...
- Allie! – głos mojego męża niósł się po całym domu, bez trudu docierając na piętro. Trzaśnięcie drzwi wejściowych było dodatkowym znakiem, że jest wkurzony, a ja doskonale wiedziałam dlaczego. Przez cały dzień czekałam na znak życia od niego, chociaż wiedziałam że jest zajęty. Wiedziałam też, że wkurzy się, kiedy zobaczy ten artykuł. Miałam jednak cichą nadzieję, że zadzwoni do mnie, bo łatwiej byłoby mi argumentować przez telefon. Jego śliczna brodata buźka zawsze mnie rozpraszała, dzięki czemu nasze kłótnie kończyły się dość szybko. A także niekoniecznie z takim rezultatem, jaki chciałam osiągnąć. Cóż, to są skutki wychodzenia za mąż za przystojnego aktora.
Przezornie byłam cicho. I tak mnie znajdzie, miałam bardzo ograniczony wybór miejsc, w których mogłam przebywać. Głośne kroki na korytarzu potwierdziły moje przypuszczenia o jego obecnym humorze. Skakał po trzy schody na raz, co z jego długimi nogami nie sprawiało mu żadnego problemu. Robił to tylko wtedy, gdy rozpierała go energia, a dzisiaj roznosiła go złość. Wyhamował przed sypialnią, widząc przymknięte drzwi. Mogłam spać. W sumie to byłby niezły pomysł, jakbym udawała, że śpię, to by na mnie nie nawrzeszczał teraz, a później może mu już zejdzie ciśnienie. Taaaak, chyba w skarpetki... zachichotałam, gdy moja bujna wyobraźnia podsunęła mi uczynnie odpowiednią wizję. Niestety, byłam za głośno i Tomasz usłyszał mnie na korytarzu. Pchnął drzwi i wparował do sypialni.
"Wparował" do odpowiednie słowo. Wyglądał jakby za chwilę miał zejść na zawał. W ręku trzymał ten nieszczęsny brukowiec. Okładka była w strzępach, chyba rzucał nim o ścianę i to kilka razy. Podniosłam się odrobinę do pozycji siedzącej. Próbowałam przybrać skruszony wyraz twarzy, ale wyobraźnia wciąż działała na pełnych obrotach i nie mogłam się powstrzymać od parsknięcia śmiechem. To nie był dobry pomysł. Tomasz spojrzał na mnie, a gdyby wzrok mógł zabijać, z całą pewnością miałby mnie na sumieniu.
- Chichoczesz – stwierdził rzecz oczywistą. – Bawi cię to?
Nabrałam powietrze do płuc i powoli wypuściłam. Ćwiczenie pomogło mi zachować powagę.
- Tomaszku...
- Nie podlizuj się, Allie – przerwał mi. – Przegięłaś i dobrze o tym wiesz – pomachał mi przed nosem gazetą, zanim rzucił ją na moje kolana. Rozprostowałam podartą okładkę.
- Czytałeś to w ogóle? – spytałam po chwili, kiedy przestał chodzić z kąta w kąt jak lew w klatce i usiadł na fotelu, po raz kolejny wkładając dłonie we włosy i burząc sobie fryzurę.
- Wolałbym nie, ale trudno było przegapić ten tytuł – machnął ręką w stronę gazety. Zerknęłam na okładkę, gdzie wielkie litery głosiły: „Żona Hiddlestona zdradza tajemnice alkowy! Czy naprawdę tak wygląda ich życie?" A obok ziarniste zdjęcie Tomasza, który właśnie wyszedł wyrzucić śmieci. Znowu zebrało mi się na śmiech. Czemu przejął się tym szmatławcem? A może chodziło o zdjęcie? Nikt mu nie bronił do tych śmieci ubrać się w garnitur, na pewno wyszedłby lepiej, niż w dresie.
- Ale nie to. Czytałeś opowiadanie? – spojrzał na mnie czujnie.
- Nie. Nawet nie wiem gdzie to wydrukowali. Nie podali tej informacji.
Uśmiechnęłam się chytrze.
- Naprawdę? Robisz mi aferę, ale nie znasz tekstu źródłowego? Psujesz się na starość, Hiddleston.
- I tak nawywijałaś. Ktoś ci na pewno pomagał. Powiesz mi kto?
Przez chwilę milczałam, zastanawiając się co zrobi Emmie, gdy dowie się, że nagrała mi spotkanie z wydawcą u nas w domu. A potem jeszcze pomyślałam o całej reszcie, o której będę mu musiała powiedzieć. Nie byłam pewna, czy czuję się na siłach by w tym właśnie momencie oprzeć się sile huraganu Thomas. Ponoć te o męskich imionach były najgorsze.
- Przepraszam, Tom – powiedziałam ulegle, bo to było najprostsze w tej chwili, ale nie dał się zwieść. Wstał z fotela i usiadł na łóżku obok mnie, jednak na tyle daleko, by mnie nie dotykać. Oparł się o wezgłowie i zamknął oczy.
- Gadaj. Jak na spowiedzi – rzucił twardo. Sięgnęłam do szuflady i wyjęłam wydruk opowiadania, które spowodowało takie nagromadzenie negatywnych emocji w moim zwykle spokojnym mężu. Otworzył oko, gdy położyłam mu na kolanach te kilka kartek, po czym wziął je i zaczął czytać. W miarę, jak przekładał kolejne kartki, jego twarz się wygładzała.
- No nie, o co im chodziło? Nie ma tu ani słowa o nas – powiedział w końcu.
- Tom. To całe opowiadanie jest o nas. Ale nie o prawdziwych nas – słowo daję, czasami jak na tak błyskotliwego i wykształconego faceta, Tomasz był tępy. Naprawdę nie połapał się, nawet jeśli zmieniłam imiona? Historyjka była wymyślona, ale wplotłam w nią kilka powszechnie wiadomych informacji na temat mojego męża i dla fanów był rozpoznawalny. Jednak pojedyncze opowiadanie nie było problemem. Nawet kłamliwy artykuł w brukowcu nim nie był. Prawdziwym problemem była informacja, że wydawca chciałby takich opowiadań więcej. Chciał je wydać w formie książki, a publikacja tego pojedynczego opowiadania była tak naprawdę badaniem marketingowym. Wydawca chciał się przekonać, czy taka książka miałaby wzięcie.
Sądząc po odzewie w mediach to była bomba. Od rana oficjalne konta Toma we wszystkich mediach społecznościowych były zalewane komentarzami fanów. Ktoś z ekipy zajmującej się Facebookiem, Instagramem i Tweeterem wrzucił zdjęcie magazynu, w którym wydrukowano opowiadanie i chwilę potem wszystkie trzy portale zostały zablokowane, tyle było komentarzy. Tomasz nawet o tym nie wiedział, cały dzień siedział w teatrze, przygotowywali nową sztukę i czuwał nad całością. W zeszłym roku został dyrektorem artystycznym w jednym z teatrów, w których wcześniej regularnie grywał na scenie. Nie zawracałam mu głowy opowiadaniem, przychodził ostatnio zmęczony do domu i nie miał nawet za bardzo ochoty na gotowanie. Wiedział, że coś tam piszę, ale co mogłam robić, unieruchomiona w domu. Już nawet mi się nie chciało oglądać filmów, ani czytać. Zwykle nie byłam jakoś bardzo aktywna, ale zupełny brak ruchu to coś innego.
