Rozdział czwarty

@_zacny_uzytkownik_  jeśli nie masz melisy to nie czytaj. Poważnie.

Notatka autora: Krótkie wyjaśnienie linii czasowej: ten rozdział ma miejsce w jesienią 1943, kilka miesięcy (z research'u tłumaczki wynika, że około miesiąc) przed wydarzeniami 'Auf Wiedersehen, Sweetheart'. Od tego momentu duże time-skip'y pomiędzy rozdziałami się skończą.

x-x-x-x-x

Jesień, 1943
Włochy

.

((tutaj zaczyna się treść dla dojrzalszych czytelników. Zaznaczę koniec, więc można to pominąć, aczkolwiek nie będzie dokładnych opisów))

Antonio śnił. Musiał śnić. Nie było żadnej możliwości, żeby coś tak cudownego, coś tak pięknego, coś, za czym tęsknił, czego pragnął i pożądał od tak dawna, mogło się dziać, mogło być tu, w jego ramionach.

To znów było, jak w tamto popołudnie dawno temu, w jego wynajętym pokoju, naprzeciwko cantiny rewolucjonistów. Świat był mały, cichy. nieruchomy; a istniała w nim tylko jedna osoba. Lovino - śliczny, skomplikowany, oszałamiający, frustrujący, idealny Lovino. Lovino, trzymający się ramion Antonia swoimi lekkimi, spokojnymi dłońmi, przyciskający się do niego z pełną niepewności siłą, z oczami zbyt ciemnymi i zbyt szybkim oddechem. Antonio go pragnął. Antonio dla niego płonął. Dla nieczystego dotyku jego skóry, dla zapachu jego włosów, dla ucisku jego bioder i ciemności w jego oczach. Ale nie, to nie było dobre, a Lovino nie rozumiał; ale był taki piękny, taki ciepły i miękki i bez tchu, tak cholernie jasny i ciemny, i powabny, że Antonio nie wiedział, czy jest wystarczająco silny, żeby to zatrzymać...

Ale to nie było cztery lata temu. Bo kiedy Lovino podniósł na Antonia wzrok spod ciemnych, ciężkich rzęs, zamiast do tego ślicznego, piętnastoletniego chłopca z tego ognistego popołudnia, jego zarumieniona twarz należała do przystojnego, wciąż skomplikowanego, wciąż frustrującego, wciąż idealnego młodego mężczyzny, dla którego Antonio wciąż płonął. Więc tym razem, kiedy Lovino jęknął, Antonio go nie odepchnął. Bo jeśli to był sen, w porządku było oddać się i nie myśleć o cholernych konsekwencjach. A jeśli nie... oh, a jeśli nie...

A więc, Antonio się poddał. Przyciągnął do siebie Lovino, złapał jego wąskie biodra i przycisnął do swoich. Lovino odchylił głowę, a jego jęk stał się słowem. "Antonio..." Antonio nie mógł śnić, bo to było zbyt realne, to było zbyt idealne. Każdy dotyk Lovino odczuwał, jak wyładowanie elektryczne, zatracił się w tej pulsującej, narastającej, palącej potrzebie... Włosach Lovino, ustach Lovino, jego skórze, jego oddechu, jego dłoniach, jego szyi, tych należących do Lovino ciemnych, ciemnych oczach...

((iii koniec. Wiem, mi też było przykro))

Ale Antonio obudził się, jak zwykle. Z bijącym zbyt szybko sercem, dysząc, z pulsowaniem w ciele i przesiąkniętą potem pościelą. Ze stękiem rozczarowania, że, po raz kolejny, był to tylko sen. Leżał rozłożony w malutkim łóżku, ospały, ze zwiotczałymi kończynami. Z ostatnimi dreszczami mrowiącej przyjemności opuszczającymi jego rozgorączkowaną skórę. Zamrugał, próbując się skupić, a jego szybki oddech zaczynał zwalniać, kiedy wczesne światło słoneczne przebijało się przez zasłony, rozjaśniając szary, brudny wynajęty pokój.

Antonio przeczesał dłonią swoje nieumyte, przesiąknięte potem włosy i, wbrew sobie, poczuł, jak w jego klatce piersiowej podnosi się śmiech, kiedy spojrzał na mokrą pościel, w którą zaplątane były jego uda. Inni pomyśleliby, że wciąż jest nastolatkiem. Zachichotał i skoczył na nogi, pobiegł, by odsłonić zasłony i uśmiechnął się radośnie do złotego włoskiego poranka. Dziś był piękny dzień. Bo dziś, Antonio kierował się na południe. A południe oznaczało jedno.

Lovino.

.

Lovino siedział przy murku w ogrodzie, w zamyśleniu brzdąkając na strunach swojej gitary, nucąc do siebie, podczas gdy do ogrodu spadał jasny deszcz ciemnych jesiennych liści. Feliciano wyszedł wcześniej na targ, a gdzie poszedł Dziadek Roma - Lovino nie był pewien. Dziadek był zawsze niezwykle ponury o tej porze roku, znikając czasem na kilka godzin - przynajmniej od tej jesieni sprzed kilku lat, kiedy Lovino dowiedział się, że to właśnie wtedy umarły jego matka i babcia. Więc tak siedział Lovino, sam w ogrodzie - już się przyzwyczaił - zawsze był sam. Sam ze swoimi myślami, swoimi obawami i swoimi wspomnieniami. W końcu nieuchronnie wszystkie z nich prowadziły do jednej i tej samej starej obsesji.

Minął już ponad rok od czasu kłamstwa Lovino; rok od jego fałszywej, łamiącej serce, zmieniającej życie deklaracji w stosunku do Antonia. Rok rosnącej obecności Niemców w wiosce, wzmagania się kontrataków, bomb, egzekucji i podejrzeń. Rok, podczas którego Lovino rzucił się w wir pracy w Resistenzy, tak bardzo, jak tylko było mu wolno; towarzysząc Dziadkowi Romie na każdej misji, na której mógł, słuchając uważnie na każdym spotkaniu, pilnując i starając się zajmować Feliciano. Rok, podczas którego Antonio przychodził i odchodził, spędzając kilka dni w pokojach naprzeciwko cantiny, zostając jedynie wystarczająco długo, żeby przekazać informacje o tym, czego się dowiedział i może zorganizować bombardowanie lub atak. Na tyle długo, żeby rozedrzeć serce Lovino, żeby znów przywołać boleść na powierzchnię. Ale wciąż, Lovino powtarzał sobie tę samą rzecz. Ta mała ilość bólu jest niczym w porównaniu z bólem, który czułby, gdyby się temu poddał, niczym, w porównaniu z problemami, jakie wywołałoby to pomiędzy nim, a Dziadkiem. A chociaż gdyby Antonio umarł jutro i to wciąż złamałoby Lovino, byłoby to niczym, w porównaniu z tym, jak zdewastowany byłby, gdyby pozwolił sobie go kochać, pozwolił sobie poznać wszystko, co mogłoby się między nimi wydarzyć, poczuć wszystko, co miał do stracenia. Nie. Wolał taki ból.

Ale wciąż, Antonio patrzył na Lovino. Wciąż się do niego uśmiechał, wciąż zadawał mu ostrożne, uprzejme pytania; jak się czuł, jak znosił zwiększające się niebezpieczeństwo, jak szło mu z gitarą. Twarz Antonia rozjaśniała się, kiedy Lovino wchodził do pomieszczenia; wciąż wymawiał imię Lovino inaczej. Wciąż, po tych wszystkich latach, Antonio dezorientował Lovino, a on wciąż nie potrafił tego zrozumieć. Jak Antonio mógł być taki dobry, kiedy Lovino był dla niego okropny? Co Antonio mógł w nim niby widzieć? Jak długo to wszystko będzie się ciągnąć? Dlaczego Lovino nie chciał, żeby się kończyło? Lovino ledwo pamiętał, jak wyglądało życie przed wojną, zanim było czymkolwiek, poza sabotowaniem Niemców i czekaniem na Antonia.

Lovino nadal brzdąkał na gitarze, patrząc, jak jego palce ześlizgują się po strunach, słuchając, jak jego niejasne nucenie zmienia się w słowa. Lovino nie śpiewał dla nikogo. Ale czasem przyłapywał się na tym, kiedy był sam, a zanim to wiedział, zdał sobie sprawę, że gra piosenkę, którą pierwszy raz usłyszał od Antonia, lata temu. Śpiewał słowa delikatnie, chicho, jakby nawet będąc w tym pustym ogrodzie bał się, że ktoś go usłyszy i wyśmieje.

