Epilog

14 lat później

-Mamo idziemy na plażę słyszę krzyk mojego syna!

-Będziecie sami czy ze znajomymi?

-Tylko ja i Shane.

-Ja też chcę iść! - słyszę oburzony głosik należący do mojej córki.

Co nas podkusiło, żeby decydować się na dzieci?

Nie wiem kurwa.

Nie zrozumcie mnie źle. Kocham swoje dzieci nad życie i jestem w stanie zrobić dla nich wszystko, ale czasami brakuje mi do nich sił.

Chase i Shane są bliźniakami i naszymi pierwszymi dziećmi. Obydwoje są raczej rozsądni i mają charakter po swoim ojcu.

Natomiast Rosie...

Moja córka jest dość wygadana. Kłóci się ze swoim braćmi non stop i zazwyczaj wygrywa te sprzeczki. Jest młodsza od nich o połowę, ale gdy się na coś zdenerwuje to nawet ich dwójka się jej boi.

Mimo wszystko wiem, że wskoczą za sobą w ogień, bo właśnie tego ich nauczyłam.

Ja i mój mąż.

Dziwnie to brzmi co nie?

Niedługo po tym, jak ogłosiliśmy nasz związek zaszłam w ciążę. Był to dla nas ogromny szok, ale postanowiliśmy wychować dzieci.

Gdy byłam w czwartym miesiącu ciąży, Nicolas oświadczył mi się, a już miesiąc później stałam się panią Wilson.

Holly Wilson brzmi zdecydowanie lepiej niż moje panieńskie nazwisko.

-Jesteś mała i zostaniesz w domu- odzywa się Chase.

-A ty jesteś stary i nie powinieneś chodzić już o balkoniku?- odgryza się.

Widać, że odziedziczyła charakter po mnie.

-Rosie co ci ostatnio mówiłam?- wtrącam się w ich dyskusję.

-Że nie wolno obrażać starszych i chorych ludzi- mamrocze pod nosem.

-To dlaczego to robisz?

-Bo on obraża młodszych?- robi naburmuszoną minę i krzyżuje ramiona na piersi.

-Chase przestanie obrażać młodszych, a ty starszych- oznajmiam surowo- Zrozumiano?

-Tak- odpowiadają jednocześnie.

-Rosie idź na chwilę do swojego pokoju.

-Ale mamo...

-Powiedziałam coś- odpowiadam stanowczo.

Dziewczynka burczy coś pod nosem, ale posłusznie wchodzi po schodach. Gdy słyszę, że zaczęła robić coś u siebie odzywam się w kierunku syna.

-Musimy pogadać, siadaj- wskazuję głową na krzesło- Shane przyjdź do nas!

Słyszę, że chłopak zbiega po schodach i po chwili zajmuje miejsce obok brata. Patrzę na nich spokojnie i próbuje wyczytać coś z ich twarzy.

Mają coś na sumieniu i chyba wiem co.

-Jak chcecie palić to róbcie to chociaż z matką- oznajmiam.

-Mamo, o czym ty mówisz?

Starają się małe gówniaki ratować sytuację.

-O tym, że może i jestem stara, ale na pewno nie głupia- zaczynam- Ja też zaczęłam palić w waszym wieku i to jest najgorsze w co można się wpakować. Mówię wam to nie jako matka, ale jako kobieta, która pali przez większość swojego życia.

-Ale my nie palimy- dalej brną w zaparte.

-Mam przeszukać pokój i spytać się Willa czy coś widział?

Teraz panikują już totalnie.

-No dobra- kapituluje w końcu Shane.

-Ostatnio kolega powiedział nam, że to działa uspokajająco- przyznaje się Chase.

-Byliśmy akurat zdenerwowani i spróbowaliśmy.

-I tak jakoś wyszło.

-Jesteś zła?- pytają jednocześnie.

-Nie, ale musicie mi coś obiecać.

-Co?

-Kiedy jesteście zdenerwowani nie palicie swoich fajek tylko przychodzicie do mnie i prosto z mostu mówicie, że jest tragiczna sytuacja i po prostu trzeba. Poczęstuje was.

