Rozdział 24
Kilkukrotnie tak miewał. Budził się, sądząc, że wciąż śpi, a jego pobudka to tylko jeden z wielu snów, które akurat były wyjątkowo świadome. Dlatego też przeważnie obracał się na drugi bok i drzemał dalej, aż do ponownego obudzenia, gdy był pewien, że wstał.
I teraz zamierzał zrobić podobnie, utwierdzony, że to sen nie tylko dlatego, że znajdował się w innym miejscu niż swoje mieszkanie, ale też dlatego, że czuł nieznane sobie zapachy i...
- Wstałeś? - dobiegł go głos gdzieś z boku.
Z pewnością jakiejś postaci z głębi jego marzeń sennych, jednak... Wyjątkowo znajomy.
Uchylił jedno oko, a potem drugie.
Coś było nie tak... Zdecydowanie zbyt... Świadomie.
Poderwał się do siadu, widząc Lucasa, siedzącego na fotelu po prawej stronie kanapy.
LUCASA?!
Co on do cholery robił w jego domu i...
Rozejrzał się.
To nie był jego dom. Ani jego meble więc...
Wspomnienia z poprzedniego dnia uderzyły w niego z zawrotną siłą, uświadamiając, gdzie właśnie się znajduje.
- J-ja... - zaczął, lecz wtedy rozszerzył oczy, momentalnie zaglądając pod koc.
Lucas zaśmiał się na to z rozbawieniem.
- Nie martw się, masz spodnie na sobie — zapewnił.
- N-nie... Nie o to chodziło! - wykrztusił, czerwieniąc się.
Dokładnie o to chodziło... Lecz przynajmniej był teraz uspokojony, że wczoraj nie zaszło nic... Niepokojącego.
- Okey, wyglądasz na przerażonego Jony. Nie bój się, nie zmolestowałem cię ani nie przekroczyłem twojej przestrzeni osobistej. Jedynie nakryłem cię kocem — wskazał na okrycie.
- Eee, dzięki — zsunął go z siebie delikatnie, czując pod palcami, jak bardzo jest miękki i przyjemny. - Przepraszam, nie wiem, jak to się stało, że wczoraj zasnąłem. - podrapał się po głowie.
- Nie ma problemu, i tak nie pozwoliłbym ci iść samemu o tak późnej godzinie — wzruszył ramionami, upijając łyk wody ze szklanki.
Jonathan uniósł brew, stawiając stopy ma podłodze.
- Nie pozwoliłbyś?
- Mhm — ten skinął głową — Zimno, ciemno. Jeszcze by cię porwali — powiedział, wstając od stołu.
- Jasne... - Czarnowłosy wywrócił oczami.
Nie pozwoliłby... też coś. Zupełnie jakby miałbym go pytać o zgodę!
To było takie niedorzeczne i... całkiem miłe. Ale tego drugiego nie zamierzał do siebie dopuścić. A tym bardziej uczucia, jakie poczuł w żołądku.
- To co? Jemy coś? Nie mam za wiele, bo nie spodziewałem się, że zostaniesz, ale myślę, że jakąś jajecznice zdołam zrobić. - uśmiechnął się Rose, idąc do kuchni.
- Czekałeś na mnie ze śniadaniem? - zdziwił się Jony i podreptał za nim, wcześniej dość niedbale składając koc.
- Ano, czasem trzeba się poświęcić. Tego wymaga kultura nie? - powiedział kpiąco, po czym dodał — Żartuje, nie byłem zbyt głodny, a nie robiłem nic, bo nie wiedziałem, co lubisz. Jeszcze dostałbyś alergii czy uczulenia i mi tu padł...
To mówiąc, otworzył lodówkę, wyciągając po kolei różne produkty.
- I miałbyś z głowy uciążliwego gościa — zaśmiał się cicho Jonathan, opierając się o blat biodrami.
- Nie mów tak — Lucas odwrócił się do niego, sięgając dłonią do szafki tuż nad jego głową — Nie jesteś uciążliwy dla mnie, jasne? - zapytał, zatrzymując się tuż nad nim, w niebezpiecznie bliskiej odległości.
- Em, tak... - duże oczy Jonego, wyraźnie zlustrowały jego twarz, czując wyraźnie ten przyjemny zapach perfum.
Trzymały się wciąż tak silnie od wczorajszego wieczora? A może Lucas perfumował się też nimi rano? Tylko po co, skoro nigdzie nie wychodzili i... I po co w ogóle się nad tym zastanawiał?!
- Świetnie — uśmiechnął się tymczasem mężczyzna w odpowiedzi i zaczął rozbijać jajka na patelnie. - Zrobię z bekonem. Lubisz?
- Pewnie, ja lubię wszystko w zasadzie. - dodał szybko, nie chcąc wyjść na nieuprzejmego.
- Więc nie mam się czym martwić — wymruczał Lucas pod nosem, sięgając po cebulę i kilka innych warzyw.
