Część 14

Normalność.

Jedno z trudniejszych określeń, każdy definiuje ją na swój sposób. Dzisiaj bardzo łatwo zamknąć coś w ryzach, określić konkretnymi ramami i ująć w dokładnie dobrany zbiór słów. Przyszło nam żyć w dziwnych czasach, niegdyś naturalne wartości zostały rozchwiane, zaburzone w hierarchii, więc jak odnaleźć się w tym chaosie? Skąd wiedzieć, co jest właściwe, pośród wrzeszczących tłumów, pośród strajków, ugrupowań, protestów, krzyków o wolność słowa, wyznania, o tolerancję? Jak znaleźć siebie w tym wszystkim, wybrać złoty środek, który można będzie określić mianem normalności?

Im więcej dni przychodzi nam spędzać na tym świecie, tym bardziej dochodzimy do wniosku, że pewne kanony normalności, przestają istnieć.

Zanim przekraczam próg domu błagam w duchu, aby nikogo w nim nie zastać. Jestem wykończona psychicznie, nie mam na tyle zasobów energii, żeby stanąć twarzą w twarz z mamą lub co gorsza, z jej kolegą.

Ku mojej uldze, jedynie oszalały pies wita mnie w drzwiach. Wzdycham ciężko i z ulgą idę do kuchni. Na odrapanym parapecie, tuż nad letnim grzejnikiem przysypia kot, roztaczając po pomieszczeniu cichy pomruk zadowolenia. Mierzwiąc mu sierść na głowie, uśmiecham się do siebie, ciesząc się z tego, że udało mi się mu pomóc. Szkoda jedynie, że nie potrafię pomóc tak efektywnie ani sobie, ani własnej matce. Uświadamiam sobie, jak bardzo głodna jestem, kiedy zapach kofeiny wypełnia przestrzeń. Nie mam wielkiego wyboru, w lodówce poza światłem niewiele pozostało. Wbijam dwa jajka na patelnię i wyciągam nieco podstarzały chleb z szafki. Na zewnątrz robi się szaro, wczesnowiosenny dzień zmierza ku końcowi, co oznacza, że powinnam się pospieszyć.

Przez ostatnie wydarzenia zatarł mi się porządek dni, nie do końca kojarzę, gdzie i do jakiej godziny pracuje dzisiaj mama. Pospiesznie wpycham w siebie nikły posiłek, popijając suche pieczywo gorącą kawą. Karmię zwierzęta i na moment wychodzę z psem przed kamienicę. Wiem, że mama po powrocie zabierze go na dłuższy spacer, chociaż podsumowując jej zachowania uświadamiam sobie, że nawet tego nie mogę być teraz pewna.

Wraz z wieczorem nasila się chłód, czuję zmrożone powietrze wdzierające się pod moje nikłe ubranie. Pędem wracam do mieszkania, wolę być w klubie przed szefem, co pozwoli mi do niego wejść w zwykłej, ciepłej garderobie.

Przygotowuję wysłużoną torbę, do której pakuje strój i wysokie szpilki. Zmierzam pod prysznic tylko z częścią tego, co docelowo będę nosić przez resztę wieczoru. Gorąca woda masuje mi spięte mięśnie karku, spuszczam wzrok na obtarte stopy i przymykam oczy. Zmęczenie pochłonęło moje ciało ponad rok temu i zagnieździło się w nim na dobre. Zastanawiam się czasami, czy kiedykolwiek wrócę do poprzedniej formy i czy jeszcze będę w stanie funkcjonować bez ciągłych załamań. Wspomnienia zakwitają mi pod czaszką niczym cierniste róże, ledwo kąciki ust wędrują mi w górę, kiedy obrazy przepełnione szczęściem zaczyna zakrywać czarna powłoka smutku. Rozwieram szybko powieki, a serce łomocze mi w piersi. Nie płacz, nie płacz, nie płacz. Zajmuję czymś umysł i kończę prysznic. Z załzawionymi oczami wkładam czarne pończochy i boleśnie wiążę body z imitacją gorsetu. Ubieram na to gruby sweter i ciepłe spodnie. Na stopy wciągam ocieplane skarpetki, które pomogą zapobiec odmrożeniom w drodze do klubu.

Spoglądam w swoje odbicie w lustrze i jeszcze mocniej chce mi się płakać. Robię mocny makijaż, który choć odrobinę tuszuje żałość ziejącą z mojego spojrzenia.