"Deares one, if you should leave me,
Each little dream would take wing and my life would be through
Bésame mucho, love me forever and make all mu dreams come true"

Lovino zatracił się w słowach i wspomnieniach, uśmiechnął się w swojej zadumie, podniósł wzrok i przez chwilę był pewien, że śni. Bo Antonio stał tu, przed nim. Stał - spokojny, z liśćmi latającymi za nim na wietrze, uśmiechając się miło, z oczami zielonymi jak trawa - dokładnie jak obraz z pamięci Lovino, ten z dnia, kiedy po raz pierwszy odszedł, wszystkie te lata temu. Lovino zamilkł, przestał grać i po prostu się w niego wpatrywał. Chwile mijały w ciszy, aż wreszcie odezwał się Antonio. "Śpiewasz tak pięknie, Lovino! Ja w porównaniu do ciebie powinienem się wstydzić."

Lovino odgarnął włosy za ucho w nerwowym, pełnym zawstydzenia geście. Antonia nie było tylko przez kilka tygodni, ale Lovino był zbity z tropu przez jego nagłe przybycie. "Nie kłam."

Spojrzenie Antonia stało się jakby bardziej miękkie. "Nigdy bym cię nie okłamał, Lovino."

Lovino poczuł, jak pali go poczucie winy, przypominając sobie swoje własne, dręczące kłamstwo. "Wróciłeś."

"Tak." Antonio spojrzał znacząco na ziemię obok Lovino. "Mogę?"

Lovino pokiwał głową, a Antonio usiadł. Lovino odwrócił głowę i oparł ją o murek, podnosząc wzrok na Antonia. I po prostu patrzyli na siebie. I nie było to niezręczne, ani dziwne, ani złe - patrzeć po prostu w te zielone oczy. Serce Lovino przyspieszyło zupełnie tak, jak zawsze, ale nie czuł już tej starej przerażającej, oszałamiającej gorączki. Tylko ciche kołysanie, niemal uspokajający rytm, tak ciepły i delikatny, jak liście tańczące na wietrze. To było uczucie ulgi - jakby czekał na coś tak długo, a to wreszcie przybyło. Ale w końcu, dokładnie tak było. Lovino złapał się, zanim odwzajemnił uśmiech Antonia i spojrzał w dół, na swoją gitarę. "Dziadka nie ma w domu."

"Poczekam. Jeśli to w porządku."

Lovino pokiwał głową i przejechał dłonią po swojej gitarze. Cisza była zbyt długa, poczuł, że musi ją wypełnić. "Feliciano jest na targu."

"Oh. Tak?"

Lovino znów pokiwał głową. Była to nieważna, niemająca sensu rozmowa, a jednak Lovino nie był mniej samotny od tygodni. Lovino zazwyczaj nie siedział koło Antonia tak spokojnie, ale był zbyt pełen ulgi i cichego szczęścia, żeby chociaż próbować krzyknąć, kłócić się, albo patrzeć na niego gniewnie. Może zaczynało go to męczyć. I już nie chciał, żeby Antonio odchodził. "Może zostaniesz dziś na obiad." Niech to cholera, nie chciał tego powiedzieć na głos. I czy Antonio właśnie odetchnął z ulgą? Nawet jeśli, natychmiast to ukrył, śmiejąc się.

"Lovino!" krzyknął z zachwytem. "Jak dobrze, że pytasz! Byłoby cudownie!"

"Nie ekscytuj się tak, draniu," wymamrotał z frustracją Lovino, pomimo tego, że jego serce przyspieszyło. "Po prostu jestem pewien, że Dziadek będzie chciał z tobą porozmawiać."

"Cóż, oczywiście!"

Oh, Lovino tego nienawidził - tego, jak Antonio zgadzał się z nim radośnie, bez mrugnięcia okiem. Nienawidził tego, jak te słowa płonęły w jego żyłach, tego, jak skręcał się przez nie jego żołądek. Nienawidził tego, że wciąż nie mógł kontrolować, jaki wpływ miał na niego Antonio. "Więc," powiedział zimno, starając się brzmieć, jakby go to nie obchodziło. "Na jak długo zostajesz tym razem?"

"To zależy."

"Od czego?"

"Od ciebie."

Policzki Lovino płonęły, a jego kręgosłup mrowił. A Antonio po prostu brzmiał, jakby starał się nieśmiać. "Oh," powiedział Lovino zarumieniony, choć starał się to ukryć. "Czy masz coś ważnego do zrobienia gdzie indziej?"

"Mam ważne rzeczy do zrobienia gdzie indziej. Tutaj też. Ale nie chcę sprawiać, żebyś czuł się niekomfortowo." Na te słowa Lovino wreszcie podniósł wzrok, ale Antonio jedynie się uśmiechał. Uśmiechał się tym uśmiechem, który to wszystko wywoływał, z którego powodu zalewały go przemożne emocje; strach i dezorientacja, niedosyt i pragnienie. Ten oszałamiający uśmiech, który z każdą wizytą Antonia coraz ciężej i ciężej było mu znieść. "Czy jesteś zdrów?" Lovino w ciszy pokiwał głową. "Przepraszam, że przegapiłem twoje urodziny. I pomyśleć, że masz dwadzieścia lat!" Antonio westchnął dramatycznie. "Lata płyną szybciej i szybciej."

Tak było. Lovino wydał z siebie cichy oddech w geście rozbawienia. Świat zmieniał się dookoła, a te uczucia i tak pozostały niezmiennymi, nieruchomymi, niewypowiedzianymi słowami pomiędzy nimi. To coś, czego Lovino nie mógł zmienić i wcale nie wiedział, czy by chciał. "Gdzie bywałeś w ostatnich miesiącach?"

Antonio pochylił się nad Lovino, poruszył brwiami i wyszeptał teatralnie, "W odległych królestwach i magicznych krainach!"

Lovino prychnął i przewrócił oczami. "Dobra, nie mów mi. To nie tak, że mnie to obchodzi, wiesz."

Antonio zmarszczył brwi i ciężko oparł się o murek. "Oh, nie ma z tobą żadnej zabawy. We Francji, jeśli musisz wiedzieć. Nie jest to aż takie interesujące, prawda?"

Lovino natychmiast poczuł się oburzony i skrzywdzony, jego policzki zapłonęły falą zawstydzenia i złości. Żadnej zabawy... Poczuł, jak część spokoju odpływa, a na jej miejsce pojawia się stara, znajoma, pełna obrazy wściekłość. "Więc jestem nudny, to masz na myśli?"

Antonio gwałtownie odwrócił głowę i zamrugał w zakłopotaniu. "Proszę?"

Oczywiście, że był nudny, że Antonio nie miał dla niego czasu, że nie było z nim żadnej zabawy... "Nie ma ze mną żadnej zabawy, więc jestem po prostu jestem nudny. Rozmowa ze mną musi być taka nieinteresująca. Cóż, jeśli jestem taki nieciekawy, możesz... Z czego się śmiejesz, draniu?"

Znajomy śmiech Antonia był tak głęboki i pełen pasji, jak zawsze. "Oh, Lovino, masz różne cechy, ale bycie nudnym z całą pewnością nie jest jedną z nich. Właściwie, to zawsze ciekawi mnie, jak zareagujesz. A kiedy myślę już, że cię rozpracowałem, pstryk!" Antonio pstryknął palcami i puścił mu oczko. "Ty bierzesz i mnie zaskakujesz."

Lovino patrzył ze złością i otworzył usta, ale nie potrafił odpowiedzieć na te słowa, na filuterny sposób, w jaki Antonio je wypowiedział. Więc ciężko wypuścił powietrze z płuc i spuścił wzrok. "Zamknij się."

Nastąpiła krótka cisza - Antonio, chociaż ten jeden raz, zdawał się posłuchać ponurego polecenia Lovino. To jednak nie trwało długo. "Tym razem byłem we Francji z powodów osobistych."

To przykuło uwagę Lovino, wyprostował się z zainteresowaniem. "Oh, osobistych?"

"Tak." Oczy Antonia błysnęły, jego szeroki uśmiech stał się mniejszy, za to pełen chytrości. "Żenię się ze śliczną Francuską, nie słyszałeś?"

Nagły ryk przedarł się przez uszy Lovino. Jego policzki zrobiły się zimne, kiedy cała krew odpłynęła z jego twarzy. Nie potrafił nawet pomyśleć o ukryciu swojej reakcji, zbyt oniemiały, zbyt zszokowany, zbyt przerażony. Jego kończyny zesztywniały; oddech uwięzł mu w gardle. Mógł tylko gapić się pusto, znieruchomiały, przerażony. Powietrze stało się duszące, gorące, podczas, gdy świat się rozpadał i niszczył dookoła niego.

"...vino... Lovino! Lovino, żartuję, oddychaj." Lovino znów słyszał, a pełne niepokoju słowa Antonia przebiły się przez jego otumanienie. Znów widział i pojawił się przed nim Antonio, zmartwiony, machając ręką przed twarzą Lovino. "Tylko żartowałem, Lovino, nie ma żadnej Francuski, tak naprawdę wcale się nie żenię..."

