Rozdział I

    
       To że Harry był obolały było niedomówieniem, on czuł się wręcz jakby potrącił go tir przewożący płynną czekoladę... Czemu czekoladę? Sam nie wiedział, ale to było jego pierwszą myślą zaraz po obudzeniu się, na zimnej podłodze w łazience, do której w niewiadomo jaki sposób udało mu się wczoraj doczołgać.

    Brunet podtrzymując się umywalki, wstał z brudnych od jego własnej krwi kafelków.
Spojrzał na siebie w lustro, krzywiąc się ma swój wygląd. Chyba miał racje z tym tirem bo nawet wyglądał jakby został przez takowego poturbowany.
Widział formującego się siniaka na jego policzku, rozciętą wargę i mnóstwo zadrapań powstałych pewnie od leżenia na podłodze pełnej małych odłamków szkła.
Jego krótkie nieświeże nieświeże były gdzieniegdzie posklejane od krwi.
Pewnie musiał uderzyć się w głowę kiedy zemdlał zaraz po dotarciu do łazięki.

Jego niemałże cały tors pokryty był różnokolorowymi siniakami i otarciami.
Na szczęście Des starał się nie zostawiać ich na tak widocznych miejscach jak ręce, czy nogi. Wygląd swojej twarzy mógł z łatwością zwalić na to że spadł ze schodów lub coś podobnego co zawsze działało na jego nauczycieli kiedy się o to pytali.

Harry niechcąc już dłużej siebie oglądać, wrócił do swojeg pokoju gdzie wziął jakiś ręcznik oraz ubrania na przebranie, które składało się z białej koszuli w małe kwiatki oraz przetarte od starości czarne rurki.

Jego ojciec od zawsze nienawidził stylu w jakim ubierał się zielonooki, uważał go za pedalski, a przecież on nie może mieć syna pedała. Próbował nawet wyrzucać, a nawet palić jego ciuchy, ale ostatecznie został tylko przy kolejnym pobiciu uświadamiając sobie, że musiałby kupować mu nową odzież na co nie miał najwyraźniej żadnej ochoty.

Mając zamiar wrócić już do łazięki by się ogarnąć, zatrzymał się słysząc odgłosy dobiegające z kuchni.
Przecież powinienem być sam.. Rodzice powinni być w już w pracy o tej porze.. - pomyślał chłopak marszcąc brwi. Przebiegł po nim niemiły dreszcz na myśl o kolejnym spotkaniu z jego ojcem. Po cichu skierował się w stronę odgłosów lecz trzeszcząca podłoga zdradziła jego obecność.

- Harry? Kochanie to tylko ja, nie skradaj się tak! - brunet wypuścił powietrze, które nawet nie wiedział, że wstrzymywał słysząc, że to tylko jego mama. - Chodź zrobiłam śniadanie - powiedziała kobieta wychylając się z kuchni by przywitać swojego syna z szczęśliwym uśmiechem, który zszedł z jej twarzy zaraz po ujrzeniu w jakim stanie jest Harry. Oczy niemal natychmiast zaszły jej łzami na myśl o wczorajszym dniu. Natychmiast podeszła do niego i go przytuliła nie zwracając uwagi na to że stoi tam jedynie w bokserkach.
Chłopak niewiele myśląc objął kobietę ramionami starając się chłonąc chwilę, gdyż takowe były naprawdę rzadkie.
- Tak b-bardzo Cię przepraszam.. Może gdybym n-nie uciekła, n-nie zrobiłby tego k-kolejny raz - jej głos załamywał się.
- To nic, naprawdę.. To nie twoja wina mamo... - zamknął oczy samemu starając się nie rozpłakać. Musiał być silny... Musiał być silny dla Anne.
Po chwili odsuneli się od siebie.
- Emm.. Idę wziąść prysznic, za chwilę wrócę - Po tych słowach odwrócił się nerwowo i poszedł w stronę łazienki.

20 minut później, już w pełni ubrany, wszedł do kuchni gdzie spotkał swoją matkę czytającą jakiś kobiecy magazyn, popijając kawę. Przed nią stały dwa talerze ze świeżą zrobioną jajecznicą.
Ostatnim razem podobny widok zastał jeszcze zanim okazał się być omegą, czyli około 6 lat temu.
Harry bojąc się zepsuć dobry humor rodzicielki, nie zadawał pytań i ciesząc się teraz już o wiele lepszym porankiem, dosiadł się do niej i zaczą rozkoszować się smakiem tak bardzo utęsknionej przez niego jajecznicy.

Kiedy skończył jeść posprzątał po sobie i spojrzaj na zegarek wiszący tuż nad wejściem do kuchni, dowiadując się, że ma jeszcze 25 minut na dotarcie do szkoły.

- Muszę już iść do szkoły. Dziękuję za to śniadanie... - podszedł do mamy i pocałował ją w czoło, a po chwili jeszcze dodał - Kocham cię...

- Ja ciebie też synku, nigdy o tym nie zapominaj... A teraz pędź bo się spóźnisz -posłała mu ciepły uśmiech, który on odwzajemnił i ruszył do drzwi.
Założył swoje dość stare i lekko podniszczone brązowe sztyblety, zarzucił torbę z książkami na ramię i wyszedł z domu kierując się w stronę szkoły.

☆▪☆▪☆▪☆▪☆▪☆▪☆▪☆▪☆

Przy wejściu do budynku czekał już na niego jego nedyny i najlepszy przyjaciel Niall. Blondyn był oprócz jego matki najbliższą mu osobą, której mógł powiedzieć wszystko. Równało się to z tym, że wiedział o byciu omegą, o tym że ojciec go torturuje, czy nawet o tym że uwielbia kreskówki.
Niall był betą z dość niskim wzrostem, z farbowanymi na blond włosami postawionymi w quiffa o irlandzkim pochodzeniu.

- Hazzaaa!!! - usłyszał zaraz po wejściu w pole widzenia przyjaciela i chwile potem poczuł jak ten uwiesza mu się na szyji. - Ughh tak bardzo tęskniiiłeeem - Harry wywrócił oczami na irlandczyka, ale i tak nie mógł powstrzymać lekkiego uśmiechu który wtargnął mu na usta.

- Oczywiście Neil, ja też tęskniłem. Te dwa dni rozłąki, zwane weekendem były prawdziwą katorgą bez ciebie - obydwoje zaśmiali się na ten sarkazm i razem ruszyli w stronę sali w której miały się odbyć pierwsze zajęcia.

Harry nie zauważył wtedy jednak pewnych niebieskich tęczówek które wpatrywały się w nich z czymś pomiędzy nienawiścią, a zazdrością.

☆▪☆▪☆▪☆▪☆▪☆▪☆▪☆▪☆

Ten rozdział jakiś takiś "meh" jest ;;
Przepraszam za długie przerwy między rozdziałami ;; Spróbuję się poprawić ;;

Doniczka xx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top