Rozdział 2

Do końca sądził, że to wszystko sen. Gdy otwierał oczy, jak zawsze trzymając pod pachą jedną z pluszowych zabawek, wciąż miał nadzieję, że to, co usłyszał wczoraj, było nie prawdą. A jednak... Gdy tylko wszedł w wiadomości na komunikatorze ze swoim zespołem, wrócił do rzeczywistości.

Rzeczywistości, która od wczoraj była niezwykle irytująca.

Ubrał się, zmieniając sporo za duży, różowy T-shirt w białą koszulę, którą jak zwykle przyszło prasować mu z rana, bo wieczorem nie chciało mu się tego zrobić.
Może nie chciało, a może zabawa w ubieranie koronkowej bielizny zajęła mu zbyt wiele czasu?

Cokolwiek to było, zabrał się za to teraz by po około pół godzinie ruszyć do pracy.  Budynek biurowca znajdował się na szczęście ulicę dalej, więc dotarcie tam nie zajmowało dłużej niż piętnaście minut piechotą.

Po wyjechaniu windą na właściwe piętro i obdarzenie uśmiechem mijanych ludzi westchnął, widząc przy swoim biurku Lucasa.

I już. Miły początek dnia się zakończył.

- Co tu robisz? To moje miejsce pracy! - wymruczał, stając naprzeciw niego.

Lucas uniósł wzrok znad dokumentów i uśmiechnął się.

- Ah Jonathan. Witaj, już po porannej kawce?

- Tak, była pyszna. A co, śledzisz mnie, że wiesz, kiedy ją piję? - zapytał zdenerwowany.

- Nie, masz brązową plamkę na koszuli — Lucas wskazał na miejsce trochę poniżej kołnierzyka.

- Cholera...! - czarnowłosy pokręcił głową, po czym poślinił palec, usiłując pozbyć się irytującej plamy. - Zapytałem, co robisz przy moim biurku...! — powtórzył, gdy usilna walka z plamą, okazała się dla niego przegrana.

- Co robię? Ano, jako iż musimy wspólnie omawiać kwestie nowego projektu, menadżer postanowił przynieść moje miejsce pracy tutaj, by łatwiej było nam się komunikować — rzekł ze spokojem.

- Co to w ogóle ma oznaczać, że przeniósł cię tutaj? - Jonathan wydał z siebie dźwięk podobny do warkotu. - I nawet jeśli, czemu siedzisz przy moim stanowisku?

Przyglądając się spokojniej twarzy nowego współpracownika, z której nie znikał kpiący uśmiech, nie mógł powstrzymać rodzącego się rozgniewania.

- To oznacza dokładnie to, co powiedziałem — wzruszył ramionami. - Przeniósł mnie tutaj, co oznacza, że teraz tutaj będę pracował. Tuż przy twoim boku, żebyś nie był samotny — mrugnął do niego z rozbawieniem.

Jonathan jęknął, jak gdyby przechodził męki piekielne. Nie miał zupełnie najmniejszej ochoty na kontakt z mężczyzną, a tym bardziej na pracę z nim.

- I musisz siedzieć akurat tu? Załatwię ci oddzielne biurko.

- Myślę, że bez problemu zmieścimy się przy tym jednym. Nawet i cztery osoby by się tutaj zmieściły, a ja jak sądzę, nie zajmuję zbyt wiele miejsca....

- Potrzebuję wiele miejsca dla mojego kreatywnego myślenia — odparł wkurzony czarnowłosy.

Brwi prawie stykały się na jego czole, tworząc monobrew.

- Obiecuję więc, że przestrzeni intelektualnej ci nie zabiorę — powiedział, po czym sięgnął po laptop — Ustaliłem spotkanie naszych zespołów za pół godziny.

- Takie decyzje powinniśmy podejmować razem. Mój zespół pracuje aktualnie nad bliźniaczym projektem i będzie wolny dopiero za godzinę — powiedział z czystej przekory.

- Simon wczoraj wyraźnie podkreślił, aby w szczególności skupić się na przygotowaniach do tego projektu. Wszystkie inne powinny odejść na boczny tor więc...

- I odejdą. Jednak terminy masz konsultować ze mną, a nie ustalać spotkania według swojego widzimisię.

- Zrobiłbym to, gdybyś odpisał mi na wiadomość, jaką wysłałem dziś rano — zwiesił głos.

- O czym ty...? - wyszarpał telefon z kieszeni spodni — Nie dostałem żadnego... - zaciął się.

W jego powiadomieniach bardzo wyraźnie widać było nieodczytaną wiadomość od mężczyzny.

- Znalazł się? - Lucas uniósł brew, próbując powstrzymać triumfalny uśmiech.

- Spotkanie może być za godzinę. Będziemy musieli się sprężyć. Przygotuj materiały, a wtedy uda nam się to zrobić — odparł sucho, czując rumieniec wstydu na twarzy.

Ten wskazał dłonią na stertę kartek przed sobą.

- Tutaj już są wszystkie materiały. Zebrałem je wczoraj i przejrzałem dokładnie w domu.

- Twój zespół też już wszystko przygotował? - spytał, starając się ukryć panikę w głosie.

On również opracował materiały, jednak jego nie były tak uporządkowane, były bardziej w postaci kreatywnej burzy mózgu.

- Nasz... Teraz powinieneś nazywać go już naszym zespołem Jony — uśmiechnął się.

- Masz mówić na mnie Jonathan, jeśli cokolwiek ma wyjść z naszej współpracy — Dumnie uniósł głowę, siadając obok mężczyzny.

- Dobrze Jonathanie — skinął głową, po czym zerknął na wyświetlacz telefonu. - Bierzemy się do pracy, chyba że chcesz jeszcze porozmawiać, to zrobię sobie kawę. A może i pięć kaw.

