A po nocy nastaje dzień

Pogoda była wręcz koszmarna. Ulewny deszcz bez opamiętania zalewał główny pokład mieszając się wraz z falami. Statek kołysał się gwałtownie, to w prawo, to w lewo. Nawet kropla blasku księżyca nie była w stanie przebić się przez ciemnoszare, kłębiące się chmury.

Wiatr dął w zwinięty żagiel, a towarzyszący mu świst przypominał przetaczające się ciągle gromy. Mimo tego wszystkiego, Sunny był stabilny jak zawsze. Pod pokładem, trudno wręcz było odczuć jak gwałtownie żywioł szaleje na zewnątrz. Statek kołysał się co prawda, lecz więcej w tych ruchach było spokoju i swoistej ospałości. Może właśnie dlatego nikt z załogi Słomianych nie przejął się kapryśną pogodą. Wszyscy pogrążeni we śnie, nie byli nawet świadomi sieczki, którą urządza sobie deszcz tuż nad ich głowami.

Law leżał patrząc się w sufit. Deski skrzypiały kojąco, co w połączeniu z miarowym kołysaniem było całkiem odprężające. Ręce, które trzymał założone za głową powoli zaczynały mu już cierpnąć, ale zmiana pozycji nie wydawała się zbyt zachęcająca.

Kolejna bezsenna noc. Czasami miewał już tego dosyć. Po kolejnym dniu szlajania się po oceanach, chyba można by oczekiwać odrobiny zmęczenia, które pozwoli zapaść mu w sen. I oczywiście, zmęczenie się pojawiało, co do tego żadnych wątpliwości nie miał. Co jednak z tego zmęczenia, skoro noc spędzał na gapieniu się prosto przed siebie, lub ewentualnie na chwiejące się, czarne litery wyryte na papierowych stronicach. Ciemne cienie pod oczami, ilekroć spojrzał w lustro, utwierdzały go w przekonaniu, że wygląda mniej więcej tak dobrze, jak właśnie się czuje.

Ku jego zdumieniu, kołysanie powoli zaczynało ustawać. Zamrugał zdezorientowany. Mimo, że powieki wciąż miał cieżkie, wiedział że i tak już dzisiaj nie ma szans na sen. Przeciągnął zastałe mięśnie i zarzucił na ramiona płaszcz. Przeszedł go nieprzyjemny dreszcz. Miał już dość otaczających go zewsząd ścian.

Drogę na górę pokonał nadwyraz szybko. Zapach deszczu uderzył go nagle, całkowicie wypierając z głowy ciążące mu od kilku godzin nieznośne myśli. Delikatna mgła wciąż unosiła się nad pokładem, a w powietrzu łatwo dało się wyczuć wilgoć. Było zimno. Nałożył kaptur, bardziej z przyzwyczajenia niż z realnej potrzeby, i z rękami w kieszeniach ruszył przed siebie mocząc buty w przemokniętej trawie.

Oparł się o barierkę. Czuł ulatniający się powoli deszcz całym sobą, co pozwoliło mu rozjaśnić umysł. Poranki były dużo przyjemniejsze niż wieczory. Nigdy nie lubił nocy.

Stojąc tak, praktycznie już rozluźniony, po kilku ostatnich okropnych godzinach, spojrzał na figurę dziobową statku. Widział tylko tył głowy Sunny- Go, ale już wcześniej zdołał się napatrzeć na uśmiechnięty pysk lwa przypominający słoneczny kwiat. Nie mógł się oprzeć wrażeniu, że Sunny idealnie pasuje do zamieszkującej go załogi. A już szczególnie do pewnego małego, nieznośnego człowieka.

Rozmyślając tak, niemal umknął mu pewien drobny szczegół. Zaskoczony, aż zmrużył oczy kiedy na figurze dostrzegł niewyraźny, wciąż zasnuty mgłą cień. Ręce ścierpły mu ze strachu. Ktoś był tutaj przez cały ten czas.

Ku jego zdziwieniu postać wcale nie patrzyła w jego stronę, zwrócona była do niego tyłem i widział tylko niewyraźny zarys pleców. Znajomych pleców.

- Mugiwara-ya?

Luffy drgnął na dźwięk jego głosu. Wyraźnie było widać, że coś jest nie tak. Kiedy Law podszedł bliżej dostrzegł jego skuloną sylwetkę i kapelusz naciągnięty głęboko na oczy. Choć nie dostrzegł na jego twarzy płynących łez, Luffy wyglądał zupełnie jakby płakał.

