Beauty Night

15 stycznia 1887 r.

Nowy Rok przywitał Londyńczyków piękną pogodą. Mimo łagodnego mrozu, mieszkańcy miasta chętnie wychodzili na spacery, by podziwiać przejrzyste, błękitne niebo, tak rzadko spotykane w wiecznie zachmurzonym i zakurzonym Londynie.

Hyde Park wręcz roił się od spacerowiczów, kiedy Diane wraz ze swoją opiekunką przekroczyła bramę parku. Był ranek, a ona chciała zażyć trochę świeżego powietrza - miała dosyć dusznej posiadłości w Whitechapel, która przyprawiała ją o migreny.

- Panienko, proszę zaczekać! Panienko Williams! - wołała Selene zaalarmowana, gdy tylko Diane oddaliła się o kilka metrów. Choć poczciwa Selene była jej ulubioną opiekunką, zawsze pomocną i punktualną, miała jedną wadę - skakała wokół niej bardziej niż pozostali służący. (Inna sprawa, że jej zdaniem była już za duża na opiekunkę - miesiąc wcześniej skończyła osiemnaście lat, ale rodzice uparli się, że Selene nadal będzie jej we wszystkim towarzyszyć.)

- Selene, chciałabym tylko obejrzeć staw, nakarmić kaczki...

- Myśl racjonalnie - skarciła ją opiekunka. - Woda zamarzła, a ptactwo uciekło. To bez sensu.

Mimo protestów Selene, Diane skierowała się w stronę stawu, gdzie z zaskoczeniem odkryła, że opiekunka się myliła. Staw rozciągający się przez cały park wcale nie był zamarznięty, a dziesiątki kaczek i gołębi zgromadziło się na brzegu i skupiło wokół młodego mężczyzny ubranego dość lekko jak na tę porę roku. Ów dżentelmen miał na sobie jedynie czarny garnitur i cylinder. Na jego widok Diane aż zadrżała z zimna, mimo grubego płaszcza, który przywdziała. Podeszła do nieznajomego zanim Selene zdążyła zareagować.

- Jak pan to robi, że te ptaki tak do pana lgną?

Mężczyzna podniósł wzrok. Spojrzał na Diane dużymi, intensywnie zielonymi oczami, które zaintrygowały dziewczynę. Całkiem przystojny, pomyślała Diane, przyglądając się jego twarzy. Nieznajomy najwyraźniej myślał podobnie, gdyż przez chwilę patrzył na nią oczarowany, nie mówiąc nic. W roztargnieniu wypuścił z dłoni chleb, a ptactwo rozpoczęło walkę o pożywienie.

- Cóż, to całkiem sprytne - powiedziała Diane, chichocząc. Mężczyzna otrząsnął się z otępienia.

- Łatwo dają się przekupić - stwierdził.

- Nie jest panu zimno? Wszak taki ziąb. - Jakby dla potwierdzenia swoich słów, potarła swoje dłonie.

- Przez ostatni rok zabawiałem w Rosji. Przywykłem do chłodu.

Nonszalancki ton głosu mężczyzny wydawał się Diane atrakcyjny. Chciała jeszcze z nim porozmawiać, zapytać o imię, lecz nagle znikąd pojawiła się Selene.

- Ach! Tutaj panienka jest! Co też sobie panienka myśli? Tak się oddalać, bez uprzedzenia? I jeszcze rozmawiać z obcym mężczyzną?!

Aby uspokoić opiekunkę i nieco skrócić jej tyradę, Diane pokornie pożegnała nieznajomego i ruszyła alejką za Selene w stronę głównej bramy. Gdy obróciła się do tyłu po raz ostatni, dostrzegła uśmiech na twarzy mężczyzny. Również się uśmiechnęła.

Selene karciła ją przez całą drogę, lecz Diane nie słuchała. Przynajmniej dopóki nie wsiadły do powozu. Gdy ta z szarpnięciem ruszyła w stronę Whitechapel, opiekunka z poirytowaniem zapytała:

- Diane, czy ty mnie ignorujesz?!

- Przepraszam. Co mówiłaś, Selene?

Wciągnęła powietrze, aby odrobinę się uspokoić.

