Rozdział drugi

Jesień, 1939
Wioska we Włoszech

.

"Nie oddalaj się za bardzo, Feliciano!" zawołał Dziadek Roma. Jesienny poranek w wiosce był słoneczny i pełen zgiełku kiedy Lovino i Dziadek Roma spacerowali brukowanymi ulicami. Przez kilka ostatnich miesięcy ta codzienna, niezmienna egzystencja w wiosce, którą Lovino żył całe życie, wywróciła się do góry nogami. Już brakowało produktów na targu. Ludzie szeptali na rogach ulic, słychać było mroczne pomruki, plotki i urywane rozmowy. Dziadek spędzał całe dnie w starej Cantinie Verde, rozmawiając z ludźmi, zamiast zajmować się polem. Ale dziś, w świetle słońca i na zatłoczonymi ulicami, wszystko znów wydawało się być niemal normalne. To była miła odmiana. Ludzie zatrzymywali się na chwilę, żeby powiedzieć dzień dobry Dziadkowi Romie, albo wesoło przywitać się z Feliciano, a Lovino nie był zaskoczony, że nikt nie poświęcił mu ani chwili. We troje kierowali się do cantiny, a Feliciano, jak zwykle, ekscytował się zupełnie wszystkim, skakał i wybiegał do przodu.

"To nie moja wina, że chodzicie tak wolno!" odkrzyknął Feliciano. "Szybko, musimy, zatrzymać się przy fontannie, my z Lovino zawsze tak robimy, kiedy jesteśmy w mieście, a mam nawet monetę i już wiem, czego będę sobie życzył i oh, cześć Antonio!"

Lovino niemal się przewrócił. Jego puls przyspieszył, kiedy zobaczył Antonio idącego przez tłum i machającego wesoło. "Dzień dobry, Feli! Romo." Jego uśmiech stał się jaśniejszy. "Lovino." Lovino szybko odwrócił wzrok.

Antonio często pojawiał się i znikał z wioski w przeciągu kilku ostatnich miesięcy, ale te kilka ostatnich dni wciąż było najdłuższym czasem, jaki spędził tu, od kiedy po raz pierwszy pojawił się w ich życiach tej wiosny. Lovino spędzał te dni na nieskutecznych próbach ignorowania obydwu: Antonia i uczuć, które ten w nim wywoływał. Chociaż Antonio nie powiedział nic, żeby zasłużyć na kolejny cios z pięści od Lovino, wciąż udawało mu się sprawić, że serce Lovino biło niekontrolowanie szybko i wywoływał niechciany rumieniec rozlewający się po jego twarzy. Szczególnie, kiedy wydawało mu się, że przyłapywał Antonio na gapieniu się na niego... Hiszpan zawsze natychmiast odwracał wzrok. Antonio był taki przyjazny, taki radosny, tak inny niż wszyscy, którzy zawsze ignorowali Lovino na rzecz jego młodszego brata. Nawet sposób, w jaki Antonio wypowiadał imię Lovino był inny. Lovino nie był pewien, jak powinien to rozumieć - dorosły mężczyzna nie powinien sprawiać, że tak się czuł. To było frustrujące, dezorientujące i tylko trochę straszne... ale też, sekretnie, dziwnie nowe i ekscytujące.

Roma zatrzymał się i serdecznie uścisnął dłoń Antonia. "Antonio! Idziesz teraz do cantiny? Twoje pokoje są bezpośrednio na przeciwko, czyż nie?"

"Są, ale jest taki ładny poranek, że nie mogłem się nie przejść. Jeżeli teraz się tam kierujecie, dołączę do was." Szli dalej z Antoniem; Lovino go ignorował, a Feliciano skakał dookoła niego z podekscytowaniem.

"Antonio, pójdziesz z nami nad fontannę? Lovino i ja wrzucimy do niej monety, tak, jak Dziadek Roma mówi, że robi się w Rzymie i pomyślimy życzenie i..."

"Ty masz taki zamiar, Feliciano. Ja nie robię takich rzeczy," powiedział Lovino szybko.

Feliciano odwrócił się i popatrzył na niego dziwnie. "Tak, robisz."

Lovino próbował powstrzymać swoje policzki przed płonięciem. "Robiłem, kiedy byłem dzieciakiem!"

"Ale zrobiłeś tak w zeszłym tygodniu, pamiętasz, życzyłeś sobie gitary, jak zawsz... ał! Dlaczego mnie kopnąłeś, Lovino?"

Antonio zaśmiał się głośno. "To brzmi, jak niezła zabawa, Feliciano! Myślę, że sam wrzucę monetę!"

"Czego sobie zażyczysz?" zapytał Feliciano z zapałem.

"Ah, ale jeśli powiesz komuś, czego sobie życzysz, to się nie spełni." Antonio mrugnął do Lovino. Lovino skrzywił się w odpowiedzi.

Uśmiech Feliciano opadł. "Naprawdę? Ale ja zawsze mówię Lovino, czego sobie życzę, a moje życzenia zawsze się spełniają..."

"To dlatego, że zawsze życzysz sobie makaronu," powiedział Lovino trochę zirytowany. "Za każdym jednym razem życzysz sobie makaronu, a potem idziemy do domu, jemu makaron, a ty jesteś wielce zaskoczony, że twoje życzenie się spełniło."

"Ale nigdy nie potrafię wymyślić, co innego bym chciał!"

Lovino przewrócił oczami do Dziadka Romy, który tylko zaśmiał się czule. Mogąc mieć cokolwiek z całego świata, Feliciano wybrałby miskę makaronu.

"Nie słuchaj swojego brata, Feliciano," powiedział Roma wesoło. "Są gorsze rzeczy, jakich mógłbyś..."

Na ulicy nagle zapadła cisza, a Roma przerwał wypowiedź, kiedy rozbrzmiał się ciężki, wyraźny dźwięk maszerowania. Lovino nie zdążył zobaczyć, kto to był, zanim Dziadek Roma stanął przed nim, wyciągnął ręce i zepchnął go z ulicy. Obok Antonio zrobił to samo z Feliciano. Wszyscy stojący na ulicy cofnęli się, kiedy maszerujące kroki zbliżały się. Lovino wyjrzał zza ramienia Romy, kiedy rzędy ubranego na czarno wojska szlo ulicą, wyraźnie prezentując swoją broń, echo ich ciężkich butów uderzających o bruk odbijało się złowieszczo od cichych budynków, a ich wzrok zdawał się sprawiać, że słońce nie świeciło już tak jasno. Lovino drżał trochę wbrew sobie, patrząc, jak przechodzą z mieszanką złości, strachu i niepewności. Obok niego Feliciano zaciskał mocno powieki, trzęsąc się i przywierając do tyłu koszuli Antonia. Kiedy wojsko dotarło wreszcie do końca ulicy i skręciło na skwer, Lovino wypuścił powietrze i spojrzał na Romę i Antonia. Ich twarze były bez wyrazu.

"Kim oni są?" zapytał Feliciano cichym, drżącym głosem.

"Fasci di Combattimento," powiedział płasko Antonio. "Czarne Koszule."

"Nikt," powiedział natychmiast Roma. "Lovino, zabierz Feliciano do cantiny. Idźcie boczną drogą."