- Hej- Postarał się złagodzić ton głosu- Co się stało?

- Oh, to ty, Torao- Luffy, spojrzał na niego jakby dopiero teraz go zauważył. Otarł oczy rękawem i pociągnął nosem. Policzki miał zaczerwienione od zimna lub płaczu i trzęsły mu się dłonie. Zupełnie nie przypominał zawsze uśmiechniętej osoby, którą zdawał się znać Law. Był teraz o wiele bardziej podobny do tej przerażającej wersji siebie, którą Law miał okazję ujrzeć na Amazon Lili. Zgruchotana psychika w końcu dała o sobie znać.

Samo patrzenie na niego sprawiło, że coś ścisnęło mu się w piersi. Już nigdy nie chciał go widzieć w takim stanie. Luffy nie zasłużył na coś takiego.

Teraz jednak, jeszcze przed wschodem słońca, mierzyli się nawzajem wzrokiem. Ciemnobrązowe oczy, w które właśnie patrzył, pełne były czegoś, czego on sam nie potrafił nawet określić. Miał wrażenie, że spogląda w głąb jego duszy jak intruz, który nie ma do tego najmniejszego prawa.

Luffy znowu pociągnął nosem. Dla Law'a, tego było zdecydowanie za wiele i ignorując wszystkie myśli, po prostu zajął miejsce koło niego. Jego drżący oddech w postaci mlecznobiałej chmurki uniósł się w górę, mieszając z ustępującą już mgłą. Dlaczego było tak strasznie cicho?

- Brakuje mi go- odezwał się po chwili milczenia chłopak- Mojego brata.

Law wreszcie odważył się spojrzeć na niego po raz drugi. Zaczerwienioną twarz skrywał za ramionami, a nogi podciągnął blisko siebie. Law wiedział już, że tym razem na pewno nie z powodu zimna.

Chociaż sam, nie miał nigdy okazji poznać Portgas D. Ace'a , wiedział jak ważną osobą był on dla Słomianego. Widział na własne oczy ile Luffy poświęcił, by go uratować. Widział też jak bardzo cierpiał z powodu porażki. A teraz, po dwóch latach, widma przeszłości znów go dopadły. Choć Law nie sądził, żeby kiedykolwiek w ogóle go opuściły.

- To znowu te sny... - Cichy głos Luffiego nagle przeciął powietrze, chociaż słowa które wypowiedział były bardzo przytłumione- Wciąż to widzę. Wszystko. Po raz kolejny. Od nowa i od nowa. Ciągle widzę jak on umiera, Torao - Na ostatniej sylabie imienia załamał mu się głos- Kiedy tylko zamknę oczy, widzę to wszystko, czuje ten straszny zapach krwi. A kiedy- Przeniósł na niego wzrok z oczami pełnymi łez- Kiedy znowu czuję jego ciepło, jak drży gdy umiera i słyszę jego głos...ja, ja...

Law nachylił się i przyciągnął go do siebie. Zamknął drżącego kapitana Słomianych w mocnym, ciepłym uścisku. Jego drobna postać zaniosła się szlochem, gwałtownie wtulając się miedzy wyciągnięte ramiona, rozpaczliwie pragnąc bliskości. Siedzieli tak w milczeniu, Law wystraszony tym nagłym wybuchem i wciąż pochlipujący, tulący się do niego z całej siły Luffy.

- Nie jesteś sam, Mugiwara-ya- Sam nie wiedział co mówi, chciał po prostu, żeby Luffy już więcej nie płakał. Nie z takiego powodu- To co się wydarzyło zostanie z tobą już na zawsze- Zaczął niepewnie- Ale musisz pamiętać, że nie jesteś sam. Masz wspaniałą rodzinę na tym statku. Masz wielu dobrych przyjaciół, którzy zrobiliby dla ciebie wszystko, zupełnie tak, jak ty dla nich. Nigdy o tym nie zapomnij. Nie zapomnij, że cię kochamy.

Pierwsze promienie wschodzącego słońca przebiły sięprzez chmury, sprawiając, że ocean nabrał lekko różowej, ognistej barwy. Law wciąż mocno przytulał do siebie przyjaciela patrząc ponad horyzont. Wstał kolejny dzień, a Law czuł, że właśnie to najlepiej działa na koszmary przeszłości. Nowy początek.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top