Rozdział 17
Lucas przyglądał mu się przez chwilę wyczekująco.
- I co? Już rozumiesz...? - zapytał miękko.
Jonathan spojrzał na niego z mieszaniną niedowierzania i wstydu. Jego policzki pokryły się rumieńcem — Nie spodziewałem się tego — przyznał po chwili, wpatrywania się w mężczyznę.
- Czego? Tego, że siedzę w tym tak samo jak ty, a może nawet bardziej? - przekrzywił głowę.
- Tak. Nigdy dotąd nie sądziłem, że poznam kogoś siedzącego w age play przypadkowo w życiu. I to jeszcze w pracy... wydawało mi się to nierealne — odpowiedział, przekrzywiając głowę w przeciwnym kierunku.
- Może to... Przeznaczenie? - Lucas uśmiechnął się lekko.
- Nie mów, że wierzysz w takie bzdury — Słaby żart wyrwał się z ust Jonnego — Jesteś trzynastolatką na tik-toku?
- Może... - zwiesił głos, po czym dodał — Ale nie o tym teraz rozmawiajmy. Czy wierzysz już, że nie zamierzam wykorzystać tego przeciw tobie? Jestem... Taki jak ty — dodał, patrząc na niego uważnie.
Mężczyzna oddał telefon jego właścicielowi, po czym skinął głową. Otarł wierzchem dłoni oczy, pozbywając się resztek łez — Tak, już ci wierzę. Jesteśmy tak samo pojebanymi perwertami.
- Tak, a teraz — mężczyzna obrócił ciemnowłosego twarzą do drzwi — Pojebany perwercie... Idź do menadżera i powiedz, że z wielką chęcią będziesz ze mną współpracował i pełnił stanowisko team lider — wyszczerzył się.
- Jeb się — odparł ten zgryźliwie. Jego głos nie był jednak wrogi tak jak zazwyczaj, a zawierał w sobie delikatne nuty.
Jonny odetchnął z ulgą pierwszy raz od poprzedniego dnia.
***
Nie wierzył, że to się dzieje.
Stał przed lustrem. Wpatrywał się w swoje odbicie, próbując udawać, że wcale nie czuje się tak dobrze jak naprawdę się czuł.
Został team liderem. Wprawdzie nie sam, ale zupełnie mu to nie przeszkadzało. Jego sytuacja finansowa i tak ulegnie sporej poprawie. Pogodził się też z Lucasem, choć nie był pewien, czy jest to napewno dobre słowo. W końcu nigdy nie byli przecież pokłóceni. Jakby tego było mało, chyba się z nim umówił, lecz to wciąż do niego nie docierało.
Ot. Zwykle spotkanie ma piwo. Nic więcej.
Albo i nie.
- Nie wiem, w co się ubrać — jęknął i obrócił się, patrząc na pieska — Sweter i koszula? - pokazał mu dwa wieszaki, a potem szybko pokręcił głową — Nie... To za eleganckie. Może lepiej jakieś polo? - sięgnął do szafy.
Wyciągnął wszystkie swoje ubrania, tworząc na łóżku niedbały stosik.
- To nie, to nie, to za ciasne, w tym mi widać dupę — przerzucał kolejne kreacje, mamrocząc pod nosem — Czemu ja w ogóle trzymam tyle tych ubrań! Połowa do niczego się nie nadaje -jęknął cierpiętniczo.
- Może je sprzedam? - zamyślił się — Zapytam na blogu. Może ktoś podsunie mi jakiś pomysł — dodał i sięgnął po telefon.
Rozłożył płasko wszystkie stroje, które uważał za znośne i zrobił im parę zdjęć. Wrzucił je na swojego bloga, narzekając w opisie na to, że nie ma się w co ubrać i nie wie, co ma zrobić z tymi beznadziejnymi ubraniami.
Po jakimś czasie zaczęły napływać różnego rodzaju komentarze. Od tych z propozycjami stworzenia ze wszystkich jego ubrań fajnego outfitu, po te, słodzące mu, że we wszystkim wyglądały idealnie.
"To słodkie, że tak się stroisz. Przyjdź w Onesie" odczytał kolejną wiadomość, która została napisana do niego prywatnie i uśmiechnął się, jednak bardzo szybko zarumienił, widząc, że autorem tego komentarza, jest Lucas.
Schował twarz w dłoniach, próbując powstrzymać fale gorącego wstydu, rozchodzącą się po jego brzuchu.
"Jak już się stroje to napewno nie dla ciebie. Może poderwę kogoś w klubie" odpowiedział.
"Chyba nawet wiem kogo" odpisał mężczyzna, na końcu wstawiając kilka radosnych emotek.
Jonathan naburmuszony odrzucił telefon na łóżko. Lucas jak zawsze doprowadzał go do szału, jednak tym razem... I jego penis zainteresował się sytuacją.
