.:11:. Veronica
Uciekłam z pawilonu jadalnego z łzami w oczach w stronę lasu. Gdy biegłam pomiędzy domkami, obozowicze dziwnie się na mnie patrzyli. Niektórzy byli zaskoczeni, a inni patrzyli na mnie jak zwykle, czyli z odrazą. Tylko dlatego, że zamieniam się w ogień.
Przekroczyłam skraj lasu i biegłam dalej. Po jakimś czasie zauważyłam rzekę. Usiadłam przy niej i zaczełam płakać.
***
Gdy usłyszałam konchę na kolacje, podniosłam wzrok. Dookoła się już lekko ściemniało i dało się słyszeć ryki potworów. Popatrzyłam ostatni raz na rzekę i wstałam. Rozejrzałam się i po chwili zauważyłam w oddali światła. Zamieniłam rękę w ogień oświetlając trochę las i ruszyłam w ich stronę.
***
Kiedy zostało mi kilka metrów do celu, usłyszałam zagłuszone krzyki i dziwne śmiechy. Przykucnęłam za najbiższym krzakiem i wyjrzałam zza niego. Zauważyłam straszny widok. Wielkie ognisko na skraju, a dookoła niego trzy ogromne cyklopy. Nad ogniskiem wisiało obwiązanych linami kilku herosów. Starali się krzyczeć, ale mieli sznury w ustach.
Po chwili jednak rozpoznałam herosów. Był tam Scott Blood, chłopak Crystal, Michael García, mój współlokator z domku Hermesa, jakaś dziewczyna i... no nie wierzę! Harry Tauro też jest herosem!
Owiodłam wzrokiem całą grotę i polanę przed nią. W grocie było trzech cyklopów, a na zewnątrz wielkie wiadra z wodą.
Zamieniłam się w żywy ogień i wyszłam z kryjówki.
- Ej! Wypuście tych herosów! - wrzasnęłam, a herosi wraz z olbrzymami spojrzeli na mnie. Uśmiechnęłam się widząc lekki strach w oczach cyklopów. Popatrzyłam na herosów, którzy patrzyli na mnie tak samo. Przewróciłam oczami i zamieniłam się w prawdziwą siebie. - Nie zrozumieliście?! Puszczać ich! - wrzasnęłam ponownie i ruszyłam na cyklopów pod postacią ognia.
Wskoczyłam na jednego z nich i wdrapałam się po nim na jego jednooką głowę. Podczas gdy jeden z jego boków się palił, ja dotknęłam jego głowy obiema ogniowymi dłońmi, a ta się zapaliła. Po chwili potwór rozpadł się w pył, a ja spadłam na ziemię lądując na ugientych nogach. Zostało mi dwóch, pomyślałam i ruszyłam na jednookich olbrzymów.
Przeszłam przez ogień cały czas patrząc na potwory. Gdy byłam 4 metry od nich rzuciły się do ucieczki.
- Ej! Niegrzecznie jest uciekać!! - zaśmiałam się pod nosem i rzuciłam się za nimi biegiem. Biegliśmy nad grotą, więc gdybym obróciła się w lewo i dalej biegła, mogłabym spaść. Uwierzcie, nie chcielibyście spaść z pięciometrowej góry.
Biegłam dalej za cyklopami, i gdy byłam blisko, znowu skoczyłam i dotkęłam ich głów płomiennymi rękoma. Cyklopy rozpadły się w pył, a ja spadłam z pięciometrowej góry, ale gdy dotknęłam ziemi, nic nie poczułam. Zamieniłam się w człowieka, wstałam i spojrzałam na górę, na której niedawno jeszcze stałam razem z olbrzymami.
Po chwili usłyszałam jęki, więc spojrzałam w stronę ogniska i przypomniałam sobie o wiszących do góry nogami herosach nad ogniem.
- Sory, już pomagam. - powiedziałam i poszłam po najbliższe wiadro z wodą. Było mniej więcej do moich bioder, a woda była po brzegi, więc przechyliłam wiadro, a woda zaczęła się wylewać.
Gdy było mniej więcej do połowy zaczęłam ciągnąć kubeł w stronę ogniska.
***
Po wylaniu wody z wiadra i zgaszeniu ogniska, spojrzałam w górę na herosów. Muszę przyznać, że byli trochę wysoko nad ziemią.
