2
Zawsze mam problem z znalezieniem drogi do domu. Tak Ben Drowned ma problem z znalezieniem drogi do domu przez komputer. Jak komputer to mój żywioł. Szczęście, że dzisiaj zajęło mi to tylko 10 minut. Wreszcie dotarłem do kompa lecz nie wierzyłem w to co się działo. Słyszałem strzały z pistoletu a na podłodze widziałem krew. Jak najszybciej opuściłem swój pokój i udałem się na parter. Przechodząc przez korytarz ujrzałem ciało jakiegoś kolesia z skrótem na ubraniu K.A.C. K.A.C? Co to marka ubrań? W kuchni ujrzałem krew w łazience krew i uwaga w salonie znów krew. Szkarłatna ciecz prowadziła na dwór. Gdy opuściłem rezydencję przez drzwi wyjściowe ujrzałem bitwę. Slender przebijał macką jakiś kolesi. Jeff rozcinał wargi jeszcze innych kolesi. Jeden chłopak na oko mający 17 lat próbował mnie zaatakować lecz w ostatniej chwili uniknąłem ciosu i przebiłem sztyletem jego serce. Ujrzałem Tobiego mordującego kolejnych ludków. Podbiegłem mu pomóc. Minęły jakieś 3 minuty bitwy o której wiedziałem, że przegrywamy aż usłyszałem w głowie Slendera.
- Ben! Sprowadź pomoc szybko!- usłyszałem wrzask w swojej głowie. Jeśli Slender potrzebuje pomocy to naprawdę jest coś nie tak. Szybko wróciłem do rezydencji i myślałem kogo ja mam niby sprowadzić! No powiedzcie mi! Nikt teraz nie przybiegnie by nam pomóc przynajmniej nie na czas. Myślałem gdzieś z 10 sekund po czym pomyślałem która godzina? Była 23:55 po prostu idealna godzina! ( nie wyczuwać sarkazmów) Szybko wybiegłem do piwnicy i wziąłem wszystkie potrzebne rzeczy. Wychodząc wbiegłem do największej łazienki jaka była w domu i zacząłem rozstawiać świeczki. Spojrzałem na zegarek jak się okazało została minuta do północy. Jeszcze chwila pomyślałem na temat ludzi z którymi walczymy i najważniejsze czemu przegrywamy. Mam nadzieję, że się zgodzi i, że wybrałem właściwą osobę. Wybiła północ. Zapaliłem świeczki i zacząłem mówić przed lustrem słowa
-Krwawa Mery, krwawa Mery, krwawa Mery.-minęła chwilą ciszy po czym świeczki zgasły a do łazienki wpadł chłodny wiatr. Po 3 sekundach wiatr zniknął a świeczki się zapaliły dzięki czemu widziałem JĄ w lustrze. Już chciała mnie zaatakować nim się zorientowała kto ją wezwał.
-Ben? Czemu mnie wzywasz?- spytała zdziwiona.
Mery
Czemu mnie wezwał? A już myślałam, że mam nową ofiarę.
- Wyjdź z lustra szybko.- Był wystraszony. Ale czemu? Nie wiedząc za wiele jak powiedział tak zrobiłam.
-Co się stało?
- Ludzie tu są.
- To czemu ich nie zabijesz.
- Oni... Niewierze, że to mówię ale... Mają przewagę!- Ludzie mają przewagę pierwsze słyszę. W co tym razem Slender się wpakował.
- Kim oni są?- spytałam poważnym tonem. Jeśli oni mają przewagę to napewno nie są to zwykli ludzie.
- Zwykli ludzie z czarno-białym ubraniem.- czarno białym? Zaraz zaraz coś mi świta.
- Coś więcej?
- Co?- najwyraźniej nierozumiał pytania. Co za nieuk
- Inne znaki szczególne.
- A no mają. Mają oni skrót K.A.C.- No tak teraz już wiem K.A.C.