- Przestań o nim rozmyślać, panienko. Romanse nie powinny zaprzątać ci teraz głowy. Rodzice wybrali już dla pani męża. Powinna się pani z tym wreszcie pogodzić.

Diane westchnęła. Bardzo chciała, żeby Selene kłamała, albo przynajmniej żartowała. Niestety, to była gorzka prawda, smutna rzeczywistość. Dwa miesiące wcześniej rodzice oznajmili Diane, że planują ją wydać za człowieka, którego nigdy nie spotkała - syna barona kolejowego, bajecznie bogatego, co wielokrotnie podkreślali. Nie wiedziała nic o tym człowieku - jak się nazywał, ile miał lat, skąd pochodził, jak wyglądał - co tylko wzbudzało jej niechęć.

- Nie myślałam o tym w ten sposób - zaoponowała Diane, spoglądając za okno. Obserwowała ludzi idących chodnikiem ze spokojem, w głębi duszy zazdroszcząc im wolności.

***

Popołudniu Diane zamknęła drzwi swojej sypialni i nie chciała nikogo wpuszczać do środka. Powinna szykować się do balu, miała coraz mniej czasu, a tymczasem siedziała przed lustrem i patrzyła na swoje smutne odbicie. Opuściła ją wszelka chęć do życia.

Przy obiedzie rodzice poinformowali Diane, że baron i jego syn będą obecni na dzisiejszym balu, a więc wreszcie pozna ich wybranka. Z tego powodu wymagali od niej jak najlepszej autoprezentacji - musiała się wystroić, chociaż wcale tego nie chciała. Wyobrażała sobie, jak miałoby to wyglądać. Stanie na balkonie obok rodziców, a w pewnym momencie na salę balową wejdzie dwóch mężczyzn, w tym jej przyszły mąż. Jeśli będzie przystojny, pewnie się uśmiechnie. A jeśli nie...

Z zamyślenia wyrwało ją pukanie do drzwi. Chwyciła szczotkę i zaczęła leniwie czesać swoje gęste, brązowe włosy.

- Proszę!

Do sypialni weszła pani Williams w połyskującej, różowej sukni. Matka Diane uwielbiała błyszczeć, a karnawał był ku temu świetną okazją. Mogła pokazać się jako piękna i bogata gospodyni ogromnej rezydencji, choć wszyscy wiedzieli, jak bardzo nienawidziła spędzać czasu w centrum Londynu. Zdecydowanie bardziej wolała ich wiejską posiadłość w Kornwalii.

- Diane! Dlaczego jesteś jeszcze niegotowa? - zapytała odrobinę zaskoczona, a odrobinę przerażona. Podeszła do córki i wzięła od niej szczotkę. Czesała jej włosy, lecz zaraz przestała, zauważywszy jej minę. - Coś się stało, kochanie?

- Nie chcę iść na bal - oznajmiła, wzdychając. - Jak mam się bawić wiedząc, że złamię serce jakiemuś mężczyźnie? A jeśli poznam kogoś i będę musiała zgasić jego nadzieje? A jeżeli syn barona mi się nie spodoba? A co, jeśli...

Matka spokojnie pogładziła córkę po włosach.

- Pamiętaj, że to bal maskowy. Nie ważne, z kim będziesz tańczyć. Nie zobaczysz twarzy partnera, więc się nie zauroczysz. Nie będzie tak źle, jak myślisz.

- Nie rozumiesz, o czym mówię, mamo.

Zapanowała chwila ciszy. Pani Williams dalej czesała włosy córki, choć były już perfekcyjnie gładkie, a Diane zastanawiała się, w jaki sposób ominąć tę źle zapowiadającą się zabawę.

- Doskonale cię rozumiem - powiedziała nagle matka. - Lata temu, gdy byłam w twoim wieku, postawiono przede mną takie samo wyzwanie. Miałam wyjść za człowieka, którego nie znałam, ale nie miałam odwagi im się sprzeciwić. Stanęłam przed dylematem, czy postąpić zgodnie z ich wolą, czy nie uszanować jej i wybrać sobie kandydata na męża samodzielnie, podczas balu maskowego. - Przerwała wywód długim westchnięciem. - Ostatecznie wybrałam twojego ojca, ale nie dlatego, że nie znalazłam nikogo innego. Wolałam zapewnić sobie pewną przyszłość, dostatnie życie, a przede wszystkim czułam się zobowiązana do tego, by słuchać rodziców. Okazało się, że wybrali dobrze. Jestem szczęśliwą mężatką, matką wspaniałej córki - mówiąc to, uśmiechnęła się do niej w lusterku - i wolę nie wyobrażać sobie siebie u boku kogoś innego.

