Rozdział piąty

Zima, 1943
Wioska we Włoszech.

.

"Jesteś z powrotem w mieście, Hiszpanie."

Antonio poczuł falę zimnego, wywołującego nudności strachu przetaczająca się przez jego jelita. Gwałtownie podniósł wzrok i krótko westchnął z ulgą. Turek patrzył na niego z góry refleksyjnie, z tym znajomym chytrym uśmiechem na ustach, z tym zwyczajowym czerwonym fezem na głowie. Spojrzał znacząco na krzesło na przeciwko siebie, a Antonio kiwnął głową.  

"Więc." Turek usiadł ciężko, odchylając się wygodnie do tyłu. "Zrobimy to szybko. To nie jest zbyt dobry pomysł, żebym się tu pokazywał, wiesz." 

Atonio pokiwał głową i wziął długi łyk wina, żeby ukoić nerwy. Ten ciągły niepokój zaczynał dawać mu się we znaki. To nieznane uczucie było zdecydowanie zbyt częste ostatnimi dniami, kiedy zdecydowanie za dużo ludzi w tej małej wiosce znało jego twarz. "Rozumiem. Chociaż zdajesz sobie sprawę, że dla mnie pokazywanie się w Cantinie Rosso byłoby dużo bardziej niebezpieczne, mój przyjacielu." Antonio odłożył wino i zaoferował, że naleje kieliszek też Turkowi, który, jak zwykle, pokręcił głową. 

"Dla czego innego miałbym wlec się do tej części miasteczka?" Turek rozejrzał się pogardliwie po niemal pustym frontowym pokoju Cantiny Verde. "Zawsze wolałem czerwień od zieleni*."

Antonio uniósł brew. "Doprawdy? A ja żem myślał, że najbardziej lubisz złoto." Rzucił mały, grzechoczący woreczek na stół. Turek natychmiast przyjrzał się jego zawartości, zanim schował go do kieszeni. 

"Widzisz, to dlatego lubię z tobą pracować, Hiszpanie." Turek uśmiechnął się szeroko. "Pojmujesz absurdalność papierowych banknotów." 

Antonio zaśmiał się lekko. Łatwo pracowało się z ludźmi, którzy oddani byli jedynie pieniądzom. Łatwo, ale niebezpiecznie, biorąc pod uwagę, że Niemcy byli skłonni płacić ile trzeba, żeby położyć łapy na Antoniu. "Lira** jest teraz bezwartościowa, nigdy bym cię nią nie obrażał." Pochylił się trochę do przodu, z małym, szelmowskim uśmiechem na ustach. "Nie zapominaj o tym." 

Turek zdawał się rozumieć. "Byłbym głupcem, gdybym sprzedał cię Niemcom. Po co pracować dla jednej strony, kiedy można dla obu?" Wzruszył ramionami, jakby ilustrując absurd tego pytania. "Ale, przejdźmy do interesów. Z bazą lotniczą Niemców w pobliżu, to tylko kwestia czasu, kiedy Amerykanie dołączą do naszej zabawy. No." Turek wyciągnął gruby zwój papierów, przewiązany sznurkiem, z kurtki, położył na stole i popchnął w stronę Antonia. "Transkrypcje rozkazów najważniejszego personelu Amerykańskich Sił Powietrznych i mapy planowanych lądowań. Amerykanie będą chcieli spowodować tak dużo obrażeń, jak tylko będą mogli, korzystając z elementu zaskoczenia." 

"Oczywiście," wymamrotał Antonio, przerzucając szybko papiery. "To właśnie na ten temat starałem się pozyskać informacje..." Amerykańska jednostka myśliwców, stacjonująca obecnie w Londynie, planowane lądowanie na południe od Anzio... tak, to właśnie tego materiału potrzebował dla Romy. Antonio niestrudzenie pracował nad tą jedną misją od tygodni - w końcu potrzebował powodu, by wrócić do tej wioski. "A teraz, wiemy, że Amerykanie lądują niedługo, ale musimy znaleźć sposób, żeby zniszczyli tę niemiecką bazę lotniczą i pozbyli się najniebezpieczniejszego personelu za jednym zamachem." 

"Zostaw to mi, mój przyjacielu." Antonio podniósł wzrok z nad papierów na przebiegle wyszczerzającego się Turka. "Dowiem się, czego trzeba. I od razu cię poinformuję."

Antonio krótko zmrużył oczy, czując chwilę podejrzliwości. "Nie dał byś tej informacji Niemcom, prawda?"

Turek odchylił się do tyłu i zaśmiał głośno. "I stracić przy tym regularny dopływ złota i diamentów? Czyż nie powiedziałem właśnie, że byłoby to durne? Nie, Hiszpanie, lepiej wyzbądź się tych podejrzeń. Jednak sugeruję, żebyś następnym razem wysłał do mnie kogoś innego, niż ty. Kogoś... wyglądającego niewinnie. Ostatnio jesteś tu zbyt rozpoznawalny." W jego oczach pojawił się błysk oznaczający, że coś rozważa. "Bardzo ciekawi mnie, czemu wracasz do tej małej wioski, skoro niebezpieczeństwo jest dla ciebie takie wielkie." 

Antonio nonszalancko wzruszył ramionami. "Jestem rozpoznawalny w wielu miejscach. Moja praca jest tu tak ważna, jak wszędzie." Ale Turek miał rację. Pobyt w tej wiosce był zbyt niebezpieczny dla Antonia, wiedział to. A jednak, im dalej ciągnęła się ta wojna i im większe stawało się niebezpieczeństwo, tym bardziej Antonio czuł, że coś go tu przyciąga. Do tego jednego miejsca i tej jedynej osoby, która miała znaczenie. 

Turek nie wydawał się być przekonany. "Niektórzy powiedzieliby, że teraz jesteś bardziej potrzebny na południu. Roma Vargas prowadzi w tym miasteczku Resistenzę jak oddział wojskowy. Nie potrzebuje twojej ciągłej asysty."

"Roma jest zawsze wdzięczny za moją pomoc," powiedział szorstko Antonio, pragnąc skończyć ten temat. Złożył papiery i schował je do torby. "I jestem pewien, że będzie wdzięczny też za te informacje."

Turek pokiwał głową, chociaż w jego oczach pozostało lekko rozbawione spojrzenie, oznaczające, że wiedział, że chodziło o coś innego. "Uważaj, jak będziesz wyjeżdżał z miasteczka. Ostatnio na drogach są niemieckie patrole."

Antonio się o tym nie martwił. Już znał boczne uliczki - znał drogę do domu Lovino. "Będę tu do lądowań. Jednakże wątpię, żebyśmy mieli się jeszcze spotkać." Wstał szybko, wreszcie pozwalając sobie poczuć podekscytowanie na myśl, gdzie się teraz kierował. Nie było sensu zaprzeczać. Lovino był prawdziwym powodem, dla którego Antonio tu był; Lovino był powodem, dla którego wszystko ryzykował. Kiedy kierował się do drzwi, ledwo usłyszał za sobą głos Turka.   

"Powodzenia, Hiszpanie."

.

Lovino walnął paczkę mąki na kuchenną ławę i odwrócił się, patrząc na Feliciano. Jego głupi brat pisnął cicho i cofnął się o krok. Lovino się skrzywił. "Co to za irytująca piosenka, którą nucisz całe popołudnie?" 

Feliciano podrapał się do głowie z tym swoim pustym wyrazem twarzy. "Hm? oh." Wzruszył ramionami. "Nie jest irytująca, jest śliczna." Potem wrócił do radosnego nucenia jej, wypełniając miskę na owoce pomidorami.  

Lovino niemal warknął w irytacji. Feliciano przyszedł na spotkanie Resistenzy w cantinie, skakał i machał ręką jak jakiś głupiec, a potem po prostu usiadł z tyłu pomieszczenia i bawił się bezprzewodowym radiem. To było nieakceptowalne. Kiedy Feliciano zda sobie sprawę z powagi tej sprawy? Kiedy przestanie się zachowywać jak małe, głupie dziecko i przestanie od tego uciekać? I kiedy przestanie nucić tę niedorzeczną piosenkę? "Jest głupia," powiedział Lovino. "Przestań. Natychmiast." 

Feliciano wydął wargi i zaskomlał, "Ale Lovino..."