- Idziemy pomóc Slenderowi.- sprawa jest poważniejsza niż myślałam. Jeśli K.A.C tu jest to muszę im pomóc. Wybiegliśmy z rezydencji na zewnątrz. Jak myślałam domownicy przegrywają. Ruszyłam do walki. Mówiłam, że jestem najlepsza? Z łatwością załatwiłam pierwszych trzech idiotów. Potem przebijałam pazurami marne ciała ich kolegów. Walczyłam jak prawdziwy potwór. Wszystko szło jak z płatka dopóki nie zobaczyłam GO. ON uśmiechnął się szyderczo.
- Kogo ja tu widzę? Przecież to Mery. Mała Mery. Kope lat.- zaśmiał się przy czym ja zabijałam kolejnych ludzi z K.A.C.
- Czego chcesz!
- A jak myślisz?- znowu się zaśmiał.
- Myślę, że chcesz nas pozabijać Miguelu!- wykrzyknęłam pełna wrogości po czym ruszyłam go ukatrupić.
- Co już biegniesz? Zabawmy się.- prawie go dźgnięłam [jak to się pisze?! Dop. Autora] lecz ten dupek musiał oczywiście uniknąć. Odbiegłam od niego na parę metrów chcąc wziąć rozbieg jednak na próżno.
-Ała- jęknęłam. Miguel strzelił do mnie z pistoletu. Chciałam wyskoczyć na niego lecz mój skok był taki... Ludzki.- Coś ty mi zrobił!
- Ah to. To tylko prototyp pistoletu z nabojami przeciw creepypastom. Blokuje wasze zdolności jeśli takowe macie. Hahah- znów się zaśmiał.
-Aaa- ktoś dźgnął Miguela. A kto to był oczywiście Jeff. Lekko się uśmiechnęłam. Wszystko zaczęło mi się rozmazywać przed oczami. Ostatnie co słyszałam to
- Mery!- i ciemność.
...
Ben
To moja wina to wszystko moja wina. Gdyby nie ja to Mery nic by się nie stało. Teraz leży i nie wiemy nawet czy przeżyje. Slender powiedział, że zrobi co w swojej mocy. Chłopacy i Sally są już spakowani ale nie zamierzają wyjść stąd przed wyzdrowieniem Mery. Nie wytrzymam po prostu nie wytrzymam! Pobiegłem szybko na drugie piętro do naszej małej eee kliniki? Pokoju lekarskiego? Nieważne. Gdy dotarłem do drzwi pokoju lekarskiego znikąd pojawił się Slenderman.
-Tak?- "zapytał" oschłym głosem. Najwyraźniej nadal jest na mnie obrażony. Tylko na co? Ja mu nic nie zrobiłem.
- Mogę odwiedzić Mery?- liczyłem, że się zgodzi, ponieważ muszę ją odwiedzić przecież to ja ją wezwałem.
- Raczej nie.- i znów oschle.
-Ale dlaczego?
- Źle z nią. Ten mężczyzna strzelił jej prosto w serce. Mamy szczęście, że posiada zdolność szybkiej regeneracji. Gdyby nie to. To...
- Umarłaby.- powiedziałem. Serio prze zemnie by umarła. Może i jest chamska i zwykle wredna ale to moja przyjaciółka.- Proszę cię Slender chcę ją odwiedzić.
- Em... Dobrze niech ci już będzie ale tylko chwilę.
- Dziękuję. - Slender teleportował się gdzieś znikając mi z oczu. Natomiast ja delikatnie otworzyłem drzwi wchodząc do pokoju. Zastałem Mery całą obandażowaną leżącą na białym łóżku lekarskim. Podeszłem do łóżka i usiadłem na wyżej wspomnianym meblu. Biedna spała. Niestety to prze zemnie teraz leży i jest w ciężkim stanie. Ten sku***syn zapłaci za to! Kim on w ogóle jest? I kim jest K.A.C? I poco tu przyszli! Tyle pytań i zero odpowiedzi. Spędziłem z nią jakąś godzinę (najwyraźniej Slendera to nie obchodzi) po czym wstałem i chciałem już iść gdy nagle ktoś mnie złapał za rękę.