Tomasz patrzył na mnie ze zdziwieniem na twarzy.
- Jak to o nas? Przecież w życiu nic takiego nam się nie przydarzyło.
- Ale można w tych osobach rozpoznać nas. A właściwie ciebie – widziałam, że się nad tym zastanawia, zaczął przerzucać kartki, więc pokazałam mu kilka fragmentów. Jego brwi się uniosły.
- Ktoś potraktował to poważnie? – przytaknęłam. – No dobrze, ale dlaczego nie opublikowałaś tego pod pseudonimem?
- Bo wtedy to byłby fanfik. A fanfików nikt nie traktuje serio – nie chciałam mu mówić, że to wydawcy szczególnie zależało, aby historia ukazała się pod naszym nazwiskiem, bo to dawało jej znamiona prawdy. Wzięłam głęboki wdech. – Wydawca chce tego więcej. Chce całej książki.
- Matko! – jęknął, przeczesując włosy palcami.
- Mamie akurat się podobało – mruknęłam. Diana dzwoniła do mnie koło południa, mówiąc że dawno już tak się nie śmiała. Przygody Toma wśród dzikich fanek – tak to nazwała. Tomasz roześmiał się głośno. Odchylił głowę do tyłu i śmiał się z całego serca. Zastanawiałam się, czy ze śmiechu można dostać zawału i jaka to byłaby piękna śmierć. W końcu mój mąż się uspokoił.
- Dużo już tego napisałaś? Bo rozumiem, że masz więcej takich opowiadań. Mojej mamie naprawdę się podobało? – na wszystkie pytania odpowiedziałam twierdząco. Powtórzyłam mu słowa jego mamy, co wywołało u niego nową salwę śmiechu. – Przepraszam, że tak na ciebie naskoczyłem. Musi ci się bardzo nudzić, Allie – przysunął się bliżej i przytulił mnie, a potem pocałował. Jego wargi były ciepłe i władcze. Objęłam jego twarz dłońmi, pogłębiając pocałunek. Brakowało mi naszej bliskości, ostatnio wracał taki zmęczony, że zasypiał jak tylko przyłożył głowę do poduszki.
Romantyczną scenę przerwało nam głośne burczenie dobiegające z mojego brzucha. Tomasz zaśmiał się, przerywając pocałunek i podnosząc się z łóżka
- Chodź, ugotuję obiad. Masz na coś ochotę? – podał mi rękę i pomógł wstać na nogi.
- Stek. I dużo majonezu – rozmarzyłam się. – Sałata. Jestem taka głodna, że zjadłabym wszystko – powiedziałam, kierując się w stronę schodów. Tomasz wziął mnie na ręce.
- Zalecenie lekarza – oznajmił, kiedy próbowałam się bronić. – Żadnego chodzenia po schodach.
- Będę musiała przenieść się na dół – mruknęłam. – Niedługo nie będziesz mógł mnie już nosić.
- Sugerujesz, że nie dam rady unieść swojej rodziny? – spytał, mrugając do mnie. Zaniósł mnie prosto do kuchni i posadził na jednym z krzeseł przy stole.
- Skądże, jakbym śmiała sugerować taką herezję? – zaśmiałam się. Tomasz wyjmował z lodówki potrzebne składniki, a ja zreferowałam mu jakie jeszcze opowiadania zdążyłam napisać. To był miły wieczór, z dobrym jedzeniem i głosem Bradleya Coopera sączącym się z głośników. Taki, jakich wiele mieliśmy w przeszłości.
Ranek przywitał mnie szarością za oknem. Chmury całkiem zasłoniły niebo, zwiastując rychły deszcz, albo śnieg. Powoli zeszłam z łóżka, żeby wziąć szybki prysznic i się ubrać. Na stoliku z boku stało gotowe śniadanie i karteczka od mojego męża: „Dzisiaj będę wcześniej. Przyślę kogoś z lunchem. Kocham" Uśmiechnęłam się, chowając notatkę do szuflady. Dołączyła do wielu innych, zostawianych każdego ranka przez Tomasza. Na tacy był też wazonik z białą różą. A jednak... na myśl o kolejnym samotnym dniu w tej sypialni miałam dość.
Wzięłam telefon ze sobą do łazienki, Tomasz nalegał, żebym zawsze tak robiła. Trząsł się nade mną jak nad jajkiem i miał trochę racji. Długo staraliśmy się o dziecko, a kiedy w końcu się nam udało, okazało się, że ciąża była zagrożona. Od trzech miesięcy leżałam prawie cały czas, a lekarz straszył mnie szpitalem za każdym razem, kiedy go widziałam. Oboje z Tomem chcieliśmy tego uniknąć, więc ściśle przestrzegaliśmy zaleceń, co doprowadziło do mojego znudzenia, napisania i opublikowania tego feralnego opowiadania, którym tak się przejął poprzedniego dnia mój mąż.
Poranne zajęcia nie były absorbujące, w trakcie wymyślałam fabułę nowego opowiadania. Miałam już cztery odsłony przygód moich bohaterów, a po śniadaniu wyjęłam laptopa, ułożyłam się wygodnie na łóżku i zaczęłam pisać kolejną. Byłam tak pochłonięta wymyślonym światem, że nie zwróciłam uwagi na to, że ktoś wszedł do domu. Dopiero głos dobiegający z progu pokoju przywrócił mnie do rzeczywistości.
- Jak się miewa moja ulubiona synowa? – spytała Diana, wchodząc do środka. Siadła na łóżku i odwróciła laptopa w swoją stronę. – O, piszesz kolejne?
- Tak. A poza tym jestem twoją jedyną synową, więc nie oszukuj – uśmiechnęłam się do niej. – Czekaj, nie czytaj, jeszcze nie skończyłam – zabrałam jej sprzęt i odłożyłam z boku, a z szuflady szafki nocnej wyjęłam plik kartek, którego jeszcze nikomu nie pokazywałam i podałam jej. Były tam kolejne trzy opowiadania, nawiązujące fabułą do tego pierwszego, które wywołało taką burzę.
- To że nie mam żadnych innych synowych nie zmienia faktu, że cię lubię, Allie – pogłaskała mnie po dłoni. – Jesteś głodna? Czegoś potrzebujesz? – zrobiła ruch w stronę drzwi, ale złapałam ją za rękę.
- Posiedź ze mną. Nie chcę być znowu sama cały dzień.
- Jasne - usiadła na fotelu obok łóżka. Wzięła kartki z opowiadaniami i zaczęła czytać, a ja dalej pisałam kolejne. Czułam się bezpiecznie z Dianą u boku, pisałam coraz wolniej, aż w końcu zasnęłam, sama nie wiem kiedy.