"Musisz brać rzeczy trochę bardziej na poważnie, Feliciano." Lovino nie potrafił powstrzymać swojej frustracji od dawania się we znaki w tonie jego głosu. Wiedział, że prawdopodobnie przesadzał, ale ostatnio w ogóle nie był wstanie kontrolować swojej frustracji. Minął już niemal miesiąc, od kiedy widział Antonia. Miesiąc, od kiedy ten doprowadzający go do wściekłości Hiszpan trzymał go blisko siebie, kiedy tańczyli, od kiedy dotknął łez Lovino i powiedział, że mógłby czekać wieczność. Jeden tęskny, niezmienny miesiąc, który sprawiał wrażenie nieskończoności i mijał jak całe wieki. Lovino wciąż czuł się nic niewart, wciąż czuł się zdezorientowany. Czuł się zagubiony w ruchu oporu, zawsze trzymano go z daleka od robienia rzeczy mających znaczenie dla ich sprawy. Ale ponad wszystko, Lovino czuł się boleśnie samotny i boleśnie smutny. Więc teraz nie potrafił powstrzymać irracjonalnego zdenerwowania, że Feliciano zachowywał się tak cholernie radośnie i beztrosko. "Nie możesz podczas ważnych spotkań po prostu siedzieć i śpiewać piosnki z radia. To nie jest gra. Musisz być poważny, jak ja i Dziadek." Lovino podskoczył nagle, kiedy dłoń ciężko wylądowała na jego ramieniu.

"O co chodzi z tym byciem poważnym?" Dziadek Roma odłożył torbę pomarańczy na ławę, na jego twarzy był ten sam głupawy uśmiech, który zawsze nosił Feliciano. Lovino zacisnął zęby i spojrzał na nich ze złością. Tylko tego jeszcze potrzebował - żeby jego Dziadek też zachowywał się tak głupio radośnie. "Nie słuchaj swojego barta, Feliciano, jest zdecydowanie zbyt poważny, na swoje szczęście. I masz piękny głos, zupełnie, jak twój Dziadek!" Lovino chciał odpowiedzieć coś ze złością, ale Dziadek uniósł dłoń. "Spróbuj tego..." I wtedy ten drań zaczął śpiewać. Feliciano zaśmiał się, zaklaskał radośnie i oczywiście do niego dołączył. Lovino natychmiast zakrył uszy dłońmi.    

"La Donna e Mobile,
Qual piuma al vento, Muta d'acceto - e di pensiero."

"Dziadku, nie bądź niedorzeczny!" Lovino w duchu wyklinał Verdiego,*** cofnął się od swojej zawstydzającej rodziny i przygotował się do ucieczki. Czasem poważnie zastanawiał się, czy na pewno był spokrewniony z tymi ludźmi. "No weź!" 

Feliciano zachichotał, Roma nie zmieniał tego głupiego uśmiechu, a obaj podnieśli głosy, zbliżając się groźnie do Lovino.

"Sempre un amabile,
Leggiadro viso in pianto o in riso, - e menzogniero"

"STOP!" Poważnie, czy oni nie wiedzieli, jak absurdalnie wyglądali? Lovino rozejrzał się dookoła, desperacko szukając ucieczki, ale został powstrzymany przez Romę, który stanął przed nim i założył mu garnek na głowę. Ze wszystkich możliwości... ale Lovino nie będzie się śmiać, cholera. To nie było śmieszne, to było dziecinne, niedorzeczne i... "Sio! Przestańcie! Zostawcie mnie! Obaj jesteście świrnięci! Opuszczam tę rodzinę!" 

"La Donna e Mobile,
Qual piuma al vento, Muta d'acceto - e di pensiero."

Lovino wreszcie udało się uciec. Ominął swojego dziecinnego brata i niedorzecznego dziadka, przebiegając przez kuchnię, kiedy oni gonili go, wciąż śpiewając tę doprowadzającą go do wściekłości canzonę. Walcząc ze śmiechem podnoszącym się w jego klatce piersiowej, Lovino otworzył gwałtownie kuchenne drzwi, wbiegł do frontowego pokoju i natychmiast znieruchomiał. Lodowato gorący dreszcz przebiegł po jego kręgosłupie. Krew odpłynęła z jego twarzy, jego oddech zatrzymał się gwałtownie, a jego serce zabiło dziko i histerycznie w jego klatce piersiowej. Antonio w odpowiedzi jedynie uśmiechnął się do niego, wciąż stojąc w progu. Jego zielone oczy iskrzyły w rozbawieniu; jego usta powstrzymywały wybuch śmiechu. Policzki Lovino płonęły w zawstydzeniu. Zdarł garnek z głowy i skrzywił się ze złością. "Na co się gapisz, draniu?"  

"Antonio!" Roma pospieszył przez pokój, uśmiechając się radośnie i ciepło zarzucił ramiona wokół Antonia. "Ah, dzięki bogu! Miałem nadzieję niedługo się z tobą zobaczyć!"

"Pozdrowienia, Romo!" powiedział wesoło Antonio. "Dobrze cię widzieć!" Wbrew sobie, Lovino poczuł, jak jego serce się ściska, widząc, na jak zmęczonego wygląda Antonio. Musiał podróżować daleko i ciężko pracować. Lovino nagle zastanawiał się, jak by to było, gdyby mógł podejść do Antonia, zdjąć torbę z jego pleców, posadzić go na kanapie, usiąść koło niego, przytulić go i pocałować, i śmiać się z nim... Lovino strząsnął ten wstrząsający, narzucający mu się obraz. A myślał, że jest już taki dobry w ignorowaniu swoich uczuć. 

"Antonio!" krzyknął Feliciano, przebiegając przez pokój i podskakując z ekscytacją. "Przyniosłeś mi prezent? Hm, hm, przyniosłeś?" Antonio zaśmiał się i zmierzwił włosy Feliciano. Lovino założył ramiona i skrzywił się, zirytowany i dziwnie zazdrosny. 

"Oczywiście, że tak, Feli! Tym razem to..." Antonio zrobił dramatyczną pauzę, po czym sięgnął do wielkiej torby, którą miał przewieszoną przez ramię, i wyciągnął piłkę do nogi. Feliciano wziął głośny wdech i wyrwał ją z rąk Antonia. 

"Tak! Idealna! zgubiłem swoją poprzednią, a właściwie, to Lovino ją zgubił, a znalezienie kolejnej było niemożliwe, bo..." Roma walnął Feliciano w tył głowy. "To znaczy, um, dziękuję, Antonio!"

"Proszę bardzo, Feliciano! I mam coś specjalnego dla Lovino!"

Lovino poczuł, jakby jego szpik kostny zmarzł. Po drugiej stronie pokoju Antonio uśmiechnął się do niego jasno, kusząco, tak ciepło i miło i dobrze, jego nieułożone brązowe loki były trochę zbyt długie, a jego głębokie zielone oczy takie intensywne i... 

"Lovino, mój drogi chłopcze!" Słowa Romy wytrąciły Lovino z jego transu. "Przestań być małym wrednym draniem i chodź tu."

Lovino się opamiętał i z powrotem umieścił na swojej twarzy ten pełen złości grymas, powoli przechodząc przez pokój, z ramionami wciąż założonymi na piersi. Zatrzymał się zaraz przed Antoniem, tak blisko, że mógł go dotknąć, tak blisko, że mógł poczuć jego zapach... Antonio sięgnął do torby i wyciągnął mały, czerwony przedmiot. Podrzucił go w powietrzu, złapał i wyciągnął szerokim gestem, a jego oczy błyszczały z tą jasną, znajomą figlarnością. Lovino patrzył z zainteresowaniem na okrągły przedmiot w dłoni Antonio.    

Pomidor. Pomidor? Ten drań dał Feliciano piłkę do nogi, a wszystko, co miał dla Lovino to jakiś owoc! Po tych wszystkich tygodniach, po tym wszystkim... "Jebany pomidor?" Lovino skrzywił się, kiedy Dziadek zdzielił go w tył głowy. 

"Uważaj na słowa, młody człowieku."

Lovino niemal zapomniał o tym cholernym pomidorze. Najpierw został przyłapany z garnkiem na głowie, a teraz dziadek ganił go, jak jakiegoś ośmiolatka. Czy ta sytuacja mogłaby być jeszcze bardziej zawstydzająca? Lovino potarł tył swojej głowy i spojrzał na Dziadka ze złością. "Dlaczego miałbym chcieć głupiego pomidora, Feliciano kupił dziś całą torbę." 

"Nie bądź nieuprzejmy, weź pomidora."

"Nie chcę tego pomidora!"

"Weź tego pierdolonego pomidora, Lovino!"

Lovino fuknął i wziął głupiego pomidora. Jednak, zamiast miękkiego owocu, którego się spodziewał, mały przedmiot w jego dłoni był twardy i gładki. Lovino poczuł, jak jego brwi marszczą się w dezorientacji, potem spojrzał pytająco na Antonia. Drań tylko puścił mu oczko. 