Lovino wziął gwałtowny głęboki oddech. O boże, jak zawstydzająco, jak głupio... "To nie tak, że mnie to obchodzi!" praktycznie krzyknął, potem natychmiast spuszczając wzrok na swoją gitarę, zaciskając dłonie z upokorzeniem. "Po prostu byłem... zaskoczony, że ktokolwiek chciałby za ciebie wyjść, draniu." Lovino wziął kolejny oddech i na krótką chwilę zamknął oczy. Na szczęście Antonio się nie śmiał. Właściwie mówił dalej, jakby nic się nie stało.

"Tak naprawdę, próbuję wytropić mojego starego przyjaciela, Francuza. Ma na imię Francis. Kiedyś spędzaliśmy po kilka tygodni z każdej pory roku z nim i jeszcze jednym naszym przyjacielem, Gilbertem. Jest Niemcem." Antonio prychnął cicho. "Nie podobałoby mu się, że tak mówię. Zawsze twierdził, że jest Prusakiem." Lovino słuchał w ciszy, korzystając z tego czasu, żeby uspokoić swoje serce i siebie, podczas gdy Antonio mówił, z niecharakterystycznym dla siebie taktem unikając jego spojrzenia. "Oh, tak świetnie się bawiliśmy. Życie było piękne. Każde lato we Francuskich wioskach; jazda rowerami przez małe miasteczka, jedynie z chlebem i winem w naszych plecakach, spanie gdzie popadło, czy to na usianych lawendą szczytach gór, czy w wąskich, bocznych uliczkach Paryża. Zimy w Niemczech; picie schnapps'a przy ogniu w Monachijskich browarach, jazda na sankach w śniegu, na granicy ze Szwajcarią; spędzanie świąt w Berlinie, słuchając wojennych opowieści dziadka Gilberta i drażniąc się z jego dokładnym, poważnym młodszym bratem. I Hiszpania." Zielone oczy Antonia rozjaśniły się, iskrząc w świetle słońca, kiedy uśmiechnął się, patrząc w niebo. Lovino był oczarowany, jego zawstydzenie szybko zniknęło. "Oh, Lovino. Gdybyś tylko mógł zobaczyć Hiszpanię wiosną. Nie ma piękniejszego miejsca na świecie. Czy to na południu - ciepłe dni na złotym piasku i zatłoczone noce w pełnych gwaru cantinach; czy to na północy - rozległe, pełne kwiatów pola i wąskie, kręte uliczki, prowadzące do sekretnych, wielowiekowych kryjówek. I zawsze nasza trójka. Robiąc wspomnienia na całe życie."

Lovino zorientował się, że, jak zwykle, jest zahipnotyzowany słowami Antonia, radością i pasją na jego twarzy. Lovino niemal mógł zobaczyć to, co opisywał; poczuć jego szczęście. "Jednego lata," powiedział Antonio, z uśmiechem tak odległym, jak spojrzenie jego iskrzących, zielonych oczu, "Myślę, że to był 1935 - zdecydowaliśmy, że spróbujemy dostać się tak daleko, jak tylko nam się uda. Wydaje mi się, że celem była Nowa Zelandia. Najdalej byliśmy w Egipcie."

Lovino niemal westchnął pod wrażeniem, ale powstrzymał się. Starał się nie brzmieć na tak zachwyconego, jakim się czuł. "Byłeś w Egipcie?"

"Oh, tak," Antonio uśmiechnął się szeroko "Gilbert był przekonany, że może rozwiązać najważniejsze tajemnice wszechświata, jeśli przyjmie mistyczne energie wielkich piramid."

"Oh," powiedział Lovino, niepewny, co to w ogóle znaczyło. "I, um... udało mu się?"

"Nie." Antonio parsknął z rozbawieniem. "Ale udało mu się złamać nos w Kairze, po kłótni ze sprzedawcą antyków. Po ucieczce od gangu uzbrojonych w bułaty zbirów i wyciągnięciu Francisa z burdelu, spędziliśmy noc pijąc tanie wino na schodach piramid. A Gilbert osiągnął swoje wielkie objawienie."

"Którym było...?" zapytał Lovino, jego wzrok utkwiony był w pełnej werwy twarzy Antonia, zafascynowany uciechą Antonia z jego wspomnień.

Kiedy odpowiadał, oczy Antonia wydawały się odległe. "Że piramidy nie są niczym, poza interesującą aranżacją kamienia. I nie ma żadnej mistycznej energii. A wszystko, co liczy się w życiu, to pić do dna, dobrze się bawić i przetrwać."

Lovino schylił głowę, żeby ukryć swój mały uśmiech. "Muszą dużo dla ciebie znaczyć. Nigdy nie miałem żadnych takich przyjaciół... ani, cóż, właściwie to w ogóle żadnych."

Antonio popatrzył z powrotem na Lovino, jego spojrzenie znów było pełne skupienia, tak, jak on cały. "Czy to cię denerwuje?"

"Nie," powiedział szczerze Lovino. "Nie rozumiem ludzi."

"Ludzie chcą tego, co łatwe." Antonio zaśmiał się krótko. "Ale nic, co tak naprawdę jest warto mieć nie przychodzi łatwo."

Lovino nie wiedział, co on ma na myśli, ale zrobiło mu się gorąco i jakby tracił dech, więc wrócił do swojego zwyczajnego grymasu i poprzedniego tematu. "Cóż, więc znalazłeś swojego przyjaciela, czy nie?"

Antonio westchnął, a jego uśmiech opadł. "Nie. Należy do francuskiej inteligencji, a tym samym bardzo ciężko go wyśledzić - nawet mi."

"Dlaczego próbujesz go odnaleźć?"

Antonio wzruszył ramionami. "Chciałbym wiedzieć, czy żyje. Jest dla mnie ważny."

"Oh," powiedział Lovino, starając się ignorować kłującą falę zazdrości, która podgrzała jego krew. "Więc ty i on..."

"Nie. Nigdy." Antonio powiedział to szybko, ale potem przekrzywił w zamyśleniu głowę. "Cóż, chyba, że liczyć tamtą bliską rozmowę telefoniczną w Pamplonie." Zagwizdał. "Wciąż jestem za to winien Gilbertowi."

Lovino poruszył się niezręcznie. Nie chciał wiedzieć już nic więcej o tej historii. "A co z Gilbertem? Wiesz, czy żyje?"

Antonio odpowiedział dopiero po chwili, a wyraz jego twarzy stawał się coraz mroczniejszy. "Nie. Nie wiem. Gilbert..." Antonio przerwał, potrząsnął krótko głową i westchnął w wyrazie rozczarowania i żalu. "Gilbert dołączył do niemieckiej armii. Teraz jest na wschodnim froncie, tak myślę."

"On... co? Jasna cholera!" Lovino był całkowicie zszokowany. "Twój przyjaciel jest nazistą?"

"Nie," powiedział pewnie Antonio. "Nie, tego nie powiedziałem. Powiedziałem, że dołączył do niemieckiej armii. Nigdy niebyłby częścią tego nienawistnego stronnictwa. Jest zagubionym głupcem, tak. Ale jest dobrym mężczyzną." Antonio utkwił wzrok swoich poważnych oczu w tych Lovino. "Nie każdy Niemiec jest nazistą, Lovino."

Lovino niemalże poczuł wstyd. Nigdy nawet nie zastanawiał się nad niczym takim. Kiedy Antonio przedstawiał fakty albo swoje opinie, robił to tak pewnie, z zapałem. Lovino wcale nie wiedział zbyt dużo o Antoniu, nawet teraz, pięć lat po tym, jak pojawił się w życiu Lovino, wywracając wszystko do góry nogami i sprawiając, że jego dziwny, trudny świat był bardziej skomplikowany, niż był wcześniej. "Dlaczego to robisz?" spytał nagle Lovino. Zdał sobie sprawę, że nigdy nie pytał. Nigdy nie wiedział, dlaczego Antonio robił to, co robił. "Nawet nie jesteś Włochem. Czemu robisz aż tyle dla Włoch?"

Antonio spojrzał na niego uważnie, z ciekawością. "Z powodu tego, przeciwko czemu walczymy."

"Niemcy?"

Usta Antonio wygięły się w najmniejszym uśmiechu. "Nie Niemcy."

"Faszyzm."