Obudziłam się, kiedy na dworze zaczęło się ściemniać. Byłam sama, matka Toma musiała już wyjść jakiś czas temu, ale zostawiła włączoną lampkę, żebym nie obudziła się w zupełnych ciemnościach. Przeciągnęłam się i poczułam, że koniecznie muszę iść do toalety. Odplątałam się z koca, którym zapewne przykryła mnie Diana i w samych skarpetkach poszłam do łazienki. Stawiałam ostrożne kroki, kafle w łazience były bardzo śliskie. Tomasz od ponad roku planował remont, ale liczne obowiązki miały zawsze wyższy priorytet. Tak naprawdę tej łazience niczego nie brakowało, chodziło tylko o te kafle. Nagle poczułam, że chyba nie zdążę, parcie na pęcherz się wzmogło, a do tego doszły straszne bóle w plecach. Całe ciało płonęło, aż mnie skręciło. Nie zdołałam utrzymać równowagi. Chciałam złapać się umywalki, ale nie zdążyłam i z impetem upadłam na zimną podłogę. Przez chwilę leżałam zamroczona, a w mojej głowie kołatała się myśl, że ten cholerny telefon został na szafce nocnej. A potem, zanim straciłam przytomność, dotarła do mnie świadomość sytuacji. Nie mogłam się ruszyć, coraz to nowe fale bólu przepływały przez moje ciało, kumulując się w jednym miejscu i nagle wszystko stało się jasne. Nie będzie dziecka.
Ocknęłam się w jakimś ciemnym pomieszczeniu. Wokół niewidzialne w mroku maszyny wydawały z siebie ciche regularne dźwięki. Nie wiedziałam gdzie jestem, ani jak się tu dostałam. Umysł miałam przytłumiony, jakby ktoś nakładł mi do głowy waty. Coś trzymało moją dłoń w mocnym uścisku, po dłuższej chwili udało mi się skłonić mięśnie do posłuszeństwa i odwrócić głowę. Tomasz spał na krześle i trzymał mnie za rękę, w tamtej chwili wyglądał na takiego przytłoczonego życiem. Chciałam go spytać czy coś się wydarzyło, że jest taki smutny, ale wtedy wszystko sobie przypomniałam. Z moich ust wydobył się jęk, na dźwięk którego mój mąż się obudził.
- Allie? – natychmiast nachylił się nade mną. – Wszystko dobrze? Jak się czujesz? – był bardzo blady. Poczułam łzy na policzkach, to musiały być moje łzy, bo oczy Toma zaszkliły się dopiero na widok moich łez. Objął mnie i wtulił twarz w zgięcie mojej szyi. – Nie płacz, kochanie. Proszę. – Jego słowa sprawiły, że łzy popłynęły obficiej.
- Moje dziecko – wyszeptałam. – Chcę je zobaczyć.
- Nie ma go, skarbie – wyglądał bezradnie, kiedy próbował mnie uspokoić.
- Chcę je zobaczyć! – czułam narastającą histerię, ale nie chciałam jej powstrzymywać, jeśli mogła sprawić, że ktoś przyniesie mi moje dziecko. Do sali weszła pielęgniarka, a zaraz za nią lekarz. Popatrzyłam na niego z całą mocą zamroczonego lekami umysłu. – Przynieście mi moje dziecko!
Lekarz zaczął coś mówić, ale nie chciałam go słuchać. Czułam, że jeśli nie zobaczę teraz mojego biednego dziecka, to nigdy nie zaznam spokoju. Krzyczałam tak długo, aż ochrypłam i w końcu ktoś je przyniósł, maleńką kruszynkę owiniętą w o wiele dla niej za duży kocyk. Tomasz, który cały czas mnie tulił i próbował uspokoić, pomógł mi usiąść i ktoś włożył mi mały tłumoczek w dłonie.
Było niewiele większe od mojej dłoni i takie leciutkie. Zamknięte powieki były prawie przezroczyste, tak cienka była pokrywająca je skórka. Na główce miało miękki meszek i wykształcone wszystkie paluszki. Zaszlochałam, przytulając policzek do główki maleństwa. Poczułam, że Tom obejmuje nas oboje, jego łzy mieszały się z moimi, kiedy żegnaliśmy się z naszym dzieckiem, którego tak pragnęliśmy.
Spędziłam w szpitalu dwa tygodnie, zanim lekarze pozwolili mi wyjść do domu. Nie chciałam tam wracać. W szpitalu ktoś przynosił mi jedzenie, ktoś inny brał mnie pod prysznic, ktoś dbał, żeby łóżko było poprawione. Nie musiałam się o nic troszczyć, nikt ode mnie niczego nie wymagał. Mogłam całkowicie zanurzyć się swojej rozpaczy, nie myśleć o niczym innym, niż własny żal. Tomasz przychodził i wychodził, gdzieś tam życie toczyło się dalej, choć zupełnie nie wiedziałam jak to jest możliwe, a ja trwałam w ciemności. Nie pozwoliłam odsłonić okien, wolałam siedzieć w półmroku, bo to nie wymagało ode mnie funkcjonowania. Mogłam udawać, że jest po prostu noc i ktoś zabrał moje dziecko tylko na moment. Nie mogłam spać, a jeśli udało mi się zasnąć, to budziłam się z krzykiem. Teraz musiałam porzucić przytulny kokon szpitalnego pokoju i wyjść na zewnątrz. Musiałam pokazać innym swój ból, bo tego po mnie będą oczekiwali, a przecież mojemu dziecku nic się nie stało, zabrali je tylko na chwilę. Nawet nie wiedziałam jak bardzo pogrążam się w szaleństwie, jak bardzo odtrącam Toma. Nie widziałam jego cierpienia, moje własne przesłaniało mi wszystko. On pracował, chodził do teatru, między ludzi, z których na pewno tylko nieliczni wiedzieli co się wydarzyło.
W domu wszystko było jak dawniej, jakby nic się nie stało. Snułam się po pokojach bez chęci do życia. Mama i siostry Toma wpadały co kilka dni, moja mama dzwoniła codziennie, ale nie czułam się na siłach, by z nimi rozmawiać. Cały czas myślałam tylko o tym, że czułam się jak w klatce, aż w końcu kilka tygodni później Emma siłą zmusiła mnie do pójścia na terapię grupową. Twierdziła, że podzielenie się traumą pomaga. Nie czułam się gotowa do dzielenia się swoimi przeżyciami z obcymi ludźmi, ale siostra Toma nalegała. Uległam jej, bo nie chciałam się kłócić, na to też nie miałam siły. Na spotkaniu nie odzywałam się ani jednym słowem, słuchałam opowieści innych ludzi, ale myślałam tylko o tym, że ich historie są takie trywialne. Że nie wiem, co tu robię, bo przecież mój ból jest nieporównywalnie większy. Że nic nie odda mi mojego dziecka, a przyjście tu to strata czasu.
W połowie spotkania drzwi uchyliły się i do środka wsunął się szczupły mężczyzna. Wyglądał na smutnego kloszarda w tym powyciąganym swetrze i wytartych dżinsach. Usiadł na wolnym krześle po drugiej stronie niewielkiego kręgu. Prowadząca spotkanie kobieta, zapamiętałam, że miała na imię Kate, poprosiła mężczyznę o opowiedzenie swojej historii. Nie chciałam tego słuchać, miałam dość smutnych historii, chciałam zakryć uszy, zamknąć oczy, uciec. Ale mężczyzna, Hugh, już zaczął mówić i to nie byłoby w porządku wyjść w tej chwili. Siedziałam wpatrując się w podłogę i próbowałam odciąć się od jego słów, ale nie mogłam. Mówił cicho, jakby słuchanie własnego głosu sprawiało mu ból. Miał niski, przyjemny tembr, ale tym, co do mnie przemówiło najbardziej była jego opowieść. Płakałam, gdy mówił, że jego żona zginęła w wypadku samochodowym, a on dopiero od lekarza w szpitalu dowiedział się, że była w ciąży.