- A jeśli syn barona zrobił na was dobre pierwsze wrażenie, a po dłuższym zapoznaniu okaże się draniem?

Pani Williams położyła szczotkę na brzegu toaletki i pocałowała Diane w czoło.

- Jeszcze nie miałam okazji poznać go osobiście. Ale mogę ci obiecać, że jeśli okaże się złym człowiekiem, odwołamy wasze zaręczyny. Wszystko się ułoży, zobaczysz.

Pierwszy raz od dłuższego czasu Diane pozwoliła sobie na uśmiech.

- Dobrze, dosyć tej pogawędki. Zawołaj Selene, niech przyszykuje cię do balu. Wkrótce przyjadą goście.

Dziewczyna podziękowała matce za miłe słowa, które odrobinę podniosły ją na duchu. Nie podejrzewała, że okaże ona tyle empatii - zazwyczaj była surowa, rzadko zmieniała zdanie i nienawidziła sprzeciwu. Poznanie matki z innej strony było dla Diane miłą odmianą.

Wychodząc z sypialni, pani Williams minęła się w drzwiach z Selene, która prowadziła za sobą dwie służące. Obie niosły strój, który Diane miała założyć na bal - nowo uszytą suknię i kosz pełen ozdób. Matce bardzo zależy na tym balu, pomyślała dziewczyna.

***

Z pomocą służek Diane w dość krótkim czasie przyszykowała się do balu. Ciemne pukle skręcone w loki upięto na czubku głowy srebrnymi spinkami przyozdobionymi perłami. Skromny makijaż uwydatnił szlachetne rysy twarzy dziewczyny, a róż na policzkach dodał jej koloru. Ciasno zawiązany gorset obszyty delikatną koronką podkreślał jej figurę, a rozkloszowana spódnica gładko opadała w dół. Dopełnieniem purpurowej kreacji była maska - ozdobiona czarnymi piórkami i malutkimi perełkami zwracała uwagę na błękitne oczy Diane.

- Brak słów, by opisać urodę panienki - powiedziała Selene, poprawiając jej białe rękawiczki. - Tego wieczoru podbije pani serca wielu mężczyzn.

- Co z tego? I tak będę musiała ich odtrącić - odburknęła Diane, przeglądając się w lustrze. Ostrożnie odrzuciła za ramię jeden lok.

Selene nijak tego nie skomentowała. Podała jej wachlarz i powiedziała:

– Późno już. Idź i baw się dobrze.

– Dziękuję za wszystko – odpowiedziała Diane i wyszła z pokoju.

Idąc w kierunku sali balowej, czuła się spokojna. Jej wcześniejsze zdenerwowanie odpłynęło. Postanowiła podporządkować się woli rodziców, nawet jeśli sądziła, że kobieta sama powinna decydować, kogo poślubi. Może syn barona nie będzie takim snobem i niegodziwcem jak go sobie wyobrażała? Jeśli nie zrobi na niej dobrego wrażenia, po prostu da mu czas, żeby ją przekonał – a jeżeli nie, porozmawia z matką i poszuka męża na własną rękę.

Sala balowa w londyńskiej posiadłości państwa Williams stanowiła największe pomieszczenie i była usytuowana w centralnej części domu. Ściany i pilastry oświetlone światłem z kryształowych żyrandoli sprawiały wrażenie złotych, a łukowate wnęki pomiędzy nimi były miejscem, gdzie dżentelmeni rozprawiali o polityce, a damy namiętnie obgadywały inne damy. Wypolerowany, drewniany parkiet przypominał lustro. Kwiaty ułożone w przyciągające oko kompozycje wypełniały to ogromne pomieszczenie przyjemnym, lecz dusznym zapachem.