"Dlaczego?" zapytał Lovino ze złością. "A gdzie wy idziecie?"

"Lovino," powiedział Roma ostrzegawczo. "Zabierz Feliciano do cantiny. Nie będziemy dużo za wami."

"To są siły rządowe, czyż nie?" zapytał Lovino z naciskiem, ignorując polecenie Romy tak długo, jak mógł. Lovino wiedział, że Dziadek Roma zawsze był przeciwko faszystowskiemu rządowi. Ale te sprawy nigdy nie wydają się tak ważne w ich małym zakątku Włoch, gdzie praktycznie nie rozmawia się o rządzie i jego poczynaniach. Albo przynajmniej nie wydawały się, aż do teraz. "To ci faszyści, ci, którzy zgadzają się z Niemc..."

"LOVINO!" Lovino podskoczył na krzyk Romy, a Feliciano wziął gwałtowny haust powietrza. Roma zamknął oczy, pogładził się po czole, potem zmusił się do uśmiechu. Pochylił się trochę i zaczął mówić. "Masz rację, Lovino, oczywiście, ale nie mówi się o takich rzeczach na ulicy. A teraz zajmiesz się swoim bratem, czyż nie?"

Lovino zmrużył oczy. To było brudne zagranie... oczywiście, że Lovino zajmie się Feliciano. Patrząc kątem oka na Feliciano, Lovino widział, że był przerażony. Westchnął do siebie ze zmęczeniem i wziął Feliciano za rękę. Feliciano natychmiast ją ścisnął. "Dobrze. Będziemy w cantinie."

"Dobry chłopak," powiedział Roma. Lovino z zawstydzeniem spojrzał szybko na Antonio, ale ledwo zarejestrował jego spojrzenie, zanim się odwrócił.

"Chodź, Feliciano, weźmiemy sobie tę lemoniadę, którą lubisz."

Feliciano poszedł z nim ochoczo. Lovino odszedł niechętnie, ale nie, zanim nie usłyszał, jak Dziadek mówi za nim, "W końcu są tutaj. To musi znaczyć, że mają listę mieszkańców."

"Nie martw się, Romo." Słowa Antonia posłały w dół kręgosłupa Lovino jakiś nieznany mu dreszcz. "Zdobędę dla ciebie tę listę."

.

Lovino siedział sam i ignorowany w cantinie, zwieszając beztrosko nogi ze stolika i ponuro krzyżując ramiona. Feliciano siedział przy stoliku w kącie, tak zaabsorbowany tworzeniem rysunku, że ledwo co podniósł znad niego wzrok od godziny. Lovino gapił się na zamknięte drzwi do pokoju obok, wściekając się niemo, kiedy Dziadek Roma i Antonio prowadzili tam rozmowę, której, po raz kolejny, nie pozwolono mu słyszeć. Miał dość tego, że nigdy niczego mu nie mówiono, dość bycia traktowanym jak dziecko. Dziadek Roma wyjaśnił już, że byli ruchem oporu, ale Lovino nie wiedział, co to znaczy, poza tym, że nie wolno było o tym mówić i nigdy nie będzie wolno mu wiedzieć, co dokładnie się dzieje. Chciał wiedzieć, jakie 'informacje' przynosił zawsze ze sobą Antonio. Chciał wiedzieć, gdzie był, kiedy znikał na całe tygodnie za jednym razem. Ale bardziej, niż cokolwiek innego, Lovino chciał wiedzieć, co Dziadek Roma, Antonio i reszta Resistenzy robi na tych ich 'misjach', które wydawały się tak ważne, misje, na których planowaniu spędzali całe dni, z mapami, bronią i tajemnicami.

Lovino rozejrzał się między Feliciano, a zamkniętymi drzwiami. Jego brat na pewno nie zauważy, jeśli pójdzie i podsłucha... Ciekawość Lovino szybko wzięła górę. Lovino do tej pory zdążył się już do tego przyzwyczaić, ale skoro nikt nic mu nie mówił, jaki miał inny wybór? Zeskoczył ze stołu i podszedł do drzwi, żeby wyłapać lepiej dźwięki brzmiące, jak zakończenie rozmowy.

"Wchodzisz tam i wychodzisz, Antonio. Masz dla nich te fałszywe informacje?"

"Mam wszystko. Nie martw się, Romo. Miałem z tymi mężczyznami do czynienia już wiele razy, zdobycie tej listy zajmie mi kilka minut."

"Dobrze. Bo masz na to tylko tych kilka minut. Na końcu ulicy czeka na ciebie samochód. Ten oznaczony na czerwono."

((No, @_zacny_uzytkownik_ meliska gotowa? Najlepiej zaparz sobie od razu 2, na wszelki wypadek...))

Lovino nie przestawał myśleć. Gdyby tak zrobił, mógłby zacząć się zastanawiać. Mógłby zmusić się do zatrzymania i przeprowadzenia analizy sytuacji. Mógłby zdać sobie sprawę, że zrobienie tej rzeczy byłoby niesamowicie głupie. Ale odmawiał sobie którejkolwiek z tych czynności. Po prostu wybiegł z cantiny, popędził do końca ulicy i zatrzymał się, dopiero, kiedy zobaczył zaparkowany pojazd, z kawałkiem czerwonego materiału zwisającym z okna. To był bardziej samochód towarowy niż zwykłe auto, z paletą z tyłu całkowicie zakrytą czarnym płótnem. Jego serce waliło, skóra paliła, ale umysł wciąż nie chciał działać. Lovino podbiegł i odsłonił ciężki materiał. Potem, zdeterminowany, by nie myśleć o tym, co robi, wskoczył na tył pojazdu i zarzucił okrywę z powrotem.

Otoczyła go ciemność, a mocny, nieprzyjemny metaliczny zapach przyćmił jego zmysły. Lovino walczył, żeby utrzymać kontrolę nad gwałtownym biciem swojego serca i ciężkim, chrapliwym oddechem. Walczył, aby zachować spokój. Zobaczy, co się dzieje. Będzie w to zamieszany. Zmusi ich wszystkich, żeby wreszcie powiedzieli mu, co tak naprawdę robi ruch oporu. Ale kiedy nie widział nic, poza ciemnością, nie słyszał nic, poza swoją własną krwią, płynącą zbyt szybko, Lovino zaczynał patrzeć na to z innej strony. Co on do cholery zrobił? Co on robił? Dlaczego siedział tu z tyłu tej ciężarówki, mając jechać bóg wie gdzie, z bóg wie jakiego powodu? Może to jednak nie był taki dobry pomysł...

Głęboki, gardłowy ryk przedarł powietrze, pojazd zaczął się trząść, a silnik ożył. Strach podniósł się w gardle Lovino. Gwałtownie szarpnął płótno, ale było już za późno. Ciężarówka ruszyła, a Lovino nie mógł zrobić nic, tylko siedzieć w ciemności, pragnąc, żeby jego galopujące serce zwolniło, znów starając się nie myśleć. Na szczęście jazda nie była długa, chociaż Lovino był pewien, że sprawiała wrażenie dłuższej, niż była. Nie był pewien, czy ma czuć ulgę, czy bać się, kiedy pojazd się zatrzymał. A kiedy usłyszał głos Antonio tuż obok siebie, Lovino nie wiedział, czy che wyskoczyć z ciężarówki i przylgnąć go do niego desperacko, czy wyskoczyć z ciężarówki i uciekać w cholerę. Zdecydował, że najlepiej będzie, jeśli zostanie tam, gdzie jest, aż cała sprawa się skończy. Nikt nigdy nie dowie się, że tu był...

