☾ 36.

- Potwierdź to jeszcze jakoś, sprawdź, nie wiem, cokolwiek. Bo jak już tam wejdę, to obiecuje, że on nie wyjdzie stamtąd żywy. Ani nikt inny, kto za tym stoi. - warknąłem, chodząc w te i z powrotem po domu. Minęło pięć pieprzonych dni. Pięć dni, a my dopiero teraz odkryliśmy, gdzie jest. A przynajmniej taką mieliśmy nadzieje, bo patrząc na wcześniejsze poczynania Jacka - bo jakoś słowo 'brat' nie mogło mi przejść przez gardło. - nie mogliśmy mieć żadnej pewności. Postępował chaotycznie, ale efektywnie, co pozwoliło mu wodzić mnie za nos, dobrze się przy tym bawiąc. A ja tylko wchodziłem z siebie, aby znaleźć swoją dziewczynę, za wszystko ją przeprosić i spróbować żyć dalej. Nie wiedziałem jeszcze, że wszystko potoczy się zupełnie inaczej i nie tak, jak chciałem. 

- Co mam sprawdzać?! Luke, do cholery, ona na pewno tam jest! Siedzę na tych kamerach od pieprzonych pięciu dni, nikt stamtąd nie wychodził, a cały czas przybywało ludzi! Przyjeżdżają tam rzutami, co kilka godzin po cztery osoby. - zaczął Ashton, siedząc prawie, że z twarzą w monitorze jednego z laptopów. W ciągu tych kilku dni załatwił sobie więcej sprzętu, który był mocniejszy, lepszy i wydajniejszy, przez co miał wszystko na oku, gdy ja razem z chłopcami i Red szukaliśmy gdzieś Joelle. 

- Opowiedz mi wszystko jeszcze raz. Luke musi się uspokoić za nim dam mu poprowadzić samochód, albo w ogóle pozwolić używać broni. - zaczął Calum, czyszcząc przy okazji swój pistolet. 

- Więc. - westchnął Irwin. - To stara fabryka gumy syntetycznej. Kilka osobnych budynków i jedna duża hala, gdzie odbywała się cała produkcja. Jest tam kilka wejść. Przez piwnicę, podziemnym korytarzem od kotłowni, wyjściem ewakuacyjnym na pierwszym piętrze i przez tylne drzwi garażowe. - ciągnął, wyświetlając kolejno plany budynku i zaznaczone na nich krzyżyki z miejscami, o których mówił. - Ustawił wartowników, ale myślę, że łatwo sobie z nimi poradzimy, jest też tam kilka samochodów, jeśli dobrze pójdzie, ktoś od nas je zgarnie. Ponadto Chudy powiedział, że ktoś obiecał mu dostawę automatów. Próbował ustalić kto to, ale nic z tego nie wyszło. - dodał, mówiąc szybko,ale wyraźnie. 

- Ludzie są gotowi, czekają, aż coś zrobisz i jakoś zareagujesz. - powiedział Michael wracając do domu. Miał wory pod oczami i generalnie wyglądał na zmęczonego, ale dawał radę. Przez całą noc podobno ściągał naszych lepszych strzelców na miejsce, aby mogli pomóc. - Jadę z wami. Muszę mieć pewność, że wrócicie. 

- Nie. - rzuciłem chłodno, a potem spojrzałem na Red, która siedziała cała roztrzęsiona na fotelu, słuchając tego, jak przekrzykuje się na zmianę z chłopakami. W dodatku nie spała od rana i to naprawdę od rana, bo gdy zszedłem na dół po dwóch godzinach snów, to ona była na nogach. Wtedy była czwarta, a teraz już osiemnasta. 

- Nie wkurwiaj mnie, tak? Wystarczy mi to, że muszę przez ciebie zarywać noce i wyrywać sobie włosy z głowy, aby znaleźć Jo. - zaczął, podchodząc do mnie bliżej. Nie przypominał tego Clifforda, którym na ogół był. - Po prostu daj mi robić swoje.

- Powiedziałem, że nie, tak? - warknąłem wściekle. - W przeciwieństwie do nas, masz do kogo wracać. - wskazałem na Red, próbując przemówić mu jakoś do rozsądku. - Ogarnij się, Michael. Nie pozwolę, aby została z tym wszystkim sama, bo chcesz odwalić rolę bohatera. Mówię, że nie, czyli nie. Macie prawo być szczęśliwi, a twoim zasranym obowiązkiem jest dbać o jej bezpieczeństwo, skoro podobno tak mocno ją kochasz. Chyba na tym polega miłość, tak? - dodałem, czując jak gula w moim gardle rośnie. Sam siebie utwierdzałem się, jak bardzo jestem beznadziejny, jeśli chodzi o te sprawy. 