Gdy Diane dotarła na salę balową, goście pogrążeni byli w rozmowie. Nikt nie zwrócił uwagi na jej przybycie, toteż najciszej jak tylko pozwalały jej na to pantofelki, zeszła z balkonu po marmurowych schodach i wmieszała się w tłum, delikatnie wachlując się z powodu zaduchu. Nigdzie nie widziała rodziców - na pewno czekali na gościa specjalnego. Rozejrzała się w poszukiwaniu znajomych twarzy. Szybko uświadomiła sobie jednak, że nie rozpoznaje nikogo –  maski zapewniały anonimowość, a ona nie znała nikogo na tyle dobrze, by poznać go bez maski.

Orkiestra, która przez cały czas grała cichą melodię, nagle ucichła. Gospodarze przybyli i chcieli ogłosić rozpoczęcie balu. Wszystkie głowy zwróciły się w stronę balkonu, na którym stali rodzice Diane i przeczesywali wzrokiem gości, lecz nie zauważyli wśród nich własnej córki. Za nimi stał barczysty mężczyzna z włosami przyprószonymi siwizną, którego państwo Williams przedstawili jako sir Davida Smithsona, barona kolejowego. Jednak nigdzie nie było śladu jego syna. Czyżby nie zamierzał pojawić się na balu? A może był gdzieś wśród tłumu i nie chciał ujawniać się od razu?

Kiedy pan Williams dał orkiestrze znak, rozbrzmiała muzyka, głośna i zachęcająca do zabawy. Diane obserwowała, jak panowie proszą panie do tańca, jak tworzą się pary, jak gładko suną po parkiecie. Do niej, o dziwo, nikt nie podszedł przez kilka minut. Zrezygnowana udała się w stronę ławek. Siedziały tam inne panny, które czekały, aż ktoś zechce zapisać się w karneciku balowym jednej z nich. Taka zmiana była dla Diane odrobinę niekomfortowa. Rzadko bowiem zdarzało się, że siadała na ławce – swój karnecik praktycznie zawsze miała wypełniony w całości i przez cały bal nie schodziła z parkietu.

Nagle ktoś złapał ją za rękę. Zaskoczona, cofnęła dłoń i obróciła głowę w kierunku mężczyzny, który skusił się na taki nietaktowny czyn. Był postawny, czarny frak wysmuklał jego sylwetkę, a granatowa maska obszyta srebrną wstążka podkreślała oczy jegomościa – zielone i błyszczące.

– Wybacz mi tę zuchwałość, madam, ale ośmielę się zapytać, czy chciałaby pani ze mną zatańczyć walca? - Głos mężczyzny brzmiał znajomo, ale nie mogła skojarzyć go z żadną znaną twarzą. Jego pewność siebie sprawiła, że Diane bez wahania podała mu swoją dłoń i pozwoliła pociągnąć się na środek parkietu.

Przez pierwsze kilka minut tańca oboje milcząco patrzyli sobie w oczy. Jako doskonali tancerze, nie pomylili kroków ani razu, nie zgubili rytmu. W końcu Diane się odezwała.

- Czy my się kiedyś nie spotkaliśmy?

- Możliwe. Zależy, kto pyta.

- Na imię mi Diane.

Mężczyzna skłonił się nisko i pocałował jej dłoń. Zarumieniła się.

- James - oznajmił. Ponownie patrząc w oczy dziewczyny, spytał: - Odwiedziła pani niedawno Hyde Park? W ostatnich dniach prezentuje się on doprawdy niezwykle.

Wnet do niej dotarło. Serce Diane podskoczyło z ekscytacji.

- To pan karmił kaczki nad stawem, ubrany jak na wiosenny spacer. To pana widziałam rano!

James przystanął w miejscu i uniósł do góry swoją maskę, odsłaniając przystojną twarz. Ciemne włosy opadały mu na czoło, dodając mu uroku.

- Jest pani pewna?

- Absolutnie. Ale proszę nałożyć maskę z powrotem. To wbrew zasadom.

- Nie.

Diane obrzuciła go zdziwionym spojrzeniem.