"Wszyscy cywile są poza budynkiem?" dopłynął do niego głos Antonia. Słysząc go, Lovino w niewielkim stopniu, dziwnie się uspokoił, ale od razu poczuł się za to na siebie zły.

"Wszyscy," odpowiedział mu nieznajomy głos. "Tylko twoi dwaj goście z czarnych koszul. Masz dwadzieścia minut, Carriedo. Dwadzieścia minut i wysadzam ten samochód pod samo niebo."

Lovino był całkiem pewien, że poczuł, jak jego serce się zatrzymuje. Nie mógł oddychać. To by było na tyle z zostawania tam, gdzie był...

"Do tego czasu zdobędę to, czego potrzebuję," powiedział Antonio.

"Dobrze," odpowiedział ten obcy głos. "Nie będę na widoku. Więc nie spóźnij się, zrozumiano?"

"W porządku." Lovino czekał tak długo, jak tylko śmiał, z potem zbierającym się na czole. Wreszcie, wiedząc, że nie może zostać w samochodzie i mając nadzieję, że obcego już nie było, Lovino zapukał histerycznie w ścianę obok siebie. Już sekundę później okrywa się podniosła i Lovino zamrugał w nagłym świetle, a Antonio przeklął głośno. "Mierda!"

"Proszę, nie wysadzaj mnie," wyszeptał Lovino.

"Co do... ay dios mio... cholera, Lovino, musisz wyjść z tego samochodu." Antonio złapał Lovino za ramię i pomógł mu wygramolić się z ciężarówki. Wyraz jego twarzy był całkowicie zszokowany. "Co ty tu, do cholery, robisz?"

Stając na ziemi, Lovino skrzywił się ze złością i przygotował zjadliwy atak werbalny. "Tylko chciałem zobaczyć, co robicie, nikt nic mi nie mówi, ja..."

"Słuchaj mnie." Lovino zamilkł, słysząc trochę straszny, ostrzegawczy ton głosu Antonia. Nigdy wcześniej się z nim nie spotkał. "Nie wiem, co sobie myślisz, ale teraz musisz robić to, co ja mówię, rozumiesz?"

Lovino wykrzesał wystarczająco irytacji, by, pomimo zaniepokojenia, brzmieć na oburzonego. "Kim do cholery myślisz, że..."

"Lovino, jestem śmiertelnie poważny." I wtedy Lovino znów zamilkł. Antonio jeszcze nigdy nie mówił w taki sposób. Był jakby zupełnie inną osobą. "Bądź cicho." Antonio mówił dalej. "Nie mów ani słowa. Trzymaj się mnie. I obiecaj mi, że zrobisz wszystko, co ci powiem, nie kwestionując niczego."

"Ja..."

"Obiecaj." Spojrzenie Antonia było twarde, jego głos rozkazujący. Lovino przełknął kolejne słowa protestu.

"Obiecuję." Lovino był niemal zaskoczony swoimi słowami, ale wydawało się, że nie ma innej opcji.

Ktoś pojawił się przy drzwiach budynku obok nich i krzyknął ze złością. "Carriedo, dołączysz do nas, czy co?" Lovino z szokiem zdał sobie sprawę, że był to człowiek z czarnych koszul, jeden z faszystowskich sił rządu, które dopiero niedawno pojawiły się w tej części Włoch. Mężczyzna popatrzył dziwnie na Lovino, po czym zniknął w budynku, a Lovino zrozumiał wreszcie, jak głupią, idiotyczną rzecz zrobił. Przerażenie zaćmiło jego umysł i stał jak słup soli, nie mogąc ruszyć się, nawet, kiedy Antonio wziął go za rękę i pociągnął.

"Będzie dobrze, Lovino. Nie pozwolę, żeby coś ci się stało." Antonio ścisnął jego dłoń i przez chwilę ten radosny uśmiech był znów na swoim miejscu, razem z błyskiem w jego oczach. Ten widok trochę uspokoił Lovino, ale wciąż opierał się trochę uściskowi Antonia.

"Ja... ja poczekam na zewnątrz..."

Antonio wyglądał niemal, jakby było mu przykro. "To zbyt podejrzane. Po prostu dotrzymaj obietnicy i będzie dobrze."

"O mój boże." Lovino przeżegnał się w starym, nerwowym nawyku, a Antonio znów ścisnął jego dłoń.

Pomieszczenie wyglądało jak porzucony pub. Poobijany bar biegł przy bocznej ścianie, a kilka popsutych stołów i poprzewracanych krzeseł zaśmiecało podłogę. Członek czarnych koszul, który wołał ich sprzed wejścia, pochylał się nad stołem usłanym papierami, a drugi opierał się o oparcie swojego krzesła, przyglądając się im uważnie. Lovino ścisnął do dłoń Antonia, bardziej, niż zmartwiony, co myślały czarne koszule, a nawet co myślał on sam, aż Antonio wypuścił go i spojrzał na niego zimno. Cała jego postawa zmieniła się natychmiastowo. "Idź, usiądź przy barze, chłopcze."

Oczy Lovino rozszerzyły się na króciutką chwilę, w zaskoczeniu i złości, ale przypomniał sobie swoją obietnicę. Skierował się do stołka przy barze, tego najbliżej drzwi, modląc się, żeby wszystko było w porządku.

"Carriedo, jakiś czas żeśmy się nie widzieli." Ten członek czarnych koszul, który stał, pokiwał do Antonia głową, a ten ostrożnie uśmiechnął się w odpowiedzi. Lovino miał przeczucie, że jest on oficerem przełożonym.

"Wiesz, jak szybko postępują sprawy, przyjacielu. Cała niewielka ilość czasu, jaką mam, jest ostatnio zarezerwowana - więc załatwmy to szybko. Jednakże, jestem zaskoczony widząc was tutaj."

Oficer przewrócił oczami. "To jest cholerna obelga, być przydzielonym na takie zadupie Włoch. Aresztowanie żałosnych niedoszłych członków ruchu oporu. To jakiś żart."

Antonio zaśmiał się, ale nie tym beztroskim, radosnym śmiechem, który znał Lovino. Był on zimny i okrutny, i go przerażał. "To właśnie dlatego tu jestem, jak pewnie wiesz. Moi przełożeni wymagają tej waszej listy. Musimy zdusić tę Resistenzę w zarodku, zanim sprawy za bardzo wymkną się spod kontroli."

Oficer, który siedział, prychnął i złożył przed sobą ramiona. "A niby dlaczego - chciałbym wiedzieć i muszę być poinformowany - powinniśmy przekazywać ci te ważne informacje? Zniszczenie Resistenzy jest też naszą robotą."

