.:32:. Veronica

Szliśmy przez las już od jakiegoś czasu. Tylko ja wiedziałam gdzie. Emily też niby wie, bo jest grupową domku Ateny i przecież omawiała przepowiednię, ale napewno nie wie jak dotrzemy do tej Krainy Wiśni. Polecimy samolotem.

I nagle upadłam.

- Co jest do cholery? - mruknęłam. Próbowałam się podnieść, ale coś uniemożliwiało mi to. Spojrzałam na swoje nogi. Wokół kostek miałam owinięte jakieś zielsko. Rozglądnęłam się i zobaczyłam, że inni też. - Ktoś wie co to jest? - zapytałam.

- Yyyy... wydaje mi się, że jakiś bóg albo bogini się wkurzyli. Albo jakaś nimfa. Bo wątpię aby ta trawa tak po prostu sobie wyskoczyła z ziemi i oplotła nasze nogi. - zauważyła Rebecca. W tym czasie odwróciłam się, usiadłam i wyciągnęłam sztylet z buta. Zaczęłam przecinać to zielsko.

- Twoje więzy są chyba jakieś słabsze. Naszych się nie da przeciąć. - mówi Harry patrząc na mnie spod przymrużonych powiek. Przewracam oczami i przecinam ostatni liść trawy. Wstaję z ziemi, otrzepuję się i zaczynam rozcinać innym zielsko.

Wstałam i rozglądnęłam się. Tak się zamyśliłam, że nie zauważyłam gdzie poszliśmy.

- Zawracamy. Musimy znaleźć drogę. - mruknęłam i ruszyłam w przeciwnym kierunku niż, w którym dotychczas szliśmy.

***

Wróciliśmy na chyba dobrą drogę, a ja już nie zamyślałam się dłużej niż na krótką chwilę. Próbowałam sobie przypomnieć, w którą stronę powinniśmy iść aby znaleźć tą cholerną drogę, ale za nic nie mogłam sobie tego przypomnieć.

Odwróciłam się w stronę innych stając.

- Michael - chłopak spojrzał na mnie - Wiesz gdzie jest droga? Jesteś synem Hermesa, a on jest bogiem podróżników, co nie? - zapytałam, a on pokiwał głową i rozejrzał się.

- Musimy iść w tamtą stronę, tak dokładniej - pokazał ręką na prawo i ruszył. Poszliśmy za nim.

***

Szliśmy poboczem drogi już godzinę, a ja przez cały ten czas rozglądałam się za jakimś samochodem. Miałam nadzieję, że na świecie są jeszcze ludzie głupi, którzy zostawiają auto na poboczu i idą sobie gdzieś. Niestety, narazie nic na to nie wskazywało.

Gdy już naprawdę straciłam wiarę i miałam poprosić o najniebezpieczniejszy transport, zobaczyłam coś jaskrawożółtego za drzewami. Przyspieszyłam trochę i zobaczyłam jeepa.

- Oh, dzięki bogom - westchnęłam - w końcu znaleźliśmy jakiś środek transportu. - dodałam i ruszyłam w jego stronę.

Nagle poczułam rękę na ramieniu. Zatrzymałam się i odwróciłam.

- Veronico, nie sądzisz, że to trochę podejrzane? - zmarszczyłam brwi nie do końca rozumiejąc o co chodzi Rebece. - Że znajdujemy auto? Samo, zostawione w środku lasu? - zapytała.

- Eeeeeee - Rebecca wbijała we mnie twarde spojrzenie - niezbyt. - zacisnęłam usta i pokręciłam głową.

Dziewczyna jedynie westchnęła i puściła mnie. Podbiegłam do auta i złapałam za klamkę. Spróbowałam otworzyć jeepa, ale był zamknięty.

- No i widzisz? Ktoś zostawił i poszedł do lasu. - spojrzałam na córkę Hekate z półuśmiechem i zdjęłam plecak. Zaczęłam w nim szukać śrubokrętu(nie pytajcie skąd go wzięłam).

Wyciągnęłam narzędzie i zaczęłam szukać śrub przy klamce.

***

Niedawno dojechaliśmy na lotnisko. Ludzie na nim oglądali się za nami ze zdziwieniem, jakby zobaczyli niewiadomo co. Zostawiając na parkingu samochód, wzięłam od razu z plecaka pieniądze. Właśnie podchodziliśmy do kasy.