- Słucham? Nie zrobię tego, póki pani nie zdejmie swojej. - Pokręciła głową. Już miała powiedzieć, że to nietaktowne, ale James dodał: - Rozumiem. W takim razie chodźmy się przewietrzyć.

O dziwo, Diane nie protestowała. Kiwnęła głową i dała wyciągnąć się na zewnątrz. Gdy tylko znaleźli się poza salą balową, Diane zaprowadziła Jamesa w miejsce, gdzie mogli porozmawiać w samotności - wschodnie skrzydło niedaleko jadalni zawsze było opustoszałe w trakcie przyjęć. Zaułek był wystarczająco oddalony od ludzi i wydawał się całkiem przytulny. Zza wysokich okien roztaczał się wspaniały widok na nocny Londyn.

Kiedy James stanął naprzeciwko niej, Diane wzięła głęboki oddech i delikatnie odwiązała tasiemkę trzymającą maskę - czuła się dziwnie skrępowana, jakby zaraz miała pokazać mu się nago. Położyła ją na małym stoliku obok świecznika.

- Jesteś tak piękna, jak cię zapamiętałem - powiedział James, uśmiechając się szarmancko.

Musnął policzek dziewczyny, przyprawiając ją o dreszcze. A chwilę potem, bez uprzedzenia, położył ręce na jej talii, przyciągnął do siebie i pocałował.

Pocałunek był dla Diane całkowicie nowym doświadczeniem, które najpierw ją zaskoczyło, a potem okazało się naprawdę przyjemne. Delikatne skubanie ust, sposób, w jaki ją dotykał, smukłe palce wplątane w jej włosy - to wszystko sprawiało, że nie chciała przestać.

Nagle usłyszała czyjeś zbliżające się kroki. I głos, który rozpoznałaby w każdych okolicznościach, nawet jeśli przypominał pijacki bełkot. Odchyliła głowę i zerknęła w bok. Z przerażeniem odkryła, że w ich kierunku zmierzała grupa zataczających się dżentelmenów.

- Mój ojciec - wyszeptała.

- Rób to, co ja - odparł i ponownie przycisnął swoje usta do jej.

Diane zamknęła oczy, oddając się rozkoszy pocałunku. Za wszelką cenę próbowała zapomnieć o otaczającym ją świecie. Słyszała humorystyczne uwagi, które panowie rzucali w ich kierunku, ale nic obraźliwego. Modliła się w duchu, by jej nie rozpoznał i tak się stało. Mijając ją, rzucił tylko "Młodzi", a inni zarechotali.

Kiedy odeszli, jej głowę zapełniły nieprzyjemne myśli. Co ona właściwie robiła? Całowała się z Jamesem, którego właściwie nie znała. I dobrze wiedziała, że niebawem złamie mu serce, wyznając prawdę. Już wkrótce miała poznać mężczyznę, którego rodzice wyznaczyli na jej męża, a tymczasem zabawiała się z kimś, kto najprawdopodobniej ulotni się zaraz po balu i nigdy więcej go nie zobaczy. Gdy dotarła do niej ta okrutna prawda, czym prędzej odsunęła się od Jamesa.

- Nie mogę. Nie powinnam. Ja... O Boże, co ja zrobiłam?!

- Wybacz, to moja wina...

- Nie, James. To ja powinnam była cię powstrzymać, okazać powściągliwość. A nagle takie coś, taka... lubieżność!

James przygryzł wargę, powstrzymując śmiech, co nie umknęło uwadze Diane. Podparła się pod boki.

- Bawi to pana? - Z premedytacją nie zwróciła się do niego po imieniu. Efekt był natychmiastowy - James spoważniał.

- Przepraszam. Jednak nie mogę pojąć, dlaczego tak bardzo cię to trapi. To tylko niewinny pocałunek.

Diane założyła ręce na piersi i odwróciła się do niego plecami. Wstrzymywała łzy, usiłowała uspokoić myśli, ale te wciąż namnażały się, przyprawiając ją o ból głowy. Jak mogła do tego dopuścić? Dlaczego dała się ponieść emocjom? A gdyby ktoś ją zobaczył, co by sobie o niej pomyślał? Co gorsza, James z każdą chwilą stawał się jej coraz bliższy, mogła podejrzewać, że się w nim zakochała. I to było okropne - wiedząc, że wkrótce będzie musiała złamać mu serce, w swoim tworzyła ranę, która nigdy miała się nie zagoić - ranę po niespełnionej pierwszej miłości.

