Oczywiście Szefowo
Wygrałam.
Uśmiechałam się szeroko i zmieniałam buty na szpilki. Wyciągnęłam broń z torebki i zamknęłam auto.
-I co przegrywie? - spytałam i chwyciłam jego wystawioną dłoń.
-Gratulacje - wymamrotał, a potem dodał - Spadam do Richarda. Umówiliśmy się na mały meczyk.
-Bilard? - spytałam szczerze ciekawa.
-Tak - odpowiedział i zaczął odchodzić w stronę innego budynku.
-To powodzenia! - krzyknęłam.
Spojrzałam ostatni raz na przyjaciela i ruszyłam w stronę biura. Musiałam poważnie pogadać z Louisem.
Kroczyłam pewnie i po drodze kiwałam głową mężczyzną, którzy mnie witali.
Już miałam skręcić w korytarz, prowadzący do naszego biura, ale moją uwagę przykuła sala tortur.
Cały budynek, w którym mieściły się biura był przestronny i z zewnątrz mógł przypominać jakąś firmę, ale reszta magazynów była w gorszym stanie.
Przystanęłam przy lustrze weneckim i obserwowałam jak mierzą do młodego chłopaka bronią.
Przyjrzałam się dokładniej i zamarłam.
Nicolas.
Ten Nicolas, któremu wyznałam miłość, a on mnie odrzucił.
Japierdole oni chcą go zabić.
Co prawda zranił mnie i to w potworny sposób, ale nie zasługiwał na śmierć.
Bez zastanowienia weszłam do pomieszczenia i zamknęłam za sobą drzwi.
Pracownicy od razu zwrócili się w moją stronę i opuścili broń.
-Dzień dobry szefowo - ukłonili się delikatnie a ja skinęłam im głową.
-Dzień dobry - odpowiedziałam i patrzyłam na Nicka.
Nic zmienił się ani trochę. Może jedynie nabrał bardziej męskiej postury ciała. No i może wyprzystojniał.
Moje rozmyślania przerwał głos jednego z pracowników. Jak się nie mylę Patrick'a.
-Dostaliśmy rozkaz, żeby go zabić - oznajmił jak gdyby nigdy nic, a Nick aż się wzdrygnął - Chce szefowa na to patrzeć?
Tym razem spojrzałam na nich, a oni w skupieniu czekali na moją odpowiedź.
Usłyszeliśmy szelest i zanim mężczyźni zdążyli się obrócić, ja już celowałam w próbującego uciec Nicka.
-Nie tak prędko Nicolas - powiedziałam i dalej nie spuszczałam go z celownika - Do gabinetu z nim.
Wydałam rozkaz i czekałam, aż go wypełnią. Niestety tak się nie działo.
-Ale pan Louis kazał...
Nie mieli szansy dokończyć, bo im przerwałam.
-Louis jest szefem takim jak ja - wcięłam się ostro w zdanie - Do gabinetu z nim, to rozkaz capo.
Obydwoje posłusznie podeszli do chłopaka i wymamrotali ciche.
-Oczywiście szefowo.
Uśmiechnąłam się tryumfalnie i poszłam już spokojnie do gabinetu.
Zapowiada się ciekawa rozmowa.
Oj bardzo kurwa ciekawa.
Otwieram drzwi do gabinetu i siadam przy swoim biurku. Louis patrzy się na mnie zdezorientowany, bo pierwszy raz nie zamknęłam drzwi.
Spogląda na mnie, a gdy dwójka napakowanych mężczyzn wprowadza do pokoju Nicolasa jest jeszcze bardziej zdezorientowany.
Rozsiadam się wygodnie na fotelu i patrzę na dwóch facetów. Jednego nienawidzę, a drugi jest moim przyjacielem.
-Czemu miał umrzeć? - pytam bez owijania w bawełnę.
Nicolas patrzy na nas przerażony tym wszystkim. Śmieszy mnie jego strach. Boi się i swoje życie. Szkoda tylko, że moja rodzina bała się tak o moje życie.
Życie, które było zagrożone, przez niedożywienie.