Antonio rozłożył ramiona pojednawczo i uśmiechnął się szeroko. "Przyjacielu. Wszyscy jesteśmy tu po tej samej stronie. Wy pracujecie w imię większego dobra, ja pracuję w imię większego dobra. A, jak mój przyjaciel tu może potwierdzić," Antonio kiwnął głową w stronę drugiego oficera, "Moi przełożeni zawsze są skłonni wynagrodzić tych, którzy pomagają nam osiągać nasze cele. Poza tym, nie oczekuję, że dacie mi je za nic." Antonio wyciągnął ze środkowej kieszeni swojej koszuli gruby plik papierów i rzucił go na i tak usłany już kartkami stół. "Wierzę, że ta informacja wyświadczy wam całkiem wystarczającą przysługę i respekt w oczach waszych przełożonych, nawet, jeśli to nie wy będziecie tymi, którzy pozbędą się ruchu oporu." Mężczyźni natychmiast sięgnęli po papiery i zaczęli je wertować.

Lovino zorientował się, że obserwował wszystko jak w transie. To nie był Antonio, jakiego znał, ten z zawsze obecnym śmiechem, iskrzącymi oczami i przytłaczającą szczodrobliwością, który zawsze przynosił prezenty i głupie historie, i brał udział w głupich zabawach Feliciano. Ale znów, Lovino wcale nie znał go zbyt długo. Czy dopiero teraz widział prawdziwy charakter tego mężczyzny? Był rozdarty pomiędzy doprowadzającym do wściekłości strachem, a dziwnym, nieznajomym mu rodzajem ciekawości i fascynacji. Wszystkie jego myśli zostały gwałtownie przerwane, kiedy ten siedzący członek czarnych koszul skupił na nim swoje mroczne, pełne ciekawości spojrzenie. "Kim jest ten twój chłopaczek, Carriedo?"

Puls Lovino był tak szybki, że czuł mdłości; jego kark płonął chorobliwym gorącem. Desperacko próbował odepchnąć narastającą panikę. Antonio powiedział, że nie pozwoli, żeby coś mu się stało. Lovino nie miał innego wyboru, niż mu ufać.

"Nikim," odpowiedział szybko Antonio, uśmiechając się w ten okrutny, fałszywy sposób.

"Nikim?" Człowiek z czarnych koszul wydawał się podejrzliwy. "Nikt, kto siedzi tu i słucha, jak rozmawiamy o najtajniejszych sprawach?"

Antonio spojrzał od mężczyzny do Lovino. Lovino odwzajemnił spojrzenie, jego oczy były szeroko otwarte, a nierealny strach nie znikał. Oczy Antonia natomiast były pozbawione jakichkolwiek emocji. "Tylko coś, co wziąłem z pobliskiej wioski," powiedział gładko, odwzajemniając niezmienne spojrzenie mężczyzny. "A teraz - możemy załatwić to szybko? Nie zapłacę temu dzieciakowi więcej, niż muszę."

Obaj mężczyźni zaśmiali się porozumiewawczo, ich spojrzenia stawały się szydercze i coraz bardziej nieprzyjemne. Ramiona Lovino zesztywniały, a płonące uczucie z jego karku rozlało się po całym jego ciele. Skulił się przy barze stojącym za nim, żałując głupiego impulsu, przez który się tu znalazł, szaleńczo pragnąc, żeby mógł cofnąć się w czasie i stąd wydostać. Próbował krzyczeć do Antonia bez słów. Wydostań mnie stąd, ty draniu... przestań się tak zachowywać... o boże, spraw, żeby przestali tak na mnie patrzeć...

"Cóż, teraz wiemy, czemu jesteś w takim cholernym pośpiechu!" powiedział mężczyzna wstając i kopiąc za sobą swoje krzesło, jego dzikie oczy były skupione na Lovino. Lovino przygryzł wargę tak mocno, że poczuł krew.

"Dokładnie. Więc miejmy już to z głowy. To ta lista?" Antonio wyciągnął dłoń po papiery znajdujące się w ręce oficera, ale ten szybko zabrał ją z jego zasięgu i wskazał na Lovino. Jego uśmiech sprawił że Lovino zadrżał, mając wrażenie, że ten zimny głos wciska się pod jego skórę.

"Nie sądzę, żeby te informacje, które nam dałeś był warte tej listy. Może jest coś jeszcze, na co moglibyśmy się zamienić."

Ramiona Antonio zesztywniały. Lovino zauważył, jak jego wzrok obniża się trochę, niemal niedostrzegalnie, omiatając bronie u boków mężczyzn. Lovino z histerią zastanawiał się, czy Antonio był uzbrojony. Jego momentalne potknięcie trwało tylko sekundę, zanim znów podniósł wzrok i się uśmiechnął. "Czemu nie. Co w na to, żebyśmy spotkali się w miejscowej karczmie i kontynuowali tę wymianę? Skieruję tam od razu, kiedy tylko zakończymy nasz interes."

"Po co iść tak daleko?" zapytał oficer, stawiając groźny krok naprzód. "To miejsce jest dobre jak każde inne. Na górze są pokoje." Cale ciało Lovino się skurczyło. Starał się stać tak mały, jak tylko mógł, sprawiając, że bar niewygodnie wpijał mu się w plecy.

Antonio zacisnął i otworzył pięści. Drugi mężczyzna także zrobił krok do przodu. Lovino nie rozumiał, co się działo, nie chciał rozumieć. Znów, nie mógł zrobić nic innego, niż ufać Antoniowi. Antonio rozładował napięcie klepiąc przełożonego oficera po plecach, śmiejąc się głośno. "Cóż, jesteśmy przyjaciółmi, czyż nie? Postarajcie się tylko, żeby nie zajęło to zbyt wiele czasu." Lovino powiedział sobie, że Antonio tylko gra. To nie był naprawdę on... Antonio nie miał tego na myśli...

"Ah, nie powinno, jest wystarczająco śliczny. Poza tym, z tyłu oni wszyscy wyglądają tak samo." Spojrzenie oficera wbiło się w Lovino przez cały pokój.

"Jest też młody, to zawsze pomaga," dodał ten drugi. Ich groźne, chytre spojrzenia i śmiech sprawiały, że Lovino czuł się chory i miał gęsia skórkę. Antonio zaśmiał się razem z nimi, wsunął rękę za ramię oficera; a potem, szybko i z łatwością miał listę w swojej dłoni. Natychmiast wepchnął ją do swojej kieszeni i wycofał się.

"Cieszę się, że doszliśmy do porozumienia. I proszę, nalegam, żebyście wy poszli przede mną." Lovino nie mógł oddychać. Nie mógł tego znieść... zaraz zacznie panikować, krzyczeć, uciekać... "Ale najpierw," mówił dalej Antonio, "Lodowato tu, czyż nie? Hej, dzieciaku." Antonio mówił do niego. Lovino spojrzał na niego błagalnie, ale twarz Antonio była pusta. "Skocz po moją kurtkę z samochodu."

Lovino nie trzeba było powtarzać dwa razy. Skoczył na nogi i pobiegł. Kiedy był już w chłodnym, otwartym powietrzy, zatrzymał się, jego żyły zalewała ulga, że mógł wreszcie wydostać się z tego okropnego, dusznego pokoju, być z daleka od tych podłych spojrzeń i wstrętnych śmiechów. Ale nie miał pojęcia, co robić teraz. Uciekać? Czekać? Lovino rozglądał się bezsilnie po ulicy; pełne złości i frustracji łzy zaczęły zbierać się w jego oczach. Niemo błagał, żeby Antonio się pospieszył. Jego oddech był zbyt szybki, dłonie się trzęsły, był tak bliski paniki... Lovino niemal załkał z ulgą, kiedy Antonio wyszedł szybko zza drzwi, złapał go za rękę i praktycznie pociągnął w dół ulicy.