- Nie, nie ma mowy. Nie stajesz do tego — mężczyzna poprawił formującą się w jego spodniach erekcje.
Westchnął głęboko i spojrzał na ubrania.
Wciąż nie wiedział, w co się ubrać...
***
Gdy zostało 15 minut do wyjścia, wziął pierwszą lepszą koszulkę i spodnie, po czym poprawiając jeszcze raz włosy, ruszył w stronę drzwi.
- To... Życz mi powodzenia — uśmiechnął się do psiaka.
Niestety nie otrzymał słów wsparcia. Musiał, więc sam podnieść głowę, i ruszyć przed siebie. Powtarzał w głowie jak mantrę, że to spotkanie nic nie znaczy i że mu nie zależy.
Jego autobus miał być już za chwilę, a przystanek znajdował się niedaleko. Ruszył przed siebie z uśmiechem na twarzy. Ostatecznie zdecydowali się na spotkanie w barze, a nie w kawiarni. Sam to zaproponował w końcu... Kawiarnia była zbyt randkowa. Bar zdawał się być dobrym, męskim miejscem i choć sam nienawidził piwa, postanowił zamówić je tego wieczoru dla niepoznaki. Wmuszał w siebie już gorsze napoje, niż sfermentowany sok z chleba. Mimo to na samą myśl się skrzywił. Miał nadzieje, że uda mu się uniknąć picia więcej niż jednego kufla.
Przystanął przed wejściem do baru. Miał jeszcze ostatnią szansę, by zawrócić i zapomnieć o tym całym incydencie... Spojrzał za siebie, rozważając tę opcję.
- Jony! - usłyszał radosny głos, który zabrzmiał tuż za nim.
- Cześć... - powiedział i zarumienił się lekko, na co Lucas podszedł bliżej i objął go krótko.
- No i gdzie masz to onesie co? - przekrzywił głowę.
- Sam powinieneś założyć sobie onesie. Może produkują takie w kształcie penisa — wymamrotał, próbując nieskutecznie powstrzymać uśmiech — I mówiłem ci coś na temat mojego imienia. Jesteś zbyt tępy, by zapamiętać, że mam na imię Jonathan, a nie Jony? - uniósł brew.
- Mam słabą pamięć. Jonathanie — powiedział z naciskiem na ostatnie słowo — To jak? Wchodzimy, czy dziś stoimy przed wejściem?
- Ty mi powiedz. To spotkanie było twoim pomysłem — przypomniał.
Uporczywie wygładzał nieistniejące zagniecenie na swojej koszulce, by zjeść czymś ręce i oczy. Musiał patrzeć na cokolwiek, co nie było atrakcyjną twarzą Lucasa. Na samą myśl o urodzie stojącego obok mężczyzny, zrobiło mu się gorąco.
- A ty chyba wbrew woli na nie nie przyszedłeś nie? - objął go ramieniem — Chodźmy — ruszył do środka.
- Mam rozumieć, że poza pracą zawsze tak wszystkich dotykasz? Czy jestem wyjątkowy? - zapytał, gdy usiedli już przy barze.
Ich siedziska były na tyle blisko, że bez problemu mogli dotykać się kolanami, co Lucas wykorzystywał, trącając nogę Jonego.
- Tylko wybrańców — zaśmiał się — Może zamówimy nachosy. Mają tu całkiem niezłe, o ile lubisz... - zwiesił głos.
- Lubię. Myślę, że nachosy są bardzo praktyczne. Taka jadalna łyżka — zauważył spiętym głosem. Siedział prosto, w pełnym napięciu, jakby zaraz musiał zerwać się do ucieczki.
- Weźmiemy te duże i zjemy razem. Co ty na to? Chyba że boisz się, że cię czymś zarażę, to możemy wziąć dwie osobne porcje...
- Gdybyś miał mnie czymś zarazić, już dawno byś to zrobił — stwierdził Jonny wzruszając ramionami — A bardziej opłaca się wziąć jedne duże.
- Chcesz coś jeszcze? Piwo? - zapytał, spoglądając jeszcze na kartę.
- Oczywiście. Co innego mielibyśmy pić w barze? - zapytał retorycznie. Powoli napięcie schodziło z jego ramion.
- Ja tam za nim nie przepadam. Wezmę tylko cole — wzruszył ramionami, po czym wstał — Zamówię!
Jony już miał otworzyć usta, by również wziąć coś innego niż piwo, ale zreflektował się. Podjął już decyzję i zamierzał się jej trzymać. Nawet za cenę cierpienia jego kubków smakowych.
Po chwili Lucas wrócił z powrotem, niosąc oba napoje.
___________________________
Randka czy męskie wyjście na piwo...?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top