Życie, które powoli znikało na ich oczach.
Ja umierałam, a on bawił się w najlepsze.
Pieprzony dupek.
-Zobaczył jak zabili, tego dłużnika od amfetaminy - odpowiada spokojnie Louis.
-Nie boicie się, że wyśpi wam wszystko policji? - wtrąca się poirytowany Nick.
Wahania nastroju ma jak kobieta w ciąży.
Uśmiecham się złowieszczo na jego zachowanie. Następnie podnoszę broń i zaczynam się nią bawić.
-Wiesz, że ty już nigdy nie zobaczysz policji? - pytam prześmiewczo - Albo cię zabijemy, albo będziesz sprzątaczem sali tortur. No ewentualnie kucharzem jak ci się poszczęści.
Mój uśmiech poszerzał się jeszcze bardziej, gdy widziałam strach na jego twarzy.
Bał się.
Tak cholernie się bał.
A ja czerpałam z tego satysfakcję.
Chociaż nie. Cofam to. Podobało mi się to, ale w przypadku zwyrolów. Gdy widziałam jego strach, odczuwałam jedynie odrobinę rozbawienia. Bał się dziewczyny, którą w podstawówce mógł wyśmiać, a ona nic z tym nie z
robiła. Teraz jednak role się odwróciły. Ta dziewczyna decydowała o jego życiu.
Dalej się uśmiechałam, ale tym razem nie zawistnie. Uśmiechałam się, bo byłam szczerze rozbawiona tą sytuacją.
Nie cieszył mnie jego strach. W głębi serca poczułam ukłucie, ale usilnie je ignorowałam.
Nie mogłam pozwolić, żeby dawne uczucia powróciły.
-To co chcesz z nim zrobić? - spytał wyluzowany Lou.
Wzruszyłam ramionami i spojrzałam na niego.
-Kiedy mam wyjazd do tych Stanów? - spytałam zmieniając temat.
Nie chciałam, żeby Nicolas się bał, ale mogłam potrzymać go w niepewności.
Nie wiedział czy wygra czy przegra tą grę.
Ale to nie była zwykła gra, bo stawką było jego życie.
-Dzisiaj wieczorem wylatujecie - odpowiada mój przyjaciel, najwidoczniej on załapał aluzje i też zamierza pobawić się chłopakiem - Około północy macie być w samolocie.
Kiwam w zrozumieniu głową i po chwili ciszy się odzywam.
-To w sumie fajnie. Będziemy zmęczeni i łatwiej będzie zasnąć.
-I minie wam połowa drogi - dodaje Louis.
-A co tam będę robić? - pytam i daje sobie tym samym czas na przeanalizowanie mojego planu.
-Chodzić na spotkania, jeździć na wyścigi albo brać w nich udział, chodzić na walki, transportować towar, zrobisz też przegląd karteli i przemyślisz czy odpowiednio się nimi zajmują, pouzupełniasz papiery i wracasz.
To nie brzmi jak dużo pracy. Wyścigi i transport narkotyków to coś co lubię. Walki i spotkania to niekoniecznie uwielbiane przeze mnie zajęcia, ale też da się je znieść. A papiery i przegląd karteli nie zajmą mi dużo czasu.
Może nawet uda mi się zrobić wakacje?
-A lecę z chłopakami?
-Tak - odpowiada odrazu - W Londynie zostaje tylko Jacob.
-Czemu nie leci? - pytam zaciekawiona, na moment zapominając o moim wrogu, który uważnie przysłuchuje się naszej rozmowie.
Lou poprawia się na siedzeniu i upija łyk kawy.
-Poznał jakąś dziewczynę i nie chce wyjeżdżać, tym bardziej, że to nie będzie krótki wyjazd.
-Ale przecież to co mówiłeś to wcale nie tak dużo roboty.
-W samych Stanach. Zostaje jeszcze Europa, Australia i część Azji.
-Kurwa - klne pod nosem - To wszystko w jednym czasie?