Roma rozłożył ręce w przepraszającym geście. "Antonio, tysięczne przeprosiny. Kocham moich wnuków na śmierć, ale czasem potrafią być takimi wrednymi gówniarzami."

Szyja Lovino zrobiła się czerwona ze złości, ale Antonio jedynie zaśmiał się i poklepał Romę po plecach. "Proszę cię, Romo, nie ma za co. To ja powinienem przepraszać za opóźnienie mojego przybycia. Podróże stały się w ostatnich miesiącach takie trudne."

Lovino poczuł lęk słysząc te słowa. Chodziło dokładnie o to, o czym Roma ostatnio mówił na spotkaniach -  że obecność wojsk w okolicach wioski się zwiększa, że czasy stały się bardzo niebezpieczne. Znów wszystko przypominało Lovino o tym, jak niebezpieczna była praca Antonia. Feliciano zdawał się ledwo zauważać tę rozmowę, patrząc na swoją piłkę z jakimś dziwnym, zamyślonym i odległym wyrazem w spojrzeniu. Roma jedynie machnął ręką zbywająco. "Oczywiście, oczywiście, rozumiem. Spodziewam się, że masz dla mnie informacje?"

Antonio pokiwał głową. Razem z Romą przeszli do dużego centralnego stołu, rozkładając papiery z torby Antonia po całej jego powierzchni. Feliciano w podskokach pobiegł do kanapy przy schodach, przerzucając piłkę z ręki do ręki, ale Lovino został tam, gdzie był. Znajomy, nieprzyjemny niepokój przetaczał się przez jego żołądek, podnosił się w jego sercu. Musiał wiedzieć, jakie to były informacje; musiał wiedzieć, jak bardzo ryzykuje Antonio. 

"Wreszcie, te informacje dostałem bezpośrednio od Amerykanów," powiedział Antonio. Podał mały plik papierów Romie, który natychmiast zaczął je wertować.  

"Pozycje lądowań," wymamrotał Roma. "Wiedziałem, że ta niemiecka baza lotnicza będzie problemem."

Antonio wzruszył ramionami. "Oczywiście to była tylko kwestia czasu, zanim Amerykanie zechcieli mieć tę wioskę. Teraz potrzebujemy planu, żeby mogli zdjąć dużą część okupującego wojska przed nieuniknioną bitwą. Po tym ataku Niemcy będą zbyt rzadko rozłożeni po Włoszech - nie będą mieli jak dostarczać sobie potrzebnych surowców." 

"Masz jakiś plan?"

Antonio ze zmęczeniem przeczesał włosy ręką. "Ktoś nad tym dla mnie pracuje. Ale, Romo, to jest ważniejsze, niż cokolwiek innego." Antonio położył dłoń na papierach i spojrzał w oczy Romy z powagą, intensywnie. "Ta informacja musi być chroniona przed Niemcami. Absolutnie nie mogą wiedzieć o lądowaniach."

Lovino wypuścił długi, niemy oddech, pełen niepokoju. Poszedł i usiadł ciężko na kanapie, obok Feliciano, obracając gładkiego, twardego pomidora w dłoniach. Feliciano natychmiast sięgnął po niego, ale Lovino zabrał mu go z zasięgu ręki.

"Lovino!" jęknął Feliciano dziecinnie. "Pokarz mi, co to jest? To nie jest prawdziwy pomidor, prawda?"

"Nie." Lovino ostrożnie przyglądał się dziwnemu prezentowi od Antonia. "Jest twardy, jakby był zrobiony ze szkła, albo coś." Potrząsnął nim, a w środku coś zagrzechotało. O co mogło chodzić Antoniowi, dlaczego dał mu taką szklaną zagadkę? "Myślę, że się otwiera, ale nie mam pojęcia, jak."

"Ooo." Feliciano wydawał się zafascynowany. "Czemu Antonio dał ci coś tak przerażającego?" 

Lovino prychnął. "Przerażającego? Ja nawet nie wiem, co to  jest!" Lovino przyłożył sobie przedmiot do ucha i znów nim potrząsnął. Tak, na pewno coś było w środku. Potrzeba dowiedzenia się, co to, była wręcz paląca. Antonio i te jego głupie gierki... czy on nie wiedział, jak bardzo Lovino nienawidził ukrywania czegoś przed nim? "Głupi Hiszpan. Ja przez to zwariuję." 

Feliciano wzruszył ramionami, szybko tracąc zainteresowanie, i znów skupił się na swojej piłce. Lovino delikatnie przejeżdżał dłonią po powierzchni szklanego pomidora, okazjonalnie zerkając na Antonia i Romę z papierami rozłożonymi na stole. To było oczywiste, jak niebezpieczne wszystko staje się dla Antonia. Jeśli Niemcy odkryją jego obecność w wiosce, zostanie pojmany, torturowany dla pozyskania informacji... zabity. Dla Lovino pogodzenie tych sprzecznych emocji stawało się zbyt trudne. I chociaż bardzo chciał i się starał, nie mógł zaprzeczyć, że ciągnęło go do Antonia. Nie potrafił zignorować tego, jak tęsknił za Antoniem, kiedy go nie było, jak desperacko chciał być z tym Hiszpanem, kiedy ten wracał. Samo patrzenie na mężczyznę teraz, kiedy siedział po drugiej stronie pokoju - na jego przystojną twarz, na to, jak mówił z takim oddaniem, jak jego ciało było silne i pełne gracji, kiedy się poruszał - sprawiało, że serce Lovino bolało z potrzeby dotknięcia go.

Ale wciąż się bał. Wciąż się bał, bo podczas, gdy miesiące się ciągnęły, Antonio cały czas podróżował i mieszał się w sekretne wojskowe sprawy. Niebezpieczeństwo zwiększało się; tym bardziej na niego polowano. A w tym samym czasie, Lovino czuł, jak ściany, które zbudował wokół swojego serca, zaczynają się walić. A prawdopodobieństwo, że będzie skrzywdzony, rosło.

Lovino zajęło moment, zanim zorientował się, że gapi się na Antonia i kolejny moment, żeby zorientować się, że Antonio odwzajemnia spojrzenie. Serce podeszło Lovino do gardła. Ale zanim zastanowił się, jak ma zareagować, Antonio rzucił mu malutki uśmiech i puścił mu oczko. Lovino niemal się zakrztusił. Co ten głupi Hiszpan myślał, że wyrabiał? Dziadek Roma był tuż obok! Lovino starał się wyglądać, jakby nie wywarło to na nim wrażenia, przewracając oczami i odwracając wzrok. Nie miał zamiaru się uśmiechać. Nie miał zamiaru przyjmować do wiadomości istnienia tego ciepłego, jasnego blasku, który zakołysał jego sercem i mrowił na skórze jego karku. Nie miał zamiaru się uśmiechać, cholera! 

Lovino niemal westchnął z ulgą, kiedy Roma i Antonio wstali od stołu i wymienili się kilkoma dokumentami, kończąc swoją krótką rozmowę. Lovino i Feliciano natychmiast wstali, by do nich dołączyć. "Będę w mieście przez kilka tygodni, Romo, więc będziesz doinformowany," powiedział Antonio, niechlujnie wrzucając plik papierów do swojej torby.   

Żołądek Lovino wywinął fikołka. Kilka tygodni... Był jednocześnie przerażony i rozradowany na tę myśl. 

Roma uśmiechnął się, odpowiadając. "Tak, tak. Przychodź, proszę, kiedy tylko będziesz mógł. Nasz dom to twój dom, przyjacielu."

Na te słowa, żołądek Lovino się ścisnął. Przychodź, kiedy tylko będziesz mógł... ciężko przełknął ślinę. To byłoby okropne, to byłoby cudowne, to byłoby...

"Oczywiście, że będę przychodził!" Antonio uśmiechnął się jasno, jego oczy stały się bardziej świetliste, tak, jak cała jego twarz, cały pokój... Lovino spojrzał na sufit i westchnął przeciągle. Oh, nie sądził, żeby był w stanie znosić to w ten sposób zbyt długo. Jego serce zabolało z zazdrością, kiedy Antonio przytulił Feliciano. "Bądź bezpieczny, Feli."

"Odwiedź nas prędko, Antonio!"

Antonio pokiwał głową, odwrócił się, a pomimo każdej desperackiej, palącej uncji pragnienia w swoim ciele, Lovino cofnął się o krok. Jego serce zaczęło walić. Nie tu... nie teraz... nie mógł pozwolić Antonio go objąć, nie mógł tego znieść, dlaczego Antonio się nad nim pochylał, co on... Galopujące serce Lovino zatrzymało się, kiedy poczuł ciepły oddech Antonia przy swoim uchu. "Wciąż czekam, mi corazón."