- Bierzmy się do pracy — w ciszy otworzył przeglądarkę w laptopie.

Siedział tak blisko jasnowłosego, że niemal czuł jego ciepło. I jakkolwiek chciał się na to denerwować, tak w głębi duszy, to samo w sobie mu nie przeszkadzało. Niestety...

- Możesz na mnie nie dyszeć? - zapytał z irytacją na samego siebie, odsuwając się wymownie.

- Dyszeć? - powtórzył Lucas, unosząc brwi.

- Jesteś tak blisko, że aż czuję twój oddech na mojej skórze — skrzywił się.

- Hm, czemu więc się nie przesuniesz? Masz mnóstwo miejsca — Lucas wskazał na niemal połowę wolnego miejsca pod biurkiem, gdzie ten mógł wygodnie ułożyć nogi. W odróżnieniu od niego, gdyż siedział niemal na samym rogu biurka, mając stopy pomiędzy jedną z desek.

- Bo to moje biurko. I to ty masz się posunąć — pchnął go mało delikatnie na bok.

- Doprawdy jesteś niegościnny — pokręcił głową w niedowierzaniu i posłusznie wysunął się spod biurka i odsunął w bok, ledwie sięgając dłońmi do klawiatury komputera.

Piwne oczy chłopaka zlustrowały swojego towarzysza. Nie widząc podstępu, sięgnął po kawałek ozdobnej taśmy klejącej, wydzielając równo połowę biurka. A raczej... Jego większą część dla siebie.

- Nie zrobisz tego... - powiedział niemal z niedowierzaniem Lucas, widząc poczynania czarnowłosego.

- Mam ochotę wypchnąć cię za okno, jednak musimy się dogadać, więc — gestem dłoni pokazał na podzielone biurko — Dogadujemy się.

- I rozumiem, że to jest granica, za którą nie mam prawa wyjechać nawet myszką, bo wtedy złamiesz mi rękę? - zapytał.

- Nie. Złamanie ręki to za mała kara — zaprzeczył, rozkładając własne papiery — Nie wiem jeszcze, jak cię ukarzę, ale będzie to kara, którą zapamiętasz do końca swojego życia... - powiedział obojętnym głosem, w którym wyraźnie kryła się groźba.

Lucas z trudem nie wybuchnął śmiechem.

- Drżę... - odparł, po czym westchnął i próbując zapanować nad rozbawionym uśmiechem, pogrążył się w dokumentach.

Tak... Ten chłopak był doprawdy zabawny...

***

- Oh, jakbyś ty wiedział, jak ja go nie lubię! — Jonathan usiadł na łóżku w swojej niewielkiej sypialni, podciągając nogi pod klatkę piersiową.

W dłoniach trzymał kubek z ciepłym gorącym kakaem ubranym w miły, puchaty sweterek, który uniemożliwiał oparzenie sobie palców.

- Zajął moje biurko, wiesz?! - spojrzał na siedzącego tuż obok na poduszce niewielkiego yorka z kokardką na czubku głowy. - Bezczelny...

Zwierzak, jakby rozumiejąc cierpienie swego pana, szczeknął potwierdzająco.

- Wiem właśnie! Ale nawet nie mogę nic z tym zrobić! - sięgnął po telefon, chcąc zabić czymś swoje nerwy. - Wspólny projekt. Też coś! Co to w ogóle za pomysł, czy oni wątpią w moje kompetencje?

Czworonóg kolejny raz zaszczekał. Tym razem jednak w następstwie głośnego dźwięku przyszedł ciepły język psiaka. Wykorzystywał wszystkie znane mu sztuczki, łącznie z lizaniem po uszach, by rozweselić swego właściciela

- Oj tak, tak wiem, ty we mnie nie wątpisz — uśmiechnął się, po czym otworzył klapę laptopa. - Chodź, zobaczymy co tam na moim blogu...

Szybko wpisał na klawiaturze hasło, a następnie zalogował się. Od razu przed jego oczyma pojawiała się witryna przedstawiająca kolorowe pluszowe zwierzątka i zabawki dziecięce.

- O, mamy dwóch nowych obserwujących! - Jonathan posadził pieska na kolanach i zjechał myszką niżej.

Jego blog o miłośnikach Age Playu rozwijał się coraz bardziej, z czego niezwykle się cieszył.

Przekazywanie dalej wiedzy i doświadczeń było czymś, czemu poświęcał sporo czasu. Wiedział jednak, że konieczne jest, aby ktoś naprostowywał zniekształcony przez media obraz relacji ABDL.

Kliknął ikonkę, machając, nowym na jego stronie osobom.

- Może uda mi się poznać kogoś ciekawego, a nie tylko napalonych zboczeńców, których interesuje tylko texting i wysyłanie nawzajem nagich zdjęć. Marzy mi się jakieś spokojna osoba mogąca się mną zająć — oddał się marzeniom, przeglądając komentarze pod swoimi postami — Podobno każdy znajdzie kiedyś swoją drugą połówkę... Ciekawe czy mi też się uda.

Czarno brązowa kulka znów zaszczekała wesoło, jakby zapewniając, iż tak właśnie będzie lub... Mówiąc, że to on jest jego drugą połówką.

- Tak, tak. Kocham cię mój mały. A teraz pomóż mi znaleźć swojego przyszłego tatusia albo mamusię. Choć w sumie to tatusia lub mamusie dla nas obu — zaniósł się śmiechem, jak gdyby opowiedział najzabawniejszy żart.

Następnie sięgnął po kubek i upił kilka łyków, zabierając się za odpisywanie na wiadomości.



_________________________

No więc już wiecie jaką role ma nasz mały Jony XD Tak obstawialiście czy może braliście pod uwagę coś innego?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top