoju, wszystko, co tak bardzo próbował w sobie zdusić, wróciło, zalewając go, pochłaniając, przelewając się przez każdą jego część.
"To było tylko jedno niepowodzenie. W ciągu nadchodzących miesięcy napotkamy wiele takich przeszkód. Najważniejsze jest to, żeby szybko to zwalczać, szybko stanąć na nogi. Kilka żyć nie znaczy dla faszystów zupełnie nic... nie możemy pozwolić, żeby dla nas znaczyło coś więcej."
Do niedawna, Lovino słuchałby z przejęciem. Ale dziś uciekł przed głosem Antonia, pobiegł do słonecznego ogrodu, schował się w jego najdalszym kącie, za grządką szałwii i rozmarynu. To było dziecinne i głupie, wiedział to. A jednak nie mógł pomyśleć o zrobieniu niczego innego.
To nie powinno niczego zmienić, próbował wmówić sobie Lovino. Wciąż nie był zainteresowany Antoniem. Wciąż go nie obchodził. To wciąż nie było tego warte. O boże, wciąż kłamał. Nie ważne, jak bardzo starał się to zmienić, każda myśl, jaką miał, już od tygodni, całe to unikanie i czekanie, i ignorowanie, to wszystko było związane z tym jednym mężczyzną, jednym pragnieniem, jedną obawą. A kiedy Antonio wyszedł tylnymi drzwiami do ogrodu, Lovino poczuł, jak jego postanowienie wzmacnia się, słabnie, rozpada się, znika. Słońce wczesnego lata świeciło z góry, jasne i gorące, wystawiając marną kryjówkę Lovino na widok. Antonio po prostu podszedł do niego i uśmiechnął się w sposób, którego widoku Lovino po prostu nie mógł znieść.
"Tęskniłem za tobą w poprzednim tygodniu."
Lovino nie odpowiedział. Odwrócił wzrok od tego uśmiechu, położył dłonie na kolanach, bawił się gałązką rozmarynu.
Antonio zostawił dla niego chwilę ciszy, żeby odpowiedział, po czym sam ją wypełnił. "Czy czujesz się dobrze?"
Lovino pokiwał głową. Wiedział, że to on powinien o to pytać Antonia. Ale tego nie zrobił - nie mógł. Pomimo tego, że ulga, jaką odczuwał widąc Antonia stojącego przed nim w zdrowiu sprawiała, że jego ciało sprawiało wrażenie dziwnie miękkiego, Lovino po prostu nie potrafił tego powiedzieć. Antonio czekał w ciszy kilka sekund, które zaczynały sprawiać wrażenie godzin, aż Lovino wypalił, "Dziadek mówił nam, że jest z tobą dobrze. Feliciano się martwił."
"Martwił się?" Głos Antonia był niemalże rozbawiony. "Martwiłeś się?"
Lovino ledwo znosił presję. Czemu Antonio nie mógł zostawić go samego, czemu musiał stać tu, uśmiechając się i zadając te pytania, na które Lovino nie miał jak odpowiedzieć... Czego Antonio oczekiwał? Czego chciał? Na szyi Lovino zaczął pojawiać się pot. Musiał stąd odejść, zanim starci kontrolę i zacznie krzyczeć. "Cieszę się, że dobrze się czujesz." Stanął chwiejnie na nogach. "Muszę iść."
"Lovino, czekaj."
Dlaczego nie miał innego wyboru, niż się zatrzymać... dlaczego nie mógł zrobić nic innego, niż czekać, aż Antonio będzie kontynuował?
"Powiedzieli mi, że przyszedłeś do cantiny. Kiedy byłem ranny."
Lovino zacisnął zęby i nie odrywał wzroku od drzwi kuchni, na przeciwnym końcu ogrodu. "Tak."
Antonio postawił krok w jego stronę. Oddech Lovino przyspieszył, pomimo tego, że gwałtownie odsunął głowę. "Miło było mi usłyszeć, że... że się martwiłeś."
"Martwiłem się ze względu na dobro sprawy." Lovino powiedział to zbyt szybko.
"Oczywiście." Antonio odpowiedział zbyt łatwo.