Było mi go żal, ale żałowałam również siebie. Wydawało mi się, że nasze historie są takie podobne. Ja co prawda nie straciłam Toma w wypadku, ale oddalaliśmy się od siebie coraz bardziej. Już nie byliśmy przyjaciółmi, którzy stali się najbliższymi sobie osobami. Nie wiedziałam, jak można nazwać to, co teraz było między nami, ale gdzieś zgubiła się ta nić porozumienia bez słów, która łączyła nas od pierwszej chwili, kiedy spotkaliśmy się w hotelowym barze dziesięć lat temu. Czułam, jakbym została sama na świecie. Nasza sypialnia stała się jednocześnie moim schronieniem i klatką, w której dusiłam się w samotności. Tom już prawie się do mnie nie odzywał, nie korzystał z sypialni, czasem nawet nie nocował w domu. Nasze małżeństwo kończyło się, umierało powoli, a ja nawet nie wiedziałam, czy chcę coś z tym zrobić. Każdego dnia byłam coraz bardziej przekonana, że nic nie można już uratować.
Chodziłam na terapię, bo tam przez chwilę mogłam przestać myśleć o tej porażce, jaką okazało się moje życie. Powoli oswajałam się z innymi osobami i pewnego dnia byłam w stanie opowiedzieć, co mnie spotkało. Nie pamiętałam już kiedy dostałam tyle wsparcia. Byłam przekonana, że rodzina i znajomi próbują być tylko uprzejmi, bo co oni mogli wiedzieć o tym bólu, który rozrywał mnie od środka na tysiące kawałeczków? Co innego ludzie w grupie, każdy z nich przeżywał własną rozpacz. Nauczyłam się cenić te historie, bo dystansowały mnie od mojego żalu. Najbliższy był mi Hugh, często rozmawialiśmy i nauczyłam się w tych rozmowach znajdować spokój. Z czasem nasze dyskusje zaczęły wykraczać poza traumatyczne doświadczenia, stały się bardziej osobiste. Przez jakiś czas myślałam, że tak łatwo byłoby zacząć coś nowego, zostawiając wszystkie smutki za sobą. Któregoś dnia nawet roześmiałam się z jakiegoś żartu, który opowiadał. A więc wciąż umiałam się śmiać, nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak długo byłam pogrążona w rozpaczy. Sama nie wiedząc kiedy, zaczęłam czekać na te spotkania, a nawet nieśmiało cieszyć się nimi.
- Może pójdziemy na pizzę po meetingu? – spytał cicho Hugh pewnego piątku, podczas gdy w tle płynęła jedna ze smutnych historii. Skinęłam głową. Nie uśmiechało mi się wracanie do pustego domu. Tomasz poinformował mnie dzisiaj rano, że nie wróci na noc. Znowu. Nie wiedziałam, gdzie zamierzał nocować. Nie spytałam, bo bałam się odpowiedzi. Tak naprawdę nie miałam nic innego do roboty, więc z chęcią zgodziłam się na wspólną pizzę.
Poszliśmy więc po spotkaniu do najbliższej włoskiej restauracji. Majowy wieczór był ciepły i przypomniałam sobie, że kiedyś często chodziliśmy z Tomem spacerem do knajpki niedaleko naszego domu. Właściciel znał nas, a stolik przy którym lubiliśmy siadać zawsze na nas czekał. Śmialiśmy się ze wspólnych żartów, trzymaliśmy się za ręce i patrzyliśmy sobie w oczy. Zatęskniłam za tym. Podniosłam wzrok i napotkałam zielone oczy Hugh. Uśmiechał się łagodnie, uśmiechem tak różnym od uśmiechu mojego męża. Uderzyły mnie te słowa, gdy przemknęły mi przez myśl. Mój mąż. Rozejrzałam się po wnętrzu restauracji. Było przytulne, ale to nie było to miejsce, w którym chciałam się znaleźć. Nie tu i nie z tym mężczyzną. Wstałam gwałtownie.
- Przepraszam, ale muszę już iść – Hugh posmutniał, ale wiedziałam, że robię coś właściwego. Może i wrócę do pustego domu, ale poczekam, aż Tomasz wróci. Nie wiem, co będzie z nami dalej, ale nie pozwolę mu tak po prostu zniknąć z mojego życia.
Nasz dom był jak duch na końcu ulicy. Straszył ciemnymi oknami i dźwięczącą w uszach ciszą. Nalałam sobie szklankę wody i wypiłam duszkiem, zanim poszłam do jedynego pokoju, w którym nie byłam od czterech miesięcy. Szłam powoli po schodach, a z każdym metrem czułam, że żołądek zaciska mi się coraz bardziej. Drżącą ręką nacisnęłam klamkę, otworzyłam drzwi i zobaczyłam, że nieśmiało przez nas przygotowywany pokój dla dziecka zamienił się z powrotem w pokój gościnny. Jedynie dziecięce łóżeczko stało pod ścianą, widocznie Tomasz nie zdążył, albo nie chciał się go pozbyć. Usiadłam na podłodze i przytuliłam policzek do białych szczebelków. Znowu poczułam swoją stratę, jakbym dopiero wtedy uwierzyła, że nasza rodzina nie będzie już pełna. Nie wiem ile czasu tak siedziałam, ale w którymś momencie usłyszałam jakiś dziwny dźwięk dobiegający z sypialni. Jak kwilenie dziecka. Wstałam z podłogi.
Drzwi do sypialni były przymknięte, pchnęłam je lekko i zobaczyłam Toma. Siedział na podłodze, opierał się plecami o bok łóżka. Miał twarz ukrytą w dłoniach, a jego ciałem wstrząsał szloch. To był właśnie ten dźwięk, który wybudził mnie z mojej własnej rozpaczy. Mój mąż, ten wspaniały człowiek, który zawsze się o mnie troszczył, pełen ciepła i humoru, płakał i nikt go nie pocieszał. Miesiące milczenia nie miały znaczenia, kiedy opadłam na kolana obok niego. Objęłam go ramionami, opierając policzek o jego głowę. Poczułam, jak drży i wzmocniłam uścisk. Nie wiedziałam co mogłabym zrobić, czy powiedzieć, żeby zmniejszyć jego ból. Zamknięta w swoim smutku nie widziałam, że i on rozpacza. Myślałam, że tylko ja mam do tego prawo, bo to w moim ciele rozwijało się życie, które zgasło, ale przecież on też to przeżywał. Co musiał czuć, kiedy nie chciałam go widzieć, kiedy dzień po dniu odtrącałam go, tak bardzo pogrążona w swoim świecie, że nie zauważałam osoby, która mi pozostała i która cierpiała tak samo jak ja? Było mi wstyd i żałowałam, że byłam taka nieczuła wobec niego.
- To moja wina, Allie – wyszeptał nagle. – Gdybym wcześniej wrócił do domu, tak jak obiecałem...
- Ćśś, to niczyja wina. Widocznie tak musiało być – lekarz próbował mi wytłumaczyć w którymś momencie, że ciąża nie rozwijała się prawidłowo i nawet gdyby dziecko się urodziło o czasie, to nie przeżyłoby poza moim ciałem. Ale ono umarło już wcześniej, poronienie było tylko fazą oczyszczania się organizmu.