- Może ci pomogę? - zaproponował, podchodząc bliżej.
Lucas brodą wskazał mu na kawałek boczku.
- Jeśli chcesz, to możesz pokroić. Drobno w kostkę.
- Dzięki za instrukcję, nie wpadłbym na to — wywrócił oczami, sięgając po nóż.
- Tylko nóż jest ostry, więc uważaj, żeby się nie... - zdążył powiedzieć, nim Jonathan nie syknął cicho, zacinając się w palec. - Zaciąć...
- Cholera — chłopak odsunął się, a Lucas w ciągu dwóch kroków dopadł do szafki, służącej jako mała apteczka.
- Pokaż — delikatnie wziął jego dłoń — I usiądź — wydał kolejne polecenie, po czym sięgnął po kawałek papieru. - Boli?
- Lucas, nie umieram — zapewnił Jony — To tylko palec...
- Którego jeszcze chwila, a już byś nie miał — skwitował, po czym delikatnie zwilżył papier w wodzie i przyłożył do niewielkiej rany. - Poczekaj.
Znów sięgnął do szafki i westchnął, nie mogąc znaleźć plastrów.
- Lubisz kucyki Jony? - zapytał po chwili, na co mężczyzna zmarszczył brwi.
- Co?
- Zdaje mi się, że skończyły mi się zwykle plastry i zostały jedynie te, których czasem używam na sesjach. Niczym się nie różnią oprócz... - pokazał mu jeden z plasterków, z wizerunkiem kucyków pony i kolorową tęczą.
- Nie, nie przeszkadzają mi kucyki. - zapewnił, uśmiechając się lekko.
- Świetnie — otworzył opakowanie i po ponownym przemyciu palca jakimś specyfikiem nakleił na niego plaster. — Do twarzy ci — stwierdził.
- Tak męsko, nie? - Jonathan wydął usta, dobrze wiedząc, że faktycznie mu pasują. I to wcale nie było ironiczne stwierdzenie.
- Bardzo. - Uśmiechnął się, a Lucas oddał uśmiech.
Chyba obaj dobrze o tym wiedzieli.
***
Po zjedzeniu śniadania, przez jakiś czas jeszcze rozmawiali, co rusz znajdując nowe tematy. Te ciągle przybywały, wcale się nie kończąc wraz z ich słowami.
- Będę leciał — zarządził w końcu Jonathan, spoglądając na zegarek — Już trochę późno, trzeba coś zrobić do pracy i... Mój piesek nie lubi być sam.
- Właśnie — mężczyzna zmarszczył brwi — Nie jest głodny? Nie ma cię przecież od wczoraj... - zaniepokoił się.
- Nie, ma specjalny zbiornik z wodą, który napełnia się gdy woda ubywa. Tak samo jedzenie i... - zaczął, ale zamilkł.
- I? - Lucas przekrzywił głowę.
- I korzysta z kuwety. Tak wiem, to śmieszne, bo to nie kot. Sam nie wiem, czemu w ogóle to robi — zaśmiał się nieco nerwowo — Czasem woli to niż wyjście na dwór. W ogóle tam to się preferuje raczej wybiegać a sika i tak w domu — wzruszył ramionami — Jest... Trochę szalony.
- Tak jak ty? Taki... Inny od wszystkich? Szalony i zabawny? Powodujący uśmiech nawet jak masz najgorszy dzień na świecie? - zbliżył się o krok, wbijając jasne oczy w jego twarz.
Jony momentalnie się zarumienił, co mógł dojrzeć podwójnie.
Uroczo się rumienił — stwierdził.
Zupełnie jak mały, zawstydzony chłopiec którym... W zasadzie był.
- Uważasz... Że taki jesteś? Czy może znów ze mnie żartujesz? - zapytał cicho, nie odrywając od niego wzroku.
- Nie, tym razem jestem śmiertelnie poważny — odparł szczerze.
- Eee, dzięki to... To całkiem miłe. Ja cię ten.. Też lubię. - powiedział nieco zawstydzony i uciekł od jego spojrzenia.
Nie przywykł do komplementów. A już zwłaszcza tyłu i brzmiących tak prawdziwie!
Podniósł się i odchrząknął — To będę szedł, dziękuje za gościnę... Dość długą w dodatku — podrapał się po głowie.
- Minęło jak kilka godzin... Zresztą, nie dokończyliśmy kwiatków lego...
- Dokończymy następnym razem — uśmiechnął się Jony, sięgając po buty.
- A więc jeszcze mnie odwiedzisz? - przekrzywił głowę Lucas.
- Być może... - narzucił na siebie kurtkę i stanął w drzwiach. - To... Do zobaczenia?
- Do zobaczenia Jony — mężczyzna oparł się barkiem o ścianę, widząc, jak ten zamyka za sobą drzwi.
- Jonathan! - krzyknął jeszcze czarnowłosy, gdy znalazł się już na klatce.
Lucas uśmiechnął się szerzej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top