Lovino zwalczył gwałtowną potrzebę zaczerpnięcia tchu. Jego oczy się rozszerzyły, a policzki zapłonęły czerwienią. Antonio odsunął się, wciąż patrząc na Lovino, z małym, zadowolonym uśmiechem na ustach, intensywnymi, płonącymi oczami. Patrzyli tak sobie w oczy, aż Roma złapał Antonia za ramię, forsownie poprowadził go do drzwi i ucałował jego policzki w niemal brutalnym pożegnaniu. "Do następnego! Oh, i Antonio, powiedz mi. Umiesz śpiewać?"

Antonio uśmiechnął się w lekkim oszołomieniu, wydawał się trochę zdezorientowany. "Śpiewać? Czemu?"

Roma zmrużył oczy. "Bo, jeśli spojrzysz tak na mojego wnuka jeszcze raz, to cię wykastruję."

Lovino nie mógł w to uwierzyć. Poczuł, jak jego twarz krzywi się w czystym szoku. Jak wiele wiedział Roma? I jak śmiał mówić tak do Antonia? "Dziadku!" krzyknął Lovino, całkowicie upokorzony. Co musi sobie myśleć Antonio?

Wyraz twarzy Antonia był zupełnie pusty, dopóki Roma nie wybuchł basowym śmiechem. Antonio westchnął z ulgą i zaczął śmiać się razem z nim. 

"Nie, nie," zaśmiał się Roma, ciężko klepiąc Antonia po plecach. "Ale, Antonio, naprawdę..." Roma natychmiast przestał się śmiać i spojrzał w oczy Antonia z poważnym, mrocznym spojrzeniem. "Jestem śmiertelnie poważny." 

Lovino uderzył dłonią w czoło. Utknął gdzieś pomiędzy pragnieniem śmierci z zawstydzenia, a pragnieniem rozwalenia czegoś o ścianę. Feliciano wydawał się być rozbawiony. Antonio cofnął się do drzwi, wciąż utrzymując na twarzy uśmiech. "Niedługo... um. Niedługo się zobaczymy, Romo."

"Na pewno!" Roma uśmiechnął się radośnie, wesoło machając do Antonio po raz ostatni. Kiedy jego spojrzenie spotkało się z tym Antonia, Lovino zastanawiał się, czy powinien odwrócić wzrok, czy próbować przeprosić. Jednak Roma wykonał jednoznaczny ruch ręką poniżej pasa, więc Antonio po prostu uśmiechnął się do Lovino po raz ostatni i pospieszył za drzwi. Lovino przez krótką chwilę zastanawiał się, czy naprawdę da się umrzeć z zawstydzenia. Roma jedynie klasnął w dłonie, odwrócił się i uśmiechnął szeroko. "Więc," powiedział radośnie. "Kto chce makaron na obiad?" 

"Ooo, ooo!" Feliciano podskoczył i pobiegł z powrotem do kuchni. 

Lovino zawarczał cicho i pociągnął się za nimi. "Opuszczam tę rodzinę."

.

Lovino nie mógł spać. Jak miałby móc spać tej nocy? W jego głowie kręciły się, jak na karuzeli, ciągłe myśli o Antoniu, a z nimi strach i podekscytowanie, w oczekiwaniu na następny poranek. To będzie pierwszy raz, kiedy Lovino weźmie udział w jednej misji z Antoniem. Co prawda, Dziadek Roma też tam będzie, ale Lovino wciąż nie mógł kontrolować zmiennego, drapiącego, niemal bolesnego zdenerwowania zbierającego się w jego brzuchu. Od czasu tego paraliżującego zawstydzenia poprzedniego wieczora, Lovino nie miał szansy porozmawiać z Antoniem sam na sam. Teraz, kiedy Dziadek Roma zdawał się robić podejrzliwy, Lovino zaczynał zastanawiać się, czy będzie miał taką szansę - a co ważniejsze, czy w ogóle chciał ją mieć.  

Lovino robił co mógł, żeby nie myśleć o Antoniu przez ostatnie tygodnie. Jak zawsze, kiedy próbował zapomnieć. Skupił się na ruchu oporu, próbując udowodnić, że miał znaczenie. To nawet zdawało się działać - Dziadek Roma wreszcie dał Lovino jego własny pistolet. Rzucił się w wir organizowania, świętowania. Kilka dni temu upił się całkowicie podczas nieplanowanego świętowania w ich domku, tylko po to, by następnego dnia obudzić się z wyschniętymi ustami, bolącą głową i zamazanymi, przerażającymi wspomnieniami o tańczeniu, śpiewaniu i grze na swojej gitarze na stole. A jednak wciąż, zawsze, ciągle, Lovino myślał o Antoniu. Śnił o nim. Czekał na niego. Nie dało się zapomnieć Antonia, kiedy go nie było, a co dopiero kiedy był tu, w wiosce, kilka minut spacerkiem od niego. Oczywiście, że Lovino nie mógł spać. 

I tak Lovino leżał w ciszy, gapiąc się na ścianę, nie mogąc nawet usłyszeć oddechu Feliciano w łóżku po przeciwnej stronie pokoju. Feliciano był dziwnie chętny, żeby iść dziś na targ, a jednak wrócił z niczym, poza tabliczką czekolady niewiadomego pochodzenia. Lovino ledwo miał czas, żeby zastanowić się, skąd ją wziął. Zamiast tego, jego myśli zaprzątały wspomnienia Antonia, z dzisiaj, z cantiny. Członkowie Resistenzy byli tak szczęśliwi, że go widzą - ale oczywiście, każdy byłby szczęśliwy, że widzi Antonia. Lovino jedynie siedział na stole z tyłu pomieszczenia, patrząc, jak ściskają dłoń Antonia, jak rozmawiają wesoło, uśmiechają się radośnie, śmieją się. Wszyscy lubili Antonia. Ale jak możnaby było go nie lubić? I znów, Lovino nie potrafił się nie zastanawiać: jak ktoś tak przyjazny i popularny, jak Antonio, mógł go kochać?

"Lovino?" Widocznie Feliciano też nie mógł spać. 

"Hmm?"

Głos Feliciano przebił się przez środek rozbieganych myśli Lovino. "Co myślisz o Antoniu?"

Lovino niemal się zakrztusił. Wziął gwałtowny wdech, po czym od razu zakaszlał, starając się to ukryć. Musiał przypominać sobie, że Feliciano nie potrafił czytać mu w myślach. Feliciano nie mógł wiedzieć, co czuł do Antonia... na pewno... "Czemu, do cholery, mnie o to pytasz?"

"Cóż, czy ty nie... lubisz go?"

Lovino prychnął, starając się brzmieć na urażonego. "Ja - jego? Tego hiszpańskiego drania? Czemu miałbym go lubić?"

"Cóż, ja go lubię, Dziadek też, więc pomyślałem, że ty też. Może. Trochę bardziej, niż my.

Puls Lovino przyspieszył, w jego żołądku zawiązał się supeł strachu. Ale nie, Feliciano nie mógł wiedzieć. Lovino ukrywał swoje uczucia zbyt dobrze, całkowicie dobrze. Jak ten głupiutki, mały Feliciano miałby przez to przejrzeć? "Cóż, nie."

"Oh." Feliciano brzmiał na zaskoczonego. "Dobrze więc."

Lovino czekał kilka chwil, po czym odetchnął z ulgą. Nie wiedział, co opętało Feliciano, żeby zadawać takie pytania, ale od tej pory Lovino będzie musiał być trochę ostrożniejszy. Wystarczająco złe było to, że Dziadek zaczynał mieć podejrzenia, ale Feliciano... boże, uczucia Lovino muszą być bardziej oczywiste, niż mu się wydawało!

"Lovino?"

Lovino zacisnął zęby. "Co?"

"Czy kiedykolwiek myślałeś, żeby powiedzieć Antoniowi, że... go nie lubisz?"

Umysł Lovino stał się pusty, jak biała kartka. Feliciano wiedział... Pod kocami nagle wydawało się być zdecydowanie za gorąco, na jego szyi pojawił się pot. 

"Lovino?"

"Śpij, Feliciano." Lovino miał nadzieję, że Feliciano nie słyszał tej desperacji w jego głosie. Odetchnął głęboko i starał się pozbyć tych pełnych histerii myśli ze swojej głowy. Jeśli wszyscy zdawali się widzieć uczucia Lovino, jaki sens miało dłuższe ukrywanie ich? W końcu wcale nie znikały. Ale znał odpowiedź; znał powód. Bo wciąż tak bardzo bał się zostać skrzywdzony.

"Lovino?"

"Na miłość boską, Feliciano, czego chcesz?"