- Przyszedłem, a ty leżałaś tam w kałuży krwi, taka blada, taka nieruchoma – mówił gorączkowo, jakby obawiał się, że nie dam mu skończyć. – Bałem się, że ciebie też stracę. Nie przeżyłbym tego.
- Jestem tu, kochanie – objęłam jego twarz dłońmi i całowałam jego czoło, powieki, policzki. – Nigdzie się nie wybieram – dotknęłam czołem jego czoła, patrząc mu w oczy. Łzy płynęły po jego policzkach, jakby już nigdy nie miały przestać.
- A potem w szpitalu zabrali cię na salę operacyjną, a ja czekałem jak oszalały na korytarzu, bo bałem się, że odejdziesz gdzieś tam i nie będę mógł już cię przytulić, ani powiedzieć, że tak bardzo cię kocham – objął mnie i pociągnął na podłogę obok siebie. – Kocham cię, Allie – przytulił mnie mocno. – Traciłem rozum z rozpaczy, kiedy nie budziłaś się po operacji. A potem się obudziłaś i jedyne co cię interesowało, to dziecko. To była dziewczynka, wiesz?
Coś szarpnęło się w mojej duszy. Dziewczynka. Mała córeczka, która miała być całym naszym światem.
- Grace.
- Tak – skinął głową. – A potem, jeszcze w szpitalu... byłaś taka odległa. Jakby część ciebie umarła razem z nią. Jakbyś nie mogła się pogodzić z tym, że odeszła i już nie wróci. Czułem się wyrzucony poza nawias. Nie umiałem pracować, ani z nikim rozmawiać. Wziąłem wolne i całe dnie siedziałem tutaj. Zlikwidowałem pokój dziecięcy, żebyś nie cierpiała bardziej, jak wrócisz. Tylko z łóżeczkiem nie zdążyłem. A potem... to już nie było ważne, bo i tak tam nie wchodziłaś.
- Tak bardzo cię przepraszam, Tom – przytuliłam się do niego. Chciałam mu oddać całe ciepło, jakie jeszcze we mnie zostało, miałam wrażenie, że jest wyziębiony. – Byłam bezmyślna. Tak się zatraciłam w rozpaczy, że ani przez sekundę nie pomyślałam o tobie. Nie wiedziałam, że tak ci ciężko, myślałam że chodzisz normalnie do pracy, wydawałeś się taki spokojny, kiedy się zjawiałeś w szpitalu.
- Musiałem starać się okazywać spokój. Byłaś taka krucha, jakbyś miała się złamać w każdej chwili – wtuliłam twarz w jego pierś. Czułam jeszcze ból, ten rodzaj bólu, który zostaje z człowiekiem do samego końca, ale wiedziałam, że pożegnałam się już z Grace. Teraz była pora, by zająć się tymi, którzy pozostali.
- Kocham cię – szepnęłam. – Wybacz mi, proszę.
Pogładził mnie po policzku, jego szczupłe palce ujęły mnie pod brodą. Uniósł moją twarz, jego tęczówki były takie jasne, jakby łzy wymyły z nich cały smutek: czysty błękit. Musnął ustami moje wargi, jakby sprawdzał, czy nie mam nic przeciwko temu. Nie miałam. Jego wargi były ciepłe i takie znajome. Nagle poczułam, że znajduję się w odpowiednim miejscu, z odpowiednią osobą.
Dreszcz pożądania zaskoczył nas oboje. Niespodziewanie jego ręce przestały po prostu mnie obejmować, palce rysowały skomplikowane wzory na moich plecach, delikatnie przyciągnął mnie bliżej, pogłębiając pocałunek. Powoli rozpięłam mu koszulę i wsunęłam ręce pod spód. Pod prawą dłonią czułam jego szamoczące się serce, oddech miał przyspieszony, kiedy oderwaliśmy się od siebie.
- Może przeniesiemy się w jakieś wygodniejsze miejsce? – szepnęłam. Pokiwał głową i pomógł mi wstać z podłogi. Powoli rozbierał mnie, całował każdy skrawek skóry, który odkrywał. Czułam się jak podczas naszego pierwszego razu, kiedy wszystko było takie świeże, kiedy jeszcze nasza wspólna przyszłość była wielką niewiadomą, a Tomasz dopiero odkrywał co znaczy kochać kobietę. Wtedy też nasze ruchy były takie niezborne jak teraz, po długich miesiącach przerwy. Pchnął mnie lekko na łóżko, kiedy zostałam w samej bieliźnie i po chwili dołączył do mnie.
- To niesprawiedliwe, że jesteś jeszcze ubrana – szepnął, ustami drażniąc moje sutki przez koronkowy materiał stanika.
- To ty mnie rozbierałeś – wytknęłam. – Zawsze możesz się poprawić – dodałam między westchnieniami. Wilgotna koronka dodatkowo podrażniała napięte sutki. Zapomniałam już, że w łóżku było nam zawsze tak dobrze.
- Zamierzam – mruknął, schodząc niżej, wsuwając palce pod materiał dopasowanych do stanika majtek. Poczułam kolejny dreszcz, gdy wsunął we mnie palec, po chwili dołączając drugi. Jęknęłam. O tak, wielbiłam jego palce, kiedy robiły mi takie rzeczy. Wysunął je ze mnie po dłuższej chwili, nie zwracając uwagi na mój jęk zawodu. – Powoli, maleńka – zdjął mi majtki, po czym przesunął się i językiem przejechał po łechtaczce.
- Tom! – krzyknęłam, a on zaśmiał się cicho. Kontynuował torturę, doprowadzając mnie na skraj wytrzymałości. Wiłam się pod jego językiem, ale przytrzymał moje biodra. W końcu porzucił tortury i pocałunkami zaczął znaczyć szlak na moim brzuchu, aż dotarł do stanika. Moje piersi falowały, gdy łapałam oddech jak po długim biegu. Zgrabnie pozbawił mnie ostatniej sztuki odzieży i skrupulatnie zajął się dopieszczaniem odkrytych piersi. Wsunęłam dłonie w jego miękkie włosy i delikatnie gładziłam opuszkami palców jego głowę. Nie zdziwiłam się, gdy westchnął, wiedziałam że to lubił. Chciałam dać mu więcej, odepchnęłam go lekko i zaczęłam własną wędrówkę po jego pięknie zbudowanym ciele. Moje dłonie i usta dokładnie badały każdy zakątek, sprawdzały wszystkie wypukłości mięśni, nieuchronnie zbliżając się do jego męskości. Jednak zanim tam dotarłam, delikatnie pocałowałam niewielką bliznę na prawym biodrze, której nabawił się podczas kręcenia jednego z filmów. Żadna z jego fanek o tym nie wiedziała, to była mała tajemnica, którą dzieliliśmy we dwoje.
Wciągnął głośno powietrze przez zęby, gdy objęłam go dłonią i dołączyłam pieszczotę językiem. Wypchnął biodra do góry, a jego oddech przyspieszył. Byłam gotowa dać mu orgazm, wiedziałam że odwdzięczy mi się tym samym, ale samotne szczytowanie nie było tym, czego pragnął. Odwrócił mnie na brzuch i wbił się we mnie, aż jęknęłam. Chwycił mnie za biodra i powtórzył ruch, który doprowadzał mnie do szaleństwa. I jeszcze raz... i jeszcze... Zatraciłam się w nim. Byłam tylko jego, stworzona dla niego, tak jak on został stworzony tylko dla mnie. Pasowaliśmy do siebie idealnie, nie wiedziałam, że można aż tak się uzupełniać.
