(Nie)miła rozmowa
~*~
Kłamstwo jest początkiem wszystkich grzechów.
~*~
Szedłem szybkim krokiem ciemnymi uliczkami Nowego Jorku. Jakże nisko Hydra upadła. Kiedyś potęga, dziś chowa się w kanałach. Dlatego to ja przejąłem dowodzenie. Schmidt skupiał się na sobie. To był kult jednostki. Nic dziwnego, że szybko uzyskałem poparcie wśród innych znudzonych jego przechwałkami.
Wszedłem w ślepy zaułek i obejrzałem się za siebie. Nie sądzę, aby ktokolwiek się tutaj zapuszczał ale ostrożności nigdy za wiele. Podważyłem wejście do studzienki i wślizgnąłem się do środka. Zasunąłem klapę i zacząłem iść po ciemku krętymi korytarzami nowojorskich kanałów. Po ponad trzydziestu minutach intensywnego marszobiegu stałem przed furtką. Wyjąłem kluczyk ze spodni i otworzyłem zamek. Po wejściu oczywiście ją zamknąłem.
Przeszedłem jeszcze jakieś pięćset metrów, nim dostałem się do głównej bramy. Otworzyli mi bez zbędnych ceregieli, a ja od razu udałem się w stronę mojego biura - o ile można tak nazwać mały pokoik z dwoma krzesłami po przeciwległych stronach dużego stołu.
- O co chodzi? - zapytałem od razu po wejściu do pomieszczenia.
- O kogoś, kto cię na pewno zainteresuje... - uśmiechnął się tajemniczo Rumlow.
- Mam mało czasu, więc gadaj od razu. - Rozsiadłem się na krześle i zmierzyłem go zabójczym wzrokiem. Ten tylko rzucił parę zdjęć na stolik. Pochyliłem się nad nimi i od razu go rozpoznałem. - Ile dni temu?
- Jakieś trzy.
- Gdzie?
- Okolice Waszyngtonu.
- A teraz?
- Jeszcze nie wiemy, ale w stolicy na pewno go nie ma. Dostalibyśmy cynk.
- Znajdźcie go - wstałem i udałem się w stronę drzwi. - Szybko - powiedziałem na odchodne.
Bucky się odnalazł. Nareszcie. Teraz trzeba tylko go namierzyć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top