Tym razem Feliciano brzmiał pewniej. "Lubisz Antonia i chcesz mu to powiedzieć, ale boisz się, co wtedy będzie. To nie tak, że cię winię, w końcu Dziadek zagroził, że go wykastruje i w ogóle, ale może... może, gdybyś wytłumaczył..."

"Feliciano," Lovino mówił cicho, niemal bez tchu. Przez moment zastanawiał się, jak wyjaśnić swoje emocje, swoje powody. Kiedy wreszcie się odezwał, mówił raczej bardziej do siebie. Feliciano pewnie nawet nie zrozumie. "Czasem mamy uczucia, których nigdy nie będziemy mogli wyrazić. Czasem miewamy tajemnice, które powinny nimi pozostać. Czasem..." Lovino przerwał, widząc w ciemności uśmiechającą się twarz Antonia i zdał sobie sprawę, że nie był nawet pewien, czy sam wierzy w to, co mówi. "Czasem bywają rzeczy, które po prostu nie są warte ryzyka." 

Nawet, kiedy to mówił, Lovino wiedział, że okłamuje sam siebie. Antonio był wszystkim, co miało znaczenie; Antonio był wszystkim. Z nim Lovino nie był niepewny, nie był samotny. W Lovino była pustka, którą wypełnić był w stanie jedynie Antonio, a przerażało go, jak pusty bez niego był Lovino. Antonio sięgał do wnętrza Lovino, do przestrzeni, o której istnieniu nawet nie miał pojęcia, i wypełniał ją szczęściem, uczuciem przynależności i jasną radością, która przekraczała cokolwiek, czego odczuwanie był sobie w stanie kiedykolwiek wyobrazić. Kiedy Antonia nie było, Lovino egzystował. Tylko, kiedy Antonio był z nim, Lovino naprawdę żył.   

I to było to, czym ryzykował Lovino. Tą radością, błogością, uczuciem całości. To tego tak bał się czuć, to z tym tak bardzo walczył. Lovino wiedział, że jeśli by to zaakceptował, uwierzył w to, poczuł to, a potem to stracił, niemógłby przetrwać. 

Ale wtedy przypomniał sobie to idealne uczucie bycia w ramionach Antonia; muśnięcie ciepłej dłoni Antonia na jego policzku. Pamiętał nadzieję i miłość w oczach Antonia, radość i piękno w jego uśmiechu. Każdą cząsteczkę bytu Lovino ciągnęło do Antonia. 

Ciężko było to rozumieć i zaakceptować. Ale jeśli Antonio nie był wart ryzyka, to nic nie było.

.

Ta 'misja' była jakimś żartem. Cztery godziny włóczenia się po bocznych drogach do dalekiej stacji walczących partyzantów, piętnaście minut przekazywania wiadomości o niemieckich patrolach w okolicy, a teraz Lovino wlókł się do domu w gorzkim humorze, za Dziadkiem i Antoniem, odnosząc wrażenie, że wzięli go ze sobą tylko po to, żeby nie mówił im już, że nic nie robi. Kopnął kamień leżący przed nim na wiejskiej dróżce, trzymając ręce w kieszeniach i krzywiąc się do siebie. Czuł się jak głupiec. Po co w ogóle Roma dawał mu pistolet, skoro nawet nie miał szansy go użyć? Lovino chciał udowodnić, że był coś wart. Chciał pokazać wszystkim, że, pomimo tego, co myśleli, on też mógł być ważnym członkiem ruchu oporu. Mógł walczyć za kraj, który kochał. A patrząc na Antonia idącego drogą przed nim, ze swoimi kręconymi brązowymi włosami powiewającymi na wietrze, pogwizdując cicho, Lovino nie mógł zaprzeczyć, że ponad wszystko, chciał zaimponować własnie temu mężczyźnie. Chciał, żeby ten odważny, przystojny, denerwująco radosny Hiszpan wiedział, że on też potrafi być odważny. Lovino chciał udowodnić, że jest wart niezrozumiałych uczuć Antonia. 

Lovino idąc mocno kopał przed sobą kamień, szybko nudząc się niezmiennym krajobrazem dookoła. Wysokie, strome wzgórze wznosiło się nad szeroką wiejską drogą, łagodnym zejściem prowadząc do zielonych pól i dolin. Lovino podniósł wzrok i oglądał odległe chmury burzowe gromadzące się za górami. Dzień był ciepły, jak na zimę, ale szybko robiło się chłodniej, kiedy niebo zaczynało ciemnieć. Wiatr też zaczynał wiać mocniej, szumiąc żwawo w gałęziach drzew rosnących przy drodze. To nie wyglądało, jak by ta przyjemna, ciepła pogoda miała trwać jeszcze długo; może nawet to właśnie burza i deszcz, który spadnie z tych właśnie chmur przełamie te dziwnie ciepłe zimowe dni. 

Lovino mamrotał do siebie, ocierając pot z czoła. Ten nudny, bezsensowny spacer nie chciał się skończyć, a czuł, jakby szli już całą wieczność. Kiedy, do cholery, się zatrzymają? Biorąc głęboki oddech, Lovino właśnie miał zażądać przerwy, kiedy nagły, głośny huk przeciął powietrze. Lovino poczuł, jak serce podchodzi mu do gardła, kiedy Antonio i Roma odwrócili się szybko słysząc ten dźwięk, sięgając po bronie. Pospiesznie, bez przemyślenia, Lovino próbował zrobić to samo, ale jedynie potknął się na nierównej drodze i przewrócił. Ostry, palący ból przeciął jego kostkę i krzyknął, upadając na ziemię.

"LOVINO!" krzyk Dziadka Romy był pełen paniki. Ale to Antonio pierwszy do niego dobiegł, opadając przy nim na kolana, zanim Lovino przetworzył w ogóle, co się dzieje. Antonio przejeżdżał szybko dłońmi po jego kurtce, szukając czegoś i wprawiając Lovino w dezorientację.   
"Lovino, trafili cię? Lovino? Romo, znajdź kierunek. Lovino, odpowiedz mi!"

Z walącym sercem i zawrotami głowy, Lovino podciągnął się i odsunął od siebie dłonie Antonia. "Przestaniesz z tym, jaki masz problem, to tylko moja..." Lovino urwał i wziął gwałtowny wdech, ból wezbrał w jego nodze nagłą, okropną falą. "...KOSTKA, CHOLERA, O CHOLERA!"

Atonio odetchnął z ulgą. "Ah. Gracias a Dios."

Lovino próbował spojrzeć na niego ze złością, ale musiał zamrugać, żeby powstrzymać łzy bólu. "Dzięki bogu? To mnie, kurwa, zabija, ty draniu, co ty- o cholera nie, nie dotykaj ARGH!" Lovino poczuł, jak Dziadek Roma zakrywa mu usta, żeby zagłuszyć jego krzyk.

"Lovino. Jest w porządku. Pozwól Antoniowi obejrzeć twoją kostkę. Wydaje się, że dźwięk wydała łamiąca się gałąź, ale na tej drodze czasem są niemieckie patrole, więc i tak musisz być cicho. I pilnuj, co, do cholery, mówisz."

Lovino skrzywił się ze złością. Roma pewnie mówił to tylko po to, żeby się zamknął. Na pewno nie szliby tą drogą tak otwarcie, gdyby były jakiekolwiek realne szanse na napotkanie niemieckiego patrolu. Bez względu na to, Lovino pokiwał głową, a Roma zabrał rękę. W tym samym czasie Antonio zdjął jego but, więc sam musiał zatkać sobie usta, żeby nie krzyczeć. Walczył z potrzebą kopnięcia Antonia, kiedy ten delikatnie dotykał spuchniętego ciała. 

"To tylko skręcenie," powiedział pełnym ulgi głosem Antonio. Uśmiechnął się wesoło do Lovino. "Nic nie jest złamane. Ale nie możesz jej obciążać - będziemy musieli iść powoli." 

Roma odetchnął ciężko. "Ah, dobrze. Ale już się spóźniamy, a po dzisiejszym spotkaniu Feliciano z informatorem..." 

"Możesz iść naprzód, Romo." Antonio mówił zdecydowanie zbyt prędko. "Ja mogę pomóc Lovino dojść do domu."

Lovino uniósł brwi, serce podeszło mu do gardła. Roma spojrzał od Antonio do Lovino, a potem w dół drogi. Niechętnie pokiwał głową. "Wiecie, jak Feli potrafi spanikować. Lepiej, jeśli się pospieszę." Roma natychmiast wyruszył ścieżką, krzycząc za sobą. "Bądźcie tak szybko, jak tylko możecie i uważajcie." 