Leżeliśmy później obejmując się, czoło przy czole, patrząc sobie w oczy. Jego dłoń na moich plecach, moja dłoń na jego piersi, nasze nogi splątane. Wreszcie odnaleźliśmy siebie wzajemnie i nie chcieliśmy psuć tego słowami, chociaż oboje wiedzieliśmy, że jeszcze wiele rzeczy musimy sobie wyjaśnić. Jednak tej nocy nie chcieliśmy nic mówić, tylko cieszyć się odzyskaną bliskością.
Obudziłam się ciasno objęta ramionami Tomasza. To była pierwsza noc od poronienia, którą przespałam bez koszmarów. Patrzyłam na Toma – wyglądał tak spokojnie, gdy spał i długie rzęsy rzucały cienie na jego twarz. Ogolił się ostatnio i teraz na szczęce rysował mu się ledwie ślad zarostu. Delikatnie położyłam mu dłoń na policzku, nie chciałam go obudzić. Lubiłam jego rudą brodę, przypominała mi o tym kim byliśmy, zanim staliśmy się małżeństwem – parą przyjaciół, którzy czuli się świetnie w swoim towarzystwie. Przez większość tego czasu Tomasz ukrywał się za brodą, by zerwać z wizerunkiem amanta, który wtedy do niego przylgnął. Pamiętałam, jaki był spanikowany i niepewny, kiedy pierwszy raz mnie pocałował. To było takie słodko gorzkie wspomnienie, które później zostało wyparte z pamięci przez sto tysięcy innych pocałunków, ale gdzieś tam tkwiło, by czasami wypłynąć znienacka i przypomnieć mi, że przecież wszystko się może wydarzyć.
Tomasz poruszył się niespokojnie, jego dłoń zsunęła się na moje biodro, czułam jak jego place zaciskają się na nim. Zostaną mi siniaki, ale to nieważne. Ważne, że byliśmy tu razem. Zamknęłam oczy, gdy zalała mnie fala żalu do samej siebie. Palce Toma na moim biodrze rozluźniły się, pomasował miejsce, które wcześniej ścisnął, by nie było śladu. Spojrzałam na niego i zatopiłam się w jego błękitnych tęczówkach. Lekko przekręcił głowę i pocałował wnętrze mojej dłoni.
- Milion za twoje myśli – szepnął. Pokręciłam głową.
- Nie są tyle warte – na usta cisnęło mi się tak wiele pytań, że sama nie wiedziałam od którego zacząć. Jednocześnie nie wiedziałam, czy chcę znać na nie odpowiedzi.
- Zrezygnowałem z pracy – powiedział, puszczając mnie i przeciągając się. – Dobrze mieć świadomość, że nie muszę się zrywać rano i biec do teatru. Będziemy mogli znowu spędzać więcej czasu razem – uśmiechnął się, a ja odwzajemniłam uśmiech.
Powoli ubieraliśmy się i przygotowywaliśmy śniadanie, celebrując każdą chwilę, pozwalając sobie na ukradkowe dotknięcia i pocałunki.
- Późno wczoraj wróciłaś – zauważył, kiedy kończyliśmy śniadanie.
- Miało cię nie być. Nie spieszyło mi się – popatrzyłam na niego. – Poszłam na pizzę ze znajomym.
Spojrzał na mnie, ale z jego wzroku nie potrafiłam nic wyczytać. Kiedyś był dla mnie jak otwarta księga, teraz musiałam uczyć się go na nowo.
- Ktoś ważny? – spytał, a ja poczułam, że to dla niego niezwykle trudne. Jednak należała mu się szczerość. Pokręciłam głową.
- Już nie. Choć przez chwilę myślałam, że mógłby być – wciągnął gwałtownie powietrze. – Nie zdradziłam cię, Tom – przez moment chciałam spytać, czy on zdradził mnie, ale nie byłam pewna, czy udźwignęłabym taką wiedzę. Pokręcił głową, jakby wiedział, co się kłębi w mojej własnej. Sięgnął przez stół i przykrył moją dłoń swoją. Była ciepła, a dotyk przynosił ukojenie.
- Nigdy mi nie przeszło przez myśl, żeby cię zdradzić, Allie.
- Nie wracałeś do domu na noc – powiedziałam przez zaciśnięte gardło. – Nie spałeś w sypialni.
- Musiałem pozamykać sprawy, zanim odejdę z pracy – wyjaśnił. – Zostawałem do nocy, a potem jechałem do mamy, albo spałem w teatrze. Marzyłem, żeby się do ciebie przytulić, ale byłaś taka odległa, że nie chciałem się narzucać – po raz kolejny czułam ciężar przygniatającej mnie winy. Otworzyłam usta, ale mnie ubiegł. – Nie przepraszaj więcej. Rozumiem.
- Co z nami będzie? – zapytałam, a moje serce zatrzymało się na chwilę. Tomasz uniósł moją dłoń ze stołu i ucałował palce.
- Dlaczego ten ktoś jest nieważny? – odparł pytaniem.
- Bo nie jest tobą – odpowiedziałam szczerze. – Uciekłam stamtąd, bo to z tobą chciałam wtedy być.
Uśmiechnął się.
- A ja wróciłem do domu, bo chciałem być z tobą i nie obchodziło mnie nic więcej. Przestraszyłem się, że odeszłaś, kiedy cię nie zastałem – splótł nasze palce. – Możemy spróbować jeszcze raz, Allie. Z dzieckiem.
Pokręciłam głową, ta wizja była dla mnie przerażająca. Lata starań, co nawet na początku było przyjemne, chociaż w którymś momencie stało się bardziej obowiązkiem, niż przyjemnością. A potem informacja, że ciąża jest zagrożona i wiele tygodni samotnego leżenia. Nie chciałam tego przechodzić ponownie.
- Boję się, że będzie tak samo.
- Nie będzie – powiedział z mocą. – Nawet jeśli okaże się że musisz leżeć, tym razem będzie inaczej. Przejdziemy przez to razem, kochanie. Ale nie musimy się z tym spieszyć... dajmy sobie czas.
Następne tygodnie mijały nam w spokoju, nikt nas nie niepokoił, przez ostatnie cztery miesiące ludzie powoli się od nas odsuwali. Spędzaliśmy ze sobą mnóstwo czasu na rozmowach, oglądaniu filmów, spacerach, wspólnym gotowaniu. Noce spędzaliśmy w swoich ramionach, dając sobie nawet więcej, niż do tej pory. Żyliśmy w swojej bańce, nie wpuszczając nikogo do środka. Budowaliśmy od nowa nadszarpnięte zaufanie. Jedyną osobą, która nas odwiedzała była matka Tomasza, która szybko zorientowała się, że nasze status quo uległo zmianie.
- Przyjdziecie na urodziny Emmy? – spytała jakieś trzy miesiące później. Zadzwoniła do mnie, kiedy odpoczywaliśmy w salonie po spacerze. – Będzie tort – dodała zachęcająco. Popatrzyłam na Toma, który akurat coś czytał. Leżał na kanapie, z głową na moich kolanach, a ja oglądałam serial i bawiłam się jego włosami. Wydawał się całkowicie pogrążony w lekturze.