James położył dłoń na jej ramieniu.

- Diane. - Zadrżała na dźwięk swojego imienia. - Przykro mi, jeśli zraniłem cię w jakikolwiek sposób. Odejdę, jeśli tego sobie życzysz. Chciałbym tylko wiedzieć dlaczego.

Westchnęła i odwróciła się do niego. Spojrzała prosto w zielone oczy Jamesa i dostrzegła w nich zrozumienie, dlatego zdecydowała się powiedzieć mu prawdę.

- Rodzice wydają mnie za mąż - oznajmiła.

James wyglądał smutno i jednocześnie tak, jakby go spoliczkowano. Odwrócił wzrok.

- Rozumiem. - Przełknął ślinę, próbując przetrawić tę szokującą informację. - Nie powinienem był zalecać się do zajętej kobiety.

Po tych słowach skłonił się i odszedł, zostawiając ją samą.

***

Zrozpaczona Diane chciała uciec. Biegła przed siebie na oślep, z oczami pełnymi łez, aż dotarła do własnej sypialni. Z całej siły trzasnęła drzwiami i rzuciła się na łóżko. Szloch odbijał się od ścian, ale wiedziała, że i tak nikt jej nie słyszy.

Straszne myśli przychodziły jej do głowy - zachowywała się tak niemoralnie, flirtowała z mężczyzną, choć nie powinna, a kiedy ją pocałował, nie odepchnęła go. Ten dźwięczny głos, te piękne oczy, te gorące usta... Nigdy nie czuła czegoś podobnego - jakby chciała odlecieć, lecz jej ciało było przykute do ziemi grubymi łańcuchami. Zaskakujące, jak własne myśli i uczucia potrafią doprowadzić człowieka do szaleństwa, pomyślała w pewnym momencie Diane, przygryzając wargę. Poczuła krew w ustach, więc wyprostowała się, by sięgnąć po chusteczkę.

Omal nie krzyknęła, gdy zdała sobie sprawę, że nie była sama w pokoju. Pani Williams siedziała na krześle przed toaletką i patrzyła na córkę z troską. Diane nie wiedziała, kiedy weszła do pokoju.

- Jak się czujesz, kochanie?

Diane pociągnęła nosem.

- Źle. I chyba... chyba zostanę tutaj.

- Przykro mi, ale nie możesz. Goście czekają, baron czeka, a jego syn...

- Nie chcę go widzieć!

Pani Williams powoli podeszła do Diane, usiadła obok i objęła córkę ramieniem.

- Chodzi o tego młodzieńca, prawda?

Diane skinęła głową.

- Nie mogę tego zrobić. Przykro mi, jeśli rozczaruję barona, ale nie czuję się na siłach, żeby tam iść, witać się z nimi i udawać zainteresowaną z uśmiechem na ustach. Nie, kiedy wciąż mam przed oczami twarz Jamesa i...

- Musisz być silna - przerwała jej matka. - Nie okazuj słabości do mężczyzn, bo inaczej zostaniesz niewolnicą we własnym domu. Ten James zawrócił ci w głowie. Skąd wiesz, kim on jest? Może nie jesteś pierwszą damą, do której się zalecał?

Gorzka prawda uderzyła Diane z siłą pioruna. W prawdzie upominała się nieraz, że niemal go nie znała, ale fakt, że mógł w przeszłości wykorzystywać inne kobiety nawet nie przyszedł jej do głowy. Co, jeśli James naprawdę był oszustem? Żaden dżentelmen nie pocałowałby damy w taki sposób ledwo ją poznawszy. Może oszczędziła sobie wielkiego zawodu, odtrącając go. Szkoda tylko, że zdążył mnie już pocałować, pomyślała sobie.

Zerwała się z miejsca i podeszła do toaletki. Na widok swojego zapłakanego oblicza wzdrygnęła się, ale zachowała spokój. Usiadła przed lustrem i zaczęła poprawiać rozmazany makijaż. Odrobinę drżały jej ręce, ale zdołała doprowadzić się do porządku.

