Rozdział 11
- Jestem naprawdę zadowolony z waszych pomysłów — powiedział menadżer, uważnie przyglądając się wszystkim zapiskom, jakie mu przedstawiono — Jeśli główny projekt przebiegnie tak dobrze, mamy ogromne szanse na podpisanie kontraktu.
Jonathan odetchnął z ulgą, choć jego ramiona nadal pozostały napięte. Pracowali nad projektem już wiele tygodni, zależało mu więc na akceptacji menadżera. Wpatrywał się w niego wyczekująco.
Utrzymanie uprzejmego i przyjaznego wyrazu twarzy kosztowało go wiele wysiłku. Uśmiech, jaki posłał mężczyźnie, przypominał bardziej grymas, jednak żaden z nich tego nie skomentował.
- Oczywiście. Mamy nadzieję, że nie zawiedziemy — Lucas przyszedł z pomocą.
Jonny pokiwał na to głową, przytakując.
- Wciąż nie podjąłem decyzji, kto z was zostanie głównym prowadzącym. Przynajmniej na razie... Mam jednak inną informację, która jest dość kluczowa i poniekąd wpływa na moje zawahanie. - powiedział, przenosząc wzrok z Jonathana na Lucasa
- Jaką? - zapytał Jonathan, unosząc głowę. Wyprostował ramiona, które bez jego wiedzy skuliły się.
- Termin uległ zmianie — zwiesił głos, na co niemal wszystkie głowy zwróciły się w jego stronę — Tak, niestety tak, jednak wierzę, że z dalszą tak pilną pracą uda nam się bez kłopotu to nadgonić.
- O... ile dni? - zapytał mężczyzna zduszonym głosem. Zaczął uderzać palcami o swoje udo, wyraźnie zdenerwowany.
- Pięć dni — westchnął — I tyle też mamy czasu — zwiesił głos.
Jonathan zawiesił się patrząc na mężczyznę niedowierzając — Oczywiście. Wszystkiego dopilnujemy — powiedział pozornie spokojnym głosem — Ale do tego będę potrzebować kawy — uśmiechnął się słabo, chcąc rozładować atmosferę.
Poczekał, aż mężczyzna pozwoli im odejść, po czym szybkim krokiem ruszył korytarzem w stronę ekspresu do kawy.
Lucas widząc zaniepokojone twarze od razu wstał, rozkładając ręce.
- Spokojnie, wszystko jest pod kontrolą. Zdążymy — uśmiechnął się lekko, po czym skinął głową i ruszył za swoim współpracownikiem.
Widział niepewność na jego twarzy. A może nawet nie niepewność a prawdziwe przerażenie. Coś podpowiedziało mu, by pójść za nim.
- Jony? - zapytał, gdy dostrzegł do przy ekspresie.
Mężczyzna nie odpowiedział, zaciskając mocno powieki. Knykcie jego palców aż pobielały od zbyt mocnego ściskania brzegu stolika. Nie odpowiedział na wołanie, pozwalając, by pomieszczenie wypełniał dźwięk jego nieregularnego oddechu.
- Nie wołasz, bym cię tak nie nazywał, więc musi być źle — westchnął, jednak w jego głosie nie było słychać tej nutki dobrego humoru czy też kpiny.
- Nie mam na to siły — powiedział cicho, przez zaciśnięte gardło. Serce wyrywało się z jego piersi.
- Chodzi o skrócony czas na oddanie projektu? - przekrzywił głowę, stając za nim — Spokojnie, ze wszystkim zdążymy...
- Nie masz pojęcia, o czym mówisz — Warknął podnosząc się. W jego oczach błyszczały łzy — Nie damy rady. To za mało czasu!
- Hej... - mężczyzna delikatnie dotknął jego ramienia, a gdy ten nie zrzucił jego dłoń, potarł je uspokajająco — Spokojnie mal... - zaczął, jednak w porę ugryzł się w język.