"Idź dalej, nie zatrzymuj się." Twarz Antonia miała zimny, surowy wyraz, którego Lovino jeszcze nigdy nie widział, jego twarde jak stal spojrzenie utkwione gdzieś daleko, usta niemal wykrzywione w grymasie. Oddalali się od budynku tak szybko, że niemal biegli.

"Co się właśnie stało?" zapytał Lovino, ze strachem wciąż płynącym w jego żyłach. "Co zrobiłeś?"

"Po prostu idź dalej."

"Co się dzieje? Czego oni chcieli?"

"To nic, Lovino." Ale Lovino nigdy nie widział tego beztroskiego, radosnego Hiszpana tak wściekłego.

"Ale co..." Nagle wielka eksplozja zagrzmiała z tyłu, ogłuszający hałas zalał ulicę. Przez chwilę powietrze było ciężkie i gorące. Ciało Lovino drgnęło mocno w szoku. Obejrzał się przez ramię i zobaczył, że samochód był roztrzaskany na kawałki, a budynek płonął - jego frontowa ściana była wysadzona. Nogi Lovino zrobiły się miękkie; potknął się, ale Antonio z uporem ciągnął go dalej, w dół ulicy. "O mój boże." powiedział bez tchu Lovino. "O mój boże..."

Pusty samochód czekał na rogu ulicy. Antonio otworzył drzwi pasażerskie i pomógł Lovino wejść do środka, zanim sam wspiął się na siedzenie kierowcy i wystartował. Lovino ścisnął podłokietnik, jego myśli były zamrożone w szoku, całe jego ciało się trzęsło. Nic nie było prawdziwe, nic nie mogło być prawdziwe, to wszystko działo się za szybko, było zbyt surrealne, to było za dużo...

"Jest dobrze, Lovino. Po prostu oddychaj. Jesteś bezpieczny, jesteś ze mną i wszystko jest już w porządku".

Lovino próbował robić to, co mówił mu Antonio, próbował oddychać, ale jego klatka piersiowa była zbyt ciasna, a jego gardło zbyt suche. "Ci mężczyźni... oni wciąż tam byli..."

"Tak."

"Mówiłeś... mówiłeś, że nigdy byś nikogo nie zabił..."

"Mówiłem, że nigdy nie zabiłbym nikogo niewinnego. Tamci mężczyźni nie byli niewinni, Lovino. To trudne, wiem, ciężko to zrozumieć. Ale dzięki ich śmierci uratowaliśmy dziś wielu ludzi." Knykcie Antonio zrobiły się białe białe, kiedy ścisnął kierownicę, jego spojrzenie wciąż było zbyt zimne i zbyt twarde. Lovino nie podobało się to ani trochę. Chciał, żeby Antonio się uśmiechnął, zaśmiał, powiedział coś głupiego i idiotycznego z tym wesołym hiszpańskim akcentem. Ta strona Antonia go przerażała. I w tym samym czasie, Lovino zdał sobie sprawę, że jego ciekawość trochę osłabła. To było, co Resistenza i co Antonio tak naprawdę robili... to było to, o czym Lovino chciał wiedzieć. Lovino zmusił się do uspokojenia swojego oddechu, do uspokojenia siebie.

"Oni... myśleli, że dla nich pracujesz."

"Wiele ludzi myśli, że dla nich pracuję."

"Co jest na papierach, o które prosiłeś?"

"Lista mieszkańców podejrzewanych przez władze."

Lovino przełknął falę nudności i zmusił się, żeby zadać pytanie, na które był pewien, że nie chce znać odpowiedzi. "Co oni... tamci mężczyźni... powiedzieli, że chcą czegoś w zamian..."

Antonio gwałtownie docisnął pedał gazu do podłogi. Lovino ścisnął bok fotela, kiedy samochód wystrzelił do przodu. "To nic, Lovino. Nie myśl o tym."

Lovino zmusił się do zachowania ciszy przez całą drogę. Antonio zaparkował w tym samym miejscu, z którego odjeżdżali poprzednim samochodem. Lovino szedł za nim wąską ulicą i po schodach, do wynajętego mieszkania naprzeciwko cantiny. "Muszę tylko odłożyć te papiery," powiedział szybko Antonio. "Potem zabiorę cię do domu, dobrze? Lovino, jest już dobrze."

Wszystko działo się tak szybko, a Lovino był tak zdezorientowany, czuł się, jakby w jego głowie szalało tornado. Antonio wciąż nie był sobą. Pokój wirował, kiedy Antonio szybko prowadził Lovino przez frontowe drzwi do swoich nędznych wynajętych pokoi, przez całą drogę mówiąc bez przerwy, powtarzając się; wyglądał dziwnie, jakby ze sobą walczył. "Muszę tylko odłożyć te papiery w bezpiecznym miejscu... to zajmie tylko chwilę, potem odprowadzę cię prosto do domu... już jest dobrze, Lovino... tylko pozwól mi je odłożyć, a od razu pójdziemy..." Akcent Antonia robił się z każdą chwilą mocniejszy, a Lovino ledwo rozumiał, co on mówił, dlaczego mówił tak histerycznie, czemu wszystko wirowało i było zamazane i czemu...

Świat przestał kręcić się wreszcie, kiedy Antonio rzucił papiery na kupę, odwrócił się i wziął Lovino w mocny uścisk. Lovino zamarł, z ramionami zwieszonymi po bokach, jego myśli były rozgrzanym, błotnistym bałaganem szoku i dezorientacji. "Już nigdy... NIGDY... mi tego nie rób, rozumiesz mnie?" Antonio niemal wykrzyczał te słowa.

Lovino nie mógł się ruszyć. Jego umysł był odrętwiały. Nie wiedział, czy Antonio był zły, czy zdenerwowany, czy całkowicie postradał zmysły. "Ja..."

"Mój boże, Lovino, to było... po prostu nie..." Lovino poczuł ramiona Antonio mocno przyciśnięte do swoich pleców, trzymające go, otaczające; czuł jego unoszącą się i opadającą klatkę piersiową przy swoim uchu i ciepły oddech na włosach. Następnym razem, kiedy się odezwał, głos Antonia był delikatniejszy. "Proszę, po prostu już nigdy tego nie rób."

Lovino nie maił pojęcia, co robić. Więc, bardzo powoli, podniósł ramiona i położył je na ramionach Antonia. Bo to okropne doświadczenie się skończyło, a pomimo wszystko, Lovino czuł się tak bezpiecznie. "Dobrze," odpowiedział cicho. Ale Antonio się nie poruszył. W pomieszczeniu było tak cicho, tak spokojnie, nie było słychać nic, poza ich gwałtownymi oddechami w ciężkim powietrzu. Całe to przerażające popołudnie odeszło w zapomnienie, aż nie było nic, poza tym. W brzuchu Lovino jakby zawiązał się supeł; przeszył go dreszcz. Nie wiedział, czy potrafił odsunąć się od silnych ramiona Antonia, nie wiedział, czy chciał. Więc tylko ścisnął je mocniej, odwrócił głowę i poczuł usta i oddech Antonia, tak blisko, zaraz nad sobą. Jego puls był tak szybki, że ledwo mógł oddychać, jego skóra płonęła, jakby był środek lata i czuł, że serce Antonia bije przy jego uchu niemal tak szybko, jak jego własne.