Na początek Antonio nie odpowiedział. Jego uśmiech opadł, oczy pociemniały i wyglądał, jakby coś ze sobą przedyskutowywał. Oparł głowę o murek i założył jedną wyciągniętą nogę na drugą. Kiedy się odezwał, jego głos był cichszy, spokojniejszy. "Zawsze leciałem z wiatrem, Lovino. Oczywiście Hiszpania zawsze była moim domem, ale podróżowałem wszędzie, wszędzie, gdzie mogłem dojść - po całej Europie. Uwielbiałem podążać za słońcem. Nigdy nie zostawałem nigdzie na zbyt długo - nigdy nie miałem planu; żadnego powodu. Nigdy nie maiłem celu. Myślę, że to dlatego byłem taki szczęśliwy." Antonio parsknął beznamiętnie, po czym zamknął oczy. "Ale to było przed tym."

"Przed czym?" Lovino lekko obawiał się zadać to pytanie.

Czoło Antonia zmarszczyło się, zauważalnie przełknął ślinę. Powoli otworzył oczy, ale gapił się pusto na rzędy ziół i kwiatów. "Kwiecień, 1937. Podróżowałem przez Hiszpanię. Oczywiście wiedziałem, że jest wojna domowa, ale nigdy nie kłopotałem się wszystkimi tymi rozmowami o faszystach i republikanach, religii i monarchii. Nic z tego nie miało dla nie znaczenia. Obchodziły mnie inne sprawy." Twarz Antonia rozjaśniła się delikatnie. "Ludzie, których spotkałem po drodze, ich domy, historie i gotowanie. Znajdowanie farmy, na której mogłem popracować tydzień albo dwa. Śliczne dziewczęta i chłopcy w cantinach, i śmiejące się dzieci, które chodziły za mną po ulicach i tańczyły wokół mich nóg, chcąc dostać pomidory z mojego plecaka. A znalazłem to wszystko na północy, w miejscu nietkniętym wojną, w ślicznym Baskijskim miasteczku o nazwie Guernica."

Serce Lovino wykonało podskok, kiedy rozpoznał nazwę. "Wspominałeś kiedyś o Guernice. W rozmowie z Dziadkiem." Antonio pokiwał głową. Żołądek Lovino sprawiał wrażenie zawiązanego na supeł, jego mięśnie były skurczone przez napięcie oczekiwania. "Co się tam stało, Antonio?"

Antonio znów ciężko przełknął ślinę, jego dłonie były zaciśnięte w pięści. Oczywistym było, że wspominanie tego wciąż go bolało. "To było jasne, słoneczne popołudnie - dzień targowy, więc ulice były pełne. Wychodziłem z tawerny, pełen wina i śmiechu, kiedy usłyszałem pierwszy ryk. Wszyscy podnieśliśmy wzrok i zobaczyliśmy samoloty pojawiające się na czystym niebie - była ich wielka grupa, a kierowały się nad miasteczko. Nie wiedziałem, czym były, ani co się działo, a wtedy... wtedy..." Antonio nagle wydawał się zdezorientowany, jakby po tych wszystkich latach wciąż nie mógł zrozumieć.

"Wtedy wszystko po prostu... wybuchło. To było takie nagłe, nie potrafiłem nawet myśleć. Wszystko, co wiedziałem, to to, że świat się rozpadał i że nie było nic, poza czerwienią i czernią, i rozbłyskującymi eksplozjami, bardziej, niż ogłuszającymi. Tylko krzyki były głośniejsze. Wszędzie biegali ludzie, ale nie było dokąd uciec. Minęło dużo czasu, zanim zdałem sobie sprawę, że to samoloty zrzucały bomby. Opadłem na próg, patrząc, jak budynki wybuchały w kulach ognia, jak ulice się trzęsły, jak krzyczący ludzie padali na ziemię - pociski." Antonio zaśmiał się gorzko. "Dajesz wiarę? Piloci nawet sami wystrzelali pociski." Pięści Antonia trzęsły się lekko. "Na początku nic nie czułem. To było zbyt surrealne, byt odległe. Ale wtedy to we mnie uderzyło - najgorszy terror, jaki przeżyłem. Wiedziałem, że umrę, ale mogłem jedynie leżeć w progu i czekać. Cały czas oczekiwałem, że to się skończy, ale na próżno, to po prostu ciągnęło się i ciągnęło, aż nie słyszałem już nawet krzyków." Twarz Antonia wykrzywiła się w wyrazie pełnym agonalnego cierpienia, jakiego Lovino jeszcze nigdy nie widział i nie chciał widzieć nigdy więcej. Odetchnął głęboko i kontynuował.

"Ale to wreszcie się skończyło. Zmusiłem się, żeby podnieść wzrok, a niebo było czyste, ale wciąż jeszcze długo nie mogłem się ruszyć. Znów zaczęły się krzyki. Nie wiedziałem, gdzie idę, po prostu szedłem naprzód. Chciałem pomóc, próbowałem, ale było zbyt dużo osób, które tej pomocy potrzebowało - krwawiący, umierający, przypaleni, bez ramion, bez nóg..." Antonio zatrzymał się na chwilę, jego głos ucichł. Zamknął swoje rozszerzone oczy, wziął drżący oddech i mówił dalej, jeszcze ciszej, niż wcześniej. "Dymiące, zrównane z ziemią ulice usiane był martwymi ciałami. Kiedy doszedłem do placu miejskiego, było jeszcze gorzej. Całe miasteczko było zniszczone. Czarny dym i szalejący ogień, zapach palonego mięsa i wszędzie... dosłownie wszędzie leżeli ludzie ranni, krzyczący, zszokowani, martwi... tylu martwych... setki..."

Lovino był unieruchomiony w oszołomieniu: jego dłonie, jego kręgosłup, jego oczy. Czuł się zamrożony przez otumanienie. Nie potrafił nawet zacząć rozumieć. "O mój boże. Ale... dlaczego? Czy byli tam żołnierze, czy..."

"Nie." Antonio potrząsnął głową i prychnął, absolutnie bez rozbawienia. "Nie. to był eksperyment."

Żołądek Lovino ścisnął się w zimnych mdłościach. "...Eksperyment?"

"Test nowych sił powietrznych faszystowskiego rządu Niemiec. Żeby zobaczyć, do czego zdolne są ich bombowce. Żeby zobaczyć, co potrzebne jest, aby zniszczyć miasto. Żeby zobaczyć, jak łatwo mogą zdziesiątkować populację cywili. A to faszystowski lider rządu Hiszpanii pozwolił im rozbić to w swoim własnym kraju. Praktycznie ich zaprosił."

Lovino był zszokowany, oszołomiony. To było zbyt okropne. Jak Antonio mógł przejść przez to i wciąż uśmiechać się tak radośnie, wciąż śmiać się tak, jak zawsze to robił? Lovino nie wiedział, co powiedzieć. Słowa jak'przykro mi' wydawały się zbyt puste, jak na coś takiego. Co jeszcze widział Antonio... co jeszcze kryło się za tymi uśmiechniętymi zielonymi oczyma?

"Nigdy nie obchodził mnie rząd," mówił dalej Antonio. Nie wydawał się być zaniepokojony ciszą ze strony Lovino. "Nigdy nie obchodziła mnie polityka, a w pewien sposób wydaje mi się, że wciąż tak jest. Wszystko, co wiem to to, że jeśli mogę zrobić coś dla niewinnych ludzi, ginących na marne... umierających za nie swoją wojnę... umierających na rzecz pierdolonego eksperymentu... zrobię to."

Lovino nie potrafił odpowiedzieć. Nie potrafił się odezwać. Co miał odpowiedzieć na najbardziej szlachetne słowa, jakie kiedykolwiek słyszał? "Oh," powiedział wreszcie Lovino, czując przebiegający po jego skórze dreszcz, kiedy powiał chłodniejszy wiatr. "Nie wiedziałem... ja nigdy..."

"Chciałbym, żebyś nie musiał wiedzieć, Lovino. Ale to dlatego to robię. Dlaczego dowiaduję się, czego mogę od obydwóch stron tej wojny, dlaczego zbieram od ludzi informacje i używam ich, żeby zapobiegać każdemu rozlewowi krwi, któremu zapobiec mogę. To nie jest dużo, naprawdę. Ale nigdy wcześniej nie miałem powodu." Antonio wzruszył ramionami, po czym spojrzał na Lovino z małym uśmiechem, ze swoimi nieuporządkowanymi brązowymi włosami opadającymi na jego przystojną twarz. Po raz pierwszy, Lovino pomyślał, że wygląda starzej, niż kiedyś. "Teraz mam."