Antonio pomachał mu lekko dłonią. "Zawsze, Romo."

Lovino niemal zapomniał o swojej skręconej kostce. Dziadek Roma zostawił go samego. Lovino był sam z Antoniem. Sami, pierwszy raz od tego tańca w środku wiosny, w cantinie, od tej cudownej, okropnej, przytłaczającej rozmowy w tamtej uliczce. Lovino nie wiedział, jak ma to znieść. Antonio uśmiechnął się do niego - jasno, radośnie i oszałamiająco. W odpowiedzi Lovino popatrzył na niego spode łba. "Nie potrzebuję twojej pomocy. Mogę iść sam."  

Antonio wydawał się w to wątpić. "Jeśli będziesz ją zbytnio obciążał, to spuchnie jak przejrzały pomidor."

Wspomnienie o pomidorach sprawiło, że Lovino natychmiast pomyślał o szklanym pomidorze leżącym w jego górnej szufladzie, w domu. Jego serce zabiło jeszcze szybciej, wysyłając jego rozgrzaną krew bezpośrednio do jego policzków. Minęły dopiero dwa dni, ale Lovino był piekielnie wkurzony, że nie potrafi otworzyć tej głupiej rzeczy. Co Antonio miął z tymi głupimi gierkami? "Dobrze więc, będę skakał." 

Niepewny wyraz twarzy Antonia zmienił się w taki pełen rozbawienia. "Przez całą drogę do domu?"

Lovino odpowiedział wyzywająco. "Tak."

"Mogę cię ponieść." Antonio uśmiechnął się szeroko i poruszył brwiami. 

Oczy Lovino rozszerzyły się w niepokoju. "O nie. Nie, do cholery, nie możesz." Zmusił się do wstania, postawił pełen determinacji krok naprzód i natychmiast potknął się, kiedy fala ostrego bólu wystrzeliła po jego nodze. Antonio złapał go bezpiecznie za ramiona. 

"Oh, Lovino, jesteś taki uparty. Na miłość boską, pozwól, że ci pomogę." Ale Antonio uśmiechał się, kiedy to mówił, pomagając Lovino dokuśtykać do dużej skały przy pobliskiej krawędzi małego klifu.  

"Nie potrzebuję twojej pomocy," wymamrotał znowu Lovino, nie chcąc przyznać, że mocny uścisk Antonia zapierał mu dech w piersi i posyłał ten znajomy dreszcz po jego kręgosłupie. 

"Cóż, potrzebujesz, żeby ktoś opatrzył twoją kostkę. Teraz usiądź i postaraj się zrelaksować, dobrze? No seas tonto****."

Lovino usiadł ciężko, patrząc ze złością na Antonia, kiedy ten chował jego but do torby i wyciągał bandaż "Nie nazywaj mnie tak." 

Antonio zachichotał, klękając i sięgając po stopę Lovino. "Dobrze. No seas tan adorable*****."

Lovino zapłonął czerwienią. "Tak też mnie nie nazywaj!" Poruszył się niewygodnie na twardym kamieniu, czując, jak coś wbija mu się w udo. Sięgnął do kieszeni, wyciągnął niepotrzebny mu do niczego pistolet i położył na skale obok siebie. 

Antonio patrzył na pistolet odcinający się czernią na bladej szarości kamienia. "Czy Dziadek ci nie powiedział? Nigdy nie wyjmuj pistoletu, chyba, że planujesz go użyć."

Lovino przewrócił oczami. Czy Antonio myślał, że Lovino nie wiedział nic, jeśli Dziadek mu tego nie powiedział? "Wiem! Ale to tylko na chwilę, zaraz schowam go z powrotem."

Antonio uniósł brwi. "Nie zapomnij," powiedział ostrzegawczo. 

"Nie jestem głupi," mruknął Lovino. Potem westchnął i poddał się bolesnemu, zawstydzającemu uczuciu ciepłych, ostrożnych dłoni Antonia na jego wrażliwej kostce. Lovino ciężko przełknął ślinę, kiedy Antonio uważnie owijał biały bandaż wokół puchnącej kończyny. Zastanawiał się, co ma powiedzieć, nie chcąc jedynie gapić się na silne, opalone dłonie Antonia w ciszy. "Dzisiejsza misja nie była zbyt niebezpieczna, czyż nie?" 

Antonio spojrzał na niego zielonymi, lśniącymi oczami, przez ciemne, dzikie loki. "Każda misja jest niebezpieczna."

Serce Lovino zabiło nierówno, więc odwrócił wzrok od tych oczu i spojrzał na ciemniejący horyzont. "Brzmisz jak Dziadek."

Antonio zaśmiał się, znów skupiając uwagę na zawijaniu białego materiału wokół kostki Lovino. "Ale to prawda, Lovino."

"On wciąż nie pozwala mi iść na prawdziwą misję. Chciałbym, żeby przestał mnie aż tak chronić."

Antonio wzruszył ramionami. "Cóż, właśnie to się robi, kiedy się kogoś kocha."

Ten ciepły dotyk palców Antonia posyłał małe, mrowiące dreszcze po całym ciele Lovino. Musiał przyznać, chociaż niechętnie, że to przynajmniej odciągało jego myśli od bólu. "Mogę się sobą zająć. Potrafię znieść niebezpieczeństwo."

"Wiem, że potrafisz."

Lovino był zaskoczony wyraźną dumą w głosie Antonia, zaraz potem czując rozczarowanie, kiedy Antonio zapiął bandaż i zabrał dłonie. Bardzo delikatnie poklepał nogę Lovino, sygnalizując, ze skończył, ale jeszcze wcale nie wstawał. Lovino spojrzał na niego z zamyśleniem. "Wybrałbyś mnie na jedną ze swoich misji?"

Antonio pochylił się trochę do przodu, jego rozwiane włosy wpadły mu do oczu. "Twój dziadek zabiłby mnie, gdybym zrobił to za jego plecami." Lovino prychnął, ale Antonio szybko mówił dalej. "Ale zawsze przydałaby mi się lojalna pomoc - więc prawdopodobnie przytoczę ten temat w rozmowie z Romą. Poza tym, ze mną zawsze byłbyś bezpieczny."

Szczęka Lovino praktycznie opadła. Zamrugał kilka razy, oniemiały. Antonio naprawdę wziąłby go na prawdziwą misję? Do czegoś ważnego? "Mówisz poważnie?" Antonio pokiwał głową. Serce Lovino jakby zapiekło w jego klatce piersiowej, ból w kostce był dawno zapomniany. Antonio mu ufał. Antonio wierzył, że na to zasługiwał. To uczucie było dziwnie rozweselające. Ale ponad to... "Czemu byłbym z tobą bezpieczny?"

Antonio puścił mu oczko. "Bo chroniłbym cię za cenę swojego życia."

Lovino odruchowo próbował kopnąć Antonia zdrową nogą, nawet, jeśli jego żołądek wywinął koziołka z radością. "Mówisz najgłupsze rzeczy, ty dramatyczny Hiszpanie!"

Antonio tylko zachichotał. "Ale najpierw - wymagam od ciebie obietnicy."

Lovino założył ramiona i spojrzał na niego ze złością. Ciągle te głupie gierki... "Obietnicy?"

"Obietnicy, że gdybyśmy kiedykolwiek znaleźli się w niebezpieczeństwie, będziesz robił dokładnie to, co mówię."  

Lovino przyglądał się Antoniowi uważnie, przymrużonymi oczami. Już kiedyś składał tę obietnicę. "Dobra," wymamrotał.

Antonio lekko odwrócił głowę, przykładając dłoń do ucha, "Co powiedziałeś?

"Dobra!" Lovino warknął przez zaciśnięte zęby. 

"Proszę?" Antonio pochylił się do przodu, jego uśmiech stał się jeszcze szerszy - ten drań bawił się zdecydowanie za dobrze. Lovino przewrócił oczami.  

"Oh, na miłość boską... obiecuję."

Antonio zaśmiał się i oparł na piętach. "No i już, czy to było takie trudne?"

Usta Lovino ułożyły się w mały, zdradziecki uśmiech. "Czyli jednak naprawdę nie możesz nie mówić tych głupich, melodramatycznych rzeczy."

Antonio przerzucił sobie swoją torbę przez ramię i uśmiechnął szeroko. "Ah, ale jeśli sprawiają, że tak się uśmiechasz, jak mogę się powstrzymać?"

Serce Lovino zatrzepotało denerwująco. "Oh, weź już z tym przestań, czy ty naprawdę myślisz..."