- Chyba pora wyjść do ludzi – powiedziałam. Uniósł wzrok na mnie.
- Jesteś pewna? – skinęłam głową. Powoli zaczęłam potrzebować interakcji z innymi osobami. Czułam się gotowa do wyjścia z naszej strefy komfortu.
- A ty co myślisz?
Tomasz się uśmiechnął.
- Jasne, czemu nie – sięgnął po moją rękę i powoli ucałował wnętrze dłoni, a potem zszedł ustami na nadgarstek, po czym przyłożył sobie moją dłoń do zarośniętego policzka i z powrotem zajął się książką. Podrapałam go lekko, a on zamruczał cicho. Wróciłam do rozmowy z Dianą, potwierdzając nasze przybycie na urodziny siostry Toma. Zdaje się, że szykowała się większa impreza, zaproszeni byli chyba wszyscy krewni i znajomi Królika. Jak to powiedziała matka Toma: czterdziestkę kończy się raz.
Dzień urodzin Emmy nadszedł niespodziewanie szybko. Miałam dla niej prezent przygotowywany w tajemnicy przed wszystkimi poza Tomem. Prawdę mówiąc wielokrotnie mi pomógł, podrzucając kolejne pomysły, którym nadawałam odpowiednią formę. Prace nad tym projektem podjęłam już wcześniej, za namową Tomasza, który znalazł moje opowiadania i przekonał mnie do kontynuowania pracy. Oboje świetnie się bawiliśmy, wymyślając kolejne przygody naszych bohaterów, wplatając rozpoznawalne wątki z naszego życia, tak żeby całość nosiła znamiona realności. Wydawca poszedł nam na rękę i kilka pierwszych egzemplarzy dostaliśmy na dzień przed urodzinami Emmy. Już dawno przyznałam się mojemu mężowi kto mi pomagał wtedy, kiedy pierwsze opowiadanie zostało opublikowane. Teraz książka opakowana w kolorowy papier czekała na wręczenie sprawczyni całego zamieszania, a premiera została przewidziana na następny miesiąc.
Od kilku dni nie czułam się najlepiej. Bałam się, że choroba rozłoży mnie tuż przed przyjęciem, a zależało mi, żeby iść i dobrze się bawić. Chwilowo ledwo żywa siedziałam przy stole, a Tomasz przygotowywał mi herbatę w nadziei, że to mi trochę pomoże. Wątpiłam, by akurat herbata była dobrym lekarstwem, ale w tej kwestii raczej nie należy się kłócić z Anglikiem, więc cierpiałam w milczeniu. Niespodziewanie dla mnie, herbatka przygotowana przez Toma sprawiła, że poczułam się lepiej. Była szansa, że do popołudnia wydobrzeję na tyle, żeby móc iść na imprezę Emmy.
Tomasz zostawił mnie odzyskującą kolory na kanapie w salonie i poszedł do sklepu, twierdząc że ma jeszcze kilka pomysłów na potrawy, które pomogą mi wyzdrowieć. Zasugerowałam aptekę, ale nie był przekonany. Dałam sobie spokój z zastanawianiem się o co mu chodzi, wiedziałam że w odpowiednim czasie i tak mi powie. Od czasu naszego pojednania nie mieliśmy przed sobą tajemnic. Uznaliśmy, że to nie pomoże naszemu związkowi i postawiliśmy na całkowitą szczerość. Żadnego smucenia się po kątach, każdy problem, prawdziwy czy wydumany omawialiśmy wspólnie.
- Jak się czujesz? – spytał, gdy wrócił po dłuższej chwili. Popatrzyłam na niego podejrzliwie, bo nic nie kupił.
- Fantastycznie – sarknęłam. – Co ty kombinujesz, Hiddleston? - Roześmiał się, podnosząc ręce do góry.
- Jestem czysty, Allie. Nie mam sobie nic do zarzucenia.
- A ja? Będę ci miała coś do zarzucenia, gdy już wreszcie rozkminię o co ci chodzi? – zrobił skruszoną minę, ale na ustach wciąż igrał mu uśmiech.
- Niewykluczone, ale cóż. Mleko się rozlało – po tym mętnym tłumaczeniu odwrócił się i poszedł na górę. Patrzyłam za nim, aż jego seksowny tyłek zniknął na piętrze. Otrząsnęłam się z głupich myśli i wstałam z kanapy. Chętnie poszłabym za nim tylko po to, żeby jeszcze się pogapić na pewne części jego ciała i może nie tylko pogapić, ale nie chciałam mu dawać tej satysfakcji tak szybko. Doskonale wiedziałam dlaczego tak wolno wchodził po tych schodach, jak operowa diva. Ze zdziwieniem zauważyłam, że czuję się już dużo lepiej. Skorzystałam z toalety na dole i napiłam się trochę mleka, zanim poszłam wreszcie na górę.
Tomasz brał prysznic i postanowiłam się dołączyć, bo w końcu przecież w jakimś celu kusił mnie na tych schodach. Rozwiązałam szlafrok i wślizgnęłam się do kabiny, od razu przytulając się do jego pleców. Zaczęłam składać lekkie pocałunki na jego łopatce, jednocześnie pieszcząc dłońmi te cholernie seksowne pośladki. Napiął mięśnie, a z jego ust wydostało się westchnienie. W następnej chwili już się odwracał i przyciskał mnie do ściany, a jego usta niecierpliwie poszukiwały moich. Z pasją oddawałam jego pocałunki, przyjmowałam jego niespokojne dłonie przesuwające się po moim ciele. Gładziłam palcami jego mięśnie, czułam jak się napinają pod moim dotykiem. Uniósł mnie w końcu do góry za pośladki, a ja objęłam go nogami w pasie i poczułam, jak zagłębia się we mnie. Oparł mnie pewniej plecami o ścianę i zaczął się delikatnie poruszać. Te pchnięcia były takie inne od głodnych pocałunków wcześniej, że aż mnie to zaskoczyło. Nagle zamiast gorącego seksu mieliśmy romantyczny, z muskaniem szyi ustami i szeptanymi wyznaniami. Nie żebym narzekała.
Wrześniowe popołudnie było ciepłe i bezwietrzne. Tomasz pewną ręką prowadził samochód, podczas gdy ja próbowałam go trochę rozproszyć. Położyłam dłoń na jego karku, wsunęłam palce za kołnierzyk koszuli i delikatnie go tam łaskotałam. Robił groźne miny, ale wiedziałam, że to lubi. Nuciłam ulubione piosenki, Tom od jakiegoś czasu dbał o to, by moje płyty były również w samochodzie, choć wcześniej zawsze kłócił się, że to kierowca wybiera muzykę, a samochód jest jego i on zwykle prowadził. Nasze gusta muzyczne nie zawsze się zgrywały, pamiętałam wielokrotnie prowadzone, niekończące się dyskusje o przewadze Queen nad Rolling Stones i odwrotnie.
W ogrodzie Diany przywitało nas sporo osób. Poza siostrami Tomasza i ich rodzinami było mnóstwo znajomych i przyjaciół rodziny. Cały ogród tonął w świetle lampek owiniętych wszędzie gdzie tylko było miejsce, w tle leciała klimatyczna muzyka, stoły uginały się od jedzenia. Na honorowym miejscu stał tort wykonany przez Dianę, która tradycyjnie robiła torty dla całej rodziny. Były tak dobre, że nawet nie próbowałam z nią konkurować, choć w wypiekach byłam naprawdę niezła. Kilka par tańczyło, ludzie stali w grupkach, dzieci bawiły się w wydzielonym miejscu albo biegały między dorosłymi. Wszystko wyglądało pięknie i było piękne, dopóki nie zobaczyłam, kto stoi pod drzewem przy kąciku dla dzieci.