-Nie - kręci głową - Ale wyjedziecie dzisiaj a wrócicie najpewniej za kilka miesięcy, potem będzie dwu miesięczna przerwa i znowu do Europy i Azji, powrót, przerwa i od nowa do Australii.
-No to jednak dużo - odpowiadam i wzdycham.
-Do Australii mogę za ciebie polecieć, no i Azje też mógłbym odwiedzić.
-Nie - zaprzeczam szybko - Dobrze wiesz jak uwielbiam zwiedzać.
-Wiem, dlatego odpuszczam wycieczki sobie i wysyłam ciebie na wakacje i do pracy zarazem.
-Sprytnie - komentuje.
Zapada chwilowa cisza, po której podnoszę się i podchodzę do Nicka. Ruchem głowy nakazuje mu wstać.
Robi to posłusznie, a ja patrzę na niego z satysfakcją.
Nie wiem czy robię dobrze aczkolwiek, gdy będę miała go przy sobie będę mogła nim rządzić i upokarzać go. Tak samo jak on upokorzył mnie.
-Nicolas Wilson cóż za zbieg okoliczności - mówię prześmiewczo - Miałam takiego chłopaka w podstawówce.
Patrzę na niego i widzę, że usilnie próbuje sobie przypomnieć kim jestem.
-Holly Martin - witam się i widzę, że doskonale przypomniał sobie kim jestem- Od teraz twoja szefowa. Będziesz moją prawą ręką.
Wyciągam w jego kierunku prawą dłoń i czekam na jego reakcję. Ujmuje moją dłoń i ściska delikatnie.
Nie będzie moim doradcą, jak to w zwyczaju mają osoby, które są prawymi rękami. Będzie tylko robił mi kawę, pomagał przy papierach i będzie moim towarzyszem.
Uśmiecham się i odwracam w stronę mojego biurka. Łapie mikrofon i zaczynam mówić.
-Wszyscy proszeni są na salkę. Polecenie capo.
Wyłączam urządzenie i ruchem głowy wskazuję, aby chłopak szedł za mną.
Nie sprzeciwia się i podąża za mną posłusznie.
Wiem, że idzie za nim Louis, dlatego czuje się bezpiecznie.
-A poza tym - zaczynam wciąż idąc - Mamy policję w garści. Nie tylko tutaj. Na całym świecie, policja chodzi dla nas jak w szwajcarskim zegarku.
Kończę akurat gdy wchodzimy do pomieszczenia. Przed nami jest już spora ilość pracowników.
To nie wszyscy, ale część jest dzisiaj w domu. To nic, bo i tak dowiedzą się o nowinie.
-Dzień dobry - zaczynam, a na sali zapada cisza - Chciałabym przedstawić wam mojego podwladnego. Nicolas Wilson od teraz jest nietykalny. Jeśli ktoś złamie zakaz, będzie miał doczynienia ze mną na slai tortur.
Uśmiecham się, lecz tym razem nie z rozbawienia, ani nie złośliwie.
Ten uśmiech wskazuje na to, że jestem nieobliczalna i wymyślę przeróżne tortury.
-Zrozumiano? - pytam ostro.
-Tak szefowo - odpowiadają zgodnie.
-No to rozejść się - zarządzam, a każdy w mgnieniu oka znika z mojego pola widzenia - A ty Wilson zbieraj dupe, bo odwiozę cię do domu, ochroniarz będzie cię tam pilnował, grzecznie się spakujesz, a wieczorem koło dwudziestej będę po ciebie i wylecimy. Zrozumiano?
Odwracam się z zamiarem ruszenia do auta, ale zatrzymuje się gdy słyszę jak mnie nazwał.
-Tak Hols - odpowiada.
Odwracam się w jego kierunku i sycze przez zęby.
-Hols jest tylko dla przyjaciół i rodziny. Dla ciebie jestem Holly albo szefowa. No w ostateczności capo.
-Okej - odpowiada pospiesznie i spuszcza głowę.
-No Wilson ruszaj się, bo nie mam całego dnia - oznajmiam i odchodzę w stronę samochodu - Narazie Lou, powiedz Mattowi, że już pojechałam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top