4

-Hej Ben chodź na śniadanie.- wrzasnął Jeff, śniadanie? Śniadanie mamy przecież o 7.00 zaraz która godzina? 7.01. Em znów pograłem godzinę. Opuściłem azyl i ruszyłem do jadalni. Wszyscy siedzieli już przy stołach. Zająłem miejsce pomiędzy Masky'm a Hoody'm. Dobrze, że nic się niestało oprócz paru potłuczonych talerzy. Nasz ukochany Jeff z talerzami. Spożywałem swój posiłek co jakiś czas odpowiadając na rozmowy domowników. Po jedzeniu poszedłem do kuchny zmyć naczynia. Postanowiłem, że udam się do Mery. Już chciałem otworzyć drzwi gdy nagle usłyszałem rozmowę i... krzyk?

- Jack nie!

- Ale ja cię kocham!

- A ja cię nie! Weź się odemnie odwal!- Mery naprawdę to zrobiła. Niewiedząc kiedy drzwi się otworzyły.

-Jack?

- Odwal się odemnie. - Wyminął mnie i gdzieś poszedł. Weszłem do skrzydła lekarskiego. Mery nadal leżała. Chciałem coś powiedzieć lecz mnie wyprzedziła.

-Podsłuchiwałeś nas?- skąd ona to wiedziała?

-Em tak. Czemu ty to powiedziałaś?

-Ale co? Prawdę? Nielubię Jacka i nigdy nie będę co z tego, że się zakochał zaraz o tym zapomni. Wracając poco tu przyszedłeś?

-Już po nic.- stanąłem przed drzwiami mówiąc ostatnie słowa- Myliłem się Mery.- Po czym wyszłem. Biedny E.J. Mam nadzieję, że się nie załamał. Zamierzałem zmarnować resztę dnia na graniu w jąkąś gierkę lecz odezwał się głos w mojej głowie.

- Ben chodź do gabinetu.- niestety jak Slender coś powie to trzeba to zrobić. Podreptałem do sosnowych drzwi ( co ja ostatnio taki znawca drzew). Zapukałem do drzwi słysząc.

- Proszę.

-Dzieńdobry. Po co mnie Pan wezwał?- może wreszcie dostanę powazną misję na zabijanie cocda mi chwałę i uwielbienie no i oczywiście jakąś laskę.

- Idź do sklepu tu masz listę składników.- pokazał małą kwadratową karteczkę z jakimiś nazwami. Serio? Ale ja chcałem ważną misję.- To jest ważna misja.- i oczywiście musi czytać w myślach.- Tak muszę i musisz już iść.- wypchnął mnie tą jego paskudną macką. No i co mam zrobić? Oczywiście iść na te cholerne zakupy. Gdy już dotarłem do drzwi wyjściowych ujrzałem Tobiego nerwowo chodzącego wokół kanapy.

- Em Toby o co chodzi?- spojrzał na mnie dalej chodząc wokół tej kanapy.

- Bo dziś zjawią się tu Offender, Trender i Spelndor i wszyscy szukają kryjówki na noc. Ale my proxy niemożemy się chować bo Slender nas potrzebuje. - Co! Współczuję proxym ale JA muszę znaleźć kryjówkę.

- Oj to ja może wiesz... Narka- Wybiegłem z domu z dala od tego miejsca. Po paru sekundach zwolniłem tempo i teraz powoli truchtem szedłem przez las. Delikatny szum zawsze działał na mnie uspokajająco. Znalazłem po drodzę dwóch gości zrywających kartki Slendera. No w sumie to robota proxy ale tym razem ich wyręczę. Zakradłem się do nich i tym razem rozpocznę atak w inny sposób a mianowicie ogniem. Muszę jedyne uważać by nie podpalić lasu. Rzuciłem kulą ognia w jednego z ludzi którzy zareagowali krzykiem. Oczywiście w jednego trafiłem i ten jeden krzyczał z bólu. Postanowiłem że zachwilę się nim zajmę ale wpierw wrócę do tego nierannego. Oczywiście ten koleś musiał uciekać. Podbiegłem do niego przebijając jego serce. Po chwili z jego ciała utworzyła się szkarłatna kałuża. Powróciłem do palącego się do nastolatka który leżał już martwy. Koło niego ujrzałem białą kartkę z tymi znanymi wszystkim arcydziełami Slenderka. Powiesiłem kartkę na miejsce i ruszyłem dalej przes siebie na podbój sklepu! Po jakiś żmudnych 20 minutach dotarłem do sklepu. Nasz czerwony budynek miał oledowany szyld czy coś takiego z błyszczącym napisem "U Robcia". Niemarnując czasu przeszłem przez próg sklepu. Szczęście że niema kolejek, więc mogę bez problemu kupić i wyjść. Niemineła chwila a kasjerka wyłożyła wszystko co chciałem kupić na ladę. Szczęśliwy, że już nie będę musiał oglądać tego miejsca wróciłem do domu. Przed rezydencją ujrzałem Jeffa nerwowo szukającego czegoś.

- Em Jeff co ty robisz?

- Szukam.

- No ale co -rany z nim nie da się dogadać.

- Kryjówki

- Em no dobra.- przekroczyłem próg domu udając się do Slendera. Zapukałem dwókrotnie słysząc tylko proszę. Przekręciłem klamkę wchodząc do pomieszczenia.

- Mam zakupy, a tu reszta kasy.

- Dziękuję Ben. Zanieś zakupy do kuchni. -Już chciałem wyjść z pomieszczenia gdy Slender się odezwał.- Dziękuje za zajęcie się kartkami.

- Niema sprawy.- wróciłem do kuchni by odłożyć wszystko na miejsce. Zauważyłem, że jest cicho. Trochę za cicho. Tu nigdy nie jest cicho! Am no tak. Wszyscy szukają kryjówki. Niemając co robić ruszyłem do komputera. Postanowiłem pograć. Przecież miałem dzisiaj coś zrobić tylko co?

--------------------------------------------------

4 rozdział tego czegoś. Ktoś słyszał co się stało w Orange gdzieś o 18.00? Internetu niemiałem. 😞 Ale szczęście! Teraz mam. Dobra widzimy się później.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top