Rozmawiał z mężem Sary. Stał bokiem, ale nie można było go pomylić z nikim innym. Zastanawiałam się, co tu robi, kto go zaprosił. Zerknęłam na Tomasza, ale rozmawiał z jednym z przyjaciół Emmy i jeszcze go nie zauważył. Podeszła do mnie Diana i podążyła wzrokiem tam gdzie ja.
- Allie – objęła mnie lekko. Spojrzałam na nią z wyrzutem.
- Trzeba było nas uprzedzić – powiedziałam gorzko, wyswobadzając się z jej objęcia. – Tyle lat udawało nam się trzymać z daleka.
Diana miała skruszoną minę.
- Jack go zaprosił. Nie konsultował tego z nami. Sama dowiedziałam się pół godziny temu, kiedy ich zobaczyłam – spojrzała w drugi kąt ogrodu, gdzie Sophie w pięknej czerwonej sukni wycierała buzię trzyletniej Paris. A więc przyjechali wszyscy. Sama nie wiedziałam, czy to lepiej, czy gorzej. Nerwowo otarłam wilgotne dłonie o spódniczkę turkusowej sukienki. Poczułam, że Tom przytula się do moich pleców i obejmuje mnie mocno.
- Plotkujecie? – oparł brodę o czubek mojej głowy, a ja modliłam się, żeby nie spojrzał w kierunku Benedicta.
- Pomożesz mi z czymś, Tommy? – zapytała Diana, odwracając się w stronę domu.
- Oczywiście – Tom obrócił mnie przodem do siebie i lekko pocałował w usta. – Zaraz wracam. Nie ucieknij z którymś z tych przystojniaków – roześmiałam się z przymusem, ale chyba tego nie zauważył.
Zastanawiałam się co robić. Ogród nie był taki duży, żeby przez cały wieczór na siebie nie wpadli. Wiedziałam, że dla Tomasza to może być bardzo trudne, zanim Ben związał się z Sophie mieli z moim mężem mały epizod, który dla Benedicta nie znaczył najwyraźniej nic, ale dla Toma bardzo dużo. Złamane serce leczył wiele lat, nawet kiedy byliśmy już razem miał kilka razy nawroty sentymentu. Postrzegałam Bena nie tylko jako zagrożenie dla psychiki Toma albo delikatnej obecnie równowagi naszego związku. Traktowałam go jak zagrożenie dla mnie. Poczułam, że jeśli natychmiast się czegoś nie napiję, to chyba zwariuję. Nie wiedziałam, czy Diana powie Tomowi o obecności dawnego kochanka, ani jak długo przetrzyma go w domu, ale chyba nie zamknie go w szafie na cały wieczór.
Podeszłam do stolika z alkoholami i przez sekundę zastanowiłam się, co będzie najlepsze na skołatane nerwy.
- Polecam szkocką – odezwał się za mną ten charakterystyczny głos, który dobrze znałam. Czasami w ramach masochizmu, albo może terapii oglądaliśmy z Tomaszem któryś z jego filmów, a ja zawsze wtedy zastanawiałam się co też dzieje się w głowie mojego męża, gdy patrzy na Bena na ekranie. Cudownym zrządzeniem losu przez te wszystkie lata nie spotkali się w żadnym filmie, ani na żadnej scenie, choć w przeszłości mieli takie epizody.
- Wolę bourbona – odpowiedziałam, próbując ukryć trzęsące się nagle dłonie. Wciąż stałam tyłem do niego i nie miałam najmniejszej ochoty go oglądać z bliska. W zasięgu mojego wzroku pojawiła się dłoń ze szklanką do połowy wypełnioną bursztynowym płynem.
- Proszę zatem – nie miałam wyjścia, kultura nakazywała odwrócić się do niego. – My się nie znamy – stwierdził, zanim zdążyłam podziękować. – Benedict.
- Allie – uniosłam szklankę do ust, ale w tym momencie poczułam obejmujące mnie ramiona Tomasza. Wyjął szklankę z mojej dłoni i sam się z niej napił, delikatnie przyciskając mnie do siebie. Wydawał się spokojny, ale nie byłam pewna, czy to nie jest tylko fasada i co kryje się głębiej.
- Ach – skwitował Benedict, i w tym jednym słowie zwarł jednocześnie zdziwienie i wzgardę. – Oczywiście. Żona Toma.
- Ben – rzucił mój mąż obojętnym tonem. Nachylił się do mojego ucha i z uśmiechem spytał – zatańczysz, kochanie? Wycyganiłem Bradleya dla ciebie – rzeczywiście, rozległy się charakterystyczne dźwięki gitary i z głośników popłynął bluesowy głos Bradleya Coopera. To była nasza piosenka. Ta, do której tańczyliśmy na naszym weselu. – Przepraszamy – powiedział uprzejmie do Benedicta, biorąc mnie za rękę i prowadząc w stronę wydzielonego na parkiet kawałka tarasu. Już po chwili tańczyliśmy wśród innych par. Tomasz prowadził mnie pewnie, tak jak zawsze. Śpiewał razem z Bradleyem:
I wanna learn your every line, I wanna fill your empty spaces, I want to play the part to reach your arms, Sing you a song that you feel
I wanna sing you a sunrise, And be the dawn I know will move you, I'd like to be the strings on your guitar, Touch me and play what you feel
Czułam się szczęśliwa, kochałam tego faceta jak nikogo na świecie. Kiedy piosenka dobiegała końca, Tom obrócił mnie po raz ostatni i pocałował. Uśmiechał się do mnie całym sobą. Marzyłam, żeby ukryć się z nim w tym domu i kochać się z nim, nigdy już nie wypuścić go z łóżka.
- Mam coś dla ciebie – szepnął. Wziął mnie za rękę i poprowadził do domu. Myślałam, że domyślił się moich pragnień, ale on wyciągnął nieduże opakowanie z szuflady w kuchni i mi wręczył. Z niedowierzaniem patrzyłam na test ciążowy. – Zrób go, Allie – powiedział łagodnie. Podniosłam wzrok i napotkałam jego jasne spojrzenie.
- Tom...
- Zaufaj mi – przerwał mi. – Obserwuję cię od kilku dni i myślę, że jesteś w ciąży. Sprawdźmy to.
- To dlatego zabrałeś mi whisky? – skinął głową.
- Obiecuję, że jeśli będzie negatywny, to pozwolę ci się upić w sztok i słowem się nie odezwę, jak jutro będziesz umierać – uśmiechnął się.
- Kłamiesz i oszukujesz – parsknęłam. – Będziesz ze mnie darł łacha jak zawsze, Hiddleston.
- Masz mnie, Hiddleston - zaśmiał się. – Idź już, poczekam tutaj na ciebie.
- O nie – złapałam go za rękę. – Nie będę się denerwować sama.
Nie napiłam się tego wieczoru, ani żadnego w ciągu następnych siedmiu miesięcy.
***
Piosenka tytułowa :)
https://youtu.be/6g-guioE-Gc
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top