Głęboki oddech, ostatnie spojrzenie w szary odcień tęczówek i wracam do pokoju. Ubieram krótką skórę i wysłużone trampki. Zarzucam torbę na ramię i ostatni raz mierzwię sierść psu i kotu. Sięgam do klamki w chwili, gdy drzwi otwierają się na oścież.

- Sophie - wyrywa się mojej mamie, która również najwidoczniej liczyła na to, aby nie spotkać mnie po powrocie. Patrzę na nią przez moment i milczę, jak to robię od dłuższego czasu. Jedynym plusem jest to, że tym razem wróciła do domu sama. Przełykam głośno ślinę i odwracając wzrok wymijam ją w drzwiach. Zbiegam po schodach o mało nie łamiąc sobie nóg. Wypadam na ulicę i gnam w stronę przystanku, który dowiezie mnie niemal do miejsca docelowego. Na przystanku siedzi starsza kobieta, kilka kroków dalej stoi mężczyzna w średnim wieku i nerwowo podryguje nogą, paląc papierosa. Zaciskam pomalowane wargi, za chwilę przyjdzie mi ochota na nikotynę. Po chwili podjeżdża autobus, a facet klnie pod nosem i wyrzuca prawie pół papierosa do kosza. Siadam na pojedynczym miejscu, ku mojej uldze pogoda i pora dnia nie sprzyja podróżowaniu, więc pojazd świeci pustkami. Zsuwam się w dół na siedzeniu i przymykam oczy, zaczynając odliczać przystanki, Jedyne na co mam teraz ochotę to zakopać się w pościeli, wepchnąć do gardła kilka tabletek i zapaść w długi sen, aby przeminęło to wszystko, zima, depresja, uczucie niemocy. Życie jednak nie jest na tyle przychylne, więc muszę otworzyć oczy, przywołać na twarz nieszczery, szeroki uśmiech. Mroźne powietrze otula mi twarz, a zachmurzone niebo nie daje szansy księżycowi oświetlić ulic.

Na szczęście przed klubem panuje spokój, nie ma jeszcze żywej duszy, więc swobodnie wchodzę do środka.

- Cześć, Sophie! - Megan, starsza ode mnie o około dziesięć lat macha mi zza baru. Uśmiecham się krzywo, starając się za wszelką cenę, aby nie wyszedł z tego grymas. Megan jest wysoka i nieco zbyt szczupła, przez co wygląda raczej mało kobieco. Jest prawą ręką szefa, ale nikt nie dba o nas, a zwłaszcza o mnie, tak jak ona, więc nie muszę się martwić tym, że widzi mnie w normalnym stroju. Jasne blond włosy ścięte na krótkiego boba i czarny, dopasowany kombinezon dodają jej powagi, idealnie wpasowuje się w wygląd menagera.

- Jak minął poniedziałek? - pyta z uśmiechem, zaglądając jednocześnie ponad moim ramieniem za Lisą, która ostatni raz przeciera stoliki i siedzenia.

- Znośnie - wzruszam ramionami, nie mam ochoty na pogadanki. - Pomóc w czymś? - zmieniam temat, chcąc odciągnąć jej zainteresowanie od mojej osoby.

- Możesz przetrzeć szkło - podaje mi ręcznik i odsuwa się, robiąc mi miejsce. W ciszy chwytam kolejne szklanki i zerkam z wdzięcznością na Megan, która podchodzi do ekspresu do kawy i rzuca mi pytające spojrzenie. Już czuję się wyjątkowo zmęczona, a przede mną cała noc na nogach.

Piętnaście minut przed otwarciem przebieram się w skórzaną, krótką spódnicę i zrzucam ciepły sweter, zostając w samym koronkowym gorsecie. Ramiona momentalnie pokrywają mi się gęsią skórką. Zaciskając wargi wciskam spodnie, sweter i skarpetki do torby. Tęsknie spoglądam na wygodne buty, gdy wciskam na stopy wysokie, czerwone szpilki. Poprawiam makijaż, rozpuszczam falowane włosy i z cichym westchnieniem wracam na salę, gdzie już dudni muzyka.

Rozglądam się po dziewczynach z dzisiejszej zmiany, większość wygląda na przemęczoną. Zastanawia mnie, jakim cudem klienci tego nie widzą, kiedy ślinią się przed młodymi kobietami, ledwo utrzymującymi się na nogach. Powoli przesuwam wzrokiem po zacienionych lożach, podwyższonej scenie, czerwonych wstęgach materiału opuszczonych z podnośników. Głęboki oddech, ochrona otwiera drzwi. Przedstawienie czas zacząć.