Lovino zaczął czuć się oszołomiony, niepewny, ale ramiona Antonia zacisnęły się wokół niego jeszcze mocniej. I wtedy ich ciała były przyciśnięte do siebie tak mocno, złączone od klatek piersiowych do bioder. Antonio wypowiedział jego imię i brzmiało jak uwielbienie, więc Lovino przycisnął się jeszcze bliżej, aż powiedział je znów - było pełne pokuty. Ciasna, gorąca spirala w piersi Lovino wystrzeliła po jego kręgosłupie i zebrała się tumultem w dole jego brzucha, rozlewając się niżej, aż niemal dyszał przez nieznane sobie odczucia wypełniające jego ciało. A usta Antonio były tak blisko, jego oddech był taki ciepły; jego ramiona były takie silne, a zapach tak obezwładniający... Lovino nie mógł się poruszyć, nie mógł myśleć, mógł tylko przycisnąć się bliżej, czując, jak ten tumult zacieśnia się, zwiększa, przesuwając się w stronę... Lovino wziął głośny wdech, wyszeptał cicho... "Oh..."

"Cholera, nie, BASTA!" Lovino zatoczył się do tyłu, kiedy Antonio nagle odepchnął go mocno. Użył całej swojej siły, żeby zachować równowagę i nie upaść. Kiedy wrócił do siebie, pokój był zimny, ciemny, cichy. Antonio stał przy drugim końcu pokoju, z rękami na głowie, plecami do Lovino. Pełne dezorientacji zawstydzenie powoli wypełniło wciąż zamazane myśli Lovino, aż został całkowicie pochłonięty przez płonące, wywołujące nudności poniżenie. Antonio go odepchnął. Lovino dał się ponieść, źle to wszystko zrozumiał. Antonio musi być obrzydzony, przerażony. Lovino słyszał jego oddech przez cały pokój. "Musisz iść, Lovino." Głos Antonia drżał. "Natychmiast. Musisz iść, teraz."

Lovino zakrył usta i zatoczył się do tyłu, upokorzony. "Ja... przepr..." Lovino zakrztusił się swoimi słowami, mrugając, broniąc się przed narastającymi łzami w niemej złości. Jego zawstydzenie zmieniło się nagle we wrzącą furię. Zmrużył oczy i zacisnął pięści. "Ty draniu, jak śmiesz!" Jak Antonio śmiał go tak odpychać? Jak śmiał sprawiać, że Lovino czuł się w ten sposób? Jak śmiał zmieniać się w tę osobę, którą Lovino ledwo rozpoznawał? Wściekłość Lovino stała się większa, kiedy Antonio się nie odwrócił. Krzyknął tak głośno, jak tylko mógł sobie pozwolić, wystarczająco głośno, żeby spróbować zagłuszyć paskudne, obrzydliwe upokorzenie palące jego skórę, sprawiające, że chciał uciec i ukryć się na zawsze. "Nienawidzę cię! Wynoś się, do cholery, z mojej wioski, wynoś się z mojego cholernego życia! Już nigdy, przenigdy nie chcę cię widzieć! Rozumiesz? Nienawidzę cię, ty skończony draniu!"

Lovino wybiegł z pomieszczenia. Nie chciał przyznać się przed sobą do łez w swoich oczach, bólu w klatce piersiowej. Skupiał się tylko na swojej złości. Pobiegł drogą, wybiegł z wioski i próbował przekonać samego siebie, że nie było mu przykro; nie był zawiedziony; nie był całkowicie i bezwzględnie zdruzgotany. Nie, był zły, wściekły, dziki z nienawiści. Lovino nienawidził Antonio Carriedo. Musiał. Bo zbyt bolesne byłoby pomyśleć, co by było, gdyby go nie nienawidził.

.

Lovino nie widział Antonia przez tydzień. Umyślnie trzymał się z daleka od cantiny, a Antonio nie przychodził do ich domu. Lovino mówił sobie, że się cieszy. Ale całymi dniami, kiedy zamykał oczy, jedynym, co widział, były wywołujące mdłości twarze tych czarnych koszul, tamten płonący budynek, zniszczony samochód. Wszystkim, co słyszał w ciszy, była ta wielka eksplozja ognia; oddech Antonia. Wszystkim, co czuł w ciemnych, samotnych godzinach, kiedy nie mógł spać i nie potrafił powstrzymać swoich rozpędzających się myśli, były ramiona Antonia dookoła niego; jego oddech na szyi; to rozkoszne uczucie, którego Lovino nie potrafił wyjaśnić... i wtedy ramiona Antonio, które mocno go odpychały. Dziadek Roma zdawał się wyczuwać, że coś było nie tak, nawet, jeśli o nic nie pytał. Ale na szczęście, Feliciano był tak nieświadomy niczego, jak zwykle.

"Lovino, to nie fair, teraz moja kolej!" Feliciano biegł obok Lovino, próbując wykopać piłkę do nogi spod jego stopy. Lovino umiejętnie jej pilnował, niemal śmiejąc się, kiedy poprowadził ich z tyłu ogrodu i na bok domu.

"Sam musisz zdobyć piłkę, jak miałbyś się nauczyć?" Lovino odkrzyknął, zanim kopnął piłkę na przód i pobiegł za nią. Popołudniowe słońce lśniło na dobrze przystrzyżonej trawie, a wiatr był zaskakująco chłodny, wiejąc, trzęsąc drzewami w otaczających polach. Lovino tak naprawdę był wdzięczy Feliciano za jego głupie odwracanie uwagi. Pierwszy raz od tygodnia, Lovino prawie w ogóle nie myślał o Antoniu.

"Ale Lovino, jesteś ode mnie szybszy, to niesprawiedliwe!"

"Życie jest niesprawiedliwe, Feliciano. A teraz dawaj, wiem, że możesz biec jeszcze szybciej. Chodź i zabierz mi tę piłkę!" Pilnując piłki przed sobą, Lovino przebiegł przy rogu domu, zbiegł z trawy w wąską alejkę; niemal wprost na Antonia. Lovino powstrzymał krzyk zaskoczenia. Serce niekontrolowanie podeszło mu do gardła, kiedy zatrzymał się gwałtownie, piłka poleciała zapomniana w dół ścieżki. Na jego czole pojawił się pot, jego ramiona zesztywniały i zrobił ostrożny krok do tyłu.

"Dzień Dobry, Lovino!" Głos Antonia był tak radosny, jak zwykle, jego prosty, wesoły uśmiech był z powrotem na swoim miejscu. Znów wydawał się być sobą, nie tamtym nieznajomym Antoniem, który mówił takie złowieszcze rzeczy z czarnymi koszulami, który zachowywał się tak dziwnie, kiedy prowadził Lovino do wynajętego pokoju. Lovino poczuł to znajome skręcanie żołądka, ale tym razem towarzyszyła mu złość. Jedynie potrząsnął głową, zachowując kamienną twarz, kiedy Feliciano wybiegł z ogrodu i popędził do Antonia, śmiejąc się i z ledwością łapiąc dech.