Lovino poczuł, jak jego serce zakołysało się, a jego podziw pogłębił. Nigdy tak naprawdę nie zastanawiał się, dlaczego Antonio stawiał się w takim niebezpieczeństwie. Zawsze po prostu bał się tego, że to robił. Ale oczywiście, Antonio znał ryzyko - znał, a i tak to robił. Lovino nagle poczuł, jak jakiś rodzaj wstydu pali jego policzki. Bo wiedział, że nigdy nie będzie potrafił być tak odważny. Nie mając nic do powiedzenia, Lovino w ciszy musnął struny swojej gitary. Nieme sekundy rozciągały się do minut, a jesienne liście tańczyły wokół nich - mijało ciche, delikatne popołudnie. Lovino wydobywał z gitary urywane, beztroskie melodie, czują na sobie oczy Antonia, czując obok siebie ciepły oddech Antonia, zastępujący wcześniejszą pustą samotność. Lovino stracił poczucie, ile czasu minęło, zanim Antonio znów się odezwał.

"Przepraszam, jeśli sprawiłem, że czujesz się niekomfortowo, Lovino."

"Nie," powiedział szybko Lovino, czując, jak jego szyja płonie, wzrok miał utkwiony w swoich palcach brzdąkających na gitarze.

"Wiem, że musi być ci ciężko ze mną w okolicy... wiedząc, co czuję."

Serce Lovino zabiło szybciej, ciepła, mrowiąca, uspokajająca jasność wypełniła jego klatkę piersiową, razem z tą starą, znajomą, niemal bolesną nerwowością, której naprawdę chciałby się pozbyć. "Oh. Nadal?"

Antonio zaśmiał cię krótko, delikatnie, chociaż było to bardziej zbliżone do westchnięcia. "Zawsze, Lovino."

Czy Antonio wiedział, co czuł Lovino? czy Lovino chciał, żeby wiedział? Oczywiście, że to było trudne, ale Lovino zdał sobie sprawę, że wolał już, żeby rzeczy były trudne z Antoniem tutaj, niż łatwe bez niego. "Jestem pewien, że masz tu dużo ważnych rzeczy do zrobienia," powiedział Lovino, niemalże się jąkając. "Ty... powinieneś zostać. Dla dobra sprawy." Cisza. Lovino nadal grał na swojej gitarze, a za nim się zorientował, zaczął wyciągać ze strun nuty 'Bésame Mucho'. Lovino poczuł, jak jego ramiona sztywnieją, a jego oddech się rwie, ale z jakiegoś nieznanego sobie powodu nie przestawał. Zagrał całą piosenkę, Antonio trwał bez ruchu koło niego, liście spadały wokoło nich, aż ostatnie nuty uciekły wraz z przewiewającym wiatrem. Lovino patrzył na swoją gitarę w ciszy, jego szyja płonęła, zastanawiając się, co właśnie próbował przekazać, czy w ogóle to przekazał i czy Antonio zrozumiał. Kiedy wreszcie podniósł wzrok na Antonia, na te duże, zielone oczy i lekko uchylone usta, wiedział, że zrozumiał. Lovino szybko spojrzał z powrotem w dół. "Więc powinieneś zostać tak długo, jak potrzebujesz."

Reszta popołudnia minęła w powolnym, niezmąconym odurzeniu śpiewnych melodii i skradzionych spojrzeń. Kiedy Dziadek Roma wrócił do domu, nie wydawał się zbyt zmartwiony widokiem Antonia samego z Lovino - ale przecież, jak Lovino zdał sobie sprawę, nikt wnioskując z jego zachowania przez ostatni rok, nie wiedziałby że do Antonia czuje cokolwiek, poza obojętnym szyderstwem. Roma i Antonio zniknęli we frontowym pokoju by porozmawiać, ale Lovino został w ogrodzie, aż niebo stało się ciemne i wyszły gwiazdy. Wszedł do domu, mijając Feliciano gotującego obiad i opowiadającego mu jakieś głupoty, uchylił drzwi do salonu. Patrzył, jak Antonio żegna się z Romą i kieruje do frontowych drzwi, patrzył, jak uśmiechnął się, odwrócił i odszedł. A Lovino poczuł taki łamiący serce ból w klatce piersiowej, że po raz pierwszy zastanawiał się, czy nie bolało by mniej, gdyby się poddał.

.

Antonio siedział przy prowizorycznym biurku w tylnym pokoju Cantiny Verde, w roztargnieniu nucąc razem z bezprzewodowym radiem stojącym koło niego, grającym najnowsze, najpopularniejsze piosenki. Był tu z powrotem dopiero jeden dzień, a już był zarzucony pracą. Niemcy ostatnio coraz bardziej przejmowali kontrolę nad miastem, ale z Amerykanami, którzy mieli przybyć... Chociaż starał się skoncentrować, myśli i oczy Antonio odpływały od dokumentów leżących przed nim, wracając do poprzedniego dnia, do ogrodu Lovino. Nie był pewien, czy opowiadanie Lovino swoich wspomnień z Guernicy było dobrym pomysłem. Nigdy nie pokazywał tak swojej duszy, nigdy nie chciał czuć bólu płynącego z przeżywania tego na nowo. A jednak, wciąż chciał opowiedzieć Lovino wszystko, chciał, żeby wszystko wiedział. Antonio nie był nawet pewien, czy jest to w porządku w stosunku do Lovino, ale to Lovino spytał, dlaczego to robi, a Antonio nie potrafił nie być szczery z najważniejszą osobą w jego świecie.

Ale wszystkie obrazy wciąż obracały się w jego umyśle. Poparzeni, krwawiący i umierający, którym nie mógł pomóc. Połamane ciała, do połowy zagrzebane pod gruzami. Niedobitki siedzące z martwymi spojrzeniami i zdezorientowane, ci, którzy biegali, wołając za ludźmi, których kochali. Antonio próbował otrząsnąć się z okropnych wspomnień, przypomnieć sobie, dlaczego torturował się przywoływaniem ich. Nawet, jeśli mówił o tym krótko, to ciężko było wypowiedzieć mu te słowa, chociaż jak mógł ukrywać cokolwiek przed osobą, która była dla niego całym światem? Jak mógł chować jakąkolwiek część siebie przed Lovino?

Patrząc z powrotem na stos papierów leżący przed nim na biurku, Antonio przez krótką chwilę zastanawiał się, kogo starał się oszukać. Nie musiał spędzać w tej wiosce aż tyle czasu. Roma całkowicie radził sobie z samodzielnym prowadzeniem tej gałęzi Ruchu Oporu. A jednak Antonio zawsze coś sprowadzało tutaj, zawsze starał się zostać tak długo, jak mógł, nie chcąc nigdy wyjeżdżać. Tak, to była śliczna wioska. Tak, lubił Romę i uwielbiał małego Feliciano. Ale był tylko jeden powód, dla którego Antonio zawsze, zawsze wracał. Antonio przestraszył się trochę, kiedy frontowe drzwi się otworzyły. Podniósł wzrok, mroczne wspomnienia schowały się a pomieszczenie dookoła się rozjaśniło. "Lovino!"

Lovino zatrzymał się gwałtownie, wciąż trzymając rękę na klamce. Jego oczy się rozszerzyły, usta rozchyliły i natychmiast opuścił wzrok. "Oh. Szukałem Dziadka."

Antonio uśmiechnął się. Nigdy nie potrafił skontrolować tego odruchu przy Lovino. "Wróci za kilka godzin."

Lovino pokiwał głową, poruszył się niezręcznie i odgarnął włosy. "Dobrze."

"Możesz poczekać," powiedział Antonio z nadzieją, chociaż nie miał za bardzo powodu, by oczekiwać, że Lovino naprawdę zostanie. Jednak, ku jego wielkiemu zadowoleniu, Lovino znów pokiwał głową.

"Dobrze." Lovino stał z niepewnością jeszcze przez chwilę, po czym pospieszył i wskoczył na pobliski stół. Uśmiech Antonia pojaśniał, jego serce drgnęło widząc ten znajomy gest. Lovino nigdy nie siadał na krześle... zawsze wybierał stół. Zawsze tak machał nogami, rozglądając się po pokoju jakby czegoś szukał, zbyt oczywiście próbując uniknąć wzroku Antonia. Zawsze odgarniał włosy za ucho tym samym gestem, zawsze patrzył w ziemię i w roztargnieniu przygryzał wargę, zawsze uderzał palcami o skraj blatu, zerkał w górę, krzywił się do Antonia, mrużył oczy i zawsze mówił, "Na co tak patrzysz, draniu?"

Antonio przygryzł wargę, powstrzymując chichot. "Przepraszam, Lovino."