- Proszę, przestańcie. - zaczęła brunetka, a kilka łez spłynęło po jej twarzy. Widziałem jak płakała tylko kilka razy i były to o wiele weselsze sytuacje niż ta teraz, ale naprawdę było źle, skoro nawet Red nie dawała rady pod względem psychicznym. - Mam już tego dość i chce, abyście wrócili całą czwórką, tak? Ty w szczególności, Mike. - dodała, patrząc się na swojego chłopaka, który niemalże od razu znalazł się przy niej i zaczął gładzić uspokajająco po włosach. 

- Wrócimy. - obiecał jej Calum. - Potraktujcie to tak, jakby to nie był nikt bliski, albo jeśli chodziłoby o zwykłe przechwycenie transportu, rozumiemy się? - dodał, podchodząc bliżej. - Jesteśmy rodziną i nie pozwolę, aby komuś stała się krzywda. Chyba, że akurat nie będzie mnie obok.

- Ja też chce iść. - odezwała się Davenport.

- Nie! - krzyknęliśmy na raz z Michaelem. Choć w jednym się ze mną zgadzał. - Nie.

- Nie ma mowy. - dorzucił Clifford, kucając przed nią i fotelem. Złapał jej dłoń w swoją. - Wiesz, że cię kocham, tak? - zaczął, a moje serce zaczęło się ściskać z bólu. Nie wiedziałem, co oni wyrabiali z Joelle i tak bardzo się o nią bałem, a ich wyznania wszystko potęgowały. - I nie mogę pozwolić, aby jakaś spierdolina zrobiła ci krzywdę, albo zaczęła się do ciebie dobierać, rozumiesz? - dodał, splatając ich palce razem. 

- T-Tak. - wychrypiała, ciągnąc go do siebie. Zamienił ich miejscami, przez co brunetka siedziała tera zna jego kolanach. - Ale chyba umrę, będąc tutaj tak daleko od was, bezpieczna niż tam, gdzie i tak będziecie mieć mnie na oku i raczej nic mi się nie stanie. Proszę, pozwól mi. 

- Nie wiem, naprawdę nie wiem. - westchnął zestresowany, a później spojrzał na mnie. Nie umiałem się nie zgodzić. Wiedziałem, że tak będzie. Po prostu wiedziałem. To było oczywiste, że jeśli pojedzie Clifford, pojedzie i Red. 

- Zadzwoń do Billa, niech ściągnie skądś kamizelkę. Nie obchodzi mnie, jak to zrobi, ale ma to tutaj być na wczoraj, jasne? - rzuciłem do Ashtona, a ten szybko wystukał z pamięci numer na klawiaturze telefonu i zniknął na korytarzu.

- Cokolwiek by się nie działo, to zostajecie na zewnątrz i obserwujecie, czy nikt nie wychodzi, jasne?

- Chyba cię popierdoliło.

- W dupie ci się poprzewracało.

- Nie ma mowy. 

- Skończcie. - uciąłem temat, wyjmując z sejfu wmontowanego w ścianę swój pistolet. - Wchodzę sam. Ta sprawa dotyczy w większości mnie i naprawdę dziękuje za pomóc, ale to mój brat, z którym muszę wyrównać rachunki. Nie chce żadnego przedstawienia. 

- Luke, nie dasz sobie tam rady zupełnie sam. Daj sobie pomóc, nie obchodzi mnie to, że masz swój honor oraz dumę, ale cholera, Calum dobrze mówi, tak? Jesteśmy odpowiedzialni za siebie, a ja nie mam zamiaru patrzeć, jak cię dziurawią i przerabiają na ser, wiesz? - zaczął Ashton, dołączając się w końcu do rozmowy. 

- Tak bardzo się o nią martwię. - przyznałem w końcu, chowając twarz w dłoniach. - Nie chce, aby ten kutas zrobił jej jakąś krzywdę.

- I nie zrobi. A jeśli już, to osobiście urwę mu jaja i wsadzę głęboko do dupy. - obiecał Hood, gdy zbieraliśmy się do wyjścia. - Dzwoń po kogo trzeba, ja skoczę do Billa, Mike, Red, jedziecie ze mną, później ewentualnie przyjedzie po twój samochód. - dodał do pary, a oni tylko przytaknęli głowami.

- Jadę z tobą. - postanowił Irwin. - Po drodze będę jeszcze wszystko sprawdzał. - dodał i zgarnął pod pachę najmocniejszego laptopa, jakiego tutaj miał. Kiwnąłem tylko głową, wsuwają broń zza pasek od spodni. Zaczynałem się denerwować. Nie wiedziałem, czego mam się spodziewać, znałem tylko schematy, a one zawsze różniły się od sytuacji, która miała nadejść oraz w rozegraniu tego wszystkiego. 

~*~ 

do końca tylko cztery rozdziały nananana


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top