"Antonio? przyniosłeś mi jakiś prezent? Co mi przyniosłeś?"

"Oczywiście, Feli, jak zwykle. Dla ciebie mam..." Antonio odłożył wielką walizkę, którą trzymał i wyciągnął z torby przewieszonej przez swoje ramię mały bębenek. Feliciano zamrugał na niego z nierozumiejącym wyrazem twarzy. "To tamburyno!" Antonio wyjaśnił z uśmiechem. "Gra się na nim. Właśnie tak." Antonio potrząsnął bębenkiem, sprawiając, że metalowe dyski zadzwoniły wesoło. Twarz Feliciano rozjaśniła się i wziął tamburyno z ręki Antonia, natychmiast potrząsając nim dziko i wybuchając śmiechem.

"Łał! Fantastyczne!"

Lovino na krótką chwilę zamknął oczy. Tylko tego potrzebował jeszcze Feliciano: kolejnego sposobu na robienie hałasu. Dlaczego Antonio zawsze musiał być tak niepomny? "Podziękuj, Feliciano," powiedział Lovino ze zmęczeniem.

"Dziękuję, Antonio! Pójdę pokazać Dziadkowi!" Feliciano pobiegł do domu, potrząsając tamburynem przez całą drogę, zostawiając Lovino stojącego samego z Antoniem. Niepewny i niespokojny, Lovino zrobił kilka kroków do tyłu, a potem odwrócił się z zamiarem pójścia za Feliciano.

"Lovino."

Lovino zatrzymał się, z sercem bijącym zdradziecko mocno. "Co."

"Przez jakiś czas mnie nie będzie." Antonio wypowiedział te słowa zbyt łatwo. Lovino nie zgadzał się o niczym pomyśleć ani nic poczuć. Nie zgadzał się, do cholery.

"Oh. Dobrze. Dziadek jest w środku, jestem pewien, że będzie chciał się o tym dowiedzieć."

I znów, Lovino stal, przysłuchując się rozmowie, której nie powinien słyszeć. Próbował stąd odejść, mówił sobie, że chce to zrobić, ale w końcu nie potrafił powstrzymać się od przyciśnięcia kieliszka do drzwi kuchni i prób rozpoznawania słów, które do niego docierały. Do tej pory udało mu się zrozumieć tylko, że Antonio wyjeżdża. Ale tego przecież można było się spodziewać... Antonio przychodził i odchodził regularnie od miesięcy. Co było inaczej tym razem?

"Nie rozumiem," powiedział Roma. "Właśnie teraz, kiedy sprawy zaczynają się rozwijać..."

"Radzisz sobie. Twoi ludzie są lojalni, wprawni i oddani, a będziesz ich potrzebował. Obawiam się, że wasz mały zakątek Włoch stał się zbyt strategiczną pozycją, żeby którakolwiek ze stron mogła go ignorować."

"Właśnie dlatego potrzebujemy informacji bardziej, niż kiedykolwiek. Nie rozumiem, dlaczego odchodzisz akurat teraz, kiedy najbardziej cię potrzebujemy."

"Przyczynię się lepiej z dystansu. Kontrola czarnych koszul robi się zbyt wielka, a plotki o okupacji zaczynają już krążyć. Zanim sprawy zajdą za daleko, muszę ustalić plan ucieczki do Hiszpanii."

Przez chwilę Roma się nie odzywał. "Tak, oczywiście, zgadza się. Ale jeszcze się zobaczymy."

"Tak. Ale nie przez dłuższy czas. To zajmie co najmniej rok. Bardziej prawdopodobnie dwa, albo trzy."

Kieliszek upadł na ziemię i się roztrzaskał. Lovino już nic więcej nie słyszał. Poczuł, jakby ktoś uderzył go w żołądek, a krew zmroziła się w jego żyłach, pod płonącą skórą. Wybiegł tylnymi drzwiami kuchni, przez słoneczny ogród, na drogę. Skierował się ścieżkę drogą prowadzącą w góry, obojętny na zimny wiatr, z tymi słowami odbijającymi się echem w jego głowie... co najmniej rok. Bardziej prawdopodobnie dwa, albo trzy... Lovino nie zatrzymał się, dopóki nie dotarł do zepsutej bramki tuż przy drodze. Opadł przy niej oddychając ciężko, z trzęsącymi się dłońmi i wrażeniem, że jego serce w każdej chwili może się zatrzymać. Dwa, albo trzy lata. To były wieki. Nieskończoność. To nie powinno tak boleć... Lovino mówił sobie, że był zły na Antonia. Wściekły. Nienawidził go. Ale to było na marne. Nie ważne, ile razy Lovino to powtarzał, nie działało. Ani trochę nie nienawidził Antonia. A to tylko rozwścieczało go jeszcze bardziej. Że mógł czuć coś takiego do osoby, która ciągle tylko go krzywdziła.

Lovino siedział przy furtce, patrząc, jak ciemnieje niebieskie niebo, jak brązowe liście spadają z pobliskich drzew i pokrywają zieloną trawę. Więc to by było na tyle. Nie zobaczy już Antonia, nie przez lata. To był koniec całego tego głupiego, bezsensownego rozdziału. Przypuszczał, że w jakiś sposób niemal odczuwał ulgę. Pomimo tego, jak bardzo to bolało. Lovino zaczynał czuć się śpiący, obserwując jeden konkretny opadający liść tańczący na wietrze. Obrócił się i przekręcił, zawiewany pojedynczym podmuchem, podlatując do góry i opadając na tle odległych gór. Lovino czuł, jak jego głowa zaczyna opadać, oczy zaczynają się zamykać...

"Lovino."

Lovino podskoczył i wziął gwałtowny oddech, potem szybko podniósł głowę. Antonio stał, spoglądając w dół, odkładając na ziemię torbę i walizkę. Lovino strząsnął z siebie senność i podciągnął się, ignorując. że jego serce znów bawiło się w to głupie trzepotanie. "Idź sobie!"

"Proszę." Coś w sposobie, w jakim powiedział to słowo Antonio sprawiło, że Lovino się zatrzymał. Przez chwilę patrzył jedynie z uwagą, podciągnął kolana i owinął wokół nich ręce.

"Myślałem, że wyjeżdżasz."

"Tak. Pojadę drogą przez góry. Mój samochód czeka na końcu tej ścieżki. Nie sądziłem, że będę miał wystarczająco dużo szczęścia, żeby spotkać cię po drodze!"

"Zamknij się" To była głupia, dziecinna odpowiedź, ale Lovino nie wymyślił nic innego. Antonio to zignorował.

"Cóż, cieszę się, że mi się udało." Antonio powoli usiadł przy furtce, zostawiając pomiędzy nimi bezpieczny odstęp. "Jeszcze nie dałem ci twojego prezentu."

Lovino przyjrzał mu się uważnie. "Dlaczego miałbyś mieć dla mnie prezent? Nienawidzisz mnie. To dlatego odchodzisz."

Antonio wydawał się trochę oszołomiony, ale potem zaśmiał się i pokręcił głową. "Oh, to jest tak dalekie prawdzie."

Lovino zmarszczył brwi. "Więc nie odchodzisz z mojego powodu?"

"Tak, z twojego. Ale nie dlatego, że cię nienawidzę."