Antonio spojrzał z powrotem na listę oficerów gestapo będących w okolicy, znów nucąc melodie płynące z radia. Czuł na sobie wzrok Lovino i zastanawiał się, czy wiedział on jak oczywiste jest jego zachowanie. Antonio był taki pewien poprzedniego lata, kiedy skończył wreszcie swoją trzyletnią tułaczkę, wreszcie przestał się okłamywać i wreszcie wrócił do miejsca, które wzywało go odkąd zostawił swoje corazón z uśmiechem, gitarą i szarpiącym, gorzkim żalem. Był tak pewien, że Lovino zaczął czuć to samo. Ale Lovino rozniósł nadzieje i marzenia na strzępy, powiedział mu całkiem wyraźnie, że nigdy nie odwzajemni tych uczuć. A Antonio mu uwierzył. Odszedł, rozpadł się na kawałki, upił się do utraty zmysłów, złorzeczył gwiazdom i wybił dziurę w ścianie tawerny. Ale przez miesiące, kiedy coś przyciągało go i zmuszało do powrotu do wioski, wszystko powoli wróciło do normy. To stało się zbyt oczywiste, zbyt widoczne; może nie dla każdego, ale Antonio był dumny, że potrafi zobaczyć części Lovino, których nie wiedział nikt inny. Lovino był niepewny, nerwowy, przerażony. Ale Antonio widział, co kryło się w tych złotych oczach; widział, że Lovino go pragnął.

Antonio rzucił ukradkowe spojrzenie w kierunku Lovino, na jego długie palce stukające o stół i odgarniające ciemne włosy z jego ciemnych oczu. Antonio zastanawiał się, co sprawiło, że był taki zamknięty w sobie. Oczywiście, Roma był tak opiekuńczy wobec swoich wnuków - nadopiekuńczy. A pomimo tego, jak wiele Lovino myślał, że wiedział, pomimo jego oczywistej inteligencji i ciekawości, wszystkim, co znał, była jedynie ta wioska. To było dziwne; ten kontrast pomiędzy desperackim pragnieniem Lovino, by mieć więcej odpowiedzialności w ruchu oporu, a jego ciągłym, omylnym strachem. Jego szalona upartość i odurzająca niewinność. Antonio chciał wyciągnąć go z tego wszystkiego, zdjąć wszystkie te ochronne warstwy, pod którymi Lovino się ukrył. Chciał znać Lovino całkowicie, chciał wiedzieć, kim jest i kim mógłby być, i być tego częścią. Antonio chciał być z nim, nigdy nie być od niego oddzielonym. Antonio po prostu go pragnął.

Antonio zdał sobie sprawę, że Lovino odwzajemniał jego spojrzenie, dokładnie w chwili, kiedy rozpoznał nową piosenkę lecącą w radiu. Kilka nut zagranych na strunach i zaczęły się słowa. Bésame, bésame mucho... Serce Antonia zadrżało i zaśmiał się, kiedy szeroko otwarte oczy Lovino patrzyły to na niego, to na radio. Lovino też widocznie rozpoznał tę piosenkę. Szybko, impulsywnie, Antonio odsunął swoje krzesło, wstał, zaryzykował. Podskoczył do Lovino i wyciągnął dłoń, uśmiechając się radośnie. "Zatańczmy, mi corazón!"

To był pierwszy raz, kiedy Antonio użył tych słów, od kiedy Lovino poprosił go, żeby tego nie robił i całkowicie oczekiwał, że Lovino odmówi. Oczekiwał, że prychnie, przeklnie i ze złością go odprawi. Nie oczekiwał, że będzie patrzeć w ciszy, z setkami emocji przemykającymi w jego oczach i przez jego twarz, zanim pokiwa głową, wstanie i weźmie wyciągniętą dłoń Antonia. Antonio zaśmiał się dziko, radość zalewająca jego płuca i żyły była zdecydowanie zbyt wielka, by trzymać ją w sobie w ciszy. Ich dłonie przez krótką chwilę plątały się, bo Lovino nie chciał położyć swojej na ramieniu Antonia, aż wreszcie poszli na kompromis - obaj położyli dłonie na boku tego drugiego. Policzki Antonia zaczynały boleć od uśmiechania się - Lovino nie przestawał się krzywić.

Piosenka była całkiem nowa; Antonio słyszał tę śliczną angielską wersję tylko kilka razy. Muzyka zaczęła się dość powoli i zaskakująco, Lovino natychmiast podążył za tym, jak prowadził go Antonio. Angielska piosenkarka miała śliczny głos, a tłumaczenie pasowało idealnie. Lovino zachowywał pomiędzy nimi małą przestrzeń, której starannie pilnował, a Antonio pragnął poczuć go bliżej, pociągnąć go w swoje ramiona i do swojej klatki piersiowej. Ale zmusił się do zachowania dystansu, podczas gdy muzyka stawała się intensywniejsza i prowadził Lovino po parkiecie. Lovino naśladował jego ruchy idealnie, jego biodra ruszały się zgodnie z ukrytym, nieuchwytnym rytmem, znajdując go z łatwością. Atonio figlarnie ścisnął jego dłoń.

"Jesteś świetnym tancerzem, Lovino!"

Lovino uniósł podbródek, jego oczy pojaśniały. Ale wciąż się nie uśmiechnął. "Wiem."

"Gdzie nauczyłeś się tak ruszać?" Antonio poprowadził Lovino pomiędzy stołami, zatrzymując się jedynie na bardzo krótką chwilę, żeby wykopać z drogi krzesło.

Kąciki ust Lovino wygięły się minimalnie do góry. "Nie musiałem się uczyć. Jestem Włochem."

Antonio strząsnął z twarzy włosy, poruszył brwiami i rzucił Lovino swój najbardziej uwodzicielski uśmiech. "Ah, ale nikt nie tańczy tak, jak Hiszpanie!" I jakby udowadniając swoje słowa, Antonio postawił krótki, gwałtowny krok i okręcił Lovino w kilku silnych, małych kółkach po parkiecie.

Lovino powstrzymał gwałtowne westchnienie i trochę zacieśnił swój uścisk na Antoniu. "Uważaj, draniu, zaraz walniesz mną o stół!"

Antonio wykorzystał okazję, żeby przyciągnąć Lovino chociaż minimalnie bliżej. "Oh, Lovino, jak ty we mnie nie wierzysz!"

Lovino spojrzał na niego zmrużonymi, ale iskrzącymi oczami. "Poza tym, nie wiem, czemu akurat ty prowadzisz."

"Bo jestem lepszym tancerzem."

"Nie jesteś."

"Bo jestem silniejszy!"

Lovino zaczerwienił się trochę bardziej. "Nie jesteś!"

"Bo ja cię poprosiłem, o."

Lovino przygryzł wargę, a płonący puls Antonia przyspieszył. Oh, Lovino tak bardzo z tym walczył; tak bardzo starał się nieuśmiechać. Antonio wyszczerzył się przebiegle, a Lovino miał czas jedynie na to, żeby unieść brew w niepewności. Kiedy w melodii nastąpiła przerwa, podczas której było słychać przeciągającą się nutę zagraną na strunach, Antonio puścił mu oczko, odwrócił Lovino i zakręcił go pod swoim ramieniem. A Lovino się zaśmiał. Żołądek Antonia wywinął fikołka a ciepło popłynęło jego żyłami. Oh, to był najcudowniejszy dźwięk jaki kiedykolwiek słyszał - oh, musiał sprawić, że Lovino zrobi to jeszcze raz. Antonio przyciągnął go z powrotem do siebie, po czym natychmiast odwrócił go i pochylił niemal do samej ziemi. Lovino wziął gwałtowny wdech, powstrzymał krzyk i nie mógł powstrzymać kolejnej fali śmiechu wydostającej się spomiędzy jego ust. Antonio roześmiał się radośnie i znów wciągnął Lovino w swoje ramiona. Lovino próbował patrzeć na niego ze złością, ale jego piękne, złote oczy tańczyły, a jego usta ułożone były w uśmiech, którego nie mógł powstrzymać. Antonio znów poprowadził go po parkiecie, a Lovino mocno przyciskał się do ramienia Antonia, tym razem bez ostrożnego dystansu pomiędzy nimi.

"Mówiłem ci, że jestem lepszym tancerzem!" zaśmiał się Antonio.

"Cóż, gdybyś mógł ostrzec mnie następnym razem!"

"Gdzie byłaby w tym zabawa?" Antonio obrócił Lovino po raz ostatni, zakręcił go dwa razy i wtedy... Love me forever...

Antonio śnił. Musiał śnić. Muzyka zwolniła, zdawała się zatrzymywać na chwilę, zatrzymywać całkowicie. Ciało Lovino przyciśnięte było do Antonia, ich piersi podnosiły się i opadały razem, ich dłonie były złączone, dłoń Lovino spoczywająca na ramieniu Antonia i o, Dios, ręka Antonia oplatająca jego talię... Minęło tak dużo czasu. Tak boleśnie dużo czasu, od kiedy trzymał Lovino w ten sposób, ale uczucie to było dokładnie taki, jak pamiętał - zupełnie inne, niż cokolwiek, czego do tej pory doświadczył. Ich oczy spotkały się i Lovino był tak blisko, jego pachnące włosy i pociemniałe oczy, patrzące z dołu na Antonia, jego usta lekko rozchylone, a oddech przyspieszony. Antonio odwzajemniał wspomnienie, zatracony, nieruchomy, wszystko było ciche i stałe, poza tymi ostatnimi, powolnymi, cichymi słowami. ...and make all my dreams come true.