Mija niespełna druga godzina od otwarcia, a ja już czuję, jak krwawią mi stopy. Szykuję tacę, stawiam na niej dwa kufle piwa i starając się utrzymać równowagę, lawiruję pomiędzy gęstniejącym tłumem. Docieram do stolika i staram się uśmiechnąć do stałego klienta. Nie wiem jakim cudem przychodzi już tak wstawiony. Rzucam szybkie spojrzenie na czarne włosy w kompletnym nieładzie, podłużną twarz, wydatne kości policzkowe i namiastkę zarostu. Jest przystojny, dodatkowo najwyraźniej bogaty, nie mam pojęcia dlaczego jest tutaj tak często. Wydawałoby się, że nie ma powodu do szukania takich rozrywek. Zamglone, piwne oczy z pożądaniem taksują moje ciało. Czuję się niekomfortowo, jednak wiem, że dookoła są kamery, a moim zadaniem jest sprawienie, aby klient był zadowolony. Pochylam się o wiele bardziej, niż to konieczne, kiedy stawiam kufle na stoliku. Jeszcze chwila, a będę musiała tu wrócić, aby wytrzeć ślinę z blatu. Usilnie próbuję uśmiechnąć się kokieteryjnie, nie muszę się odwracać, aby wiedzieć, że patrzy na mnie Daniel, największy z ochroniarzy, najwierniejszy pies swego pana, czyli mojego szefa.

Przełykam uczucie niesmaku, widząc, że mężczyzna sięga do kieszeni i wyciąga rękę w moją stronę. Przyciąga mnie za nogę, skóra mrowi mi pod jego palcami, jednak drugą dłonią, wsuwa mi zawiniątko banknotów za pasek spódnicy.

- Za nienaganną obsługę - przyciska wargi do mojego uda, następnie delikatnie chwyta mnie za skórę zębami. Uśmiecham się półgębkiem, mam nadzieję, że nie wygląda to tak źle, jak teraz się czuję. Szybko wyswobadzam się spod jego dotyku i pospiesznie kieruję w stronę baru. O Boże, nie mogę teraz zwymiotować. Przywołuję na twarz uśmiech i wracam za wysoki blat. Chowam napiwek do torby i wypuszczam powietrze ze świstem. Wycieram spocone dłonie i z uśmiechem zbieram kolejne zamówienia. Ponad głowami napalonych facetów widzę zegar, który nieustannie zbliża się do mojej godziny.

Gdy ta nadchodzi, przydeptuję obcasem swoją dumę, poprawiam makijaż i wchodzę na scenę. W chwili jak ta, kiedy spojrzenia pełne pożądania wiercą mi w brzuchu dziurę, przyciemnione światło ledwie pada na moje ciało, nie wiem czy powinnam się znienawidzić za dawne lekcje tańca, czy wręcz przeciwnie, bo dzięki temu wiem co robić i jak się ruszyć. Ujmuję dłonią jedną z wiszących wstęg i biorę głęboki oddech. Potrzebujesz pieniędzy, weź się w garść, powtarzam sobie w myślach czekając na zmianę muzyki.

Dmucham na pasmo włosów, spadające mi na twarz. Jest mi gorąco, a banknoty wciśnięte za pasek mojej spódnicy przyjemnie mi ciążą. Kiwam na zmienniczkę i idę do garderoby, gdzie chowam pieniądze, poprawiam strój i makijaż. Stopy płoną mi żywym ogniem, najchętniej wróciłabym bez butów. Przeżyłaś to, gratuluję, teraz z górki, powtarzam sobie w myślach wracając na główną salę. Jednak moje nadzieje rozwiewa podmuch wiatru, jaki widzę w spojrzeniu Megan, gorący wiatr zwiastujący burzę. Gula rośnie mi w gardle, bo w tle widzę stojącego bruneta i wiem, co mnie czeka.

- Nikki! - Megan przywołuje mnie pseudonimem. Zaraz stracę przytomność na skutek hiperwentylacji. - Pokój numer 4, 15 minut - informuje mnie sucho i wzrokiem wskazuje bruneta.

- Rayan jest.. - Dodaje, widząc moją minę. Kiwam niemo głową i staram się nie uciec z krzykiem. Idę przed mężczyzną, pokładając duże nadzieje w tym, że jest wyjątkowo pijany.

Wchodzimy za kotarę, a ja chrząkam i uśmiecham się szeroko.

Słyszę porozumiewawcze kaszlnięcie zza kotary, sygnał, że jeden z ochroniarzy stoi na zewnątrz.