- Dobra, pokiwajcie głowami, jeśli nie macie nic przeciwko upadkowi z tej wysokości. - powiedziałam, a wszyscy pokiwali głowami, oprócz Harry'ego, który energicznie kręcił głową na nie. Westchnęłam i zaczęłam wspinać się na górę.
Gdy byłam nad herosami, zaczęłam schodzić ostrożnie po pnączach, które lekko zasłaniały górę groty. Zauważyłam, że dziewczyna ma do pasa przypięty sztylet. Sięgnęłam po niego i zaczęłam rozcinać liny krępujące herosów.
Pierwsza spadła dziewczyna, po niej został rozwiązany Scott, a na koniec poleciał Michael. Widziałam jak Harry patrzy się na mnie proszącym wzrokiem. Jęknęłam i spojrzałam w dół na już wolnych herosów.
- Muszę go wypuszczać? - Jęknęłam, a wszyscy odpowiedzieli w tym samym czasie:
- Tak! - westchnęłam i jednym cięciem spuściłam w dół chłopaka. Uderzył w ziemie i jęknął. Po chwili zobaczyłam, że patrzy na mnie z mordem w oczach.
- No co? Powinieneś mi dziękować, że w ogóle ci pomogłam. Mogłam cię przecież zostawić na pastwę innych potworów. - Prychnełam i zeszkoczyłam na ziemię. Spojrzałam na dziewczynę i podałam jej sztylet. - Jestem Veronica Evans, nieuznana. - powiedziałam.
- Sylvia Bells, córka Nemezis. - odpowiedziała i uśmiechnęła się. Przewróciłam oczami słysząc jęki bólu i spojrzałam z odrazą na uwalniającego się z lin Harry'ego Tauro.
- Mam rozumieć, że wracaliście we trójkę z tym tutaj z misji jakiejś, tak? - zapytałam patrząc na Sylvię. Pokiwała głową.
- Nie wiem po co, ale Chejron wysłał całą naszą trójkę - pokazała na siebie i chłopaków za sobą - aby znaleźć jednego herosa. Po co? Nie wiem! - krzyknęła na koniec.
Gdy Harry uwolnił się z więzów, spojrzał na mnie.
- A ty co tu robisz, Evans? - zapytał zakładając ręce na klatce piersiowej.
- Ratuję wam tyłki. Hakuna Matata, pamiętasz? - zapytałam, a on się zaczerwienił. Rozejrzałam się. Było już ciemno, słychać było wycie i ryki potworów w lesie, ale nigdzie nie było widać świateł obozu. - Nie widać nigdzie obozu. Ma ktoś drachmy? - zapytałam odwracając się w stronę innych. Michael wyjął z kieszeni mój woreczek z drachmami. Wzięłąm głeboki wdech i wydech. - Michael - zaczęłam - dlaczego zabrałeś moje drachmy, a nie swoje? - zapytałam patrząc w jego oczy. Wzruszył ramionami i rzucił mi sakiewkę. Schowałam ją do kieszeni bluzy i odwróciłam się ponownie w stronę lasu. - Musimy poczekać na słońce. Rano poszukamy jakiegoś jeziora albo rzeki. - powiedziałam i zaczęliśmy rozmawiać o dzisiejszej nocy, którą spędzimy w grocie.
***
Rano obudziłam się pierwsza, o wschodzie słońca. Obudziłam po kolei wszystkich i sprzątnęliśmy nasze niby-obozowisko.
- Chodźcie, musimy znaleźć wodę. - powiedziałam i ruszyłam w las.
Szłam mniej więcej w kierunku, z którego przybiegłam do groty, więc po kilkunastu minutach znaleźliśmy rzekę, nad którą użalałam się nad sobą.
- No i jest. Co teraz z tym zrobimy? - zapytał Harry, ale wszyscy go zignorowaliśmy.
- Tam musi być źródło rzeki, czyli jakiś wodospad. - powiedziałam i wskazałam kierunek, z którego płynie rzeka. Ruszyliśmy w tamtą stronę.
***
Gdy myśleliśmy, że nigdy nie znajdziemy źródła wody, usłyszeliśmy jej szum. Pobiegliśmy w tamtą stronę i po chwili zauważyliśmy wodospad z delikatną mgiełką.
- W końcu! Chodźcie! - Powiedziałam i stanęłam najbliżej wodospadu jak się dało. Wyjęłam jedną drachmę i spojrzałam na mgiełkę. - Iris, bogini tęczy, przyjmij, proszę, moją ofiarę. - Rzuciłam monetę w mgiełkę, aby w niej po chwili zniknęła. - Pokaż nam, proszę, Chejrona w Obozie Herosów. - Dodałam, a mgiełka zafalowała i pojawił się w niej obraz centaura w magicznym wózku inwalidzkim grającego w karty przy małym stoliku z bogiem wina.