Muzyka dobiegła końca. Lovino się nie poruszył. Ale, jak zwykle, myśli i emocje tańczyły w jego oczach. Antonio czekał, a ledwo śmiał mieć nadzieję, ledwo śmiał oddychać. Widział, jak Lovino się zastanawia; widział, jak walczy, widział, jak powoli się poddaje...

Drzwi gwałtownie się otworzyły. Lovino wyrwał się z ramiona Antonia, histerycznie się odsuwając, a Antonio ledwo powstrzymał się od wydania jęku rozczarowania. Natychmiast się cofnął, ale trzech członków ruchu oporu, którzy wparowali przez frontowe drzwi nie wydawali się niczego zauważyć. To nie było zaskakujące, wszyscy trzej trzymali butelki po winie i kieliszki z baru na froncie, a najwidoczniej już trochę z tego wypili.

"Antonio!" krzyknął głośno jeden z nich, wrzaskliwie podchodząc do pobliskiego stolika i ciężko opadając na siedzenie. Pozostali poszli w jego ślady, stawiając głośno kieliszki i butelki. Antonio ostrożnie pokiwał głową, ale miał serdeczną ochotę skopać ich wszystkich za to cholernie zepsute wyczucie czasu.

"Dzień dobry." Zerknął na Lovino, który był wyraźnie nerwowy. Antonio wiedział, że Lovino nie dogadywał się zbyt dobrze z większością Resistenzy. W stosunku do kobiet był dobry, nawet czarujący, ale z mężczyznami zachowywał się niezręcznie. Antonio ledwo powstrzymał się od wkroczenia pomiędzy nich.

"I mały Vargas!" powiedział mężczyzna, który witał się z Antoniem. Wypowiedział te słowa jakby z pogardą.

"Lovino." Lovino praktycznie wypluł to słowo. Często wydawał się niegrzeczny, ale dla Antonio oczywistym było, że po prostu nie wie jak się zachować. Zastanawiał się, jak inni mogli tego nie zauważać.

"Oh, przepraszam. Lovino." Mężczyzna powiedział to słowo przedrzeźniając Lovino, a inni zaśmiali się głośno. Lovino skrzywił się i zrobił czerwony, spoglądając na krótką chwilę na Antonia, jednak szybko odwrócił wzrok. Był zawstydzony. Antonio spojrzał na mężczyznę ze złością. Nawet nie wiedział, jak ten bezwartościowiec ma na imię. Jakaś głupia farmerska łacha, zachowująca się jak dziecko, myśli, że jest ważniejszy, niż jest w rzeczywistości.

"Jesteście za wcześnie," powiedział szorstko Antonio. "Romy jeszcze nie ma."

"W porządku, możemy poczekać." Partyzanci zaczęli nalewać sobie wino, a Antonio zmrużył oczy. Oni myśleli, że co to jest, jakaś zabawa?

"Romy jeszcze nie ma?" powiedział głośno jeden z mężczyzn, potem spojrzał na Lovino. "Więc już wolno ci tu być nie idąc za rączkę z Dziadkiem?" Reszta znów zarechotała. Antonio zaczął coś mówić, ale Lovino się wciął.

"Oh, tak, widzę, że myślisz że jesteś taki, kurwa, zabawny."

"To ty jesteś zabawny, mały Vargasie. Poza tym, co ty tu do cholery robisz?"

"Jestem tu z tego samego powodu, co wy!"

Partyzant wziął łyk wina i odwrócił się do innych, wciąż się śmiejąc. "Nic, tylko chłopaczek bawiący się w rewolucję."

"Nie powinniście przynosić alkoholu na spotkania," powiedział Antonio starając się zmienić temat. Ciężko było go zezłościć, ale w tym momencie wewnętrznie płonął z wściekłości.

"Oh, oczywiście, mały Vargas jest za młody na wino, czyż nie..."

"Mam dwadzieścia lat!" krzyknął Lovino, zanim Antonio zdążył się odezwać. Antonio obserwował go ze zmartwieniem. Dłonie Lovino były zaciśnięte w pięści, jego ramiona zesztywniałe. Nigdy nie potrafił znosić swoich emocji...

Mężczyźni przewrócili oczami, mamrocząc między sobą. Wyglądali, jakby męczyła ich ta okrutna, głupia gra. "Niezgadł bym. Dziadek nawet nie pozwala ci brać udziału w misjach."

Lovino był czerwony i się trząsł. Otworzył usta, jakby próbując wymyślić, co ma powiedzieć, ale krzyknął jedynie, "Zamknij się!"

Partyzant machnął rękę w zbywającym geście. "Uciekaj, mały Vargasie, musisz zdążyć na dobranockę."

"Przestańcie!" krzyknął Antonio. Jego puls galopował, jego skóra płonęła w furii. Miał ochotę podbiec do nich, złapać drani za gardła i sprowadzić do parteru. "Nie rozumiecie, jaka to jest poważna sprawa? My tu walczymy o wolność waszego kraju, a wasza trójka wparowuje tu pijana i zachowuje się jak dzieci. Jeśli nie umiecie się porządnie zachować, to..." Antonio nawet nie kłopotał się kończeniem swojej wypowiedzi, kiedy zauważył, że Lovino wybiega tylnymi drzwiami. Jedynie przeklął i podążył za nim.

.

Lovino popchnął tylne drzwi drżącymi dłońmi, desperacko pragnąc schować się w jakimś ciemnym kącie uliczki za cantiną. Potknął się na kilku paletach zostawionych na ziemi i podparł się dłonią o zimną ceglaną ścianę. Ale nie przestał się poruszać nawet, kiedy usłyszał zaraz za sobą ciężkie kroki.

"Idź sobie!" krzyknął, mając nadzieję, że lekkie załamanie w jego głosie go nie zdradziło.

"Nie."

Lovino zacisnął dłonie w pięści i zgrzytnął zębami, zły, zawstydzony i trochę spanikowany. Był upokorzony. Zażenowany. Tak bardzo bał się swoich uczuć. Lovino dotarł do końca uliczki i nie mógł już iść dalej, więc po prostu uderzył pięściami o zimną ceglaną ścianę i oparł o nią czoło. "Naprawdę," powiedział, niemal krztusząc się słowami. "Po prostu idź sobie, Antonio, ja nie... nie mogę..." Lovino gwałtownie zaczerpnął powietrza przez swoje zaciskające się gardło, łzy napłynęły mu do oczu. "O boże, proszę, idź sobie."

"Lovino, nie słuchaj tych idiotów."

Lovino zakrył uszy dłońmi; chciał odciąć się od litości Antonia, odciąć się od jego fałszywych komplementów, głupiej dobroci i omylnej sympatii. Lovino było zbyt gorąco, był zbyt znerwicowany; drżał, był zdezorientowany, przestraszony. W ramionach Antonio było tak cudownie. Tak cudownie było go poczuć, dotknąć; odetchnąć jego zapachem, zobaczyć ten olśniewający uśmiech i oszałamiająco piękne oczy z tak bliska. Czuł, jakby tam było jego miejsce, jakby cała bolesna, samotna pusta przestrzeń w jego wnętrzu została wypełniona. Tak idealnie, tak jasno i ciepło, i radośnie. Tak cholernie cudownie, że niemal stracił kontrolę. Kto wiedział, co mógłby zrobić, gdyby nie weszli tamci mężczyźni, niszcząc jego powstające marzenia, przypominając Antonio, jakim nienawidzonym głupcem tak naprawdę był Lovino. Przyszli i całkowicie, kompletnie go ośmieszyli. Zamknął oczy i wyszeptał, "Wiesz, że wszyscy mnie nienawidzą, czyż nie."

"To nie prawda..."

Teraz Lovino zaczął krzyczeć. "Nawet nie próbuj zaprzeczać, nie jestem głupi! Nikt mnie nigdy nie lubił. Nawet nie miałem nigdy..." Lovino wiedział, że to było dziecinne, że histeryzował, że robił z siebie jeszcze większego głupca, ale, o boże, nie mógł przestać... "Nawet nigdy nie miałem przyjaciół, bo właśnie to myślą o mnie wszyscy, to, co tamci mężczyźni! I nie zrozumiesz tego, bo wszyscy cię lubią, nie da się ciebie nie lubić! A, a Feliciano zawsze był ulubieńcem wszystkich, i..."