- Dzień dobry

- Dzień dobry, chciałabym kupić pięć biletów na lot do Japonii, Tokio, na lotnisko Narita. - powiedziałam z miłym uśmiechem. Usłyszałam za sobą jak ktoś wstrzymuje oddech, a dwie osoby zaczynają protestować. Odwróciłam się do nich. - Cicho, to najszybszy transport. Dajcie mi to załatwić. - warknęłam cicho i wróciłam wzrokiem ma kobietę.

- Dobrze, a czy jest z wami ktoś dorosły? - zapytała kobieta patrząc na nas podejrzliwie.

- Tak, on ma za trochę ponad miesiąc 18 lat. - powiedziałam wskazując na Michaela. Ten tylko wytrzeszczył oczy, w końcu rozumiejąc co próbuję zrobić i pokiwał głową.

- Tak, mama wysłała nas do taty w Japonii. - skłamał nawet nie mrugając.

- Wszyscy jesteście rodzeństwem? - zapytała kobieta unosząc brew.

- Nie, ona jest moją przyjaciółką, a ona dziewczyną mojego brata, czyli jego. Tamten jest synem mojego kuzyna z Kanady. - powiedziałam najpierw wskazując na Rebeccę, potem na Emily, następnie na Michaela, a na końcu na Harry'ego, który naburmuszył się słysząc kim jest.

- Okej. - powiedziała już bardziej wierząc i zaczęła coś robić na komputerze. - Pięć biletów do Japonii, na godzinę 16:40. Bramka numer 18. To będzie 7,500 dolarów. - gdy usłyszałam cenę, przeklnęłam cicho pod nosem. Odwróciłam się do Michaela.

- Ile masz kasy? - zapytałam, a ten wzruszył ramionami.

- Dwa, trzy tysiące. A ty?

- Sześć tysięcy... od Charliego. - mruknęłam.

- Ej, jeśli nie chcesz wydawać pieniędzy po nim, to przecież możemy inaczej tam się znaleźć. - powiedział Michael kiwając lekko głową na Rebeccę.

- Nie, spoko, to tylko kawałek sumy jaką mi zapisał. - przerwałam na chwilę - Dobra, daj te dwa tysiące. - powiedziałam głośniej. Syn Hermesa sięgnął do plecaka i wyjął pieniądze. Ja w tym czasie wyjęłam swoje pięć i pół tysiąca. Położyliśmy siedem i pół tysiąca dolarów na blacie.

- Dajcie mi chwilę, muszę przeliczyć. - mruknęła niezadowolona kobieta i wzięła się za liczenie.

***

Po pół godzinie kobieta dała nam bilety i wypuściła w kierunku bramek. Spojrzałam na zegar i automatycznie przyspieszyłam. Była już 16:03!

- Szybciej, musimy zdążyć przejść kontrolę i wsiąść do samolotu! - powiedziałam do nich i oni też przyspieszyli.

***

Problem pojawił się przy bramkach gdzie sprawdzali czy nie mamy ze sobą nic niebezpiecznego.

- Ej, poczekajcie - wydyszała Rebecca stając - Co z naszą bronią? - zapytała pokazując na miecz Harry'ego.

- O kurde - mruknęłam i spojrzałam na swój sztylet przy pasku. Po chwili wpadł mi pewien pomysł. - Róbcie to co ja. - powiedziałam i podeszłam do bramki. Odłożyłam plecak na taśmę, uprzednio "niechcący" upuszczając z niego butelkę na ziemię. Schyliłam się, żeby ją podnieść, a w tym samym czasie rzuciłam na ziemie sztylet. Kopnęłam go obok bramki i przeszłam przez nią.

Nic nie zapiszczało.

Wzięłam z drugiej strony plecak i upuściłam go na ziemię. Schyliłam się, podniosłam plecak i sztylet i przeszłam dalej. Spojrzałam na resztę, dając im znak, że mogą iść.

***

Siedzieliśmy już w samolocie. Niedługo mieliśmy wzbić się w powietrze. Ja siedziałam przy oknie, obok mnie Rebecca, a przy wyjściu Emily. Przede mną siedziała jakaś kobieta, a obok niej Harry i Michael. Miałam cholerne deja vu przez tą kobietę. Kojarzyła mi się z Echidną, która zostawiła mi tą przeklętą bliznę. Skrzywiłam się i odwróciłam w stronę okna.

---------------------------------------

Słów: 984

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top