"Szz." Antonio nagle uniósł dłoń i obrócił głowę, jego uśmiech opadł, a spojrzenie stwardniało. Lovino natychmiast umilkł, czując zimno w żołądku, kiedy zachowanie Antona zmieniło się tak strasznie. Przysłuchiwał się uważnie, ale nie słyszał nic, poza wiatrem, nawet pomimo okropnego niepokoju gromadzącego się w jego żołądku. Antonio się nie poruszył. Lovino miał zacząć pytać, co się dzieje, ale w oddali zabrzmiało ciche dudnienie, gdzieś w niedużej odległości. Powoli przybliżało się i stawało głośniejsze, aż Lovino, z falą gorącego strachu, rozpoznał je, jako odgłosy silnika. Szeroko otwarte, pociemniałe oczy Antonia spotkały się z jego, a w głowie Lovino zabrzmiały słowa Dziadka - Na tej drodze czasem są niemieckie patrole... Chwila zdawała się rozciągać, zamglona, wykrzywiona i zdecydowanie zbyt długa. Przerwała się, kiedy Antonio histerycznie zerwał się na nogi, złapał Lovino za ramię i ściągnął go z drogi, w stronę opadającego wzgórza.  

Lovino ledwo czuł ból w swojej kostce. Nie miał czasu myśleć ani nic czuć, zanim Antonio wciągnął go za przydrożny wał - jeden z wielu takich, które dawno temu budowano we włoskich wioskach. Opadli ciężko na ziemię przy wykopanym wgłębieniu, niewidzialni od strony drogi. Lovino niemal boleśnie kręciło się w głowie. "Co my zrobi..." 

"Szz, Lovino." Antonio mówił surowym szeptem, jego oczy były pełne powagi, jego ciało niemal dotykało Lovino w małej przestrzeni. "Dokładnie to, co mówię, pamiętasz? Nic nie mów i się nie ruszaj. Miną nas."

Lovino przełknął ciężko ślinę i pokiwał głową, jego szok szybko przerodził się w strach. Wszystko działo się zbyt szybko. Starał się oddychać równo, pomimo rosnącego przerażenia, czekając i modląc się, żeby to przyprawiające o mdłości dudnienie silnika minęło. Dźwięk stawał się coraz głośniejszy i bliższy, aż dochodził z drogi bezpośrednio znad nich, a Lovino zapomniał o modlitwie; zapomniał o oddychaniu. Potem hałas przycichł, zadrżał i zatrzymał się kompletnie. Dlaczego wyłączali silnik? Czemu samochód się zatrzymywał? Lovino spojrzał na Antonia z ciekawością i desperacją, jakby mógł jakoś usłyszeć i odpowiedzieć na nieme pytania Lovino. Ale Antonio wyglądał na po prostu zdezorientowanego, aż z falą pełną niemalże przerażenia wydawał się zrozumieć - jego usta rozchyliły się trochę, a oczy rozszerzyły. I wtedy Lovino zdał sobie sprawę. Jego pistolet wciąż leżał podejrzanie na tamtym kamieniu przy drodze. 

Żołądek Lovino ścisnął się, jak nigdy dotąd. Potrząsnął głową, próbując zaprzeczać temu ze złością, na jego skórze pojawił się zimny pot, palące łzy zaczęły zbierać się w jego oczach. Jak  mógł zrobić coś tak głupiego? Antonio mówił mu, żeby nie odkładał broni! Wiedział, żeby tego nie robić! "Przepraszam," wyszeptał Lovino, natychmiast zakrywając usta dłonią. Drzwi samochodu otworzyły się i zamknęły nad nimi; ciężkie, nie do pomylenia, niemieckie głosy zagłuszyły wiatr. Strach i wstyd zalały zamarzające żyły Lovino. Jego głos łamał się, kiedy znów szeptał. "Przepraszam, przepraszam, prze..."

Antonio potrząsnął głową i dotknął palcami ust Lovino. "Szz. Nie," powiedział bezdźwięcznie. Potem szybko, mocno, sięgnął ramieniem dookoła talii Lovino i przyciągnął go blisko do siebie. Pomimo dumy, ponad wszelką myśl, pomimo wszystkiego, Lovino desperacko się do niego przycisnął. Ciężkie szurnięcia wojskowych butów rozbrzmiewały na drodze nad nimi, podkreślane wykrzykiwanymi rozkazami i tymi głębokimi, głośnymi, paraliżującymi Niemieckimi głosami. Lovino po prostu przylgnął do Antonia. Nie mógł powstrzymać łez, nie potrafił czuć się zawstydzony. Mógł jedynie schować twarz w szyi Antonia i czekać.

Oddychając gwałtownie przy skórze Antonia, serce Lovino biło dziko w strachu mieszającym się z czymś jeszcze. Antonio był tak blisko. Trzymał Lovino ciasno, głaskał go po plecach i włosach, dotykał jego policzka i ocierał łzy. Antonio uspokajał go i pocieszał nie mówiąc ani słowa. Lovino zamknął oczy. Nie zasługiwał na to. Nie zasługiwał na Antonia. Bo z powodu Lovino, wszystkim co dzieliło go od tortur i śmierci był ten malutki, płytki rów. Jeśli ci niemieccy żołnierze złapią go teraz, to będzie wina Lovino.  

Gorące, ciężkie łzy nie przestawały płynąć. Lovino nie obchodziło nawet, że trząsł się niekontrolowanie; mógł myśleć tylko o tym, jak Antonio będzie złapany, będzie zamordowany, a to wszystko przez jego głupią pomyłkę... Gwałtownie podniósł wzrok, czując potrzebę przeproszenia go jakoś, ale zatrzymał się natychmiast, kiedy zobaczył wyraz oczu Antonia - były dziwnie delikatne, pocieszająco spokojne, lśniąco zielone. Nie wydawał się zły. Nie wyglądał na przestraszonego. Antonio wyglądał po prostu, jak najcudowniejsza, najmilsza, najpiękniejsza i najważniejsza osoba w całym świecie Lovino. 

Ale te surowe niemieckie głosy wciąż krzyczały. Te ciężkie, uderzające o ziemię buty wciąż się ruszały, przybliżając się, przyspieszając, aż były bezpośrednio nad rowem. Lovino zdał sobie sprawę, że się nie zatrzymywali. Żołnierze sprawdzali teren przy drodze. Panika rozdzierała klatkę piersiową Lovino, przyprawiając go o mdłości i przytłaczając, było zbyt gorąco, zbyt okropnie. Powstrzymywał głośne łkanie, trzęsąc się i pocąc, nawet, kiedy Antonio głaskał go po włosach i patrzył w jego oczy ze spokojem. To nie działo się na prawdę, nie mógł tego znieść, nie mógł oddychać...

Głęboki głos krzyknął surowo nad nimi. Antonio znieruchomiał. Jego ręka powędrowała do biodra, a Lovino, z przerażającą falą oszołomienia zdał sobie sprawę, że sięgał po pistolet. Myśli Lovino zatrzymały się w grozie. Strach płynął w jego krwi, krztusił się nim. W całym swoim życiu, jeszcze nigdy nie czuł takiego przerażenia. Antonio tylko ścisnął go mocno, dotknął ustami ucha Lovino i szepnął tak cicho, że Lovino nawet nie mógł być pewny, czy naprawdę to usłyszał. "Za cenę życia."   

Przez ciało Lovino przebiegł dreszcz, wyciskając z niego oddech. Ta realizacja była niemal bolesna: Antonio naprawdę miał to na myśli. Antonio naprawdę umarłby dla niego. Klatka piersiowa Lovino zaczęła wręcz boleć, kiedy Antonio oparł swoje czoło o jego, kiedy ich oddechy połączyły się, a serca biły gwałtownie pomiędzy nimi. W tych chwilach, które mogły być ich ostatnimi, wszystko, czego chciał Lovino, to być z Antoniem; dotknąć go, poczuć, zaakceptować to, czego Lovino nigdy wcześniej nie pozwolił sobie zaakceptować. Zamknął oczy, czując te niewypowiedziane słowa pulsujące w każdej części swojego ciała. Kocham cię

Ale wtedy kroki skierowały się z powrotem na drogę. Krzyczące glosy się oddaliły. Lovino wstrzymał oddech, nie mogąc się ruszyć, wciąż zaciskając powieki. bał się mieć nadzieję; bał się oddychać. Po czasie, zdającym się trwać wieczność, silnik samochodu ożył. Głośno zwiększył obroty, zapiszczał ogłuszająco i wreszcie rozdzierający dźwięk zaczął się oddalać i zniknął. Oczy Lovino otworzyły się i nie mógł powstrzymać łkania ulgi, ale natychmiast zakrył usta dłonią. Antonio odetchnął ciężko i schował pistolet. Zostali tak, leżąc blisko siebie, jeszcze przez kilka chwil, czekając w ciszy, aż Antonio wreszcie podniósł wzrok i zaczął się ruszać. Lovino natychmiast spanikował. Co, jeśli to była pułapka? Co, jeśli wciąż tam byli? "Nie, nie, nie," wyszeptał Lovino, łapiąc ramię Antonia, starając się go zatrzymać.   