"Dla mnie nie." Antonio powiedział to tak stanowczo, że Lovino natychmiast przerwał swój narastający złością monolog. "Nie obchodzi mnie, co myślą wszyscy. Ty jesteś moim ulubionym, Lovino." Następne słowa Antonio wypowiedział ostrożnie. "Jesteś moim ulubionym człowiekiem w całym wielkim świecie!"

"Ale... ale... ale dlaczego?" Lovino wreszcie zmusił się, żeby się odwrócić, jego brwi się zmarszczyły, jego policzki płonęły. Był całkowicie zbity z tropu. Jak Antonio mógł tak mówić, jak mógł tak myśleć? Czy nie widział, jak ludzie traktują Lovino? Antonio uniósł brew, ale Lovino uparcie brnął dalej, pomimo łez zbierających się w jego oczach i zaciskającego się gardła. "Naprawdę, dlaczego? Nikt nie lubi mnie najbardziej. Wiem, co wszyscy myślą. Że jestem nieznośny, że jestem trudny. Że jestem ciężarem, że jestem tchórzem, jestem głupi, bezużyteczny..."

Antonio potrząsnął głową, wyraz jego twarzy był dziwnie zmartwiony. "Przestań, Lovino, przestań."

"Ale to prawda! To wszystko prawda, więc dlaczego ja? Dlaczego nie ktoś inny? Dlaczego nie Feliciano?" Lovino ze złością otarł zdradzieckie łzy z oczu. Nie potrzebował większego upokorzenia. Nie będzie płakał, do cholery. Nie będzie nad tym płakał!

Antonio wyglądał niemal, jakby miał się roześmiać, ale się powstrzymał. "Oh, Lovino. Cały czas krzywisz się ze złością, nosisz tę uroczą niezadowoloną minę. To dlatego oni wszyscy tak myślą - bo to wszystko, co widzą. Są zbyt ignoranccy, zbyt gnuśni, zbyt cholernie głupi, żeby chociaż spróbować zobaczyć, co się za tym kryje." Lovino odwrócił wzrok. Nie mógł patrzeć na Antonia, kiedy to mówił. Czemu Antonio musiał być tak głupio miły? Czemu musiał sprawiać, że to było takie trudne? "Pamiętasz, jak ci to mówiłem? Ludzie chcą tego, co łatwe. Ale jeśli nie stać ich na wysiłek ujrzenia prawdziwego ciebie, Lovino, żeby cię poznać - wtedy na ciebie nie zasługują."

Oddech uwięzł Lovino w gardle, zablokowany przez dużą gulę. Przełknął ślinę i odetchnął, próbując rozluźnić ją zimnym powietrzem. Jeśli Antonio naprawdę tak myślał... Nawet, jeśli był głupi i pomylony, jeśli naprawdę tak myślał, to może... "Ale ty... ciebie..." Oh, dlaczego nie mógł powstrzymać się od zadania tego pytania? "Ale ciebie stać? Na ten wysiłek?"

Antonio podszedł o krok, tak, że ich klatki piersiowe niemal się stykały. Lovino wciąż nie potrafił na niego spojrzeć, ale mógł poczuć jego ciepło, poczuć jego zapach, pamiętał, jak to jest być w tych ramionach... "Właśnie to robię, mi corazón, w każdej chwili, kiedy jestem z tobą. W każdej pięknej, idealnej chwili, kiedy z tobą jestem. Bo to, czego nie rozumieją... i z czego ty nawet nie zdajesz sobie sprawy... to to, że wszystko, czym jesteś, wszystko, co czujesz, Lovino, jest wypisane w twoich oczach."

Oczy Lovino się rozszerzyły. Natychmiast poczuł ogromną ochotę, żeby się schować. Zamiast tego zdecydował się jedynie schylić głowę, pozwalając swoim włosom opaść na twarz. Czemu te głupie, dramatyczne rzeczy, które mówił Antonio, miały na niego aż taki wpływ? "Co za niedorzeczność," wymamrotał.

"W chwili, kiedy się spotkaliśmy, zobaczyłem to. Zobaczyłem ciebie. Jesteś tak cudownie dobrą osobą, ale nie chcesz, żeby ktokolwiek to wiedział. Masz sekretne pokłady pasji, które chowasz w sobie ze strachu. Kochasz zbyt głęboko, ale próbujesz się tego wyprzeć, bo wiesz, że im bardziej kochasz, tym bardziej boli." Lovino zamrugał gwałtownie, wciąż nie chcąc spojrzeć na Antonia, ale pozwolił mu na bardzo krótką chwilę wyciągnąć dłoń i zatknąć zabłąkany pukiel włosów za jego ucho. Ten prosty dotyk posłał po jego skórze ognisty dreszcz. "Twoje serce jest takie kruche." Antonio wyszeptał delikatnie, jego palce pozostały jeszcze przez chwilę na policzku Lovino, widocznie nie chcąc się odsuwać. "To dlatego trzymasz je zamknięte w żelaznej klatce."

Lovino wreszcie podniósł wzrok i spotkał się z mocnym spojrzeniem Antonia. Antonio był dobry, był szczery, prawdziwy i serdeczny. Nie mógł kłamać. Nie było nic fałszywego w tej przystojnej, jasnej twarzy, i Lovino nagle zaczął zastanawiać się, jakie maił prawo do podważania, w co wierzy Antonio. "W klatce?" zapytał Lovino, niepewny, co Antonio miał na myśli.

Antonio pokiwał głową, jego uśmiech był mały i pełen refleksji. "Ale jestem całkiem pewien, że ta klatka ma zamek. I jeśli zajmie mi to pięć lat, albo dziesięć, albo pięćdziesiąt... jestem zdeterminowany, by znaleźć klucz. Bo, Lovino, nigdy nie zniszczę czegoś tak cennego, tylko po to, by dowiedzieć się, co jest w środku."

Lovino wziął drżący, uspokajający oddech i potrząsnął głową. Jak Antonio mógł nie widzieć tego, co było rażąco oczywiste - Lovino na niego nie zasługiwał. "Ale ja nie rozumiem! Jesteś odważny i przystojny, i tak, irytujący i głupi, ale też silny i pełen pasji, i..." Lovino zatrzymał się, zawstydzony swoimi słowami, ale zaczynając się zastanawiać, jaki był jeszcze sens w ukrywaniu tego. "... i dlaczego miałbyś mnie chcieć?" dokończył cicho.

W tej ciemnej, pustej alejce, delikatne, niepojęte słowa Antonia odbijały się echem w głowie Lovino. "Lovino. Mógłbym dać ci tysiąc słów i opisać się na tysiąc sposobów. Ale w końcu to bardzo proste. Chcę cię, ponieważ cię kocham. Nikogo innego. Ciebie, Lovino. Ty jesteś tym jedynym." Lovino zamrugał mocno, starając się odgonić łzy, ale zaczynał z nimi przegrywać. "Ty jesteś moim jedynym."

"Oh..." Ten cholerny brak tchu. Ten strach, rozradowanie, niedowierzanie, duma, rozkosz... Ciało Lovino było zbyt małe, by pomieścić wszystkie te uczucia. Gromadziły się w jego klatce piersiowej, zalewały jego żyły, przepełniały umysł; Lovino chciał krzyczeć, ale wyszeptał jedynie, "Oh."

"A jeśli zdecydujesz, że nigdy nie będziesz czuł tego samego do mnie, ja to zaakceptuję. Nigdy nie będę kochał nikogo innego, ale to zaakceptuję. Ale jeśli jest jakaś mała iskra - najmniejszy płomień nadziei, że może, prawdopodobnie, jednego dnia możesz pozwolić sobie poczuć chociaż ułamek tego, co ja czuję do ciebie - będę czekał, Lovino." Antonio uśmiechnął się tym uśmiechem, który wypierał wszelkie inne myśli z głowy Lovino, który zapierał mu dech w piersi, przełamywał jego tarczę i zmuszał go do ponownego zastanowienia się nad wszystkim, w co myślał, że wierzy. "Będę czekał tak długo, jak będziesz potrzebował, zanim stwierdzisz, że jesteś gotów."

Lovino nie mógł znieść tego ani chwili dłużej. Nie mógł udawać. Nie mógł odpychać Antonia, nie mógł skłamać tak, jak poprzednio. Nie, kiedy ktoś tak czysty i dobry, i szczery tak się przed nim otworzył, patrzył na niego z taką piękną nadzieją, tymi pięknymi, głębokimi zielonymi oczami. Lovino poczuł, jak jego upór słabnie, poczuł, jak pojedyncza łza płynie po jego policzku i szepnął, "Czekałbyś tak długo?"

Antonio westchnął lekko z uśmiechem i delikatnie podążył za łzą ciepłym palcem. "Całą wieczność, mi corazón."

Ciąg dalszy nastąpi...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top