- Jakieś życzenia? - patrzę na przystojną twarz i nagle mam ochotę zapytać go, dlaczego jest taki nieszczęśliwy. Stara się coś powiedzieć, ale poza pomrukiem niewiele wydobywa się z jego gardła. Podchodzi do mnie chwiejnie i przesuwa dłonią po moim policzku. Wzdrygam się, ale jest na tyle upojony alkoholem, że tego nie zauważa. Całuje mnie w szyję, na co mam odruch wymiotny. Kiedy zabiera wargi, skóra mnie piecze i już wiem, że będę zmuszona tuszować pozostałość makijażem. Doprowadzam go do niewielkiej dwuosobowej kanapy i szybko odchodzę na bezpieczną odległość, unikając jego dłoni. Zaczynam się poruszać, powoli, planuję każdy ruch aby owe piętnaście minut minęło jak najszybciej. Zaciskam powieki, gdy schyla się w moją stronę i przesuwa dłonią po mojej nodze. Teoretycznie regulamin zakazuje dotykania nas w czasie pracy, nawet przy przedstawieniach indywidualnych, jednak niepisany punkt w regulaminie jest taki, że jeśli komuś zależy na dobrym napiwku, to pozwala na ile uważa za stosowne. Staram się ignorować fakt, że jego oddech staje się wyraźnie cięższy z każdym moim ruchem. Słyszę dwa stuknięcia dłoni w ściankę, znak, że minęło dziesięć minut. Przyglądam się ukradkiem mojemu towarzyszowi i dociera do mnie, że on nawet nie jest stary, nie może mieć dużo więcej lat niż ja. Obejmuje mnie w pasie, najwidoczniej nie rejestrując moich napiętych mięśni i pleców wygiętych w łuk. Napiera na moje ciało, czuję jego ubranie przylegające do mojej skóry, owija mnie słodkawy zapach alkoholu i delikatna woń potu, przebijająca się przez drogie perfumy. Jego dłonie palą moją skórę, przesuwając się wzdłuż talii, odrętwiałe od procentów wargi tworzą ścieżkę nijakich pocałunków wzdłuż mojej kości jarzmowej. Wyraźne plaśnięcie dłonią o ściankę sprawia, że omal nie mdleję z ulgi. Odskakuję od klienta, czując jak schodzi ze mnie powietrze.

- Koniec czasu - przełykam gulę ognia stojącą mi w gardle i pospiesznie odbieram od niego zapłatę. Wybiegam z pomieszczenia nie siląc się na pożegnanie. Nie reaguję na wołanie Daniela, wpadam do naszej toalety i zwracam całą zawartość żołądka. Torsje wstrząsają całym moim ciałem, resztki kawy i marnego posiłku wpadają do muszli wraz z moimi łzami. Patrzę wściekle na pieniądze, które trzymam w dłoni i ciskam nimi na ciemne kafelki. Zanoszę się łzami, wściekle zaciskając dłonie, dopóki nie słyszę dźwięku otwieranych drzwi. Milknę i zakrywam usta dłonią, Daniel mnie zabije.

- Sophie? Wszystko w porządku? - słyszę miękki głos Kate dochodzący zza drzwi kabiny.

- Tak... tak, mogłabyś... Mogłabyś przynieść mi kosmetyczkę? - pytam, wbijając wzrok w drzwi. Nie słyszę odpowiedzi, tylko odgłos kroków i głośniejszy dźwięk muzyki, gdy drzwi pozostają otwarte.

- Możesz wyjść, Daniela nigdzie nie widziałam - uspokajający, jednak na wszelki wypadek, ściszony głos. Pociągam nosem po raz ostatni i krzywię się, widząc swoje odbicie w lustrze.

- Brzydzę się sobą, Kate. To minie? - nadzieja w moim głosie sprawia, że jeszcze bardziej czuję obrzydzenie. Dziewczyna parska pod nosem, jest kilka lat starsza ode mnie i pracuje tu dłużej, to ona po kolei wprowadzała mnie w ustanowione tu prawa.

- Doprowadź się do porządku i wracaj za bar. Nie myśl tyle - mruga do mnie i klepie po plecach. Patrzę na jej zgrabne, długie nogi, czerwoną sukienkę i długie blond włosy. Ciekawi mnie, jak wyglądały jej początki, czy od pierwszego dnia była taka zawzięta i oschła na różne czynniki. Czasem marzę, aby taką się stać, jednak częściej marzę, żeby cofnąć czas.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top