Antonio uśmiechnął się uspokajająco i ujął dłoń Lovino, ściskając ją delikatnie. Potem wyjrzał zza krawędzi rowu. "Nie ma ich."

Lovino zadrżał z przytłaczającą go ulgą, na jego skórze rozlał się zimny pot. Jego pełne przerażenia łzy zmieniły się w gwałtowne oddechy ulgi. "O boże, Antonio!" westchnął, przykładając dłoń do swojej ciężkiej klatki piersiowej, jakby to miało pomóc mu oddychać. I wtedy, nagle, to w niego uderzyło. Jak się zachowywał, co zrobił, co powiedział... Lovino nigdy nie czuł się bardziej zawstydzony w swoim życiu. Wyrwał rękę z dłoni Antonia, podciągnął się i odsunął. Pochłaniający go wstyd tylko pogorszył jego haniebne łzy.  

"Lovino?" Antonio wydawał się zmartwiony. 

"Nie!" Lovino instynktownie próbował schować twarz. "Nie, nie, jestem idiotą! Popełniłem taki głupi błąd! To mogło kosztować mnie wszystko i..." Lovino wziął gwałtowny łyk powietrza. "I jestem takim tchórzem!"

Antonio westchnął delikatnie, cicho, kładąc dłoń na ramieniu Lovino. "Nie, Lovino..."

"Przestań!" Lovino cofnął się od dotyku Antonia, zły, zdezorientowany i upokorzony. "Nie bądź dla mnie miły, przestań być dla mnie zawsze taki dobry! Jestem zwykłym tchórzem, bo kiedy dzieje się coś takiego, ja się rozpadam! Nic dziwnego, że dziadek nie zabiera mnie na poważne misje, tylko spójrz na mnie! Tak bardzo się boję! Boję się, że coś ci się stanie, albo Dziadkowi, albo Feliciano; boję się bycia złapanym i torturowanym i zabitym, boję się tego, co czuję do ciebie..." Lovino urwał i zakrył usta dłonią. O kurde, powiedział to. Naprawdę właśnie to powiedział. "Cholera, cholera, do diabła!" Lovino stanął na nogi, zupełnie zapominając o swojej zranionej kostce. Postawił krok i upadł na ziemię. Nie, nie, nie... "CHOLERA!" 

Lovino całkowicie płonął ze wstydu. Chciał zniknąć; chciał umrzeć. Chciał, żeby ziemia się rozstąpiła i pochłonęła go całego. Lovino zdecydował się jedynie podciągnąć kolana pod brodę, owinąć je rękami i schować twarz w dłoniach. Może to był sen. Może obudzi się, jeśli będzie chciał wystarczająco mocno. Może... 

"Jest w porządku, Lovino." Lovino poczuł, jak Antonio usiadł blisko niego, ale nie potrafił zmusić się, żeby podnieść wzrok. Powietrze wokół nich stało się zimniejsze w sekundę, pot na skórze Lovino sprawiał wrażenie lodowatego. Spokojna cisza wczesnego popołudnia wydawała się dużo głębsza po poprzednich głośnych i gwałtownych wydarzeniach. Jeszcze przez chwilę siedzieli w ciszy, aż Antonio znów się odezwał. "Oh, mi corazón. Wszystko jest już w porządku."

"Nie," wymamrotał Lovino. "Nie jest."

Antonio odpowiedział po chwili. "Lovino, nie byłbyś człowiekiem, gdybyś nigdy się nie bał." 

Lovino prychnął, wciąż chowając twarz. "Łatwo ci mówić. Ty się niczego nie boisz. Jesteś najodważniejszym człowiekiem, jakiego znam, czy nie rozumiesz..."

"Myślisz, że nigdy się nie boję?" przerwał Antonio, po czym zaśmiał się delikatnie, bez rozbawienia. "Lovino, to było przerażające. Oczywiście, że się bałem. I boję się wszystkich tych rzeczy, o których mówiłeś. Że coś stanie się Romie, Feliciano - broń boże, tobie. Że zostanę pojmany..." Antonio westchnął ze zmęczeniem. "Tego, co zrobiłoby mi gestapo."

Lovino pokręcił głową. "Nie." Nie mógł o tym rozmawiać. Nawet nie chciał o tym myśleć. 

Antonio kontynuował dopiero po chwili. "Boję się tych samych rzeczy, co ty, Lovino" 

Lovino obrócił głowę, wciąż opierając ją o swoje ramiona, wreszcie patrząc Antoniowi w oczy. Jego uśmiech był zbyt pełen zrozumienia, jego oczy były zbyt miłe, jego przystojna twarz była otoczona jego opadającymi lokami i ciemniejącym niebem. Serce Lovino przyspieszyło i zakołysało się na ten widok. Niemal zapomniał czuć się zawstydzony. 

"Lovino, wszyscy czujemy strach. Ale niektóre rzeczy są warte zmierzenia się z tym strachem. Niektóre rzeczy są ważniejsze." Antonio odgarnął zabłąkany kosmyk włosów za ucho Lovino, w znajomym, zapierającym dech w piersiach geście, niosącym ze sobą falą wspomnień i uczuć. "Niektóre rzeczy są tego warte." 

Lovino nie potrafił odpowiedzieć. Mógł tylko zamknąć oczy i odwrócić głowę. Nawet nie wiedział, dlaczego to zrobił. To było niekontrolowane, to był instynkt, który wykształcił i który zapuścił korzenie tak głęboko, że nie miał wyboru. Zaprzeczanie swoich uczuć do Antonio stało się jego dziwną częścią. Lovino wiedział, że już nie oszczędzał sobie bólu - jedynie go powodował - a jednak nie wiedział, jak przestać. Wciąż próbował powiedzieć sobie, że kochanie Antonia nie było warte tego bólu. Lovino ostrożnie otarł kącik oka, zanim popłynęła kolejna łza. 

"Chodź, Lovino." Antonio sięgnął po dłoń Lovino, ściskając ją mocno, uspokajająco. "Robi się ciemno. Oprzyj się o mnie, pomogę ci."

Lovino w ciszy pokiwał głową. Pozwolił Antoniowi pomóc mu wstać, pozwolił mu położyć dłoń w jego talli, pomóc sobie iść. Ale nie mógł spojrzeć na Antonia. Nie mógł znieść widoku ukrytego rozczarowania w tych dobrych, zielonych oczach.

Antonio mówił ostrożnie, kiedy szli. Poruszał zwykłe tematy: miejsca, w których był, ludzie, których spotkał. Śmiał się, żartował i nawet czasem śpiewał - nieznane hiszpańskie nuty i wersy, których Lovino nie rozumiał. Trzymał Lovino mocno, stabilnie, pilnując, żeby nie kłaść nacisku na kostkę i żeby nie upadł. Wcześniejsze przerażające, upokarzające wydarzenia wyblakły na popołudniowym świetle, odpłynęły z wiejącym wiatrem. Lovino pozostał milczący, słuchając słów Antonia, doskonale świadom tego ramienia owiniętego wokół jego talii, podtrzymującego go. Oparł się o to ciepło, odetchnął jego zapachem, zaakceptował stary spokój i ulgę jego obecności. Czuł się, jakby to było jego miejsce.

Teraz było pomiędzy nimi coś innego. Chicha wiedza, niewypowiedziane zrozumienie, że to coś innego gdzieś prowadzi. Każde skradzione spojrzenie, każda niedopilnowana myśl, każde wypowiedziane słowo budowało to, niekontrolowanie i nie ważne, jak bardzo mógł bać się Lovino, nic nie mogło tego powstrzymać.

I kiedy tak szli powoli i stopniowo niestabilną ścieżką przy głównej drodze, Lovino poczuł, jak nagła myśl zalewa jego żyły i pojawia się w jego głowie.   

To nie potrwa długo, zanim się podda.

Ciąg dalszy nastąpi...

x-x-x-x-x

*Chodzi o nazwy restauracji - Cantina Rosso i Cantina Verde - rosso to po włosku czerwony, a Verde zielony.

**Lira - włoska jednostka monetarna, działająca przed wprowadzeniem euro

*** Verdi - autor piosenki, którą śpiewali Dziadek Roma i Feliciano

**** No seas tonto - nie bądź głupi (e.)

***** No seas tan adorable - nie bądź taki uroczy (e.)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top