"To nie ma sensu, draniu."

"Może pewnego dnia zrozumiesz."

Lovino umilkł. Bardzo w to wątpił. Antonio sięgnął po walizkę stojącą obok niego, otworzył ją i ku zaskoczeniu Lovino, wyciągnął ze środka gitarę. "To dla ciebie."

Lovino jedynie gapił się na nią, całkiem oszołomiony. Chciał mieć gitarę od lat, ale porzucił wszelką nadzieję zdobycia jej teraz, kiedy zaczęła się wojna. Nie mógł uwierzyć, że po tym wszystkim, Antonio wręczał mu ją z taką łatwością. "Oh." Lovino dotknął gitary, potem spojrzał na uśmiechającą się twarz Antonia i opuścił rękę. Rzucił Antonio pytające spojrzenie, niepewny, jak zadać pytanie, ani o co w ogóle zapytać.

"W zeszłym tygodniu," wyjaśnił Antonio. "W wiosce, Feliciano powiedział, że wrzucałeś monetę do fontanny i życzyłeś sobie dostać gitarę."

Lovino wzruszył ramionami, trochę zawstydzony. "Powiedziałem to tylko po to, żeby Feliciano przestał mnie dręczyć."

"Oh, więc nie chcesz gitary?" Antonio zaczął odkładać ją z powrotem do futerału. Lovino, bez przemyślenia wyciągnął rękę, by go powstrzymać.

"Nie, chcę, ja..." Antonio uśmiechnął się triumfalnie, a Lovino poczuł, jak jego policzki płoną czerwienią. Czemu Antonio zawsze robił te głupie rzeczy? Lovino spojrzał w ziemię i wymamrotał, "Nie umiem grać."

"Nauczysz się. To łatwe. Posłuchaj." Antonio ułożył sobie w rękach gitarę i zagrał kilka akordów, a ze strun zaczęła płynąć powolna, liryczna melodia. Uśmiechnął się do Lovino. "To nowa piosenka, którą ostatnio często zdarza mi się słyszeć. Sprawia, że myślę o tobie." Lovino nie miał wystarczająco dużo czasu, żeby przetworzyć, co powiedział, zanim Antonio zaczął śpiewać. Lovino nie rozumiał hiszpańskich słów, ale głos Antonia był cudowny; lekki i rytmiczny, z łatwością przelatujący nad nutami. Wbrew sobie, Lovino był nim urzeczony, zahipnotyzowany, pochłonięty przez bogate harmonie płynące ze strun gitary i ust Antonio. Lovino był przekonany, że nie oddychał przez całą piosenkę, obserwując, jak silne palce Antonia muskają struny, a usta formują te piękne słowa, aż do ostatniej linijki, którą Lovino wydawało się, że zrozumiał... "Bésame mucho, love me forever and make all my dreams come true.*" Przez bardzo krótki moment, Lovino zastanawiał się, czy Antonio zaśpiewał tę linijkę po włosku; ale nie, musiał się przesłyszeć. Lovino nic nie powiedział, ale ostrożnie wziął gitarę, kiedy Antonio mu ją podał. "Kiedy znów się zobaczymy, ty możesz zagrać coś mi!"

Lovino przeciągnął ręką po polakierowanym drewnie, jego serce zabiło szybciej, jego myśli wirowały jak na karuzeli, czuł sprzeczne emocje, był zdezorientowany. "Prawdopodobnie po prostu schowam są w szafce i już nigdy na nią nie spojrzę."

Antonio wesoło wzruszył ramionami. "Zrób z nią co chcesz, jest twoja!"

Ale Antonio powinien być zły na Lovino. Nie powinien pokazywać się tu taki wesoły i dawać mu gitarę i śpiewać mu i dezorientować go jeszcze bardziej, i... "Co zrobiłem nie tak?" Lovino skrzywił się od razu, kiedy wypowiedział te słowa. Nie powinien był tego robić. Niech to cholera, nie powinien był.

Antonio potrząsnął głową, z nagle poważnym wyrazem twarzy. "Nie zrobiłeś nic złego..."

Lovino nie powinien był tego mówić, a jednak brnął dalej... "Wiem, że nie powinienem był chować się wtedy w tym samochodzie, naprawdę nie chciałem niczego popsuć, ja..."

"Nie, Lovino, posłuchaj. Muszę cię przeprosić. Tak bardzo przepraszam." Atonio zaczął wyciągać dłoń, ale szybko ją zabrał, śmiejąc się do siebie drżąco. "Dwadzieścia pięć lat, a nadal nie wiem, jak się zachować, czyż nie. Cały ten czas byłem taki nie na miejscu. Nie powinienem był sprawiać, że biegiem usiekałeś do domu, po tamtym wybuchu, po tym, kiedy ja..." Atonio westchnął i przeciągnął dłonią po swoich powiekach. Lovino nie mógł nadążyć nad tym, co Antonio próbował powiedzieć. "Lovino, ty nie zrobiłeś nic złego. Ja tak. To dlatego odchodzę."

"Ale wrócisz." Lovino próbował sprawić, żeby zabrzmiało, jakby się nie przejmował. Próbował przekonać samego siebie, że się nie przejmuje.

"Kiedy zaplanuję drogę ucieczki do Hiszpanii i zawiążę nowe kontakty, tak, wrócę. To może zając kilka lat. Ale ta wojna nie skończy się w najbliższym czasie."

"Nie." Lovino podniósł wzrok na ciemniejące niebo, czując na sobie oczy Antonia. Siedzieli tak, w kompletnej ciszy, nie licząc odgłosów wiatru, aż wreszcie Antonio znów się odezwał.

"Muszę iść. Mój samochód czeka."

"W porządku." Lovino nie odrywał oczy od nieba, jego dłonie ścisnęły gitarę.

"Zobaczymy się niedługo, Lovino. Bądź bezpieczny. Nie rób nic głupiego. Obiecaj mi."

Lovino wreszcie spojrzał z powrotem na Antonia, który znów uśmiechnął się wesoło. Lovino zmarszczył brwi i powstrzymał trzepotanie w żołądku. "Dlaczego ciągle każesz mi składać te głupie obietnice?"

Antonio zaśmiał się wstając i podnosząc swoją torbę. Uśmiechnął się w dół do Lovino, jego brązowe włosy zawiewał wiatr, jego jasne oczy były bardziej zielone, niż trawa. "Adios, mi corazón." Potem odwrócił się i odszedł.

Lovino patrzył, jak Antonio wraca na drogę, machając torbą, gwiżdżąc coś niebędącego żadną konkretną melodią. Lovino patrzył, jak odchodzi, odchodzi do Hiszpanii, odchodzi w stronę niebezpieczeństwa, odchodzi bóg wie gdzie. Odchodzi na lata. Lovino patrzył na niego, dopóki nie zniknął za zakrętem drogi. I zastanawiał się, czemu to musi tak cholernie boleć.

Ciąg dalszy nastąpi...

x-x-x-x-x

*Bésame mucho, love me forever and make all my dreams come true - linijka z angielskiej wersji utworu Bésame mucho, śpiewanej przez Verę Lynn, w wolnym tłumaczeniu:
Bésame mucho, kochaj mnie wiecznie i spraw, że wszystkie moje marzenia się spełnią

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top