Odchrząknęłam.
- Chejronie. - Powiedziałam, a centaur spojrzał na nas i uśmiechnął się lekko.
- Veronica! Gdzie wy jesteście? - Zapytał zauważając las za nami.
- No i właśnie chodzi o to, że... nie wiemy. Tak jakby znowu uciekłam do lasu i gdy usłyszałam konchę na kolację zobaczyłam w oddali ogień. Poszłam w jego stronę, a tam było troje cyklopów, którzy piekli tą czwórkę nad wielkim ogniskiem. Pomogłam im, przenocowaliśmy w tamtej grocie i zaczęliśmy szukać źródła wody, żeby się z wami skontaktować. - skończyłam patrząc gdziekolwiek byle nie w oczy Chejrona.
- Dobrze się spisałaś, ale dlaczego uciekłaś? - na tą odpowiedź wzruszyłam ramionami.
- Do obozu dojdziemy idąc obok tej rzeki? - zapytała Sylvia stając obok mnie.
- Oczywiście - odpowiedział.
- Do widzenia! - machnęłam ręką przez obraz, a on się rozmył. Odetchnęłam z ulgą i dopiero zauważyłam, że przez cały ten czas wstrzymywałam oddech. - Chodźcie, idziemy. - powiedziałam i ruszyłam z nurtem rzeki.
Szliśmy przez jakiś czas w ciszy, dopóki nie podeszła do mnie Sylvia.
- Już raz uciekłaś z obozu, tak? - zapytała, a ja spojrzałam na nią kontem oka.
- Tak - odpowiedziałam, a córka Nemezis pokiwała głową.
- A od kiedy jesteś w obozie? - nagle wypaliła.
- Od... od dwóch dni? Chyba tak. I wiesz co? Ani razu nie spałam w swoim łóżku. - uśmiechnęłam się, a Sylvia spojrzała na mnie nie rozumiejąc.
- Czekaj, jak to chyba 2 dni? - zapytała, a ja zaśmiałam się.
- Gdy przybyłam, już wszystko wiedziałam, wiesz? Parę osób mi to wytłumaczyło jeszcze przed atakiem Echidny. - pokazałam moją bliznę na twarzy - No więc, przyjechałam do Obozu Herosów z przekonaniem, że zostanę uznana podczas obiadu. Razem ze mną w tamtym dniu przyjechała Katherine Bell, córka Afrodyty i Henry Taylor, syn Hefajstosa. Oni zostali uznani, ale ja nie. Zasmuciłam się i uciekłam do lasu postrzelać sobie w drzewa. - zaśmiałam się - W końcu usiadłam na pniu drzewa i gdy usłyszałam drugą konchę zaczęła się bitwa o sztandar. Walczyłam z synami Aresa, jakąś Clarisse La Rue i cyklopem. Po walce z potworem zemdlałam i nikt nie powiedział mi ile byłam nieprzytomna. Obudziłam się dzisiaj i odkryłam, że mogę zamieniać się w ogień. - zakończyłam i spojrzałam na Sylvię. Patrzyła na mnie z otwartymi oczami i buzią. - Co? - zapytałam ze śmiechem. Dlaczego coraz częściej się śmieje i uśmiecham?
- Myślałam, że mi to się przewidziało, a ty serio zamieniasz się w ogień! - krzyknęła i wyrzuciła ręce w powietrze.
- No tak. - powiedziałam - Nie boisz się mnie? Nie uważasz za dziwaka? - zapytałam.
- Trochę boję się ognia, ale uratowałaś nas, więc odpowiedź brzmi: nie. Nie boję się ciebie ani nie uważam za dziwaka, bo to tylko umiejetność odziedziczona po boskim rodzicu. - powiedziała, a ja posmutniałam. Własny ojciec się do mnie nie przyznaje!
- Ta, tylko że mój ojciec nadal się do mnie nie przyznał, jak już mówiłam. - powiedziałam i spojrzałam na rzekę, przy której szliśmy od jakiegoś czasu.
Sylvia objęła mnie ramieniem.
- Nie martw się. W końcu cię uzna. - powiedziała i zamilkła.
----------------------------------------
Słów: 1515
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top