To nie była sesja, a on nie uspokajał właśnie będącego w przestrzeni chłopca.
- Spokojnie, mamy zdolny zespół i jesteśmy dobrze przygotowani. Notatki też mamy dość obszerne.
- Mieliśmy mieć jeszcze o połowę tyle czasu. Przecież my tu umrzemy — powiedział spanikowanym głosem — Ja... Zespół jest już wykończony.
Jego głos przeszedł w szept. Dłoń mężczyzny przyjemnie ciążyła, ugruntowała go i dawała stabilność. Dolna warga Jonathana zadrżała, wypuszczając z ust stłumiony szloch.
- Spokojnie — znów kojąco potarł jego ramię. Widząc smutek i panikę na twarzy swojego współpracownika, przeszła go niezwykła chęć, objęcia go jednak zdawał sobie sprawę, iż może być to spore nadużycie. W końcu się nienawidzili...
- I nie umrzemy. Ja nie zamierzam i jak mniemam ty również...
Jonathan odkręcił głowę, chowając twarz w rękawie. - Czemu jesteś dla mnie taki miły? Jesteśmy konkurencją. Powinieneś się cieszyć, że jestem... - zaciął się.
- Z czego mam się cieszyć? Jesteśmy razem w zespole. Jesteśmy współpracownikami i musimy się wspierać. Bez ciebie sobie nie dam rady... - powiedział miękko i delikatnie.
Jonathan pociągnął nosem — Gadasz bzdury. Nie wiem, co próbujesz zrobić i czemu mówisz do mnie jak do dziecka, ale co za manipulacja to by nie była, nie dam się nabrać — zrzucił dłoń z ramienia, odwracając się tyłem do Lucasa.
- Żadna manipulacja Jony, spokojnie, wszystko jest w porządku — zapewnił — Pamiętasz, co mówiłeś naszemu zespołowi kilka dni temu?
- Parę dni temu mieliśmy opracowany stabilny harmonogram! - uparł się, przeciągając dłonią po włosach.
- I wciąż jest stabilny, nic się nie zmieniło. Nikt się nie wyłamał ani nie rozchorował. Skład jest ten sam, tydzień to dużo — zapewnił.
Jonathan ponownie obrócił się w stronę Lucasa. Patrzył na niego spode łba, wielkimi oczami. Nie chciał słuchać mężczyzny i czuć się lepiej po jego słowach. Skrzywił się więc, czując, jak panika odchodzi. Lucas miał rację.
- Mmm... pewnie tak — mruknął gderliwie Jonathan — Mówiłeś do mnie Jony — powiedział oskarżycielskim tonem.
- Naprawdę...? Nawet nie zauważyłem — uśmiechnął się pod nosem — Nie reagowałeś, uznałem to więc za zgodę.
- Zawsze uważasz brak zaprzeczenia za zgodę? - uniósł brew mężczyzna. Jego głos nadal był ochrypły po wcześniejszym wilgotnym tonie.
- Nie, nie zawsze — spojrzał na niego wymownym wzrokiem — Przyszedłeś po kawę, a wciąż nie włączyłeś ekspresu — wskazał na stojący bezczynnie pusty kubek.
Jonny pokiwał głową, wdzięczny za wyjście z niezręcznej sytuacji. Odchrząknął. - Tobie tez zrobić? - uruchomił maszynę paroma wyuczonymi ruchami.
Lucas niemal uniósł brew na te propozycje.
- Cóż... Tak, czemu nie. Dziękuję.
W niezręcznej ciszy wpatrywali się w smolisto czarny płyn wydobywający się z ekspresu. Jonathan oblizał wargi, przeczesując dłonią przydługie włosy.
W takiej sytuacji powinien rzucić jakimś nieprzyjemnym komentarzem albo obrazą w stronę Lucasa. Nie miał jednak ani siły, ani ochoty na takie zachowanie. Czuł się kompletnie wymięty. Westchnął ciężko, przejeżdżając dłonią po jeszcze czerwonych policzkach, które zawsze niezwykle go zdradzały.