-Serio?

-Wiadomo, że najpierw spróbujemy innej metody, ale jak nie pomoże to dam wam papierosy.

-Gdzie jest ukryta kamera?-parska Chase.

-Nigdzie- odpowiadam- Wiecie co macie robić gdy czujecie głód?

-Mamy przyjść do ciebie.

-Przynieście mi swoje paczki, czy cokolwiek tam macie.

Posłusznie wstają i idą do swojego pokoju. Wracają po chwili z dwoma niewielkimi paczuszkami. Podają mi je, a ja spoglądam na nazwę.

-Gdzie kupiliście?- pytam.

-Nigdzie w Rio nie chcieli nam sprzedać, więc brat znajomego nam kupił.

-Ile wziął kasy?

-Dziesięć dolarów- wyznają i spuszczają głowy.

-Nie chciał reali?- pytam.

-Jedzie w jakąś podróż.

Odkładam paczki na blat i sięgam po własną. Wyciągam jednego papierosa, a resztę wystawiam w stronę chłopaków. Wyciągają po jednym i idą razem ze mną na taras.

Siadamy na fotelach i po kolei odpalamy tytoń zapalniczką. Zaciągam się i kątem oka widzę, że moi synowie robią to samo.

Nie chcę, żeby się uzależnili, a wiadomo nie od dziś, że najlepiej smakuje zakazany owoc. Jestem pewna, że paliliby nałogowo, a tak mają świadomość, że mogą to robić nawet przy rodzicach i tak bardzo ich to nie kusi.

Pokręcone, ale jestem w stu procentach pewna, że moja metoda zadziała.

-Nie kupujcie od niego więcej. Sprzedał wam najgorsze kopciuchy.

-Przepraszamy.

-Wiecie, że się na was nie gniewam?

-Wiemy.

Uśmiecham się w ich stronę, ale wtedy naszym oczom ukazuje się niewielka blondyneczka.

-Rosie prosiłam, żebyś poczekała u siebie.

-Ale za niedługo się ściemni, a my idziemy na plażę.

Lustruje ją wzrokiem i widzę, że pod letnią sukienką ma założony strój kąpielowy. W ręce trzyma kapelusz, a za nią stoi wózek z zabawkami.

Wiaderka, łopatki, foremki, ponton, rękawki, psikawki i chuj wie co jeszcze wręcz wysypuje się z koszyka.

-Ubierzcie się w kąpielówki-mówię do chłopaków- Zadzwonię po tatę i zrobimy sobie wieczór na plaży.

Kiwają głowami, a ja dokańczam papierosa i wykręcam numer do męża. Czekam chwilę, zanim słyszę jego głos.

-Co się stało Holls?

-A czy coś musiał się stać Nickolson?

-Minęło tyle lat, a ty dalej używasz tego przezwiska.

-Tak jak ty swojego.

-Moje mi się podoba- oburza się.

-Moje też mi się podoba-odpowiadam- No dobra, nie ważne. Dzwonię, żebyś zgarnął Matta, Jacoba, Scotta, Lou i Lucasa. Dzieci wymyśliły sobie plażowanie.

-Zaraz będziemy! - słyszę krzyk mojego przyjaciela- Mieszkamy tu od ponad czternastu lat, a oni dalej cieszą się z wizyty na plaży.

-I bardzo dobrze- komentuję- Potrafią się cieszyć z okolicy, w której mieszkają.

-Ja też potrafię-oburza się.

-Mamo! - słyszę krzyk bliźniaków.

-Widzimy się tam gdzie zawsze- mówię i rozłączam się.

Następnie wstaje i idę w stronę głosów. Słyszę śmiejących się bliźniaków, zdenerwowaną Rosie i wiem, że wszystko jest tak jak powinno być.

Jestem w miejscu i z ludźmi, z którymi powinna być.

Z kochającym mężem, uroczymi dziećmi i wspaniałymi przyjaciółmi, w słonecznej Brazylii.

Koniec

Na zakończenie mam dla was jeszcze trochę słodkości❤️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top