Rozdział 33

Spacerowali długo. Znacznie dłużej niż miałaby mu zająć faktyczna droga do domu z pracy. A może był to wynik tego, że nadkładali drogi? Jonathan samemu zawsze omijał ten park, po którym spacerowały szczęśliwe pary, to trzymając się za ręce, to obściskując się radośnie, jakby każdy ich dzień spędzony razem, był najlepszym pod słońcem.
Nie lubił na to patrzeć. A może... Może jednak lubił za bardzo, dlatego aż tak mocno przytłaczało go uczucie, że jest samotny. Teraz nie czuł tego smutku.
Zdawałoby by się, że dawno nie odsłonił się przed nikim tak bardzo, jak przed Lucasem teraz. Gadał ile wlezie, wyczerpując niemal każdy nasuniętym temat. Opowiadał o swoich spostrzeżeniach w danej kwestii i z zainteresowaniem słuchał co Lucas ma mu na to do powiedzenia.

- Czyli nie potrafisz wymienić swojej ulubionej rasy psa? - zaśmiał się Lucas, patrząc na mężczyznę uważnie. Jego grzywka zabawnie upadła mu na czoło, a on musiał zaciskać ręce w kieszeniach, by nie poprawić mu jej. Na razie się kontrolował. Na razie...

- Nie... Potrafię, ale nie jedną, bo nie mam jednej ulubionej. Uwielbiam wszystkie psiaki. I te większe i te mniejsze. Zawsze chciałem mieć Dobermana lub Owczarka Niemieckiego, ale wtedy dla mnie nie byłoby już miejsca w mieszkaniu. - zachichotał Jony, po czym dodał — Gdy mieszkałem z rodzicami, mieliśmy właśnie dobermana. Nazywała się Sisi.

- Sisi? - Lucas zmarszczył brwi — Idealne imię dla wielkiego, krwiożerczego Dobermana.

- A tam. Stereotyp. Sisi była najłagodniejszym psem, jaki istniał. Łagodniejszym niż mój obecny pies. Myślę, że by się go bała. - zaśmiał się, wizualizując sobie w głowie ten obraz, po czym westchnął. - Była z nami bardzo długo, ale jak to każdego psa, nadszedł jej czas. Chyba właśnie wtedy moja mama zdecydowała się na wyprowadzkę.

- Wyprowadzkę?

- Tak, rozeszła się z moim tatą gdy byłem mały. Nigdy się nie dogadywali. W zasadzie w większości się kłócili. Ojciec wyjechał od razu po rozwodzie. Kontakt miałem z nim słaby, teraz w ogóle się nie odzywa. - Jonathan podrapał się po głowie. Ten temat nie był już dla niego tkliwy czy niekomfortowy. Po tylu latach zdołał przywyknąć.

- I gdzie się wyprowadziła? - zapytał delikatnie Lucas, nie chcąc być zbytnio natarczywy czy wścibski.

- Zawsze miała dusze podróżniczki. Byłem jedynakiem w dodatku nie do końca planowanym. Chyba trochę podtrzymywałem ich związek, ale gdy urosłem, rodzice nie byli już w stanie się znosić. Ona chciała podróżować, zwiedzać kraje a tata... Tata wolał mieć spokój i ciszę. Własny kąt. Gdy nadarzyła się więc sposobność, mama wyjechała ze swoim nowym partnerem. Teraz nie jestem już pewien, gdzie są, bo rzadko ma czas odebrać telefon a co dopiero zadzwonić — przyznał Jonathan lekko, ale w jego głosie wybrzmiała nuta boleści. - Oczywiste było, że sam nie utrzymam domu, a więc sprzedała go i trochę pieniędzy dała mi na mieszkanie. I tak też sobie mieszkam.

- Podziwiam cię. - przyznał z uznaniem Lucas — Moi rodzice mieszkają w innym mieście, widzimy się rzadko, bo rzadko, ale to głównie przez moją pracę i sesje.

- Wiedzą o... Sesjach?

- Sesjach? - Lucas parsknął — Nie. Moja matka jest bardzo pobożna, a to mogłoby ją... Zdecydowanie się zatroskać. - Wiedzą, że prowadzę korepetycje dla studentów.

- To... Po części prawda. I to nauka i to... - zaśmiał się Jony.

- Zgadza się. Ta wiedza im wystarczy — skinął głową Lucas, wsłuchując się w śpiewanie pierwszych ptaków. Ten dźwięk nie był słyszany od dawna przez wyjątkowe mrozy, a teraz gdy na nowo świeciło słońce, ćwierkanie zdarzało się coraz częściej.