Lovino schował ręce do kieszeni i drapnął stopą ziemię. Ta rozmowa była zbyt trudna. Nie wiedział, co powiedzieć, co Antonio chciał, żeby powiedział, co sam chciał powiedzieć. Wreszcie zmusił się, żeby spojrzeć na Antonia, ale wyraz jego oczu przywoływał zbyt wiele wspomnień. O słowach wypowiedzianych lata temu... Może pewnego dnia zrozumiesz... Tych wypowiedzianych zaledwie kilka tygodni temu... Darzę... darzę cię uczuciami, Lovino... Wspomnienie posłało pełen podekscytowania i tęsknoty trzepot do żył Lovino. Czuł, że jest tak bliski poddania się... Ale nie było czemu się poddawać. Lovino nie mógł tego poczuć, nie potrafił tego zaakceptować. Musiał zatrzymać to teraz. Lovino zamknął oczy i wraz z oddechem pozbył się całej bezużytecznej nadziei, niepewnych pragnień. Potem otworzył je i się odezwał.
"Czy pamiętasz, Antonio... pierwszą noc po tym, kiedy wróciłeś. Naszą rozmowę w ogrodzie. Słowa, które do mnie wypowiedziałeś."
"Tak." Wyraz twarzy Antonia był pełen nadziei. To zbyt bardzo bolało, więc Lovino odwrócił wzrok.
"Cóż, ja tylko... tylko chciałem, żebyś wiedział, że... ja..." O boże, zaraz to powie... Próbował przekonać się, że robił to tak dla Antonia, jak i dla siebie. "Ja nie czuję tego do ciebie."
Antonio zamrugał w zaskoczeniu. "Oh." Zmrużył oczy w dezorientacji, wyraz jego twarzy był pełen niepewności. "Ale, Lovino..."
"Musisz to wiedzieć." Tak było lepiej dla niego, lepiej dla Antonia, lepiej dla wszystkich...
"Przepraszam, ale jakoś zaczynałem myśleć..."
"Nie!" Lovino nie mógł pozwolić Antoniowi osłabić jego postanowienia. "Spójrz, łatwo jest to zrozumieć. Nic do ciebie nie czuję. Nigdy nie będę czuć. Więc skończ z tym. Skończ z gapieniem się na mnie, skończ z dawaniem mi prezentów i przestań nazywać mnie swoim 'corazón', bo wiem, co to znaczy!" Lovino niemal krztusił się tymi słowami. To tak bardzo bolało... bolało mówienie tych rzeczy, patrzenie na twarz Antonia, ale Lovino próbował przekonać siebie, że bardziej bolałoby przyznać prawdę, więc po prostu brnął dalej. "Nie jestem jak ty, Antonio. Nic do ciebie nie czuję, bo to nie jest normalne i szczerze... szczerze jest też dość obrzydliwe."
Lovino widział, jak te słowa uderzyły Antonia. Wzdrygnął się krótko, jego twarz zrobiła się biała i opuścił wzrok na ziemię. "Oh, Rozumiem."
"Za dużo oczekujesz. I za bardzo obnosisz się ze swoimi uczuciami. Więc ja... ja..." Lovino zawahał się, ale szybko kontynuował. "Proszę cię, byś je schował."
Antonio pokiwał głową, jego dłonie były zwinięte w pięści, zęby zaciśnięte. Potem westchnął lekko, delikatnie wzruszył ramionami i uśmiechnął się do Lovino. "Spróbuję, Lovino. Będę usiłował zachowywać się bardziej stosownie w przyszłości." Lovino zamrugał gwałtownie, oddychając pomimo napływających do jego oczu łez i miażdżącego bólu w klatce piersiowej, a jasne spojrzenie i uśmiech Antonia odczuł, jak pchnięcie nożem. Antonio nieco skłonił głowę. Jego akcent stopniowo stawał się coraz wyraźniejszy. "Przepraszam za wszelkie strapienia, jakich ci przysporzyłem. To było niewybaczalne z mojej strony. I przepraszam też za mylenie moich własnych, samolubnych pragnień z rzeczywistością." Antonio obrócił się na pięcie, a Lovino ledwo powstrzymywał łkanie, ledwo powstrzymywał się przed wyciągnięciem dłoni i próbą zatrzymania go. Antonio zatrzymał się na krótką chwilę przy tylnej bramie. "Ale Lovino. Nigdy nie przeproszę za to, że cię kocham."