- Dobrze więc. Pójdę tam i będę zachowywać się z godnością.

Pani Williams posłała córce smutny uśmiech.

- Wierzę, że zrobisz to, co uznasz za słuszne.

***

Pewność siebie, którą Diane przybrała zamiast maski, znikała z każdą chwilą, gdy zbliżała się do sali balowej. Bawiła się palcami, oddychała szybko i nierówno, pociła się - jej zdenerwowanie osiągnęło apogeum. Stając przed drzwiami, zawahała się. Znowu dopadły ją wątpliwości, czy na pewno dobrze robiła, odrzucając Jamesa i zdając się na to, co przyniesie los.

Stop, powiedziała do siebie. Przestań o nim myśleć! To przelotna znajomość, która właśnie się skończyła.

Kiwając głową dała znak matce, a ona otworzyła drzwi. Biorąc głęboki wdech, weszła na salę balową za panią Williams.

Rozległy się brawa, które zdezorientowały Diane. Stanęła przy barierce, opierając się o nią obiema dłońmi. Dookoła widziała jedynie tłum klaszczących ludzi w maskach i ani śladu Jamesa - szukała go, łamiąc wcześniejsze postanowienie.

- Madam, chyba o czymś zapomniałaś. - Usłyszała cichy głos.

Odwróciła się zszokowana i zakryła usta dłonią, powstrzymując okrzyk zdumienia. Przed nią stał James i uśmiechał się niepewnie. W dłoni trzymał jej maskę.

Kątem oka zerknęła w bok. Po przeciwnej stronie balkonu dostrzegła zadowoloną matkę, ojca wznoszącego toast i barona, który akurat wycierał nos.

- Co tutaj się dzieje?

- Pozwoli pani, że jeszcze raz się przedstawię. - Delikatnie ujął wolną dłoń Diane i pocałował jej wierzch. - James Smithson, syn Davida Smithsona, barona kolejowego. Dziedzic pokaźnego majątku w Kent. Byłbym zaszczycony, gdyby zechciała pani ze mną zatańczyć.

Skinęła głową, zbyt oszołomiona, by wydusić choćby słowo. Goście na parkiecie rozstąpili się, robiąc dla nich miejsce, a kiedy zeszli z balkonu, rozbrzmiała muzyka. Zanim jednak zaczęli tańczyć, James delikatnie założył jej maskę, a potem włożył swoją.

- Od początku wiedziałeś kim jestem i nic nie powiedziałeś? - spytała Diane, kiedy wykonali kilka obrotów.

- Wiedziałem jedynie, że na balu będzie dane mi poznać swoją przyszłą żonę. Nie sądziłem jednak, że będzie nią ta sama piękność spotkana w parku.

Policzki Diane zapłonęły czerwienią. Spojrzała prosto w oczy Jamesa.

- Więc to nie był spisek?

- W żadnym razie.

- Dlaczego miałabym ci uwierzyć? - Zmrużyła powieki.

- Mógłbym cię przekonać. Tylko...

- Tylko co?

- Prosiłbym o drugą szansę. Chcę zacząć wszystko od nowa, jakbyśmy spotkali się po raz pierwszy chwilę temu.

Diane zawahała się. Czy jej wcześniejsze wątpliwości miały teraz jakieś sensowne wytłumaczenie? Może powinna zapomnieć o przeszłości i pozwolić działać przeznaczeniu? James cieszył się na jej widok, więc zapewne chciał poznać ją bliżej. Nie miał złych zamiarów, toteż nie było powodu, żeby mu nie zaufać.

- Dostanie pan drugą szansę - powiedziała. - Ale najpierw chodźmy się przejść.

James uśmiechnął się szelmowsko, a potem pocałował ją na oczach wszystkich gości. Głośne brawa połączone z nastrojową muzyką rozbrzmiewały w głowie Diane jeszcze przez kilka dni po tym pamiętnym balu. I ilekroć miała wątpliwości co do uczuć Jamesa, przypominała sobie ten pocałunek. Tak oto okropne przyjęcie zmieniło się w jedno z najlepszych przeżyć wyłącznie za sprawą przypadku.

Koniec

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top