- Ben.- usłyszałem słabi głosik.
-Nie wstawaj. Odpoczywaj.- Jak kazałem tak zrobiła.- Mery nic ci nie jest? Kim on... Raczej oni byli?- Przez chwilę toczyła bitwę myśli. Lecz kiedy chciała coś powiedzieć to... Zaczęła krztusić się krwią. Byłem wystraszony.
- Mery, Mery! Co się dzieje! Slender!!!- Parę sekund później które wydawały się minutami zjawił się Slender.
- Ben wyjdź!- zamierzałem zostać lecz Slender wypchnął mnie macką za drzwi. Co się dzieje? Ona nie może umrzeć. Nerwowo patrzyłem na zegar odliczający sekundy, minuty i godziny.
1 hour later
Czekam tu już godzinę i nic! Nic nie było słychać. Mam nadzieję, że jest cała. Spojrzałem na drzwi które akurat się otworzyły.
- Co z nią jest- natychmiastowo spytałem. Oby nie umarła oby nieumarła.
- Żyje ale jest w śpiączce. - Uspokoiłem się ale nie na tyle by być opanowany.
- Kiedy się obudzi?
- Nie wiem.
- Co... Teraz? Chyba się nie wyprowadzimy kiedy ona leży i jest w śpiączce.
- Wyprowadzimy się ale nie dziś ani jutro. Przygotuję wszystko na poniedziałek bym mógł ją przenieść do Brazylii.- Aha czyli mam trochę czasu by znaleźć dom. Pytanie gdzie szukać? Nie chcąc kontynuować rozmowy odszedłem od Slendera. Nagle odezwał się... Uwaga brzuszek. Muszę do kuchni. Niewiele myśląc więcej ruszyłem do kuchni przecież od ponad 4 godzin nic nie jadłem! W kuchni siedział tylko E.Jack najwyraźniej był smutny.
- Coś się stało?- Co ja gadam? Oczywiście, że jest coś nie tak głupi ja. Lecz i tak byłem ciekawy co się stało.
- Boję się o Mery. Bardzo mi na niej zależy. Nie chcę by coś się jej stało.- Zaraz czy on? Nie na pewno nie... Ale zaraz... Nie na pewno nie... Chociaż jak o tym pomyślę to może, może.
- Czy ty się...
-Chyba tak.- powiedział z delikatnym uśmiechem. Co E.Jack zakochany w krwawej Mery? Chyba muszę coś powiedzieć bo Jak na razie uporczywie gapiłem się w swoje odbicie lustrzane.
- Ben?
-Em tak?
- Co robisz?
- Nie nic tylko myślę. Ty powiedziałeś jej?
- Noooo... Nie.- To było do przewidzenia.- Boję się, że coś się jej stanie.
- Nie martw się Slendi powiedział, że będzie dobrze. - Co ja gadam? Mówił tylko, że jest w śpiączce.
- Okej. Idę na górę.
- Ok tylko uważaj gdy się będziesz wspinać.- Jack udał się na górę a ja wróciłem do swoich obowiązków czyli jedzenie. Zrobiłem sobie na szybko tosta. Po jakiś paru minutach zjadłem mój idealny posiłek. Powiem tylko, że gotować nie umiem Wszedłem do salonu. Jeff, L.J i Masky oglądali jakiś horror. Usiadłem między Masky'm a Jeffem. Po jakiejś godzinie znudził mi się film. Z tymi filmami dzieję się to samo co z grami. Znudzony wszedłem po schodach na piętro do mojego pokoju. Jak najszybciej przebrałem się i poszedłem spać zapominając o K.A.C i całej tej bitwie.
--------------------------------------------------
Drugi rozdział już jest. Przepraszam za błędy ort. lub inne których mam nadzieję, że niema chociaż znając siebie to niemożliwe. A więc widzimy się później i dzięki za czytanie mojej książki.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top