Kiedy Antonio wyszedł przez bramę, Lovino opadł i oparł się o murek, schował głowę w dłonie i wreszcie pozwolił łzom popłynąć. Próbował przekonać się, że zrobił dobrze, że chronił swoje serce, że chronił się przed bólem. Ale nie mógł zatrzymać tej głupiej myśli, która krzyczała do niego usilnie. Jak cokolwiek mogłoby zaboleć go bardziej, niż to?
.
Gwiazdka, 1934
Wioska w Niemczech
.
"Więc, Antonio, co się stanie, jeśli ta twoja jedyna osoba stwierdzi, że nie czuje do ciebie tego, co ty do niej?"
Gilbert stęknął głośno. "Naprawdę mamy zamiar znów o tym rozmawiać?"
"Oh, sza, pij swoje glue wine*****."
"GLUEHWEIN!" krzyknął Gilbert, zanim wziął kolejny duży łyk swojego napoju. Stół przed nimi usłany był pustymi talerzami, do połowy opróżnionymi butelkami i zgniecionym kolorowym papierem - pozostałościami po doprawdy wspaniałej świątecznej kolacji. Nikt nie obchodził świąt tak, jak Niemcy.
"Cóż," powiedział Antonio, zastanawiając się, jak odpowiedzieć na pytanie Francisa. "Takie jest tego ryzyko, czyż nie? Nie możesz powstrzymać się przed kochaniem kogoś, tak samo nie możesz kontrolować czyichś uczuć. Jeśli cię nie kocha..." Antonio wzruszył ramionami. "Nie kocha cię."
Francis wyglądał na przerażonego. "Ale jakież to okropnie przygnębiające! Próbujesz powiedzieć, że zakochujesz się tylko raz, a jeśli ta osoba cię nie kocha, to tyle z jedynej szansy, jaką masz?"
"To jest niesprawiedliwe, czyż nie. Ale co możesz zrobić?"
"Możesz spędzić tydzień na płakaniu za tą osobą - jedząc za dużo, pijąc za dużo, uprawiając brudny, cudowny seks z nieznajomymi - a potem zapomnieć o tym człowieku na wieczność.
Gilbert pomachał swoim kieliszkiem przed twarzą Antonia. "Nie, możesz rozpuścić o tej osobie takie plotki, że będą prześladować go wiecznie, żeby gówniarz nigdy nie zapomniał, że zadarł z niewłaściwą osobą."
Antonio przewrócił oczami. "Nie mówię o kochaniu kogoś oczekując czegokolwiek w zamian. Mówię o kochaniu kogoś za to, kim jest. Za to, jak mówi, jak się uśmiecha, jak walczy; za to co mówi i w co wierzy; za wszystkie te cudowne, denerwujące, piękne, frustrujące, śliczne i zawstydzające rzeczy, które robi i jakimi jest. Za to, że są tą jedyną osobą na całym świecie, która sprawia, że wreszcie rozumiesz, jak idealnie, misternie cudowny może być człowiek. A jeśli mnie nie kocha, to nic nie zmienia, bo nie będę kochać tej osoby, żeby kochała mnie. Będę kochać, bo nie będę miał innego wyboru."
"Antonio." Gilbert pokręcił głową i westchnął z frustracją. "Z ciebie jest jeden wielki głupi, melodramatyczny drań."
Antonio rzucił im dziki, szeroki uśmiech. "Ale proszę was. Z takimi rysami, nikt nie będzie w stanie opierać mi się zbyt długo."
Ciąg dalszy nastąpi...
*lederhose - skórzane szorty z szelkami w kształcie litery H, tradycyjnie noszone przez mężczyzn w regionach alpejskich, takich jak Bawaria.
**Dirndl - sukienka w stylu alpejskiego chłopskiego stroju, z pełną spódnicą i obcisłym gorsetem
***Bonne chance (fr.) - powodzenia
Cuidate (e.) - uważaj
Viel Spass (d.) - baw się dobrze
*****Gluehwein, czyli niemieckie grzane wino, brzmi jak glue wine, co po angielsku oznacza "klejowe wino", czy coś takiego
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top