Wtedy jego współpracownik sięgnął do kieszeni, wyjmując opakowanie chusteczek — Proszę — wyciągnął dłoń w jego stronę.
Jonathan zacisnął usta w wąską linię. Jego ręką złapała jedną z chusteczek, mimo wyraźnego oporu umysłu. Otarł oczy i twarz, doprowadzając się do względnego porządku.
- To już się więcej nie powtórzy — powiedział, choć nie jasne było czy mówi do siebie, czy do Lucasa.
- W TYM nie ma nic złego — zapewnił Lucas — Pokaż mi jednego, który nie miewa takich załamań.
- Ty, Panie idealny? - odparł zgorzkniałym głosem.
- Nie, zdecydowanie nie — pokręcił głową — Miewam je dość często, ale wiem, że to tylko chwilowy stan, który zaraz minie.
Jonathan wywrócił oczami, jakby spodziewając się takiej odpowiedzi. Oczywiście, że Lucas potrafi sobie radzić nawet z załamaniami.
- Tak czy inaczej to się więcej nie powtórzy. Nic sobie nie wyobrażaj — zaznaczył, czując rumieniec na policzkach. - Nie miałem ostatnio zbyt wiele czasu na oderwanie od pracy i rozluźnienie. To tylko przez to.
- A co miałbym sobie wyobrażać...? - uniósł brew, z lekkim rozbawieniem.
- Nie mam pojęcia. Jestem pewny, że coś sobie dodajesz do tej sytuacji, wiec tylko ostrzegam, żebyś tego nie robił — wymamrotał.
- Zaraz wymarzę ją z pamięci i zapomnę, że w ogóle się wydarzyła, obiecuję — powiedział wymownie — A kawę zrobiłem sobie sam.
Jonathan zerknął smętnie na dwa kubki, które zaparzył, czując dziwny smutek. - Jak chcesz. Możesz sobie więc zrobić z tym kubkiem, co chcesz. I dzięki, czy coś — powiedział ledwo słyszalnie, ściskając swoje naczynie.
- Jony? To był sarkazm — uśmiechnął się lekko — W końcu miałem zapomnieć, tak? - pokręcił w niedowierzaniu głową i odebrał od niego naczynie, upijając łyk.
Mężczyzna zaklnął, ponownie pokrywając się rumieńcem. Nienawidził tego stanu... Gdy wszystko wydawało mu się poważne, a każde słowo wypowiedziane przez innych brał za prawdę. Jego głowa pulsowała tępym bólem, gdy próbował walczyć z potrzebą organizmu na rozluźnienie. Zwlekał zdecydowanie zbyt długo z sesją.
- No, muszę przyznać, że wyszła ci bardzo dobra — odparł Lucas, z zadowoleniem.
Widocznie Jonathan miał magiczne palce, które sprawiały, że kawa smakowała znacznie lepiej
- Mmm... - mruknął Jonny, nie wiedząc, co ma odpowiedzieć — Zawsze robię dobrą kawę — odpowiedział po chwili, próbując nadać głosowi kpiącą nutę. Niestety nieskutecznie, tworząc z goła odwotny efekt.
- W takim razie, może będę prosił cię o nią częściej? - przekręcił głowę, uśmiechając się lekko.
Jonathan jedynie uśmiechnął się na to jednak kącikiem ust. Nie wyrzekł jednak ani słowa. Czy było to potrzebne? Nie... Lucas bardzo dobrze znał odpowiedź, która padłaby z jego ust. Wiedział też, że coś zupełnie innego, będzie krążyło mu po głowie.
____________________________
Kto ogląda mecz? Ja i to z wielkimi emocjami!
Może podobne emocje odczuwa teraz Jony, w tej sytuacji?
Co o niej sądzicie?
Dacie radę 160 gwiazdek?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top