- Mam nadzieję, że wiosna będzie ciepła. Dość mam tej zimy — westchnął Jonathan, wciskając ręce głębiej do kieszeni płaszcza.

- Też na to liczę Jony.

- Jonathan, nie zapominaj się — przypomniał mu wyniośle, lecz w jego głosie nie było ani grama ironii czy gniewu. Jedynie rozbawienie i dziwna słodycz.

- Jonathan... Oczywiście, wybacz mi po raz ostatni.

- Ostatni?

- Ostatni. Więcej razy nie będę przepraszał, gdy cię tak nazwę — zaśmiał się Lucas.

A Jonathan z trudem powstrzymał równie szeroki uśmiech.

Rozstali się dopiero po tym, jak wspólnie wyprowadzili jego psiaka na spacer. Ten cieszył się chyba nawet bardziej na widok Lucasa, niż swojego właściciela, co wyjątkowo go nawet nie denerwowało. A wręcz przeciwnie. Uważał to za naprawdę urocze i znaczące. W końcu psy podobno znały się na ludziach.

- Już się tak nie smuć — rzucił do leżącego w swoim legowisku psiaka, który smutno opierał pyszczek na jednej z piszczących zabawek. - Lucas nas niedługo odwiedzi — powiedział z zaskakującą pewnością.

Czworonóg jakby rozumiejąc jego słowa, podniósł się i zamerdał ogonem. Jonathan uśmiechnął się, upijając łyk herbaty.

- Tak... Taką mam nadzieję. - ziewnął, czując niebywałe zmęczenie. Nie miał nawet sił sprawdzić swojego bloga tylko po szybkim prysznicu, ułożył się w łóżku, tuląc do siebie psa.

Miał zaskakująco dobry humor. Zdecydowanie zbyt dobry...

***

Następnego ranka, obudziło go szczekanie psa. Głośne i zdecydowanie niepokojące, gdyż już dawno wyszedł z założenia, że jego leniwemu przyjacielowi, nie chce się szczekać w ogóle. Teraz jednak chyba postanowił naszczekać się za wszystkie zaległe tygodnie.

Spojrzał na wyświetlacz telefonu, trzymany pod poduszką i jęknął, widząc 5.00 rano. Do pracy miał dopiero na 8.00 a to oznaczało, że mógł jeszcze spokojnie spać. I to bardzo spokojnie...

- Cicho, jeszcze nie wstaję — jęknął, nakrywając poduszkę na głowę.
Szczekanie nie ustąpiło. Wręcz przeciwnie. Psiak zdawał się odpalić się jeszcze bardziej.

- No co? Co chcesz? - uchylił zaspane powieki i uniósł się do siadu, poprawiając rozkopane włosy z oczu. - No co? - spojrzał na psa i w tej samej chwili rozszerzył oczy.

Cała podłoga była mokra.

- Cholera jasna! - krzyknął i wyskoczył z łóżka, czując jak jego stopy, co najmniej ponad kostki, zanurzają się w wodzie. Podniósł mokrego zwierzaka i posadził na łóżku — Co się stało?! - krzyknął, jakby ten miał mu odpowiedzieć.

Tak się oczywiście nie stało, więc jedyne co mu pozostało, to biegiem pędzić do łazienki. Tam też odnalazł źródło powodzi. Jedną z rur, która pękła, wylewając z siebie całą zawartość wody.
- Szczęście, że wody... - powiedział, chcąc pocieszyć samego siebie, choć w istocie był załamany. Nie wiedział nawet co zrobić. Gdzie dzwonić? Po straż? A może lepiej samemu się z tym uporać? Nie... Zdecydowanie nie.

Popędził po wiaderko, które postawił tuż przy rurze z nadzieją, że to choć na chwilę zatrzyma powódź. To jednak wypełniało się tak szybko, że nie zdążyłby nawet wykonać stosowanego telefonu.
Mokro było wszędzie. Poziom wody, zwiększał się z każdą minutą w jego maleńkim mieszkanku, zalewając je doszczętnie a on?

On usiadł na muszli, walcząc ze łzami. Jedną dłonią trzymał wiadro, którego wcześniejszą zawartość wylał do umywalki, a drugą starając się wyszukać stosowny numer telefonu.
W takich chwilach nienawidził dorosłości.
Nienawidził też, że jest zmuszony samemu zajmować się takimi sprawami. Nie był na to gotowy...


___________________________

Hop hop. Ktoś tu jeszcze jest i czekał na rozdział?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top